7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdyby ktoś szedł ulicą imienia Gostela w dzielniy Meaport i skręcił w zaułek odchodzący od wejścia do hurtowni układów scalonych, nic by nie znalazł. Ale gdyby otworzył kontener na śmieci, zastał by tam mężczyznę w starym kapeluszu i ubłoconym płaszczu, wzrok miał nieobecny i trząsł się delirycznie. Twarz miał zaskoupiałą od brudu, potu i krwi. Mógłby go poznać tylko przyjaciel, a mężczyzna nie miał ich wielu. Nie wiedział co działo się przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny, i wolałby tego nie pamiętać. Toksyna, która wniknęła do jego organizmu, już dawno przestała zatruwać ciało, ale zaczęła toczyć umysł. Człowiek patrzył bez wyrazu w wewnętrzną porośniętą grzybem ścianę kontenera starał przypomnieć sobie imię, a gdy to zrobił, ogarnął go paniczniejszy strach, który zmusił go do działania. Wyczołgał się ze śmietnika i runął plecami na chodnik. Miał zwichniętą kostkę prawej nogi, obite żebra i złamaną lewą rękę, ale mimo to doczołgał się do ściany, złapał się rury i podciągnął. Ciężko oparł się o ścianę i zasłonił dłonią twarz.

- Cholera, co ja zrobiłem? - zapytał sam siebie Merton, utrzymując niepewnie równowagę. Bolała go głowa i całe ciało. Usiadł na ziemi i złapał jakiś papier, by zetrzeć brud z twarzy. Był to porwany kawałek gazety ze zdjęciem Freddy'ego Casidiego z 2071 roku z dopiskiem:

“Jeden z największych mafiozów naszego miasta zmarł w celi. Ustalono udar mózgu. Casidi od lat cierpiał na serce i miał wiele dolegliwości zdrowotnych, jego śmierć była kwestią czasu, ale wyszła wszystkim na dobre…”.

Reszta artykułu była nieczytelna od pleśni, krwi i innych nieczystości, ale to nie miało znaczenia.

- Trzymaj się, Freddy. Byłeś swój chłop. Żebyś ty mnie teraz widział - Uśmiechnął się Merton i ruszył na komisariat, ściskając się za głowę. Dopadła go silna migrena.

Sprawną ręką wydobył telefon i wszedł w aplikację WithYou. Jedna nowa wiadomość o treści: “Terry Sunsberg”.

- Mam cię - mruknął detektyw i ruszył chodnikiem sycząc z bólu.

Tymczasem Nathaniel Erin siedział w swoim ganinecie, palce lepkie od lukru wytarł w spodnie. Nie pomogło.

- Cholercia - burknął i odłożył napoczętego pączka.

- Nathan! Wezwanie do Tarhead, bogacze cię potrzebują! - ryknął dyspozytor przez radiowęzeł. - A po ludzku, to ciało znaleźli! Idziesz z Olivią Perst! Raz raz!

Detektyw ciężko westchnął i zarzucił kurtkę na ramię. Powoli zaczynał mieć dość tej roboty. Olivia była nowa w St. Culbin, była niska, czarne włosy miała ścięte do ramion. Nosiła kamizelkę policyjną i całą resztę arsenału, gaz pieprzowy, elektroniczny notatnik i Bóg jeden wie co jeszcze.

- Więc, skąd jesteś? - zapytał zmęczonym głosem, gdy ruszyli radiowozem.

- Z Detroit, wiesz jak tam teraz jest…

- Wiem… pierwszy raz w St. Culbin? Dam ci radę, nie wychodź sama. Nawet do centrum. Ostatnio źle się dzieje...

- Tak? Dziękuję, ale jestem dużą dziewczynką, potrafię kopnąć w czułe miejsce.

- A lokalne bandziory potrafią wbić ci kosę w kolano, obalić na plecy i zmasakrować ci mordę cegłą… taka rada. Nie musisz się stosować.

- Masz rację, nie muszę - obruszyła się kobieta.

- No weź, ja ci opisuję nasze lokalne rytuały, przyzwyczajenia, a ty się obrażasz…

- Żartuję przecież, kolego, nie spinaj się - zaśmiała się dziewczyna i trąciła towarzysza w ramię. - A w ogóle to gdzie twój partner? Niesławny Herbert Merton?

- Pies go trącał! Nie mam pojęcia, a nawet gdyby... Miał jechać szukać Viktora Bride'a, ale nie mam z nim kontaktu. Jego strata, taka dobra sprawa się nam kroi - zaśmiał się nerwowo i dodał gazu, gdy z bocznej uliczki ktoś wpadł na maskę policyjnego Pricus'a 7.29.

- Cholerni menele, właśnie o tym ci mówiłem... kurna, wszędzie poznam ten kapelusz i płaszcz. Herbert?

- Nathan? Cholerna pora… podwieziecie mnie? Jakaś nowa sprawa? - rzucił nonszalancko Merton, siadając na tylnym siedzeniu.

-Nie sprawy ci trzeba, tylko lekarza! Już drugi raz w tym tygoniu odwożę go na pogotowie… Co ty robisz ze swoim życiem? Szukałeś Bride'a?

- Szukałem, ale nie znalazłem. I obudziłem się w zaułku. A co do mojego zdrowia to apteczka z bagażnika na razie wystarczy, są ważniejsze rzeczy do roboty! Zjedź na stację, energia się kończy…

Podczas gdy Pricus się ładował, Merton obmył twarz, wstrzyknął sobie leki uspokajające, założył temblak i nakleił kilka plastrów na pociętą twarz. Żebra go bolały, ale stwierdził że przeżyje.

- Wiesz że muszę to zgłosić? W ogóle jaki wypadek, gdzie? W Tarhead? Tu ludzie ledwo z domów wychodzą, chyba że na bankiet… lub imprezę… albo…

- A zgłaszaj, mam to gdzieś. Wypadek i tyle - zaszczękał zębami Herbert. Przez globalne ocieplenie i resztę syfu pogoda od lat odstawiała różne numery. Od piętnastu lat w połowie roku pada śnieg, ale nie biały, bardziej szary, taki z drobinkami smogu. A zapowiadało się na to, że śnieg miał spaść już wkrótce…

- Wiesz co? Twoja sprawa. Załadowało się, jedziemy. A właśnie, to jest Olivia Perst, nowa w mieście. I dodaj mnie na WithYou, widziałem że założyłeś konto. Najwyższy czas, staruchu, spóźniłeś się o dekadę…

- Miło mi pana poznać, Merton. Spodziewałam się spotkania przy kawie na posterunku, ale takie zapoznanie też jest spoko...

-Ta, mi też odpowiada - zaśmiał się pod nosem Herbert Merton poprawiając się na siedzeniu.

Po kwadransie dojechali na Povuk Square Garden i weszli do parku, gdzie pod drzewem leżało ciało zakryte folią, a teren ogrodzony taśmą. Wokół kręciło się kilku ochroniarzy parku z psami tropiącymi. Detektywi wyjęli swoje okulary przeciwsłoneczne i zbadali miejsce zbrodni. Ciało wisiało na drzewie okrakiem, zostały ślady krwi. Temperatura wskazywała na to, że denat zmarł około 12 godzin wcześniej. Twarz była całkowicie zmasakrowana, stanowiła swego rodzaju wydrążony arbuz. Włosy były obcięte, podobnie jak język, dłonie, stopy i krocze. Wszystko, co umożliwia szybką identyfikację… Mężczyzna był nagi, ale w wiadomościach nie było czego zamazywać, gdyż niczego istotnego z męskiej anatomii tam nie było. Poza ogólną masakrą. Ślad krwi ciągnął się od drzewa do wejścia do parku. Sprawca prawdopodobnie zaparkował tuż przy bramie.

- Cholera, kiepsko skończył - mruknął Erin, chowając okulary do kurtki. - My tu nic nie zdziałamy. To co, hot dog?

-Dla mnie bomba, zostawmy to jajogłowym- powiedziała Olivia, wyłączając elektroniczny notes. - Idziesz z nami, Herbert?

- Dam znać Merry'emu, żeby się tym zajął… i chyba jednak skoczę do szpitala. Na wszelki wypadek.

- Dobra, trzymaj się - Pomachał mu Nathan i wraz z Olivią wyszedł z parku.

Herbert zadzwonił do Merry'ego Jenkinsa, po czym pojechał do pierwszego lepszego szpitala, żeby go połatali.

Tymczasem Matthew Travis wszedł na osmaloną klatkę schodową. Blok był od dawna opuszczony, ale wiedział od pasera, że to właśnie tu osiedliła się Betty Collone. Matt pamiętał starszą babkę robiącą dla całego gangu pierniczki na Boże Narodzenie… pomyśleć że Stare Anioły trzymały kiedyś w garści połowę miasta. A potem wszystko się posypało. I o tym rozpadzie chciał porozmawiać z kobietą. Drzwi z numerem 4 skrzypnęły i oczom mężczyzny ukazało się zrujnowane mieszkanko, jakiś koślawy stolik, kuchenka, parę krzeseł, z czego jedno leżało przewrócone. Nad meblem miarowo kołysały się nogi łysej babci zawieszonej pod sufitem. Pętla ścisnęła szyję tak mocno, że mimo kilkunastu godzin od śmierci, twarz Betty była szara.

- Zabrałaś sekrety do grobu, stara prukwo - warknął i kopnął krzesło, które roztrzaskało się o ścianę. Spróbował zebrać myśli. Stara ukrywała się tyle lat, nie poszła nawet na grób Freddy'ego, gdy ten został zamordowany w celi. To ona zdradziła Stare Anioły, bez dwóch zdań.

Wtem rozległ się dzwonek telefonu. Niecierpliwe piszczenie dochodziło z szuflady. W pierwszej chwili były gangster wystraszył się, że to ostatnia bombowa niespodzianka Betty Collone, ale uspokoił się i wyciągnął komórkę. Numer był zakodowany.

- Halo?

- Matthew Travis? Proszę się nie denerwować nie zajmę dużo czasu, a mogę się przydać. Jestem pańskim fanem.

- Kto mówi?

- Nie chcesz wiedzieć - warknął niski głos, nagle wrogi i niespokojny. - Słuchaj, mamy niedokończone porachunki, i z chęcią zobaczę twoje trzewia w ektoplazmie… Ale to może innym razem. Mam problem, a ty jesteś jedyną osobą, która może go rozwiązać.

- A wiesz co? Pierdol się. Co ty na to?

- Byłoby miło. Ale nie. Widzę twoją wnuczkę, może jej się coś stać, do kaszy wpadnie trutka, prąd z elektrycznego samochodzika osiągnie wartości krytyczne, jest wiele możliwości - zaczął wyliczać głos w słuchawce.

- Czego chcesz, skurwielu?

- Słuchaj. Jeśli zrobisz wszystko, jak powiem, pozwolę wam żyć, tobie i najbliższym. Wtedy będziecie mogli oglądać płomienie i krew z bezpiecznej odległości. Może nawet ci wybaczę to co zrobiłeś, draniu… Ale to duże “może”.

- Co? Krew, płomienie…

- To tylko przedsmak tego, co zaplanowałem dla tego ścieku, jakim jest St. Culbin. Mała próbka. Jeśli uda mi się przeprowadzić plan do końca… będzie o wiele gorzej.

- Dla kogo pracujesz? Jak go znajdę…

- Nie znajdziesz. Bo pracuję sam. Ale może jeszcze się zobaczymy. Mam nadzieję. Wiem co stało się dwunastego marca 2055 roku. Nie są to miłe rzeczy… wewnętrzny konflikt, w którym zginęło ośmiu głównych członków gangu Starych Aniołów. Wiem, że ich znałeś, razem z Mertonem i Freddiem Casidi. Peter, Izaak, Oktavian, Sasha, Konrad, Pavel, Andre i Yuri. Pełnych nazwisk nie pomnę, ale to nieważne. Większość najpierw dostała kulkę, potem ich podpalono. Wyjątkiem jest Peter, któremu drzwi automatyczne ucięły głowę… szkoda drania. Żartuję. Ty wraz z resztką spierdoliłeś do doków, chciałeś się przegrupować, ale dopadła was policja. Upozorowałeś utonięcie i żyłeś sobie spokojnie w Londynie. Merton dzięki kontaktom wymazał przeszłość i zrobił krok naprzód. Podobnie Betty Collone.

- Dobra, udowodniłeś że znasz sprawę. I co? Mam ci klaskać?

- Udowodniłem, że jestem waszym fanem. A co do sprawy… powiem że nie tylko wy wywinęliście się z masakry. Zrób o co poproszę, a dostaniesz trop tego, kto splamił wasz honor. Bo nie była to Betty Collone. Teraz słuchaj.

Matthew Travis słuchał. Potem rozłączył się i wyszedł z mieszkania. Ruszył ulicą rozmyślając o zadaniu, które zlecił mu tajemniczy rozmówca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro