Rozdział 19. We dwie na tropie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

WIEŚCI O UCIECZCE ZASTĘPCZYNI DYREKTORKI rozeszły się po szkole w ekspresowym tempie. Po szkole krążyły nagrania uczennic z walki jaką stoczyli dwaj nauczyciele z panią Toronto. Walka wywoływała podekscytowanie i szepty uczennic spacerujących po korytarzach.

Alex weszła do części głównej i od razu wyczuła dziwną atmosferę jaka panowała wokół. Postanowiła dowiedzieć się o co chodziło. Szybko napisała do Laury. Nie tylko z powodu atmosfery i plotek musiała porozmawiać z dziewczyną o czymś jeszcze. Całą droge do szkoły próbowała pozbierać myśli.

— Cześć, dziewczyny — zawołała Alex machając do trzech dziewczyn.

— Cześć — odpowiedziały.

— Ktoś mi może powiedzieć, co się tutaj dzisiaj dzieje? — zapytała pokazując gestem dokoła siebie.

— Pewnie — ochoczo oznajmiła Eryka.

Zaraz opowiedziała o wczorajszych wieczorno-nocnych wydarzeniach.

— O matko, ale kwas — zawołała zdumiona Alex. — Ale skoro ta kara dla Marty była zabójcza.... Chyba nie chcecie mi powiedzieć....

— Nie, nie — zapewniła ją zaraz Laura uspokajającym tonem. — Trafiła do Lecznicy. Z tego co wiem odzyskała nawet przytomność.

— Co za ulga — wtrąciła się Kasia. Od momentu ataku na Martę, strasznie się martwiła o koleżankę.

— Dzwoniłaś do rodziców Marty? — zapytała Eryka poważnie.

— Nie, ale pewnie nowa dyrektorka zadzwoniła — stwierdziła Kasia.

— Wiecie, jaka tu będzie heca, jak o tym rodzice dowiedzą? — zapytała Laura przestraszona. — A co jak zamkną szkołę?

Dziewczyny niepewnie wymieniły spojrzenia między sobą.

— Nie, no coś ty! — Zaśmiała się Eryka nerwowo.

— Na pewno nie będzie tak źle — wtrąciła się Kasia.

Wszystkie nagle poczuły się niepewnie. Laura bała się najbardziej, ponieważ gdyby zamknięto szkołę, dziewczyna i jej koleżanki wróciłyby do sierocińca. A przynajmniej tak myślały. Tak naprawdę w przypadku likwidacji szkoły, uczennice trafiłby do innej lub pod opiekę indywidualną. Nikt nie pozbawiłby dziewcząt możliwości nauki. Prawo na to nie pozwalało.

Sytuacja została wyjaśniona podczas drugiego śniadania.

Laura odetchnęła z ulgą. Nie planowano zamykać szkoły.

— Witam was serdecznie — Glowy uczennic zwróciły się w stronę stołu nauczycielskiego. Na środku stała wysoka, pulchna kobieta. Bardzo młodziutka. Sama kilka lat temu kończyła Szkołę Wschodzącego Słońca Ubrana w elegancką, dobrze dopasowaną szatę szkolną. Długie, kręcone kakowe włosy otaczały drobną twarzyczkę o wyrazistych zielonych oczach. Cała postać Nicockiej emanowała humorem, żywiołowością i pozytywną energią. — jak już wiele z was zdaje się podejrzewać. Tak jestem nową dyrektorką. Sama jestem tym faktem zaskoczona, ale i podekscytowana. Mam nadzieję, że razem udamy się w owocną podróż po świecie magii aby nauczyć was kontrolowania i wykorzystywania swoich mocy w odpowiedni sposób. Mam nadzieję, że ja jak i pozostali nauczyciele będziemy dla was drogowskazem.

Po tych słowach została oklaskana i gorąco przywitana. Usiadła na krześle.

— Wydaje się być w porządku — powiedziała Zuzanna do dziewczyn.

— Zobaczymy. Jestem zaskoczona młodym wiekiem — stwierdziła Kasia niezbyt zachwycona. — Nie jestem przekonana,

— Nie bądź taką pesymistką — rzuciła Ania z nieśmiałym uśmiechem.

— Cieszmy się lepiej, ze tej wariatki już nie ma — oznajmiła Zuzanna z przekonaniem.

— Racja, — odpowiedziała Pająkela z ulgą. — Tylko szkoda, że uciekła. Ale przynajmniej Marcie nic nie zrobi.

— A właśnie, idziecie dzisiaj do Marty? — zapytała zatroskana Eryka.

— Tak, a co? — odpowiedziała Kasia. — Jej ojciec do nas wydzwaniał. Chce porozmawiać.

— To czemu nie zadzwoni na komórkę? — zapytała zdziwiona Ania.

— Ma zepsutą —oznajmiła Kasia ze wzruszeniem ramion.

●●●

Po lekcjach Kasia odwiedziła Martę.

—Cześć, jak się czujesz? — zapytała zatroskana białowłosa. Usiadła na obrotowym stołku.

— Cześć, lepiej — odpowiedziała Marta słabym głosem. W bladej twarzy dziewczyny odznaczały się śnice pod powiekami i zapadnięte policzki.

— Dziewczyny się o ciebie pytały — powiedziała Kasia. — Nieźle nas przestraszyłaś.

— Przepraszam — odpowiedziała czarnowłosa. — I dziękuję. Gdyby nie wy. Nie było by mnie tutaj.

Kasia przytuliła mocno Martę.

— Nie rób nam tego więcej — wyszeptała ze wzruszeniem w głosie.

— Dobrze — uśmiechnęła się czarnowłosa blado.

— Twoi rodzice też się martwią — dorzuciła Kasia puszczając koleżankę. — Zadzwonić do nich?

Marta zawahała się. Czy tato nadal był na nią zły?

— Zadzwoń — zdecydowała. 

 Kasia wybrała numer telefonu i podała go Marcie.

— Zostawię cię — szepnęła białowłosa. Założyła biały niesforny kosmyk, który wymsknął się z eleganckiego koka.

Kilka sygnałów później.

— Cześć, kochanie — zobaczyła zmęczoną matkę. Kobieta rozpromieniła — — Cześć, mamo — odezwała się Marta.

— Jak Dobrze cię widzieć i słyszeć — zawołała wzruszona i rozemocjonowana. Otarła łzę spływającą po policzku. — Jak się czujesz?

— Dobrze — Marta uśmiechnęła się blado. — Nie płacz, nic mi nie będzie. Nie z takich rzeczy się wychodziło.

— Wiem, jesteś w dobrych rękach — rzekła mama i uśmiechnęła się.

— A gdzie tato? — zapytała Marta z westchnieniem. Z nadzieją.

— W pracy.

Marta zaśmiała się nerwowo.

— Gniewa się jeszcze na mnie? — zapytała dziewczyna ze smutkiem.

— Nie, martwi się o ciebie tak samo jak ja — mówiła to z przekonaniem i mocą.

— Powiedź, że nic mi nie jest — poprosiła. — I że jak następnym razem kasia będzie jechała na Sardynie, z chęcią się z nią zabiorę. Stęskniłam się za wami.

— My też — powiedziała mama.

Po chwili obok matki, pojawiła się twarz Moniki.

— Cześć, siostra. — Pomachała do kamery. — Dostałam piątkę z fizyki.

— Super, cieszę się — uradowała się czarnowłosa. — Mówiłam ci, że jak się przyłożysz, to się nauczysz.

— Dziękuję, bez ciebie by mi się ni udało — oznajmiła z przekonaniem.

— Nie męcz już siostry — strofowała Monikę matka. — Odpoczywaj i o nic się nie martw.

— Kocham was. — posłała całusa w powietrze.

— My też cię kochamy — powiedziały razem Monika i matka.

Po czym rozłączyły się. Marta opadła ze zmęczenia na poduszki. Naprawdę była jeszcze słaba. Straszliwie nie lbiła takiego stanu. Nigdy nie chciała być zależna od kogokolwiek. Mimo wszystko uśmiechnęła się. Cieszyła się iż mogła zobaczyć bliskich. Naprawdę się za nimi stęskniła. Nawet za ojcem.

— No już. Daj ten telefon — pogoniła ją pielęgniarka. — Musisz odpocząć.

Posłusznie oddała telefon.

●●●

Laura siedziała na ławce przed zamkiem i wpatrywała się w koty bbawiące się włóczką. Gdzieś nad głową przeleciało stado ptaków. Dzisiaj pogoda dopisała. Świeciło, ciepłe jesienne po południe. Alex właśnie dzisiaj przedstawiła swój projekt, nad którym pracowała od dwóch tygodni. Czy to był przypadek? Czy te symbole użyte wtedy mają jakieś znaczenie teraz. Od dawna szukała rozwiązania zagadki, ale nadal miała wrażenie iż nie wszystko układa się w całość.

Poza tym było coś jeszcze. Dzisiaj na zajęciach z uroków nauczycielka pokazała uczennicom przedmioty zaczarowane od tych niezaczarowanych. Gdy laura dotknęła zaczarowanej wazy przeszedł dziewczynę dreszcz. Miała wrażenie złudzenia. Powtórzenia. Jakby gdzieś coś takiego czuła.

Sfrustrowana zamknęła oczy.

Doskonale zdawała sobie sprawę z tego gdzie coś takiego poczuła.

— Laura, ziemia do Laury! — zamrugała i wróciła do rzeczywistości.

Nad nią stała Pająkela.

— Dzwonek dzwonił na lekcje — oświadczyła pospiesznie.

Laura popatrzyła na nią niewidoczny wzrokiem.

— Tak, tak idę — mruknęła wstając z ławki.

Pająkela zatrzymała się i spojrzałaś na koleżankę uważnie. Dostrzegła zamyślenie i zagubienie.

— Hej, co jest? — zapytała Pająkela siadając obok koleżanki.

— To nic takiego — zapewniła Laura.

— To czemu ci nie wierzę? — zapytała Pająkela nadal przyglądając się dziewczynie. — Czemu mam wrażenie, że cię coś gryzie?

Laura spojrzała na nią ostro.

— Moje życie nie ma sensu — stwierdziła wreszcie zrezygnowana. — nie mam korzeni i mam sobowtóra.

— To cie tak dręczy? — nie uwierzyła Pająkela.

— Masz rację — przyznała i znów westchnęła. — Chodzi to, że moje akta są chyba fałszywe.

Pająkela uniosła brwi.

— Skąd to wiesz?

— Miałaś już lekcje rozpoznawania zaklętych przedmiotów? — zapytała Laura.

— nie — odpowiedziała Pająkela.

— To to samo poczułam na swoich dokumentach — oświeciła koleżankę.

Rudowłosa zrobiła zdziwioną minę.

— Co teraz chcesz zrobić? — zapytała po chwili milczenia.

— Chciałabym sprawdzić gdzie co znajduje się pod adresem z moich akt — wyznała dziewczyna. — Tyle, że sama boję się tam pójść.

— Jak chcesz mogę iść z tobą — zaproponowała Pająkela.

— Naprawdę? — popatrzyła zdziwoiona.

— Pewnie, od czego ma się koleżanki, co? — klepnęła ją przyjaźnie w ramię.

— Hej, wy dwie, co wy tu robicie? — W ich kierunku zbliżała się pani Róża.

— Zmywajmy się stąd — mruknęła laura.

Obie pospiesznie oddaliły się w stronę szkoły. 

●●●

W środę w południe pan Nowicus i pani Olga Torczuk – druga z trójki nauczycielek wf, zarządzili dla klas, które miały o tej godzinie magiczny sport zbiórkę na polanie. Na polane miały się jednak stawić uczennice, którym udało się zdobyć transformację. Z listy.

Ania także była w gronie tych szczęśliwców, więc zgodnie z poleceniem zameldowała się wraz z piętnastką innych uczennic na wyznaczonym miejscu. Serce dziewczyny łopotało z przejęcia i strachu. Denerwowała. Nie wiedziała czy uda się powtórzyć swój wyczyn z przed restauracji.

— A ty co tutaj robisz? — zapytała tubalnie wysoka, tyczkowata kobieta o jasnych, brązowych włosach. Gdzieniegdzie dostrzec można pasemka. Świdrowała młodą czarnymi, chłodnymi oczami.

Ania skuliła się pod tym strasznym spojrzeniem.

— No co tak stoisz? — zapytała kobieta łagodniej.

Jasnowłosa spojrzała nieśmiało na nauczycielkę.

— No powiesz coś? — westchnęła. — Przecież cię nie zjem.

— Bo ja się umiem transformować — powiedziała nieśmiało Ania.

Kobieta spojrzała na listę, po tym na uczennicę i z powrotem.

— To dlaczego nie ma cię na liście? — głos zabrzmiał oschle.

Ania nabrała powietrza.

— Nikomu nie powiedziałam — wyznała wreszcie.

Tłumek dziewcząt zachichotał.

— Cisza! — nakazała nauczycielka srogim głosem. Zapanował spokój — W takim razie pokaż.

„A co jeśli mi się nie uda?" — pomyślała przestraszona.

Czerwona na twarzy i ze łzami w oczach odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę internatów. 

●●●

Siedziała w łazience już od dwóch godzin. Nie potrafiła przestać płakać. W uszach nadal odbijał się głośny śmiech obecnych na polanie. Poderwała się, kiedy drzwi do łazienki zostały otwarte i pojawiły się w nich trzy, strasze dziewczyny. Serce Ani podeszło do gardła. Jeszcze ich tu brakowało.

— No, no słyszałam coś odwaliła na polanie — zaszydziła Bloom podchodząc bliżej i nachylając się do młodszej, zapłakanej pierwszoklasistce. — Powiedx, po co chciałaś uczestniczyć w tych zajęciach? Bo w to, że zdobyłaś transformację, to nie wierzę.

Ania zacisnęła usta.

— Pamiętaj o pieniądzach dla nas — wysyczała.

Bloom odwróciła się.

— A tak dla przypomnienia kto tu rządzi — powiedziała tonem wyższości. — Dziewczyny, spuście jej głowę w kiblu.

Dwie pozostałe dziewczyny uśmiechnęły się szyderczo.

— Z przyjemnością — powiedziała krępa dziewczyna o fioletowych włosach i jadeitowych oczach.

Cecilie posiadała krzepę w rękach. Gdy chwyciła drobną dziewczynę za ramię, ta syknęła z bólu. Druga z dziewczyn – Oherki – otworzyła najbliższe drzwi kabiny. Ania została mocno popchnięta. Wpadła do środka i upadła na kolana, rozbijając sobie wargę. Poczuła krew. Czerwona strużka pociekła po brodzie. Cecile brutalnie pociągnęła za kucyk. Głowa Ani została wepchnięta do muszli. Ta głęboko, ze woda dostała się do ust i nosa.

Dziewczyna szamotała się, ale nie miała szans. Powtórzyły to trzykrotnie.

— Do następnego! — zawołała Blomm, a po niewielkim pomieszczeniu rozniósł się szyderczy śmiech dziewczyny.

Ania mokra, obolała i upokorzona patrzyła za nimi. Buzowała z wściekłości. Lecz wiedziała, że nic z tym nie zrobi.

Od kilku tygodni te trzy znęcały się nad nią. Zaczynała mieć tego dosyć. 

●●●

Zuzanna wróciła z zajęć do pokoju. Ania leżała na łóżku. Przodem do ściany. Wpatrywała się w czarne buty swojej idolki – Amiry Gonzalez – największej gwiazdy popu na Boretoeir. Zaśmiała się w duchu ze swojej naiwności. Dlaczego przypuszczała, że w szkole będzie lepiej? Dlaczego sądziła, że stanie się kimś lepszym?

Mieszkała w małym domku na obrzeżach Jorkerst City. Nie miała łatwego życia. Rodzice zginęli, gdy była mała. Nie pamiętała ich. Trafiła do wujostwa – brata od strony ojca. Od zawsze odkąd pamiętała była popychadłem „przynieś/wynieś". Nigdy nie czuła się kochana, lubiana w domu.

Miała też problemy z znalezieniem sobie znajomych w szkole. Zbyt zamknięta, nieśmiała dziewczynka. Wujostwo nigdy nie opowiadało o rodzicach dziewczyny. Nigdzie w domu nie znalazła ani jednego zdjęcia czy rzeczy należącej do rodziców. Nauczyła się nie zadawać pytań i nie sprawiać kłopotów.

Pamiętała dzień, w którym uaktywniły się magiczne zdolności. To był jednocześnie najpiękniejszy i najgorszy dzień w życiu jasnowłosej.

Spacerowała po leśnie drodze, zbierała polne kwiaty. Wyraźnie pamiętała iż to był bezwietrzny, letni dzień. Ania chciała wtedy aby wiało, bo na polanie znajdowały się waiatrowniki. Z całego serca pragnęła aby wzbiły się w powietrze aby mogła znów zobaczyć ten przepiękny widok. Nagle nie wiadomo skąd poczuła w sobie siłę, wolę i pragnienie, Nieświadomie wyciągnęła dłonie i ku swemu zdziwieniu ujrzała srebrną strugę i poczuła dreszcz przechodzący przez ciało.

Po czym kwiaty uniosły się w powietrze i zatańczyły przed dziewczynką. Ta cieszyła się i zdumiona obserwowała spektakl. Później przeraziła się i uciekła. Nikomu nie powiedziała co się wydarzyło.

Gdy po tym przyszli magowie Ania miała nadzieję na lepszą, pogodniejszą przyszłość. Ale te marzenia nie mogły się spełnić. Wpadła z deszczu pod rynnę.

Z bezsilności zacisnęła dłonie w pięści.

Może nie nadaje się na adeptkę magii?

●●●

Zuza kątem oka zerkała w stronę łóżka koleżanki. Przetarła zmęczone oczy.

— Ania, czy wszystko w porządku? — zapytała Zuzanna siadając bokiem do biurka.

Jasnowłosa nic nie odpowiedziała.

— Jesteśmy współlokatorkami i chcę ci pomóc — dziewczyna wstała i usiadła na przysiadła na brzegu łóżka Ani. — Nie znamy się zbyt dobrze, ale chcę ci pomóc. Zaufaj mi. Nie jesteś sama.

Ania zawahała się. Nie wiedziała czy powinna zaufać tej dziewczynie, ale z drugiej strony widziała jak bardzo starała się odwieść od złego wyboru. I uratowała Martę przed śmiercią. W takim razie i Ania może obdarzyć koleżankę zaufaniem.

Zuzanna rozszerzyła się oczy na widok rozbitej wargi i podbitego oka.

— Co ci się stało? — zapytała oszołomiona.

Ania po raz kolejny zawahała się,.

— Możesz mi zaufać — obiecała Zuza i dotknęła dłonią ramienia w geście zaufania.

Ania pokiwała głową.

I opowiedziała o wszytki co wydarzyło się odkąd przybyła do szkoły magii.

— Powiedź mi co ja mam teraz zrobić? — Ania rozłożyła bezrdanie ramiona.

Zuzanna przygarnęła koleżankę w ciepłe ramiona.

— Nie martw się coś wymyślimy — powiedziała Krotosiewicz z przekonaniem. — A teraz pora abyś pokazała, że potrafisz się transformować.

Ania zacisnęła usta.

— Jesteś pewna?

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo drzwi do ich pokoju otworzyły się. W progu stała Mirta Birtowska.

— Czy możemy porozmawiać? — zapytała łagodnym głosem wychowawczyni Ani.

Przestraszona Ania popatrzyła na Zuzę, ta kiwnęła głową.

— Zapraszam do mojego gabinetu — oznajmiła kobieta. Birtowska to wysoka, krepa szatynka. Poprawiła okulary i wyszła.

Ania wstała i ruszyła za nauczycielką.

Wychowawczyni miała krótkie, proste włosy. Po obu stronach wpięła kolorowe spineczki. I opaskę. Ubrała dzisiaj kratowaną spódniczkę w zielonym kolorze. Wysokie buty stukały o posadzkę.

Dwadzieścia minut później Ania siedziała przy biurku. Gabinet pani Mirty znajdował się obok Sali astronomicznej. Wychowawczyni klasy, do której należała Ania uczyła także astronomii dwie pierwsze klasy.

Starsza kobieta uważnie obserwowała dziewczynę. Widziała skromną, nieśmiałą i wystraszoną nastolatkę. Dostrzegała wokół Ani delikatne wibracje mocy powietrza. Piotrowska wzbiła spojrzenie na kolana i ułożyła dłonie. Pulchna. Zaokrąglona sylwetka. Z piegami na twarzy. Podskoczyła, kiedy drzwi od gabinetu otworzyły się.

Ania nieśmiało podniosła wzrok i ujrzała nową dyrektorkę oraz nauczycielkę magicznego sportu.

— Skoro jesteśmy już wszyscy — odezwała się poważnym głosem pani Nizocka. — To możemy porozmawiać.

Ania ponownie spuściła wzrok.

— Nie musisz się nas bać — powiedziała nauczycielka wf. — Powiedź, czt faktycznie potrafisz się transformować?

— Tak — odrzekła cicho.

Trzy wymieniły szybkie spojrzenia.

— A co ci się stało? — zapytała nauczycielka W-f'u. — Kto ci to zrobił?

— Nikt. Uderzyłam się — odpowiedziała pospiesznie.

Nauczycielki ponownie wymieniły spojrzenia.

— To w takim razie — zarządziła dyrektorka pogodnym tonem głosu. — Wyjdźmy na zewnątrz i pokażesz nam jak się transformujesz.

Ania posłała niepewnie spojrzenie w stronę wychowawczyni.

— Nie martw się, jeśli udało ci się pierwszy raz — rzekła dyrektorka pogodnym tonem. — To dasz radę i teraz. Zapewniam cię. Musisz tylko uwierzyć w siebie.

Ania uśmiechnęła się delikatnie.

Stały na polanie.

— Śmiało — zachęciła dyrektorka.

Ania stanęła pod drzewem. Zamknęła oczy. Uspokoiła rozkołatane nerwy. Poczuła przypływ mocy w żyłach. Otworzyła oczy i w skupieniu . Rozłożyła ręce na boki uwalniając energię, złączyła dwa środowe palce, po czym wyrzuciła ręce do tyłu i podskoczyła, odchylając głowę do tyłu. Natychmiast otoczyły dziewczynę srebrne kręgi energii. Nie traciła koncentracji. Z pleców wyrosły skrzydła. Ubraniem targał wiatr i jasne włosy uwolniły się z gumki i opadły falami na ramiona. Szkolną szatę zastąpił magiczny strój.

Transformacja trwała mniej niż minutę. Ania wylądowała pewnie na nogach. Potoczyła uradowanym spojrzeniem po swoim magicznym stroju.

— Brawo! Dobra robota! — zawołała zachwycona nauczycielka W-f'u. — W takim razie zapraszam cię na następną lekcję z transformacji.

— Dziękuję — powiedziała Ania podekscytowana. — Nadal nie wierzę, że mi się to udało.

— A ja wierzyłam, że to potrafisz — za drzewa wyłoniła się roześmiana Zuza.

Skrępowana poklepała współlokatorkę po ramieniu.

— A niby skąd wiedziałaś? — zapytała zaskoczona Ania.

— Nie tylko ty wtedy byłaś pod tą restauracją — szepnęła konspiracyjnie Zuzanna.

Ania zmieszała się.

— My musimy już iść. Jeszcze raz gratuluję — wychowawczyni uśmiechnęła się ciepło.

Zuzanna obserwowała jak nauczycielki oddalają się w stronę szkoły. Ania wykonała odwrotną sekwencję transformacji i z powrotem była w swoich szkolnych szatach.

— Nie martw się — rzuciła cicho Zuzanna, widząc przestraszony wzrok Ani. — Nie zdradzę twojego sekretu.

—Dzięki wielkie.

— To co powiesz mi co się stało?

Ania zaśmiała się nerwowo i zaprzeczyła kiwnięciem głową. Nie zamierzała jeszcze nikomu o tym mówić. Ale miała dobry nastrój. 


----------------------------------------------------------

Boretoeir - Dziesiąta planeta w galaktyce Werdes. Planeta nadająca się dla życia prawie dla każdej formy życia. Różnorodność gatunków roślin i zwierząt. Znajdują się na niej trzy kontynenty przedzielone dwoma oceanami. Północnym i Lodowym. Przy tym Kontynent Wschodni w połowie jest zalesiony przez dżunglę, a druga połowa to stepy. To tam zamieszkuje najmniej ludzi. Planeta ma m mało gór. Bardzo dobrze rozwinięta jest także powietrzna architektura. Pośród chmur mieszka magiczna społeczność, ląd zajmowany jest przez niemagiczną ludność.



Jorkerst City – miasteczko zamieszkiwane przez rolników i pasterzy bydła. Wokół znajduje się dużo pastwisk i lasów. Rodzinne miasto Ani. To tutaj wychowywała się przez większość życia.


Waiatrowniki – kolorowe kwiaty. Lekkie. Przy podmuchach wiatru unoszą się w powietrze, tworząc barwne i piękne widowisko. Pospolite. Stanowi pokarm dla wielu zwierząt. Robi się z niego pyszny sok. Smakuje jak miód.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro