Rozdział czterdziesty pierwszy. Męskie wyznania.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pozwól mi przyjść do siebie i być słońcem w twoim niebie,
Pod moim żarem, na złotym łanie się położysz.
Księżyc może zabłysnąć, lecz to ty jesteś boginią, którą widzę.
I leżąc tam naga, pobudzasz Boga we mnie.
Boga we mnie...

Damh The Bard ,,Obsession"



Anna spodziewała się, że skoro jezioro jest magiczne, to oświetla je jakiś wewnętrzny blask. Tymczasem gdy nadeszła noc, mogła dostrzec jedynie światło księżyca i gwiazd.

— Co, jeśli ktoś chce posiedzieć po zmroku? — zapytała Stankę. — Przecież nie możecie rozpalać świec pod wodą.

— Nie widzisz? — Wodniczka przewróciła oczami. — Niektóre muszelki i rośliny świecą w ciemności. — Wskazała w róg pokoju, gdzie w białej doniczce rosły dziwnie wyglądające liście. Rzeczywiście, świeciły teraz na biało-błękitno.

— Nawet się nie przyjrzałam — przyznała ze wstydem Anna. — Wygląda to... pięknie. Ładniej niż nasze lampy czy świece na wsi.

— Mówiłam, że ci się tu spodoba — odparła z dumą Stanka. — Przykro mi, jeśli liczyłaś na więcej swobody, ale Marzanna i Dziewanna kazały mi spać z tobą w jednym pokoju, żeby mieć pewność, że nic ci nie zagrozi.

— Nie mam nic przeciwko — zapewniła Anna. Liczyła tylko, że nie będzie chrapać ani mówić przez sen. — Ale ja chciałabym już iść spać. To był dzień pełen wrażeń.

— Ja właściwie też mogę — zgodziła Stanka. — W końcu mało rzeczy jest tak przyjemnych, jak spanie.

Zakryła świecące kwiaty czarną narzutką, tak że pokój opanował przyjemny półmrok. Położyła się na swoim łóżku, a Anna na własnym.

— Dobranoc, Stanko.

— Dobranoc, Anno. Aż mi dziwnie, że nie muszę mówić do ciebie ,,królowo".

Anna uznała, że lepiej tego nie komentować. To królestwo wydawało się piękne i bezpieczne, ale przerażała ją myśl, że będzie na co dzień stykać się z istotami, które widziały w niej przyszłą żonę Nadara. Na pewno zaczną się plotki, spekulacje i porównywanie jej z Mirą.

,,Ciekawe, czy on też się już położył" pomyślała mimowolnie. Świadomość, że zasypia pod tym samym dachem, co jej niedoszły małżonek, przyprawiała ją o dziwne drżenie. Wiedziała, że Nadar nie byłby do tego zdolny, ale miała wrażenie, że mógłby wejść tu w każdej chwili.

Z jakiegoś powodu próbowała sobie wyobrazić, jak wygląda jego sypialnia. Samotni panowie raczej nie dbali o wygląd swoich pomieszczeń, ale on był w końcu królem. Pewnie ma bogato zdobione ściany, pełno fantazyjnych ozdób i wielkie łoże. Gdyby nie jej głupota, pewnie znajdowałaby się tam teraz z nim. Ale podjęła swoją decyzję, a Nadar... Na pewno ma mnóstwo innych chętnych.

,,Muszę się uspokoić i zapomnieć o tym, co się między nami zdarzyło" powtarzała sobie w duchu. ,,On ma rację. Nic między nami nie było prawdziwe. On może nawet teraz... jest z jakąś inną kobietą".

Tymczasem Nadar próbował zasnąć, ale nie udało mu się nawet wpaść w stan półsnu. Cały czas powtarzał w głowie rozmowę z Anną, prawie słyszał jej głos i widział oburzenie w oczach. Nie spodziewał się, że czeka ich jeszcze taka mocna konfrontacja i wolał wierzyć, że dlatego jest teraz tak pobudzony.

Najgorsze było to, że ona miała rację. Zataił przed nią ważny fakt. Wolał o tym nie myśleć i patrzeć na Mirę jako na istotę z dalekiej przeszłości, ale podejrzewał, że w głębi duszy tkwiło o wiele gorsze uzasadnienie. Wiedział, jak funkcjonuje świat ludzi, jakie są ich wartości i przekonania. Domyślał się, że Anna nie patrzyłaby przychylnie na mężczyznę, który odprawił żonę. W jej oczach było to nieodpowiednie i niemoralne, jakby co najmniej zabił Mirę, a nie pozwolił jej odejść do miejsca, gdzie czuła się dobrze i miała bliskich.

,,Za dużo nas dzieliło. Jesteśmy z różnych światów" przekonywał siebie. ,,Bardzo dobrze się stało, że nie doszło do tego ślubu".

Jego głupie, uparte serce buntowało się jednak przeciwko temu. Chciałby się postawić i udowodnić całemu wszechświatu, że on i Anna mogliby jednak żyć razem. Nie mógł znieść myśli, że ona jest pod tym samym dachem, co on, a mają traktować się jak obcy. Z trudem powstrzymywał się przed zerwaniem się z łóżka, pobiegnięciem do jej pokoju i błaganiem na kolanach, żeby jeszcze go przyjęła, zaklinaniem, że zmieni w sobie wszystko, co jej przeszkadza.

,,Jestem jakiś obłąkany" skarcił siebie w myślach. Wstał z łoża i zaczął nerwowo chodzić po komnacie, jakby miał nadzieję, że się zmęczy i zapomni o wszystkim. Szkoda, że nie miał przy sobie żadnych trunków.

Usłyszał pukanie do drzwi. Zadrżał. Chciał wierzyć, że to Anna, że ona myśli to, co on i przybiegła powiedzieć mu, że popełniła błąd. Ale od początku rozumiał, że to szalone myśli, aczkolwiek zdziwił się, widząc przed komnatą Dalwina.

— Co tu robisz? — spytał. — Marzanna cię nie zajmuje?

— Ma dużo zajęć. — Dalwin uniósł brew. — Uznałem, że warto cię odwiedzić i zobaczyć, jak znosisz obecną sytuację. Ta noc musi być dla ciebie wyczerpująca.

— Marzanna ci to zasugerowała? — zadrwił Nadar.

Dalwin stał spokojnie przed drzwiami i nie zrażał się cynizmem rozmówcy. Król westchnął z niechęcią. Nie lubił okazywać słabości i prosić o litość, ale zdawał sobie sprawę, że i tak nie zaśnie. Może rzeczywiście powinien zostać w czyimś towarzystwie.

— Wejdź — powiedział i wskazał mu miejsce przy małym stoliku.

— Nikt nie chce być wobec ciebie złośliwy — zapewnił Dalwin. — Marzanna opowiedziała mi tyle, co wie o twojej... relacji z Anną. Ona jest nią trochę zaniepokojona, ale ja stanąłem w twojej obronie. Pomyślałem, że zechcesz porozmawiać z innym mężczyzną.

— Naprawdę? Poparłeś mnie przeciwko twojej ukochanej? — Nadar popatrzył na niego z ciekawością i zajął miejsce naprzeciwko.

— Miłość nie polega tylko na uleganiu komuś. Nie wiem, czemu to cię dziwi.

— Ja... Racja, przepraszam. Chyba zazdroszczę wszystkim dookoła. Ale powiedz Marzannie, że nie musi się o nic martwić. Nie chcę już niczego od Anny.

— Nie kłamiesz? — Dalwin nachylił się w jego stronę. — Nie wyglądasz na szczęśliwego.

Nadar ukrył twarz w dłoniach. Może Dalwin miał wcześniej rację. Łatwiej było mu okazywać słabość w towarzystwie innego mężczyzny... który nie był lizusem jak Miłosz.

— Źle się wyraziłem. Chciałbym... mieć ją przy sobie. Kochać ją i dbać o nią. Chronić przed tą starą, wściekłą babą. Ale wiem, że ona tego ode mnie nie chce, a ja mam zamiar szanować jej wolę.

— To bardzo honorowe — przytaknął Dalwin. Nadar pomyślał, że chyba pierwszy raz ktoś go tak określił. — Ale ona jest jeszcze bardzo młoda. Może sama nie do końca wie, czego chce. Trzeba dać jej czas.

— Wolę się nie łudzić — uciął Król. — I nie mam zamiaru wydawać się jakimś... prześladowcą.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Dalwin nie podejmował tematu ani o nic nie dopytywał. Nadar ze zdziwieniem uznał, że ta sytuacja ma w sobie coś kojącego. Do tej pory każdy uważał, że jego uczucie do Anny jest nienaturalne i powinien dać jej spokój. Chyba siedzący obok mężczyzna jako jedyny w pełni wierzył w jego szczerość.

— Nie planowałem tego. Nie miałem zamiaru jej uwieść — powrócił do rozmowy. — Twoja... Marzanna poprosiła mnie i moich ludzi, żebyśmy mieli ją na oku i nie dopuścili, by Jarosława zyskała zbyt duży wpływ na dziewczynę. Początkowo zlecałem to innym, co mnie w końcu obchodziło jakieś dziecko. Ale kiedyś pod wpływem impulsu zerknąłem na nią... To było jakiś czas temu, miała już z szesnaście lat. Spodziewałem się, że będę się nudził, obserwując, czy jakaś młódka nie robi głupot. Ale zacząłem się jej przypatrywać. Była taka samotna, niedopasowana. Wydawało mi się, że pragnie czegoś innego, ale nie umie tego nazwać. Rozumiałem ją, bo czasem mam podobnie. Może i posiadam władzę i wszyscy mi pochlebiają, ale mało kto umie ze mną szczerze porozmawiać. Wiedziałem, że wykraczam poza umowę z Marzanną, że to dziwne... Ale uznałem, że przecież nie mam zamiaru krzywdzić Anny, chcę jej tylko pokazać, że jest świat, gdzie może być ceniona. A potem, z każdym spotkaniem i rozmową, coraz bardziej jej pragnąłem. Na początku to chyba było tylko zauroczenie, pragnienie posiadania, udowodnienia, że mogę zdobyć dziewczynę, która brzydzi się światem magii. Wolałbym wierzyć, że nadal czuję tylko to.

— Ale tak nie jest? — Zielone oczy Dalwina błysnęły. — Naprawdę ją kochasz?

— Chyba tak. Albo po prostu zwariowałem. Rozumiem, dlaczego mnie nie chciała. Współczułem jej, chciałem jej pomóc, ale tylko na moich zasadach. Wyobraziłem sobie, że kiedy odwzajemni moje uczucia i zostanie moją królową, wszystkie jej kłopoty znikną i będzie najszczęśliwsza. Narzucałem jej moją wizję.

— Ale teraz z tego zrezygnowałeś? — upewnił się Dalwin. — Zrozumiałeś swój błąd?

— Teraz tylko chcę, żeby była szczęśliwa. Najlepiej... gdyby ze mną. Ale to niemożliwe, więc muszę to zaakceptować.

Wypowiedzenie tych słów przyniosło Królowi pewną ulgę. Zrozumiał, że naprawdę wierzy w to, co mówi. Nie liczył już, że Anna zmieni zdanie, jeśli będzie wobec niej łagodny i delikatny. Nie wierzył, że mogłaby go jeszcze pokochać i spodziewał się, że długo nie da mu to spokoju. Ale nie miał zamiaru już do niczego jej zmuszać. Najważniejsze było obronienie jej przed Jarosławą.

— Brzmisz jak człowiek, który naprawdę kocha — zapewnił Dalwin. — Może teraz Anna to doceni.

Nadar przewrócił oczami.

— Jesteś beznadziejnym romantykiem. Nie każdy znajduje kogoś, kto poświęci dla niego cały świat. Ja wolę się nie łudzić.

Dalwin nie odpowiadał. Nadar domyślał się, że w pewien sposób go uraził, podszedł lekceważąco do jego miłości do Marzanny. Chyba naprawdę był zazdrosny, że innym jest dane szalone uczucie przełamujące wszystkie bariery, a jemu nie. Do kroćset, był za stary na takie dywagacje!

— Ale dziękuję — dodał szybko. — Miło, że ktoś nie uważa mnie za wariata, który czyha na cnotę niewinnej dziewczyny.

Anna nie miała pojęcia, co może tu robić. Obudziła się rano, Stanka zniknęła przy jakichś swoich sprawach, Żywia i Świeta nie nadchodziły. Wolałaby nie włóczyć się po zamku, bo po pierwsze - nie wiedziała, kogo tu spotka i co o niej pomyśli, a po drugie – wolałaby nie wpaść przypadkowo na Króla Bełdan. Zauważyła, że każda ich rozmowa kończy się ostrą konfrontacją.

— Gdzie Stanka? — Do pokoju wszedł ten wodnik o zielonkawej skórze, Miłosz.

— Wyszła gdzieś. Powiedziała, że ma ważne sprawy — odparła Anna i zaczerwieniła się. Wodnik patrzył na nią tak bacznie, że czuła się, jakby oceniał każdy jej ruch.

— Jak zwykle gdzieś lata i robi z siebie ladaco — skomentował. — Nasz pan kazał mi sprawdzić, czy wszystko w porządku.

— Tak, tak. Podziękuj mu — poprosiła Anna.

Domyślała się, że Nadar traktuje ją po prostu jako gościa i spełnia królewskie obowiązki, ale jej serce zadrżało na myśl, że myśli o niej i troszczy się o jej spokój. Nie chciała, żeby uznał ją za roszczeniową i niewdzięczną. W końcu to on zagwarantował jej bezpieczeństwo przed Jarosławą. Chyba należało wyrazić wdzięczność.

— Obok jest taras — rzucił do niej chłodno Miłosz przed wyjściem. — Możesz tam siedzieć, jeśli w pokoju ci nudno.

,,On wie, że się go boję i nie powiedziałabym tego wprost" domyśliła się Anna. Zapewne myślał o niej bardzo źle przez długi czas, w końcu zdradziła i zawiodła jego pana. Najgorsze było to, że raczej nie istniały szanse na unikanie go.

Wyszła na taras i wpatrywała się w podwodne królestwo. W dole przemykały kolejne postacie, których twarzy nie widziała, ale dostrzegała, że często mieli kolorowe karnacje i nosili barwne lub błyszczące ubrania. W Wisunach pewnie by ich wyśmiali. Tam każdy starał się dopasować i nie wystawać przed tłum. Nic dziwnego, że ona czy Jara stały się tam dziwadłami.

— Dzień dobry. — Usłyszała męski wesoły głos. — Mogę się przysiąść?

Odwróciła się. To był Dalwin. Jego śniada cera i ciemne włosy zdawały się odstawać od jasnego i kolorowego obrazu, jaki dotąd miała przed oczami.

— Tak, oczywiście. — Wskazała mu miejsce na krześle.

Ukochany Marzanny swoją tajemniczością i mroczną urodą przypominał jej Nadara, ale w przeciwieństwie do niego miał w sobie jakieś ciepło i beztroskę. Słabo go znała, ale czuła przy nim swobodę i spokój.

— Rozmawiałem z Marzanną i Dziewanną. Jeśli będziesz miała ochotę, mogę pokazać ci trochę mojej magii. Czary związane z nocą i śmiercią są trudne dla kogoś spoza Dzikiego Łowu, ale zawsze warto próbować.

— Naprawdę tak myślisz? — Anna aż zatrzepotała rzęsami. — Ja nie mam jakichś szczególnych zdolności.

— Zdolności trzeba rozwijać. Inaczej nic z nich nie będzie — odpowiedział Dalwin. Patrzył na nią spokojnie i łagodnie. Anna nagle pomyślała, że chciałaby mieć takiego brata. — Wiem, że ciężko jest przyzwyczaić się do życia w świecie magii. Ja też początkowo miałem z tym problem.

— Ty też? Byłam pewna, że... pochodzisz z Dzikiego Łowu... — wydukała Mikołajczykówna.

— Nikt nie pochodzi. Większość z nas była kiedyś zwykłymi śmiertelnikami. — Dalwin uśmiechnął się ujmująco. Anna naprawdę nie dziwiła się uczuciom Marzanny do niego. — Jeśli chcesz, opowiem ci o tym.

— Jeśli to nie kłopot... — poprosiła nieśmiało.

— Nie. Może to ci pomoże — zapewnił mężczyzna. — Urodziłem się dawno, dawno temu. Nikt jeszcze wtedy nie myślał o cesarstwie niemieckim czy chrześcijaństwie. Przynajmniej na Mazurach.

Anna zarumieniła się. Dalwin wyglądał i sprawiał wrażenie młodszego od Nadara, a w rzeczywistości mógłby być jego dziadkiem wiele razy pra. Ona w jego oczach pozostawała pewnie głupią, nieznającą świata młódką. Nagle zaczęła się go krępować, mimo że przecież domyślała się jego wieku.

,,Zachowuję się dziwacznie" upomniała siebie. ,,Marzanna i Dziewanna są pewnie jeszcze starsze, Żywia i Świeta także nie są moimi rówieśniczkami. Całowałam się z kimś starszym od siebie o kilka dekad. Muszę się przyzwyczaić, że ludzie czy istoty tutaj inaczej się starzeją i to zaakceptować. W końcu... jeśli będę dalej rozwijać moją magię, ze mną pewnie będzie podobnie".

Wcześniej wcale o tym nie myślała, chociaż boginie tłumaczyły jej, jak działa magia. Teraz jednak zrozumiała, że jeśli będzie stale czarować albo zostanie dłużej w królestwie Bełdan, to zachowa młodość dłużej. Ludzie w Wisunach znów uznają ją za dziwadło albo zyskają dowód, że jest przeklęta i... Chyba nie spaliliby jej na stosie, ale może ukarali w inny sposób?

— Zamyśliłaś się. — Dalwin zwrócił jej uwagę. — Mam cię zostawić?

— Nie, nie — zaprzeczyła Anna. — Przepraszam. Mów, proszę.

— Za ,,moich" czasów magiczne istoty żyły razem z ludźmi. Wspólnie obchodziliśmy święta i odprawialiśmy rytuały. Brałem udział w tym wszystkim, ale nie poświęcałem temu wiele uwagi. Byłem zwykłym wiejskim chłopakiem, który ciężko pracował. Marzyłem, by utrzymać rodzinę, żyłem z matką i dwójką braci. Wierzyłem, że kiedyś się zakocham w jakiejś miłej dziewczynie, założę rodzinę, spłodzę dzieci. Ale czasem okazuje się, że to, czego chcemy, wcale nie jest naszym największym pragnieniem.

Anna pokiwała głową. Rozumiała to bardzo dobrze i cieszyła się, że ktoś ubrał to w słowa. Ona przecież przez tyle miesięcy uważała, że spełnieniem jej marzeń będzie ślub z Erykiem. Tymczasem teraz nie żałowała ich rozstania, nie tęskniła za chłopakiem. Nadal myślała o nim jako o wcielonym dobru, ale okazało się, że to nie wystarczy, by pojawiła się prawdziwa miłość, za którą chce się iść na koniec świata. Cieszyła się, że on także tak na nią nie patrzył. Miała nadzieję, że znajdzie kobietę, która będzie dla niego tą właściwą.

— Na co dzień byłem stolarzem, cieślą. Podobno należałem do tych lepszych, bo zajmowałem się nie tylko jakimiś stołami czy krzesłami, ale także rzeźbiłem różne ozdoby, postacie bogów czy zwierząt.

— Artysta. — Uśmiechnęła się Anna.

— Nie przesadzaj. Ale pewnego dnia jeden z naszych żerców poprosił mnie, żebym wyrzeźbił w drewnie twarz bogini Marzanny. Zgodziłem się, myśląc jedynie o utrzymaniu rodziny. Bogowie czy demony nie byli dla mnie czymś nienaturalnym, czy niecodziennym, więc nie krępowała mnie wizja spotkania z panią śmierci i magii. Powtarzałem sobie, że będę ją traktował tak jak kapłanów i kapłanki z mojej wioski. I początkowo tak było. Postrzegałem ją jako kogoś, kogo trzeba szanować, i jako twarz ciekawą do rzeźbienia. Tylko tyle.

— Naprawdę? — wykrzyknęła Anna. — Przecież Marzanna to najpiękniejsza kobieta na świecie!

— To prawda — potwierdził Dalwin. Jego oczy płonęły miłością i czułością. — Ale wtedy tak na to nie patrzyłem. Dopiero z czasem zauważyłem w niej... człowieka, nawet jeśli ona do końca nim nie jest. Siedzieliśmy razem, ona się nudziła, a ja rzeźbiłem. Zaczęliśmy rozmawiać, opowiadać sobie różne historie, zwierzać się sobie. Uświadomiłem sobie, że ona jest bardzo samotna i zagubiona.

— To najpotężniejsza istota, jaką znam! — zawołała Mikołajczykówna.

— Zaraz pomyślę, że ty też jesteś w niej zakochana — zażartował Dalwin. — Tak, jest silna i potężna, ale odpowiedzialność za wszystkich w głębi serca ją męczy. Ona potrzebuje wsparcia i troski. Mam nadzieję, że je jej daję.

— Na pewno! Od kiedy tu jesteś, bardzo się zmieniła. Jest taka szczęśliwa, bardziej... żywa.

,,Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy są zakochani. A teraz po prostu cieszę się ich szczęściem, nawet jeśli ja też tęsknię za czymś takim" pomyślała. ,,Chyba staję się lepszą osobą" uznała z zadowoleniem.

— Rozmawialiśmy coraz więcej, ja przestawałem patrzeć na nią jak na przedstawicielkę wyższych warstw czy ,,klientkę", jak dzisiaj byście to nazwali, a zacząłem jak na kobietę. Którą chciałbym chronić i chciałbym jej pomagać. Przestraszyłem się. Gdy skończyłem pracę, postanowiłem jej unikać, żyć dawnym życiem. Ale ona sama mnie szukała. Gdy była w naszych stronach, przychodziła do mnie i włączała w rozmowę. A przecież bogini nie wypada odmawiać... W końcu nie mogliśmy udawać, że nic nas nie łączy i zostaliśmy prawdziwymi kochankami.

Anna zarumieniła się i spuściła wzrok. Nigdy wcześniej nie słyszała, żeby ktoś tak wprost mówił o miłości cielesnej. Oczywiście, wiedziała, że prawie każdy to czyni, ale zostawało to za zamkniętymi drzwiami. Chyba że było się panią Markowską i jej kochankiem mleczarzem, który podobno biegał półnago po wsi.

— Nie należeliśmy do tych, którzy czerpią radość i ekscytację z zakazanej miłości. Wiedzieliśmy, że to, co czujemy, będzie pełne i szczere dopiero, gdy zwiążemy się otwarcie. Ale ona była boginią i była nieśmiertelna, a przynajmniej ani trochę nie zbliża się do śmierci, bo nikt nie wie, jak trafi do Nawii. Ja liczyłem się z tym, że może dożyję sześćdziesiątki i zakończę mój żywot. Nawet jeśli zostałbym z nią, w końcu stałbym się starcem, gdy ona wciąż wyglądałaby jak osiemnastolatka. Marzanna twierdziła, że to nie ma znaczenia, ale ja nie czułbym się jej godzien. Wtedy już wielbiłem ją jako najpiękniejszą i najcudowniejszą istotę na ziemi. — Dalwin mrugnął zawadiacko.

— To bardzo piękne — powiedziała Anna. — Kiedy się na was patrzy, od razu widać wasze uczucie. Też bym... — Pokręciła głową. — Każdy chciałby doświadczyć takiej miłości.

— Nie jestem pewien. Nie możemy do końca być razem, ale każdą chwilę cenimy ponad wszystko.

— Bo jesteś w Dzikim Łowie? — domyśliła się Anna.

Dalwin pokiwał głową. Wcześniej jego oczy jaśniały i cały promieniał miłością, ale teraz na jego twarzy pojawiła się melancholia.

— Nie wiedzieliśmy, co zrobić, aby nasza miłość nie skończyła się tragicznym rozstaniem. Nie można tak po prostu uczynić kogoś nieśmiertelnym. Mógłbym spróbować popełnić samobójstwo, chociażby przez utopienie się i zostać topielcem... Ale nie miałbym pewności, czy rzeczywiście pokonam śmierć. I prawdopodobnie i tak żyłbym krócej niż ona.

— A w Dzikim Łowie nie umrzesz? — dopytywała Anna. — Trochę się już w tym gubię. Nadar... Król Bełdan mówił mi kiedyś, że nikt nie wie, co się dzieje z duszami po śmierci, a potem okazało się, że wychodzą na ziemię w noc Dziadów i mogą rozmawiać z żyjącymi.

— Magia nie jest prosta. Wszystko jest zależne od czegoś innego — odparł tajemniczo Dalwin. — Dusze po wyjściu z Nawii czy zaświatów, jakkolwiek to nazwiesz, nie mogą mówić, co się z nimi dzieje i muszą przestrzegać szeregu tajemnic. W przeciwnym razie od razu rozpłynęłyby się i wróciły tam, skąd przyszły. My, członkowie Dzikiego Łowu, przekraczamy granice życia i śmierci, ale też nie wiemy wszystkiego. Wiem, że od dnia przystąpienia do nich nie postarzałem się ani o dzień, a niektóre topielice czy rusałki tak.

Anna pokiwała głową. W jakiś sposób sprawiała jej przyjemność myśl, że Żywia i Świeta mogą się z nią spotkać nawet po śmierci. Zdecydowanie dziwnie było przejść z roli wieśniaczki biegającej co niedzielę na mszę do czarownicy.

— Żeby dołączyć do Dzikiego Łowu, należy dokonać heroicznego czynu w świecie magii. Mój zdarzył się przypadkiem. Pewnego dnia mój młodszy brat wyszedł nocą zagonić zwierzęta do stodoły. Nagle napadł na niego wąpierz. Wiesz, kim są wąpierze, prawda?

— To upiory, które piją ludzką krew, prawda? — spytała Anna. Nagle zrobiło jej się słabo.

— Tak, dokładnie — przytaknął Dalwin. — W tamtych czasach wielu z nich kręciło się po nocach, teraz większość z nich się ukrywa albo zostało wybitych. Ów wąpierz napadł na mego brata i chciał wypić z niego krew. Akurat wracałem do domu i zauważyłem tę sytuację. Poczułem w sobie niesamowitą siłę i gniew. Miałem w ręku nóż ze srebra, który dała mi Marzanna. Podbiegłem, odciągnąłem potwora od mego brata i wbiłem mu nóż w serce. Następnie odciąłem mu głowę i spaliłem ciało. Tak unicestwiłem go na zawsze.

Anna zadrżała. Rzadko słyszała opowieści o wąpierzach, ale wiedziała, że utożsamia się je z czystym złem i okrucieństwem. Ludzie byli dla nich na takim poziomie, co krowy i kozy. Gdyby ktoś taki ją zaatakował, umarłaby na atak serca, zanim zdążyłby posmakować jej krwi.

— Po tym... incydencie dostałem możliwość nagrody od bożków. Nie wahałem się, poprosiłem o miejsce w Dzikim Łowie. Wiedziałem, że będę zależny od moich współtowarzyszy. Zostanę zmuszony do podążania za nimi, a przecież chciałem osiąść z ukochaną w jakimś zaciszu. Ale moje serce zdobyła bogini, a nie wiejska dziewczyna. Jeśli chciałem ją kochać, już nic nie mogło być zwyczajne. Marzanna zgodziła się ze mną. Wymieniliśmy przysięgi i zaakceptowaliśmy życie razem na odległość.

Anna pokiwała głową. Mimo że znała oboje bohaterów opowieści, słuchała jej jak baśni z dzieciństwa, chcąc poznać zakończenie. Pod koniec ogarnęła ją ulga, że wszystko skończyło się pomyślnie. I może związek Marzanny i Dalwina nie był klasyczny, nie mieszkali razem i nie mieli dzieci, ale z pewnością łączyło ich coś silnego i głębokiego. Może miłość nie zawsze wygląda tak, jak sobie wyobrażamy. Ale najważniejsze, że istnieje.

— To piękna historia — powiedziała. — Cieszę się, że jesteście razem.

— Nie wiem, czy jest piękna, ale dziękuję — odpowiedział Dalwin. — Uznałem, że może ci się spodobać, bo oboje dołączyliśmy do magicznej strefy niejako przypadkiem. Ale to nie jest powód do niepokoju. Czasem trzeba zrobić coś, co złamie zasady wszechświata.

Hej, wszystkim, witajcie w rozdziale, mam nadzieję, że się Wam spodobał :)

Jak pewnie niektórzy wiedzą, skończyłam pisać ,,Wybór Panny", więc mam nadzieję, że mając dwie prace, pisanie będzie szło mi szybciej. Aczkolwiek praca w muzeum w wakacje lekka nie będzie, więc też niczego nie obiecuję.

Ten rozdział zawiera dwie ważne sceny, więc czekam na Wasze opinie, co się podobało, a co nie, to dla mnie bardzo ważne.

Trzymajcie się i do następnego :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro