16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Herbert jechał autem przez ulice północnej części St. Culbin. Po Wielkiej ucieczce z więzienia większość osadzonych uciekła na południe do swoich gangów, część pozakładała nowe, a jeszcze inni zaczęli rozkradać co się da, głównie ciepłe ubrania. Paradoksalnie nie był to taki głupi pomysł, śnieg sypał od kilku dni bez przerwy, robiło się coraz zimniej, a czarny rynek kwitł jak nigdy dotąd, nawet za czasów Starych Aniołów tak nie było. Herbert wdusił hamulec, gdy jakaś ciężarówka staranowała samochód osobowy. Kierowca na widok radiowozu wyskoczył z Uzi i wycelował w Mertona, który nie zastanawiając się długo z całej siły nacisnął pedał gazu. Kule wbijały się w karoserię i szybę, jednak na pojeździe policyjnym nie robiło to żadnego wrażenia. Potrącony strzelec przeleciał kilka metrów w górę, nim uderzył w zaspę. 

- Nieźle, całkiem nieźle - mruknął Matthew Travis kiwając z uznaniem głową. - A właśnie, Izaac przesyła pozdrowienia. Niezbyt cię lubi, odkąd posłałeś go w zaświaty. Ale w sumie to nikt cię teraz nie lubi, prawda? 

- Co ty tu robisz? Powinieneś być martwy.

- Jestem. Zabawne uczucie. Widziałem wielu szaleńców, ale ty jesteś najdziwniejszym z nich.

- Jestem ciągle naćpany, na razie nikt mi nie pomoże. Muszę was wszystkich zwalczyć - warknął Herbert odpinając pas bezpieczeństwa i sięgnął po pistolet.

- Nie jesteś rycerzem, jesteś tylko kolejnym policjantem, który myśli że może coś zdziałać w tym przeklętym mieście - powiedział obojętnie Matt.

- Zamknij się. 

- Powiedz, jak to jest zabić własnego brata za pieniądze?

- Powiedziałem zamknij się! - ryknął Herbert i wystrzelił w swojego nieproszonego gościa. Gdy otworzył oczy zobaczył tylko kilka dziur w szybie po stronie pasażera.

- Hej, wszystko w porządku? - zapytał kierowca auta potrąconego przez ciężarówkę. Najwyraźniej zdołał się wydostać o własnych siłach. - Nie trzeba go skuć, czy co? Co wy w ogóle robicie w tej policji, że mamy taki bajzel w mieście?

- Robimy to, co trzeba - warknął policjant i połączył się z centralą. - Halo? Mam jednego z uciekinierów, róg 42… Tak, obezwładniony.

Po kilku minutach podjechała furgonetka z kilkoma złapanymi osadzonymi z Ferd's Island. 

- Właśnie, szefie - do Herberta podszedł jeden z funkcjonariuszy. - Wojsko przybyło. I to nie wszyscy, tylko kilka oddziałów, reszta utknęła w tej zamieci. Chcą z panem rozmawiać i opracował jakiś plan…

W tym momencie rozległ się huk i ze studzienek kanalizacyjnych wystrzeliły fontanny wysokie na metr. 

- Wezwijcie fachowców, niech tu posprzątają. Chciałbym pogadać z burmistrzem i zarządem… 

- Nie ma ich. Ewakuowano ich dwa dni temu - oznajmił funkcjonariusz i potarł skroń. - Nie ma nikogo z zarządu. Została tylko policja. 

- Ach tak… wobec tego musimy działać szybko i zdecydowanie! Zbierz ludzi, róbcie patrole, po czterech na kwartał, z bronią i całą resztą. Znajdziemy wszystkich i wszystko wróci do normy, jasne?

Mimo tonu i optymistycznego klepnięcia mundurowego po plecach, Merton wcale nie był taki pewny swoich słów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro