10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Merton nawet nie zdążył zasiąść za biurkiem, gdy ktoś zadzwonił.

- Halo? Albo wiesz co? Koniec rozmowy, nie mam nastroju...

- Też bym nie miał, gdyby mówił do mnie martwy brat, którego zostawiłem w najczarniejszej godzinie - powiedział głęboki głos. - Ale tak nie zrobiłem. Ja mojego brata wyzwoliłem! Dałem mu nowe życie!

- Po czym je odebrałeś.

- Rozgadał się o przeszłości, stary dureń... a przeszłość nie jest ważna, to przyszłość się liczy! Bo to od niej zależą losy świata. Przeszłości nie zmienimy, ale możemy o niej pamiętać, by w odpowiedniej chwili zadać cios. A jeśli będzie celny, zachwieje psychikę i siłę fizyczną.

- To, czym mnie naszprycowałeś... Co to? Jakiś lokalny narkotyk?

- To lek! Sam go zrobiłem, dla ciebie przyjacielu...

- Dzięki, Felix. Naprawdę. Mam nadzieję że się spotkamy. Podziękuję osobiście. Najchętniej pięścią w mordę.

- Bądź cierpliwy. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli... wkrótce się spotkamy. Płonę z ciekawości, by cię poznać!

- Ja trochę mniej, Sunsberg - głos Herberta się załamał, oparł się ciężko o biurko.

- To pewnie miły człowiek, Herbercie. Chodźmy go bliżej poznać! - krzyknął Izaak Merton kapiąc krwią na dywan.

- Czyżbym słyszał ciężki oddech, zachwianie... widzisz swoje demony? - zaśmiał się Felix Sunsberg swoim modulowanym głosem. - Super! Wyśmienicie!

- Powiedz, czego chcesz i pozwól skończyć mi tą nudną jak flaki w gównie konwersację - sapnął zmęczony Merton.

- Chyba jak flaki z olejem...

- Nie... z tobą każda rozmowa jest gówniana.

- Skoro tak stawiasz sprawę... znajdź Ebriama Vertera. To mój przyjaciel. Wtedy dowiesz się, do czego jesteś potrzebny temu miastu. Spotkamy się sam na sam. Bez sztuczek. Słowo złego człowieka dane złemu człowiekowi. Co ty na to?

- Brzmi odlotowo. Aż zapnę pasy na tej kolejce zajebistości. Masz jakiś kask w moim rozmiarze?

- Zabawny jesteś... czyli zgoda.

- Nic nie powiedziałem...

- Nie musisz. Znajdź Vertera. Mam do niego interes niecierpiący zwłoki. Do usłyszenia.

Dźwięk zerwania połączenia i powrót do pustego profilu na WithYou...

Błądząc po zakamarkach dzielnicy Elace traci się rachubę czasu, pomyślał Viktor Bride. Miał dosyć swojej sytuacji, ale powiedzmy sobie szczerze, kto był temu wszystkiemu winny? On. A czemu? Przez chciwość dla bankowych pieniędzy? Przez poczucie honoru? Naraził Travisa i Lilly na niebezpieczeństwo, tak jak to zrobił z Eleonorą lata temu. Tyle że tu nie miał pewności, jak to się wszystko skończy.

Opadł bezsilnie na chodnik i objął głowę swoją jedyną ręką. Nagle ktoś rzucił mu pod nogi kilka banknotów.

- Kup sobie coś do jedzenia, jakieś proteiny, albo coś - mruknął młody głos.

Viktor spojrzał w górę i ujrzał mężczyznę ubranego jak urzędnik, tyle że taki co przeżył trzy imprezy pod rząd i jeszcze nie ma dość.

- Viktor? Viktor Bride? - spytał Stanley Brenton.

- Kto pyta?

- Pracuję w Edarus Corporation i...

- Dla twojej wiadomości, nie ma już rebelii. Powiedz szefowi, że to koniec. Wygrał...

- Nie o to chodzi... to delikatna sprawa... chodź ze mną. Potrzebujesz pomocy. I ręki.

- Co? Dokąd...

- Do Kotła. Twoja rola w tej historii dopiero się zaczyna.

Tymczasem Matthew Travis był gruntownie przeszukiwany przez dwóch funkcjonariuszy.

- Uważaj na niego, Erin mówił, że dziad jest niebezpieczny. Rozwalił łeb współwięźnia o kibel...

- Kurwa - szepnął drugi, wyjmując rękawiczkę i zakładając ją na dłoń. - Wolę mu tam nie grzebać, jeszcze zrobi mi to samo...

- Dawaj, to on ma się nas bać, a nie my jego! - zawołał pierwszy policjant.

- No ale się go boimy...

- Skubany ma rację... dobra, to ja go przytrzymam.

Po skończeniu rewizji, przydzielono Travisowi kombinezon i wskazano celę, czyli jednoosobowy pokój z pryczą, stolikiem i wbudowanym w ścianę ekranem nadającym wiadomości.

- Spędzisz tu najbliższe dni, czekając na wyrok. Baw się dobrze. - zaśmiał się Nathan, opierając się o kraty.

- Czemu to robisz? - spytał zły Matt i wstał z łóżka.

- Bo tu jest twoje miejsce. Nie powinieneś wracać, skurwielu. Zapamiętałem cię, Marcusie Ellington. Pamiętam jak katowałeś tego chłopaka... wyobrażałem sobie jak tu gnijesz i popadasz w obłęd, będąc przy okazji gwałcony przez współwięźniów... wszystko się spełniło... no może bez tego ostatniego. Ale i tak jestem zadowolony.

- A moja wnuczką? Co z nią zrobicie?

- Trafiła do domu dziecka imienia Świętego Marcina. Tam będzie bezpieczniejsza niż z takim psycholem jak ty. Jeszcze nie wiem, co z tym wszystkim wspólnego ma Herbert Merton, ale się dowiem, jak Boga kocham. A ty już nigdy nie ujrzysz światła dziennego.

- Żyję o wiele dłużej niż ty, psie. Znam więcej sztuczek niż cała policja razem wzięta. Myślisz, że nie wyjdę?

- Tak myślę. Już o to zadbałem. Na razie cię tu trzymają, ale ja odkryję twoje grzeszki, twoje i Herberta, a jeśli będę musiał przekopać całą historię miasta, zrobię to. Bo na to zasługujecie.

Na odchodnym Nathan splunął ja podłogę i odszedł.

Przez następne godziny Matt zastanawiał się jak radzi sobie Lilly...

Dziewczynka radziła sobie całkiem nieźle, jak na nowe otoczenie w postaci sierocińca im. Św. Marcina. Dostała mundurek, kilka batoników proteinowych oraz pokój z łóżkiem i toaletą.

Po tym, jak się rozpakowała i zeszła do świetlicy. Była tam masa dzieci w różnym wieku, od sześciolatków, do nastolatków z początkami zarostu.

Na początku Lilly czuła się dosyć niepewnie w tym dziwnym towarzystwie, tym bardziej że jej głowę zaprzątały myśli o dziadku. Ale gdy usiadła w kącie przybita wszystkimi problemami, dosiadł się do niej wysoki chłopak. Włosy miał jasne, oczy błyszczały jak szmaragdy, długie i zwinne palce ciągle coś mieliły i przestawiały, coś jak tik nerwowy. W tamtym momencie mieszał kostkę Rubika z takim zapałem, że Lilly obawiała się że rozpadnie się na małe kawałeczki

- Nowa jesteś? Nazywam się Alex, jestem tu najstarszy. Za miesiąc skończę osiemnastkę i wyrwę się z tego wariatkowa. A ty? Jak się nazywasz?

- Lilly.

- Miło mi cię poznać. Chciałabyś mi pomóc? Umiesz układać kostkę Rubika?

- Umiem.

- Ułożysz dla mnie? Kompletnie się pogubiłem...

- Jasne - Uśmiechnęła się blado dziewczynka i zaczęła układać. Pół godziny później wszystkie ścianki były w jednym kolorze.

-Niesamowite! Zawsze pytam się nowych dzieciaków, czy potrafią ją ułożyć. Wielu po prostu nie wie co to jest, taki relikt przeszłości... Ale ja myślę że to jest pierwszy krok do przełamania lodów, do zapoznania się. To się zapoznaliśmy.

- Tak... powiesz mi, jak tu jest? Co tu się robi, i w ogóle...

- Głównie są tu dobre dzieciaki, ale nie brakuje prawdziwych patologii... był tu jeden, który pobił dziecko smartfonem na śmierć, bo nie było w stanie przejść poziomu w jakiejś grze... masakra. Poza tym jest spokojnie... większość to bogate dzieciaki które straciły starych w wypadkach albo zamachach. Za kasę ze spadku dostają co miesiąc dawkę Nieśmiertelności... Wiesz o czym mówię. Trzymają się razem, jak jakaś elita. Myślą że coś znaczą, bo będą żyć dłużej. Jeśli tak myślą, to nie wiedzą nic o życiu. Taka jest moja opinia.

- A twoi rodzice? Umarli?

- Mama tak... tata trafił do więzienia lata temu i został zabity przez współwięźnia... muszę tu siedzieć aż do osiemnastych urodzin, ale potem będę jak nowo narodziny. Pójdę na studia informatyczne, ewnetualnie biologiczne... no, ale dość o mnie, opowiedz coś o sobie.

Lilly opowiedziała. Bała się, że jej nowy przyjaciel się wystraszy i odajdzie, ale on słuchał uważnie, kiwał głową ze zrozumieniam, a gdy historia dobiegła końca, powiedział:

- Też nie miałaś lekko... Ale takie osoby są silne. Znając swoje słabości, można się ich wyzbyć. Tak mówił mi ojciec, gdy odwiedzałem go w więzieniu. Strata to siła.

- Może - chlipnęła dziewczynka. - A może nie... nie wiem nawet czy zobaczę dziadka. Albo pana Viktora... nie wiem co się z nimi stało...

- Spokojnie, poradzą sobie - Alex objął ją ramieniem i przytulił. - Z tego co opowiadałaś, są silni. A więc dadzą radę.

Tymczasem na komisariacie zebrano wszystkich funkcjonariuszy do sali odpraw. Za stołem z mikrofonem stał Merry Jenkins obok komisarz Morn. Nathan wszedł w sam raz na przemowę.

- Zmasakrowane ciało znalezione poprzedniej nocy w Tarhead zostało zidentyfikowane! Po rekonstrukcji strun głosowych i dzięki nowoczesnemu sprzętowi z Kanady udało się zrekonstrułować twarz denata! - mówił Jenkins, podczas gdy dziennikarze nagrywali każde słowo. - Zaraz pokażemy obraz przed i po rekonstrukcji! Mogą być drastyczne momenty, więc co wrażliwsi mogą odwrócić wzrok i puścić pawia, w tym celu rozdawaliśmy torebki. Proszę puścić obraz!

Po chwili wszyscy zamarli i wydali okrzyk zgrozy. Na ekranie pojawiła się twarz Ebriama Vertera.

- No widać choć że receptura działa, z przyczyn naturalnych to nie umarł - mruknął jakiś gliniarz do innego.

- Sprawa ma wagę nie tylko państwową, ale i międzynarodową! - przemówiła Eliza Morn przez mikrofon. - Dlatego będą ją prowadzić moi najlepsi detektywi, Herbert Merton i Nathaniel Erin! Życzę powodzenia...

Ale nikt nie słyszał dalszej części oświadczenia. Wszyscy plotkiwali, prześcigali się w teoriach i historiach, dziennikarze wrzucali filmy do sieci i stacji telewizyjnych, ludzie robili zdjęcia na WithYou... dosłownie kilka chwil później w więzieniu Matthew Travis patrzył na obraz z komisariatu, dzieci w sierocińcu im. Św. Marcina słuchały najnowszych wiadomości... Ale wieści przeniknęły cały świat i wstrząsnęły nim dogłębnie. Wielu upatrywało w tej informacji daty apokalipsy, inni inwestowali ostatnie pieniądze na giełdzie, która zwariowała, jeszcze inni, przerażeni że mogą stracić źródło swojej nieśmiertelności, popełnaili samobójsta...

Ale jedno nie ulegało wątpliwości. Sprawę poprowadzą Herbert Merton i Nathaniel Erin.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro