Rozdział 12. Nowy początek.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

NA MIRIS.

LAURA STANĘŁA PRZED BRAMĄ SZKOŁY. Ścisnęła mocniej torbę przewieszoną przez ramię. Dziewczyna była jednocześnie podekscytowana, jak i zdenerwowana. Czuła, że zaczyna nowy okres w swoim życiu. Obejrzała się za siebie i dostrzegła jeszcze kilka innych dziewczyn wyglądających na starsze. Gdy podeszły bliżej, Laura rozpoznała niektóre z nich ze swojego domu dziecka. Skinęły sobie głowami.

Odwróciła z powrotem głowę, kiedy brama zaczęła się powoli otwierać. Było wcześnie rano i słońce dopiero wschodziło na nieboskłon. Laura dostrzegła kogoś idącego pospiesznie w ich stronę.

—To jest pani woźna Sul —usłyszała w uchu głos starszej koleżanki. —Zajmie się nami. Róża Sul to wysoka kobieta przy kości. Głowę okalały jasne, krótkie włosy założone za ucho. We włosach połyskiwały jeszcze siwe kosmyki. Otoczenie lustrowała czujnymi, dużymi, szarymi oczami. Laurę przeszły ciarki pod wpływem spojrzenia. Uśmiechnęła się pod nosem na widok powiększającej się grupki nowych uczennic.

—Nazywam się Róża Sul —oznajmiła ciepłym, stanowczym głosem. – Zapraszam was za mną. Większość z was zna mnie już z zeszłego roku lub dłużej. Wiecie więc, że nie ma się co bać. Przez najbliższe cztery lata lub krócej będziemy razem spędzać całkiem dużo czasu. Dla tych, które jeszcze mnie nie znają, jestem bardzo wymagająca, i zasadnicza. Nie lubię spóźnialstwa i lenistwa. Jesteście tutaj przede wszystkim aby się nauczyć panować nad swoimi mocami, ale także aby zdobyć wykształcenie i móc w dorosłym życiu coś osiągnąć. Z chwilą, przekroczenia progu tej szkoły stałyście się za siebie odpowiedzialne. Nikt nie będzie za was myślał. Oprócz nauki wam przypadną także niektóre obowiązki takie jak: przygotowanie śniadania, pomoc w kuchni, sprzątanie toalet, sprzątanie sali jadalnej i pomaganie w Lecznicy. Grafiki dostaniecie na miesiąc.

Cała grupka stanęła przed sporym, czteropiętrowym budynkiem, który mieścił się we wschodniej części szkoły. W promieniach wschodzącego słońca Laura dostrzegła, że budynek jest dużych rozmiarów, ma balkon i kolumny, które zakrywały schody prowadzące w głąb. Kwadratowe okna z witrażami były bardzo ładne. Budynek zbudowano z szaro-czerwono szmaragdowej cegły. A wokół budynku rosło sporo drzew iglastych, które sprawiały wrażenie zagajnika.

—Poczekajcie tutaj —zwróciła się do pozostałych. —Odprowadzę wasze koleżanki do ich pokoi i zaraz wracam aby pokazać wam gdzie wy będziecie mieszkać w tym roku szkolnym.

—Pani Różo —zwróciła się do niej młoda, ciemnowłosa dziewczyna, o jasnej karnacji i szarych, małych oczach. —Poradzimy sobie, prawda, dziewczyny?

—Pewnie —przytaknęły nieśmiało pozostałe.

Woźna zastanowiła się przez chwilę.

—Dobrze, Armando —powiedziała po namyśle. —Idźcie. Tylko po tym zgłoście się do mojego gabinetu po grafiki. A was proszę za mną – zwróciła się do szóstki nowicjuszek

W milczeniu ruszyły za woźną.

—Zapraszam. Odtąd przez najbliższy rok będzie to wasze mieszkanie. —oznajmiła otwierając czarne drzwi.

Szóstka dziewczyn weszła nieśmiało za kobietą. I znalazły się w niewielkim pokoju wspólnym. Laura stanęła na podwyższeniu i ogarnęła wszystko jednym spojrzeniem. Znajdowały się tutaj trzy duże kanapy, w prawym rogu dostrzegła rząd czterech stołów i mały regal z książkami. Koło regału rósł duży kwiatek. Po drugiej stronie stał na stoliku niewielki telewizor. Na jasnej, drewnianej podłodze rozłożono kilka brązowych dywaników. Na kolumnach Laura dostrzegła czarne, małe urządzenia. Domyśliła się, że to są kamery.

—To jest pokój wspólny —oznajmiła kobieta zakreślając dookoła krąg. —Do waszych obowiązków także będzie utrzymywanie tutaj porządku. To się tyczy wszystkich mieszkających tutaj uczennic.

Woźna ruszyła dalej. Przeszli wąskim korytarzem i skręcili w lewo.

—Tutaj będą wasze pokoje —oznajmiła kobieta. – Kira, Laura, Kora zajmiecie pokój numer dwa. Olga, Fiona i Ula zajmiecie pokój numer trzy. Rozgośćcie się.|

Po tych słowach zostawiła dziewczyny same.

Wszystkie popatrzyły po sobie niepewnie. I po chwili Olga, Fiona i Ula ruszyły przed siebie do swojego pokoju, który znajdował się na końcu korytarza. Pozostała trójka spojrzała po sobie.

—Która chce? —zapytała Laura.

Z tej grupy znała tylko Kirę, z którą mieszkała w tym samym domu dziecka. I uważała ją za miłą, trochę nieśmiałą dziewczynę o azjatyckiej urodzie. Wysoka, naturalnie ładna. Zaokrąglona w biuście i w biodrach. Ubrana była w pomarańczową, cienką kurtkę i długie czarne spodnie. Do tego czarne buty na koturnach. Laura uniosła brwi zdziwiona dostrzegając pomalowane na czerwono paznokcie.

—No co trzeba jakoś wyglądać —powiedziała wzruszając ramionami i jednocześnie zawstydzona schowała paznokcie.

—Przecież nic nie powiedziałam —mruknęła Laura z delikatnym uśmiechem.

—Ja to zrobię —powiedziała Kora.

Laura obrzuciła nowopoznaną czujnym spojrzeniem. Nieznajoma była od nich wyraźnie niższa i zaokrąglona. Długie, czarne włosy uplotła w staranny warkocz opadający na plecy. Laura dostrzegła bransoletki na każdej z rąk. Na twarzy miała także delikatny makijaż. Zielone oczy rzuciły wyzwanie Laurze. Szerokie usta pomalowała na czerwono.

Nacisnęła klamkę i weszła do środka. Pozostałe dwie poszły za jej przykładem.

Laura rozejrzała się dookoła. Pokój był mały, ciasny. Znajdowały się tutaj dwa łózka, przy czym każde było dwupiętrowe. Trzy wąskie szafy na ubrania. Dywanik. Trzy biurka wciśnięte wzdłuż jednej ze ścian, a do tego kilka wiszących szafek.

—Ja zajmuję to łózko —oznajmiła Kora rzucając plecak na łózko bliżej drzwi.

—Ja mogę spać na górze —powiedziała Laura rzucając plecak na drugie łózko.

—To ja śpię na dole —oznajmiła Kira.

Dziewczyny szybko się rozpakowały. Nie miały zresztą wiele do rozpakowania.

—To co lecimy do woźnej? —zapytała koleżanek.

—Tak, chodźmy —pokiwała głową Kira.

Wszystkie trzy wstały i ruszyły do wyjścia.

●●●

Laura rozglądała się dookoła, kiedy wyszyły z internatu. Naprzeciwko siebie miały ogromny zamek z trzema dużymi wieżami. Siedmiokondygnacyjny budynek o dużych oknach. Dodatkowo mniejsze i większe balkony podpierane kolumnami. Dziewczyny ruszyły ku niemu. Po czym wspięły się po dużych stopniach. Po obu stronach były kolumny, po dwie po każdej ze stron. Rozległy teren szkoły porastał las. A w oddali znajdowł się sporych rozmiarów akwen wodny, ukryty częściowo za drzewami. Dookoła y=tętniło życie, a w nozdrza uderzał przyjemny zapach lasu.

Laura pchnęła duże drzwi i znalazły się w niewielkim korytarzyku. Po obu stronach drzwi, po prawej stronie ujrzała okienko portiera Za nim siedziała starsza kobieta o siwych włosach. I czarnych, dużych oczach.

—O, już jesteście —z drzwi po drugiej stronie wyszła pani Róża.

—Tak jak pani powiedziała —odezwała się Kira.

Po chwili drzwi się otworzyły i weszła pozostała grupka dziewczyn.

—No to skoro jesteście już wszystkie —rzekła pani Róża. —To zapoznam was z waszymi obowiązkami. To za mną.

Kobieta ruszyła przed siebie. Cała grupa podążyła za nią. Kilka minut później zatrzymała się przed mlecznymi drzwiami.

—Laura, Mirka i Kora —wyliczyła. —Wy będziecie pomagać pani pielęgniarce przez cały miesiąc.

Trzy dziewczyny wyszły z szeregu i podeszły do drzwi. Żadna nie zdążyła nic zrobić, bo drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich wysoka, szczupła blondynka jasnych, brązowych oczach. Sporo po trzydziestce. Ubrana w czerwony fartuch. Szybkim, bystrym wzrokiem zlustrowała grupkę dziewczyn, by na koniec zatrzymać się na trójce.

—Cześć, Hariet —powiedziała pani Róża. —Mam dla ciebie pomocnice.

—Dziękuję. Zapraszam was do mnie —odpowiedziała kobieta z lekka sepleniąc. — Pokażę wam co i jak.

Trójka zestresowanych dziewczyn, weszła za kobietą. Pielęgniarka powiedziała im na czym będzie polegało ich zadanie w Lecznicy. Będą musiały utrzymywać porządek, sprawdzać sprawność sprzętów, w razie potrzeby opiekować się pacjentami.

—Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze —powiedziała kobieta na pocieszenie. — Myślę, że będzie nam ze sobą dobrze.

●●●

Cztery dni później. Sardynia. W zamku królewskim, księżniczka Kasia w długiej makowej sukni z broszką przypiętą w okolicy serca i kilku strażników (w tym strażnik – czarodziej), i kilku reporterów czekało na przybycie wizytacji z Planety Syren. Księżniczka denerwowała się, bo to miała być jej pierwsza wizytacja, którą przyjmowała bez pary królewskiej. Rodzice pojechali gdzieś w jakiś sprawach państwowych. Włosy uplotła w gruby warkocz.

Po dwugodzinnym spotkaniu, Kasia ucieszyła się ze skończonego spotkania. Poza tym była pewna, że rodzice będą z niej dumni, bo udało się osiągnąć dobry wynik. Doszli do kompromisu. Podpisali umowę.

Kasia wyszła z zamku na podwórko. Wyciągnęła telefon i wykręciła numer Marty. Miała ochotę spotkać się z kimś z poza pałacu. Z kimś kto pozwoli jej poczuć się normalnie. Może wreszcie udałoby się zrobić zakupy do szkoły. Zdawała sobie sprawę, że mogłaby to zlecić swojej asystentce, ale chciała zrobić to sama.

—No cześć, Kasia —usłyszała w telefonie głos ciemnowłosej.

—Cześć, Marta —odpowiedziała Kasia znużonym głosem. —Chcesz się wyrwać na miasto?

—Jasne —odpowiedziała dziewczyna z zadowoleniem. —Z tobą zawsze. Będę za pół godziny pod bramą zamku.

—Dobra, ja się muszę przebrać —rzekła Kasia i szybko się rozłączyła.

●●●

Trzy godziny później siedziały w jednej z kawiarni w centrum handlowym. Przyjemnie grała muzyka. Wszystkie stoliki były zajęte. Marta zakryła twarz z blizną włosami.

—Jak się czujesz? —zapytała Kasia zatroskana. Popijała koktajl kokosowo-ryżowy.

—Dobrze. —odpowiedziała Marta popijając sok arbuzowy. —Powoli dochodzę do siebie.

— Często masz takie dziwne przygody, wiesz? – powiedziała Kasia zaciekawiona.

—Wiem — odpowiedziała zmieszana czarnowłosa. — Ale uwierz mi, że wołałabym żyć spokojnie. I nie musieć oglądać się za siebie.

—Nie bój się twój tato cię obroni —oznajmiła Kasia z pewnością.

—Nie wiem —rzekła Marta nieprzekonania. —Nie mam z nim dobrych relacji.

—Marta, myślę, że twój ojciec nigdy nie pozwoliłby ci zrobić krzywdy —zapewniła ją księżniczka.

Marta westchnęła.

—Gdyby wiedział o jednej sprawie natychmiast by mnie wydał strażom —stwierdziła bezlitośnie Marta.

—Ode mnie nikt się nie dowie —zapewniła Kasia.

—Dziękuję —odpowiedziała Marta.

Zapadła chwila ciszy.

—A jak myślisz, jak będzie w tej całej szkole? —zagaiła księżniczka.

Marta wzruszyła ramionami.

—Nie wiem —powiedziała Marta.

—Martwię się —wyznała księżniczka. – Nigdy nie wyjeżdżałam na tak długi czas.

—Nie martw się —zapewniła ją Marta. —Nie będziesz sama. A przez to, że nie wszyscy będę wiedzieli, że jesteś księżniczką, to będziesz miała trochę luzu. Dla każdej z nas okazać się może, że będziemy mieć szansę na nowy początek.

— Tak uważasz? — zapytała Kasia.

— Jak najbardziej — zapewniła ją Marta z delikatnym uśmiechem. — Chociaż dla mnie będzie to znacznie trudniejsze — dodała cicho.

W tym samym momencie zadzwonił telefon księżniczki.

—Cześć, tato —powiedziała księżniczka spokojnie.

—Gdzie jesteś? – zapytał król zatroskany.

—Byłam na zakupach z Martą —odpowiedziała Kasia spokojnie. – Już wracam.

—Dacie sobie radę, czy wysłać po was lotostros? —zapytał król.

Kasia spojrzała na Martę pytająco.

—Damy radę —odpowiedziała Marta bezgłośnie.

—Poradzimy sobie —odpowiedziała księżniczka.

●●●

Cztery dni później nadszedł czas wyjazdu na MIris. Marta wraz z rodzicami i siostrami, wstali wcześnie rano. Zjedli śniadanie. Po dwóch godzinach byli gotowi do wyjścia. Padał śnieg i wiał silny wiatr.

Gdy dojechali na dworzec, dłuższą chwilę nie mogli znaleźć wolnego miejsca.

—Księżniczka też będzie z rodzicami? —zapytała Marta wysiadając z lotostrosu.

—Tak, powinni już być —stwierdził pan Trubines. —Mają wejść tylnym wejściem.

—Jak to w ogóle możliwe, że Kasia może uczęszczać do szkoły magii? – zapytała Eliza.

—Po prostu tymczasowo z rzekła się tronu – wyjaśnił pan Trubines. – Poza tym para królewska planuje jeszcze jedno dziecko.

—Naprawdę? —zapytała Marta zaskoczona. – I co wtedy?

—Wtedy prawo do trony przejdzie na niemagiczne dziecko —wtrąciła się Sylwia Trubines. —Żadna osoba magiczna, nie może dzierżyć władzy.

—A Kasia o tym wie? —zapytała Marta pokonując stopnie dworca.

—Nie wie —powiedział pan Trubines.

Weszli do ogromnej sali.

Panował tutaj całkiem spory ruch.

—Poczekajcie tutaj —poprosił pan Trubines. – Zakupię wam bilety i zaraz wracam.

Pan Trubines zniknął.

●●●

Kasia wraz z rodzicami i dwójką ochroniarzy udała się na peron numer piętnaście. Usiadła na ławce i obserwowała inne rodziny czekające na przyjazd Błękitnego Oceanu. Po chwili rozległ się komunikat. I po kilku długich minutach na peron wleciał potężny statek z sześcioma wagonami. Statek kosmiczny był zielono-pomarańczowo-czarny.

—Trzymaj się! —powiedziała królowa przytulając córkę w mocnym uścisku. —Spraw abym była z ciebie dumna.

—Dziękuję — odpowiedziała Kasia wzruszona.

—Daj z siebie wszystko —dorzucił król i mocno uścisnął córkę.

Kasia ostatni raz pomachała rodzicom. Wsiadła do wagonu i przecisnęła się do przodu.

—Przepraszam —powiedziała księżniczka przeciskała się pomiędzy innymi uczennicami.

Wreszcie znalazła swój przedział. 12B. Otworzyła drzwi i weszła do środka.

●●●

—Obudź się.

Marta ocknęła się od razu. Teraz Pająkela zobaczyła brązowe oczy dziewczyny.

—Odłóż rzeczy na półkę —powiedziała Pająkela wskazując torby obok czarnowłosej.

—Dzięki, że mnie obudziłaś —rzekła wstając i biorąc torby do ręki, i odkładając je na miejsce dla nich przeznaczone. – Jestem Marta Trubines, a ty? – zapytała czarodziejka wody.

Na ubranie Trubinesówny składało się wyblakły, stary zielony golf i sztruksowe, obcisłe dżinsy. Podkreślały smukłą sylwetkę.

—Jestem Pająkela Jaśińska —odpowiedziała rudowłosa.

—Dziwne imię – rzekła po chwili Marta. – Z jakiego powodu się tak nazywasz?

—To przez moją moc —spojrzała na peron numer trzynaście, powoli się oddalał, malał w oczach. —Władam pajęczynami, znaczy wytwarzam je.

—Super —odparła.

Ich spojrzenia spotkały się.

—A ty jaką masz moc? —spytała Pająkela po chwili milczenia.

—Władam mocą wody —odpowiedziała Marta niezbyt szczęśliwa z tego powodu.

Pajakela dobrze odczytała sygnał, by nie pytać dalej. Znów wyjrzała przez okno, były już w kosmosie i mijały różnie nieznane planety.

●●●

Po godzinie lotu nareszcie pociąg wylądował na pierwszej planecie. Na Planecie Żywiołów. Ona wydawała się pełna różnorodnego życia. Peron był jednak zaniedbany. Z tej planety do szkoły magii było tylko dziesięć dziewczyn.

Po odwiedzeniu dziesięciu planet, przyszła kolej na planetę Syren. Pająkela wyszła poszukać pani rozwożącej jedzenie. Marta została sama, gdy tylko wylądowali na planecie, dziewczyna poczuła jak ocean ją woła.

Nie wiedziała kiedy znalazła się w wodzie wśród innych syren.

—Muszę dostać się z powrotem na statek —zwróciła się do nich.

—A nie chcesz tu zostać? —zapytała białowłosa syrena.

—Nie —odparła stanowczo.

—Dobrze —powiedziała przywódczyni wodnych istot. —Podpłyń tu do środka kręgu. – rzekła po chwili kiedy syreny utworzyły go.

Uczyniła to z ogromną ciekawością co będzie dalej. Syreny zaczęły mówić nieznanym Marcie językiem. Nagle dziewczyna wystrzeliła w górę na ogromnym, wodnym gejzerze. Chwyciła się płozu statku i wspięła się na nią, zachwiała się, ale nie spadła. Przeszła ostrożnie do swojego przedziału, okno było otwarte. Pająkeli nigdzie nie było, wskoczyła do środka. Po kilku minutach Błękitem Oceanu szarpnęło potężnie. Statek został pochwycony.

Marta wyleciała z przedziału i popędziła co sił w nogach na przód pociągu. Inne dziewczyny wyglądały z przedziałów ciekawe i przerażone tym co się stało. Dobiegła do końca wagonu przeleciała przez ścianę, znajdując się w innym wagonie. Przebiegła jeszcze dwa przedziały i stanęła przed drzwiami lokomotywy. Spojrzała w górę i ujrzała klapę w dachu oraz drabinę przyczepioną do niej. Na lewo dostrzegła trójkątny szary przycisk. Przycisnęła go, a drabina opuściła się powoli w dół. Weszła po niej otworzyła klapę i weszła na dach pociągu. Ten kto zaatakował statek, gdy tylko ten wzbił się w powietrze, był na końcu szóstego wagonu i oplótł pojazd ogromną pajęczyną w morskim kolorze.

Marta przesuwała się ostrożnie w stronę odległego szóstego wagonu. Wiatr

smagał jej twarz i rozwiewał włosy. Wreszcie doszła do linii, w której zaczynała się pajęczyna.

—Czego chcesz? —zawołał jasnowłosy mężczyzna, który stał na łatającej deskorolce.

Czarownik w mrocznej przemianie. Strój przypominał algi morskie. Przez paski wyłaniało się skrawki ciała. Skrzydła w ciemnym akwamarynowym kolorze przypominały ogon ryb.

—Niech pan puści pociąg! —odkrzyknęła Marta. Z trudem utrzymywała równowagę. Wiało bardzo mocno.

—A jak nie to co? —spytał kpiąco.

Marta pochyliła się i wyciągnęła z buta nóż. Zaczęła biec po pajęczynie. Skoczyła na mężczyznę, który ją puścił. Statek był wolny. W czasie walki dziewczyna upuściła BROŃ, ale udało się jej ją chwycić. Gdy chciała zadać cios zachwiała się i spadła.

—Aaaaa! —krzyknęła. Czuła jak nóź chowa się w jej nogawce. Nim wpadła do wody, zobaczyła jeszcze jak statek odlatuje.

●●●

Marta wpadła do wody i po chwili zmieniła się w syrenę. Od razu popłynęły inne syreny oraz ich królowa.

—Znowu się spotykamy —powitała ją przyjaźnie.

—Pomożecie mi wrócić do szkoły? —zapytała z nadzieją w głosie.

—Dobrze – zgodziła się królowa, wiedząc, że nie przekona dziewczyny do pozostania z nimi. —Wpłyń do naszego kręgu. —Nakazała.

Marta uczyniła to, a po chwili syreny zaczęły śpiewać w nieznanym dziewczynie języku. Woda utworzyła wokół czarodziejki lej. Wirowała w tęczowej przestrzeni. Mijała planety i gwiazdy. I znalazła się na ciemnym peronie na Miris. Błękit Oceanu stał sobie całkiem opuszczony. Adeptka ruszyła ciemnym peronem w stronę wyjścia. Zeszła po schodach na ulicę, gdzie od czasu do czasu przejeżdżały lub przelatywały najróżniejsze pojazdy.

Przeszła przez jezdnię i po chwili ujrzała małe jezioro. Był to dziwny widok i nie codzienny, żeby do ulicy przylegał zbiornik wodny. Z bijącym jak oszalałe stado koni sercem, wskoczyła do ciemnej otchłani.

Co Marcie wydawało się jeszcze dziwniejsze nie zmieniła się w syrenę. Jezioro było opustoszałe i głębokie. Zanurzała się głębiej. Przepłynęła czerwony, wirujący portal, który z każdą upływającą sekundą zwężał się coraz bardziej. Gdy go przekroczyła znalazła się wśród najróżniejszych wodnych stworzeń. Od razy popłynęła na powierzchnię.

Otaczał ją ciemny las, a nocne powietrze muskało skórę. Nieboskłon przysłaniały wysokie i gęste drzewa. Gęstwina i nierówny teren utrudniały orientację i poruszanie się.

Nagle za drzewami poruszył się jakieś cień.

—Hej, jest tu kto? —zawołała Marta.

Odpowiedziało jej echo i głuchy warkot. Serce zaczęło bić jak oszalałe. Ruszyła przed siebie co sił w nogach. Usłyszała za sobą cichy oddech napastnika i stąpnięcia czterech łap. Biegła ocierając się o gałęzie drzew – czuła, że po twarzy leci jej ciepła strużka krwi.

●●●

Zwierzę biegło za uciekającą dziewczyną, czuło zapach jej krwi. Dziewczyna była naprawdę wytrzymała i wysportowana. A za nim biegła ciemna postać w płaszczu z kapturem,

—Aaaaa. —Słychać było staczanie się.

Ogromny czarny pies podbiegł i stanęła na zboczu warcząc cicho. Tajemnicza postać podeszła bliżej i gestem uspokoiła psa. Spojrzała w dół. Dziewczyna była nieprzytomna i zakrwawiona, spodnie porozdzierane w wielu miejscach

—Uch, Hariet nie będzie zadowolona —mruknęła nieznajoma.

Po kilkunastu minutach wyszła na ciemną polanę, gdzieś w mroku majaczył zarys zamku, a gdzieniegdzie w oknach paliły się światła. Weszła po schodach otworzyła szerokie mosiężne drzwi i weszła do słabo oświetlonego pochodniami holu. Skierowała się prosto – do białych drzwi. Lecznica to duża, pomalowana na jasne kolory sala z sześcioma łóżkami pod przeciwległymi ścianami.

Położyła dziewczynę na najbliższym wolnym łóżku. Z pokoju po lewej stronie wyszła zielonowłosa kobieta – opadały jej na ramiona. Ubrana w żółty fartuch.

—Co się stało? —spytała łagodnym zachrypniętym głosem.

—Wydostała się w środku Lasu Ciemności, zaczęła uciekać. Stoczyła się ze zbocza —wyjaśniła kobieta.

—Nie pochwalam —odezwała się pielęgniarka patrząc ostro na kobietę —twojego stylu pracy. Idź z tym lepiej do dyrektorki – dodała łagodniej.

●●●

Tymczasem kilka minut wcześniej w gabinecie dyrektorki. Pani Toronto rozmawiała z państwem Trubines.

—Muszę państwa zawiadomić —zaczęła zastępczyni dyrektorki '—o przykrym incydencje, który miał miejsce na planecie Syren. Państwa córka, próbując uwolnić statek, skoczyła – wykazując się ogromną odwagą – na latającą deskorolkę, na której był nieznany nam mężczyzna. Widziałam jak się z nim szamotała i jak wpadła do wody. Nic nie mogłam zrobić, ale przynajmniej uwolniła Błękit Oceanu.

—Chce mi pani powiedzieć —rzekła zdenerwowana Sylwia Trubines —że moja córka zaginęła, a co gorsza nie żyje!! – zakryła twarz dłońmi.

—Będą jej szukać? —zapytał pan Trubines spokojny, ale w głębi duszy także obawiał się o Martę.

—Oczywiście będą —obiecała kobieta. —Zawiadomię, gdy będę już coś wiedziała. Do widzenia.

— Dobranoc — powiedział pan Trubines i rozłączył się.

Rozległo się pukanie do drzwi.

—Proszę —powiedziała pani Toronto.

—Dobry wieczór —w drzwiach stała dziewczyna o ciemnych, długich włosach, niebieskich oczach i ostrych rysach twarzy. Ubrana w czarny, długi, wełniany płaszcz. Była to kobieta, która goniła Martę w Lesie Ciemności.

—Dobry wieczór. Co cię do mnie sprowadza? — spytała zastępczyni dyrektorki, siedząc w fotelu przy biurku.

—Chcę poinformować panią —rzekła nieśmiało Krystyna Bartosiewicz —że dzisiejszej nocy patrolując teren jeziora natknęłam się na intruza.

—Złapałaś go? —zapytała surowo zastępczyni.

—Tak, ale w trakcie ucieczki stoczyła się ze zbocza. Jest w Lecznicy.

—Chodźmy więc do niej —powiedziała wstając z fotela.

●●●

Marta przespała resztę nocy dość spokojnie. Obudziła się dopiero rano. Pierwsze co poczuła nim otworzyła oczy były zimne okłady przykładane do różnych części ciała.

—Co z nią? —spytał wysoki kobiecy głos.

—Dobrze —odparł drugi kobiecy głos. —Przespała spokojnie noc. Nie martw się —dodała pocieszającym głosem. —Nic poważnego jej się nie stało.

Marta słyszała jak drzwi się za nimi zamykają. Otworzyła oczy, była w pustej sali, leżała na jednym z sześciu pustych łóżek. Tych będących bliżej wyjścia. Odgarnęła z siebie kołdrę i spostrzegła, że nie ma na sobie własnego ubrania tylko czerwoną piżamę. Gdy jednak spróbowała usiąść poczuła, że kręci jej się w głowie.

Nagle zadzwonił telefon, leżący na szafce nocnej, obok medalionu Wiecznego Życia. Marta sięgnęła po dzwoniący aparat i bez patrzenia na wyświetlacz nacisnęła „odbierz" i przyłożyła słuchawkę do ucha. Każdy ruch sprawiał jej ból.

—Dziewczyno gdzie ty jesteś? —zapytała roztrzęsiona Kasia.

—Właściwie to sama chciałabym to wiedzieć —odparła Marta rozglądając się po sali.

—Wiesz, cieszę się, że nic ci nie jest, ale muszę kończyć —rozłączyła się.

Po kilku sekundach od telefonu przyjaciółki na korytarzu rozległ się odgłos czyjś szybkich kroków. Po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich księżniczka Sardynii-w zielonym swetrze i czerwonych spodniach. Białe włosy uczesała w koński ogon

—Marta to ty? —zapytała po chwili osłupienia zaskoczona Kasia.

—Aż tak źle wyglądam? —odparła dziewczyna uśmiechając się blado. —Bo czuję się okropnie.

—Dobrze, że nic ci nie jest —uściskała Martę mocno. —Myślałam, że nie żyjesz.

—Jak widać jeszcze żyję —roześmiała się i skrzywiła.

—Rodzice do mnie dzwonili —oznajmiła księżniczka siadając na jednym z krzeseł. —Twój ojciec i matka są załamani.

—Nie dziwię się im —odparła Marta. —Idź już – dodała po długim milczeniu.

—Na razie – pożegnała się Kasia i wyszła.

Wodna czarodziejka weszła z powrotem do łóżka i położyła się na miękkich poduszkach. Gapiła się przez dłuższy czas w sufit, gdy zza drzwi dało się słyszeć głosy i kroki kilku osób. Trzy kobiety weszły do sali.

Pierwsza z lewej była szczupła, o jasnych, krótkich włosach i czarnych oczach. Na żółtej szacie przy sercu widniały symbole: dwa skrzyżowane ze sobą miecze, książka, lew i królik. Symbol mieczy był na niebieskim tle, drugi na brązowym, trzeci na jasnym żółtym, a i ostatni na ciemnozielonym tle. Druga z lewej była przy kości. Szare, pogodne oczy przyglądały się dziewczynie z uwagą. Ciemna karnacja wyostrzała piękne, azjatyckie rysy. Nieznacznie przewyższała Trubinesównę. Ciemne włosy zwięzła w dwa warkocze, sięgające ramion. Trzecia z kobiet była wysoka, o średniej masie ciała, o jasnych, krótkich włosach, sięgających uszu. Ostatnia najmłodsza z obecnych ciemnowłosa kobieta, średniego wzrostu. O pięknych, jasnych, włosach w kolorze orzecha z mlekiem. Brązowe, małe oczy, lekko zbrązowiała skóra.

—Witaj, jak się dzisiaj czujesz? —zapytała kobieta w lekarskim stroju.

—Dobrze —odparła Marta. —Gdzie ja jestem? —podejrzliwie patrzyła na kobiety.

—To dobrze —odparła pierwsza z kobiet. —Jesteś w szkole Wschodzącego Słońca. Ja nazywam się Nina Toronto i jestem tu zastępczynią dyrektorki. —kobieta wyglądała na trzydzieści parę lat. —Chciałam zapytać cię co wydarzyło się poprzedniej nocy. —Usiadła na skraju łóżka, na którym leżała Marta.

Pozostałe zajęły puste krzesła.

—Ale ja nie mam pojęcia od czego mam zacząć —powiedziała zakłopotana dziew-czyna.

—Jak się nazywasz? —zadała pierwsze pytanie kobieta w zielonym stroju, ta wyższa.

—Nazywam się Marta Trubines —odrzekła patrząc pielęgniarce w oczy.

—Marta Trubines? —powiedziała zaskoczona pani Nina. —Jak udało ci się przeżyć i dotrzeć do jeziora - przejścia? – obserwowała uważnie zachowanie i twarz dziewczyny.

—Pomogły mi syreny z planety Syren —oznajmiła stanowczo.

—Wracaj do zdrowia i dziękuję za udzielenie odpowiedzi —odparła pani Toronto wstając i wychodząc.

Pozostałe dwie poszły za zastępczynią. W sali została tylko pielęgniarka. Dziewczyna czuła, że kobiety jej nie uwierzyły. Pielęgniarka również po chwili wyszła do swojego gabinetu. Marta opadła na poduszki. Nie wiedziała co ma zrobić aby zastępczyni pani dyrektor uwierzyła jej w to kim jest.

●●●

Laura obudziła się i na początku nie mogła uwierzyć, gdzie jest. Tak to naprawdę to się dzieje. Naprawdę tutaj była W szkole czarodziejek. Wstała z łóżka. W pokoju panował półmrok. Pokój znajdował się z południa. Dwie pozostałe współlokatorki także szykowały się do wykonania swoich nowych obowiązków. Ubrała się szybko. Wyszła z pokoju i zaskoczona zatrzymała się. Na korytarzu słyszała glosy innych uczennic i zastępczyni dyrektorki. Laura podeszła bliżej i ujrzała gromadkę nowych uczennic.

Wycofała się i podeszła do drzwi łazienki. Łazienka znajdowała się obok korytarzyka, w którym znajdowały się schody na wyższe piętra. Nowe uczennice znikały na wyższych piętrach. Laura weszła do łazienki. Była ładna, przestronna. Mieściła pięć pryszniców i cztery kabiny toaletowych oraz sześć umywalek i luster. Przez duże okno w suficie wpadało jasne światło wstającego dnia. Lecz było jeszcze dość wcześnie i w łazience panował półmrok. Laura zapaliła sobie światło. Podeszła do umywalki. Położyła na zlewie czerwoną kosmetyczkę i szybko się ogarnęła. Na koniec rozczesała swoje włosy i zawiązała w kucyki.

Dwadzieścia minut później siedziała w jadalni i jadła śniadanie przy jednym z okrągłych stołów. Kątem oka dostrzegła, że do pomieszczenia wchodziło coraz więcej dziewcząt.

—Hej, skąd te nowe? —zapytała Kiry, która siadała właśnie obok niej.

—Wczoraj przyjechał Błękit Oceanu —odpowiedziała i wzruszyła ramionami. —Teraz zamek zapełni się od nowych uczennic.

●●●

Po śniadaniu udała się do Lecznicy. Weszła do środka i zobaczyła na jednym z łóżek leżącą czarnowłosą dziewczynę. Laura podeszła bliżej i ujrzała spiącą nieznajomą. Miała jasną karnację. Była mocno podrapana.

—O, Laura jesteś już! —powiedziała przełożona pielęgniarek-Irma. —Pójdziesz na stołówkę i wręczysz wszystkim tam obecnym uczennicom formularze.

— Tak, proszę pani —odpowiedziała Laura odbierając od kobiety plik kartek. — Mirta, pomóż Laurze.

Mirta weszła do Lecznicy.

We dwie poszły do jadalni. Spojrzały po sobie, kiedy zza drzwi usłyszały dochodzące głosy. Mirta pchnęła drzwi i razem weszły do środka. Przy stołach siedziały uczennice w większych lub mniejszych grupach.

Dziewczyny podeszły do stołu gdzie siedzieli nauczyciele i popatrzyły niepewnie po sobie.

—W czym mogę wam pomóc? —zapytała pani Toronto uprzejmie.

—Przyszłyśmy od pani Harietty —odpowiedziała Laura. —Mamy rozdać te formularze uczennicom.

—A tak – powiedziała machając lekceważąco rękoma. – Moje drogie nowe uczennice. Proszę abyście wypełniły formularze zdrowotne.

Na sali zapadła cisza. Dwie dziewczyny szybko obiegły stoły, a kilkanaście minut później zwrócili im plik formularzy.

—Zostało nam kilka niewypełnionych formularzy. —oznajmiła Laura.

—To dla nas —powiedziała Mirka

—A i jeszcze dla tej dziewczyny z Lecznicy —dodała Laura.

●●●

Na terenie szkoły Wschodzącego Słońca znajdowało się pięć większych budynków internatów i dwa mniejsze oraz jeden budynek, w którym zamieszkiwali nauczycieli z poza Miris. Kasia została zakwaterowana w większym internacie, który ma sześć pięter. Zamieszkiwała na piątym piętrze w pokoju pięćdziesiąt dwa. Ten większy internat znajdował się niedaleko tego mniejszego, w którym mieszkała Laura. Kasia pokój zajmowała wraz z Eryką. Współlokatorka panowała nad żywiołem ognia. Wygląd zewnętrzny: wysoka, szczupła, o czerwonych oczach, długich, kręconych, płomiennych włosach. Zawsze ubierała się w zielono-czerwone ubrania z krótkimi nogawkami i rękawami.

Teraz była w pokoju sama. Wyciągnęła telefon z nocnej szafki. Wybrała numer zamku na Sardynii - nacisnęła „dzwoń".

—Tu zamek w mieście Wolikańskim —odezwał się po chwili miękki kobiecy głos. – W czym mogę pomoc?

—Czy pan Sylwester Trubines —rzekła Kasia —jest jeszcze na służbie?

—Niestety nie ma —odparła kobieta uprzejmie. —A kto pyta?

—Księżniczka Kasia —odparła dziewczyna coraz bardziej zniecierpliwiona.

Kasia usłyszała jak kobieta wydaje z siebie odgłos zdziwienia.

—Czy mogę prosić numer na jego prywatną komórkę? —spytała Skowrońska wywracając oczami.

— Tak, Wasza Wysokość – odparła dyspozytorka drżącym głosem. — Numer to: 613- 848- 335- 77.

—Dziękuję, zapisałam —powiedziała wdzięczna księżniczka. – Do widzenia – rozłączyła się.

Wykręciła podany numer i po kliku sekundach w słuchawce zabrzmiał głos pana Trubinesa.

—Słucham? —jego głos był przerażająco przygnębiony.

—Dzień dobry —przywitała się Kasia i przełączyła się na tryb widokowy.

Twarz ojca Marty jeszcze bardziej przeraziła dziewczynę. Mężczyzna miał oczy przygaszone z rezygnacji i bezradności, nie spał calą noc – sińce pod oczami, ubranie „byle jak włożone" i brudne.

—Dzień dobry, księżniczko —powiedział przygnębionym głosem.

—Chcę tylko pana prosić aby zadzwonił pan na komórkę Marty —rzekła podekscytowana.

—Po co? —zapytał z rezygnacją. —Przecież i tak nie odbierze.

—Właśnie, że tak —powiedziała stanowczo. Podeszła do okna. Widok był niesamowity: rozchodził się na rozległe lasy. – Jest w szkole, tylko musi pan do niej zadzwonić.

—Dobrze zadzwonię —obiecał tym samym przygnębionym głosem. —Do widzenia.

—Do widzenia —rozłączyła się i odłożyła telefon z powrotem do szafki

●●●

Laura wraz z Mirtą weszła do Lecznicy. Oddały formularz pani pielęgniarce.

—Jeszcze tylko wy wypełnijcie —poprosiła siadając przy biurku.

Laura wypełniła jako pierwsza.

—Lauro, daj jeszcze jeden formularz Marcie —poprosiła pani Róża.

Dziewczyna wstała. Zabrała pustą kartkę i podeszła do jej łóżka.

—Cześć, musisz to wypełnić —powiedziała Laura podając czarnowłosej formularz.

—Cześć, jaki formularz? —zapytała Marta

—O twoim stanie zdrowia —powiedziała Laura.

—No dobra, ok —odpowiedziała Marta zabierając kartkę.

Przez chwilę panowała cisza.

—Co ci się przytrafiło? —zapytała Laura.

—Bliskie spotkanie z drzewem —odpowiedziała Marta zmieszana.

Dziewczyna unikała patrzenia na bliznę czarnowłosej. Odczuwała strach.

—Jak się nazywasz? —zapytała Laura. —Bo ja jestem Laura i pomagam pielęgniarce.

—Marta —odpowiedziała czarnowłosa.

—Miło mi poznać —rzekła Laura z uśmiechem.

—Mnie też —stwierdziła Marta i odwzajemniła uśmiech. 

--------------------------------------------------------------------

Witajcie,
I dzisiaj czas wreszcie do szkoły przybyć. :) A w poniedziałek ostatnie województwa zaczynają ferie zimowe :) W tym moje. Ja na szczęście okres szkoły mam już dawno za sobą. A jak Wy spędzacie ferie?
Liczba słów : 4599. 
Pozdrawiam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro