18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Herbert Merton otarł pot z czoła. Nie pamiętał momentu gdy dwóch pozornie zwykłych przechodniów złapało go pod pachy i wrzuciło do samochodu, tym bardziej nie pamiętał kiedy ktoś zawiązał mu oczy brudną szmatą. Minęły dwa dni od wybuchu rur wodociągowych, których zawartość szybko pokrywała drogi lodem, co wymagało od kierowców sprawnej ręki za kierownicą. Przez ostatnie godziny sumiennie wywiązywał się z zadań powierzonych przez tajemniczą Radę, której łącznikiem był Felix Sunsberg. Aresztował kilkunastu polityków, którzy zostali w mieście, za innymi wystawił listy gończe, a wszystko na podstawie fałszywych dowodów, które albo podkładał, albo Rada wgrywała im do komputerów. Dzięki temu Rada pozbyła się wielu wrogów, mniej lub bardziej przeszkadzających przestępczym procederom. A Herbert musiał to robić, bo jakie miał wyjście? Podczas akcji kilka razy naszły go halucynacje w postaci zarówno zmarłych jak i żywych ludzi, którym ufał, ale czy oni ufali mu? Nathan Erin pewnie wyniósł się w diabły już kilka dni temu, gdy w mieście zaczęło robić się naprawdę niebezpiecznie. A inni? W sumie to był jego jedyny żywy znajomy… I jego też zawiódł.

Teraz siedział na końcu długiego stołu na którego powierzchni wyświetlała się interaktywna mapa świata oraz wszystkich konfliktów zbrojnych.

- To nasz najnowszy wynalazek. Urządzenie rejestruje obrazy z satelity, łączy je z aktualnymi wiadomościami politycznymi i pogodowymi, jesteśmy w stanie określić gdzie spadnie mżawka a gdzie rakiety termojądrowe… i wtedy reagujemy - powiedziała starsza kobieta spod swojej maski, wyraźnie dumna z wynalazku.

- Tak… Czyli nie ograniczacie się tylko do Saint Culbin? 

- Oj nie! Jesteśmy wszędzie. Ale tu jest… Specyficznie. To tu zaczynaliśmy swoją działalność. Postęp technologiczny, biologiczny, zmodyfikowane DNA… Naszym mottem stała się dewiza, że postęp technologiczny jest sercem naszego świata. Bez niego czeka nas brud, choroby i wymarcie. Oczywiście mam na myśli tych, którzy są śmiertelni. Nieśmiertelni będą żyć, dopóki wystarczy im receptury, którą opracował Ebriam Verter, a która zaginęła. Ludzie się niepokoją. Szczególnie Nieśmiertelni. Ktokolwiek ma recepturę, ma w ręku miliony zdesperowanych istnień, które chcą ją odzyskać. Za wszelką cenę. Skutkiem odstawienia receptury są powikłania, które wystąpią najpóźniej po dwóch latach. Konsekwencją powikłań jest śmierć. Chyba że przywróci się recepturę. Wtedy żyją dalej.

- Czyli… Jak dokładnie działa receptura?

- Niewielu wie. Płaciło się ogromne pieniądze i dostawało się pierwszą skondensowaną dawkę, żeby przygotować organizm. Potem co pół roku trzeba chodzić na okresowe badania próbne. Plik ze specyfikacją jest zastrzeżony i zakodowany, tylko komputery kwantowe mogą go odczytać. Jeden z nich znajduje się w szpitalu generalnym, ale nie jest to tani zabieg… Ale to chyba nie problem, kiedy ma się fałszywe pieniądze z napadu na bank i lekarza, który nie będzie zadawał zbędnych pytań, prawda Herbercie?

- Nie… W takim wypadku to raczej nie problem. A osoba, która tego dokonała w taki sposób musiała liczyć się z tym, że lekarz tego pokroju może żądać więcej pieniędzy za milczenie…

- Przewidzieliśmy to. Ten lekarz już nikomu nie poda swojej diagnozy ani o nic nie zapyta. Nie żyje.

- Aha. To dobrze. Nawet bardzo dobrze.

-Właśnie. Ale… żeby te domysły zostały domysłami, a nie faktami w wiadomościach, radzę wykonywać nasze polecenia. Dostaniesz nowe zadanie, ostatni test, by cię przyjąć do naszej organizacji. Znajdziesz recepturę. I nam ją przekażesz. Jasne?

- Dobrze. Mogę skorzystać z toalety?

- Proszę bardzo. Będziesz oczywiście pod stałym nadzorem kamer.

- Czuję się zaszczycony, że moje szczyny wzbudzają takie zainteresowanie.

Herbert Merton wstał i ruszył do łazienki godnej dubajskiego szejka. Spojrzał na wyświetlacz smartfona, wskaźnik baterii chylił się ku końcowi. Mężczyzna wcisnął kabel do kontaktu, a następnie do urządzenia. Wtyczka była cienką płytką, ale mimo to zapewniała szybkie ładowanie, o wiele szybsze niż poprzednie standardy wtyczek sprzed lat.

Gdy tylko włożył wtyczkę, a bateria naładowała się do połowy, wszystkie świetlówki z trzaskiem pękły pogrążając łazienkę w egipskich ciemnościach. Po omacku wyszedł do głównej sali i od razu poczuł zapach smażonych kabli i jeszcze czegoś… Spalonego ciała. 

Wszyscy członkowie Rady leżeli bez życia na blacie stołu, a spod masek wydostawał się dym. Herbert minął stół i ostrożnie wszedł na schody z nadzieją, że znajdzie tam jakieś wyjście. Po drodze  zgarnął z podłogi pistolet leżący obok martwego z przegrzania ochroniarza w masce. W końcu kapitan policji St. Culbin wydostał się do ciemnego zaułka pokrytego śnieżną pierzyną. 

- Postęp technologiczny jest sercem naszego świata? Nieźle to sobie wykombinowałeś, Merton, całkiem nieźle. Nie spodziewałem się po tobie takiej pomysłowości - Cios uderzył Herberta w tył głowy, mężczyzna zatoczył się do tyłu i opadł ciężko na śnieg. Kroki odbijały się w jego głowie niczym echo. - Nie przewidziałeś, że mogę zdjąć maskę. Od dawna obserwowałem tą waszą agencję, Mercury prawda? Razem z tym idiotą Stanleyem Boverem… Myślałeś, że się nie zorientuję? Ha! - Tym razem Felix Sunsberg kopnął w brzuch.

- Naprawdę… Nie wiem co się stało - jęknął Merton dźwigając się z kolan i patrząc na chłopaka z kręconymi blond włosami. - Felix, tak? Po co? Po co mi pomagałeś? Dzwoniłeś… Dla Rady? Co z tego miałeś?

- Fakt, Rada już nie istnieje, a swego czasu też nie szastali pieniędzmi. Ale dostałem ciekawą propozycję, a mój nowy pracodawca miał kilka warunków. Jednym z nich było doprowadzenie cię do rangi kapitana policji, zabawne prawda?

Felix nie zdążył kopnąć drugi raz bo na końcu alejki rozległy się strzały.

- Och, wybacz. Muszę lecieć. Może jeszcze się spotkamy. Pamiętaj, jestem twoim największym fanem - szepnął Felix Sunsberg i zniknął Herbertowi z oczu. Gdy Herbert wstał, zobaczył przy wyjściu z alejki samochód, bez wątpienia elektryczny. 

- Dziękuję… Za pomoc - jęknął Merton opierając się ręką o dach.

- Nie ma sprawy, panie Merton. Proszę wsiadać, odwieziemy pana.

- Nie… chyba się przejdę - rzekł wolno Merton spoglądając za siebie. Wyjście z alejki zagrodził szeroki wielkolud w marynarce i z pistoletem.

- Nalegam - głos stał się niższy, a z opuszczonej szyby wyjrzała lufa rewolweru.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro