Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Herbert pchnął drzwi. Znalazł się w tak jasnym pomieszczeniu, że zmrużył oczy. Na tle białych jak mleko ścian dostrzegł stolik z szufladą, a po drugiej stronie korytarza mężczyznę w czerwonym podkoszulku i dżinsach. Felix Sunsberg. Herbert ruszył w jego stronę, ale on wycelował w niego pistolet automatyczny.

- Stój! Otwórz szufladę - rzekł młodzieniec i wskazał lufą na stolik. Herbert posłusznie otworzył szufladę. Znalazł tam słuchawkę bezprzewodową, rewolwer i metalową obręcz. - Załóż słuchawkę i słuchaj.

Merton włożył gumową zatyczkę do ucha i wsłuchał się w komputerowy głos.

- W pistolecie znajduje się jeden nabój, reszta to ślepaki. Trzy strzały dla Felixa i trzy strzały dla ciebie. Przedtem załóż obrożę. Miłej zabawy - W słuchawce rozległ się trzask. Herbert zapiął metalową obrożę z małymi wypustkami po wewnętrznej stronie. Następnie wyciągnął rewolwer i zakręcił bębenkiem.

- No! Zaczynaj - ponaglił go Felix i założył ręce na piersi. Merton wyciągnął ramię i nacisnął spust. 

- Ślepak - skomentował Sunsberg. - Teraz ty.

Herbert przyłożył lufę do skroni i nacisnął spust. Poczuł zapach prochu, ale nic pozatym.

- Teraz ja - szepnął Felix i wycelował pistolet samopowtarzalny i strzelił. Herbert już przygotował się na szarpnięcie, ale nic się nie stało. Usłyszał natomiast gniewne sapanie Sunsberga, który dalej naciskał spust, aż wystrzelił wszystkie ślepaki. - Co do…

Merton nie dał mu dokończyć i wystrzelił w niego ostatnie cztery naboje, z których tylko jeden był ślepakiem. Wszytskie dosięgły celu. Wtem Herbert poczuł paraliżujący ból w szyi, gdy prąd o napięciu 300 Volt przeszył jego ciało. Padł na ziemię bez czucia. Musiał na jakiś czas stracić przytomność, bo gdy zdołał się podnieść z jękiem, kałuża wokół martwego ciała Felixa Sunsberga była już ciemnoczerwoną grudkowatą mazią.

Drzwi na końcu białego korytarza stały otworem. Chwiejnie wszedł do ostatniego pomieszczenia. Na sporym łóżku leżał chudy mężczyzna, był młodszy o jakieś dwadzieścia lat od Herberta, widać było to tylko z twarzy, bo reszta jego ciała była czarna jak węgiel. Podpięty był do jakiejś aparatury monitorującej funkcje życiowe, z boku wisiały kroplówki z lekami. W jego twarzy było coś znajomego…

- Witaj. Musiałeś się zmęczyć, prawda? Ale nie tak jak ja przez te wszystkie lata, bracie - jęknął Izaak Merton i uśmiechnął się krzywo. - Zdziwiony moją piękną buźką? Podziękuj Edarus Corporation. To oni poskładali mnie do kupy, oczywiście poza resztą ciała…

- Ty… Ale ty nie żyjesz! - krzyknął Herbert i chciał wyjść, jednak drzwi już się zatrzasnęły.

- Żyję, żyję, nie martw się. Słyszałem, że ktoś cię nieźle naćpał, ale ty zawsze lubiłeś niebezpieczną zabawę, braciszku… Spójrz. Spójrz co mi zrobiłeś!

Prąd znów przeszył ciało Herberta. 

- Ja… Nie chciałem!

- Na pewno - zaśmiał się gożko Izaak i kaszlnął. - A teraz słuchaj. Spędziłem dużo czasu, pragnąc ściągnąć cię tutaj. Coś ci powiem. Od czasu gdy "umarłem" przyglądałem się twojej karierze bardzo uważnie, kapitanie - ostatnie słowo niemal wypluł razem z flegmą. - Widziałem jak awansujesz, zbierasz pochwały… I w 2071 umiera Freddy Cassidi, największy mafioza naszego wspaniałego miasta… Tyle że nie, bo to ja mu pomogłem. Ukryłem go na kilka lat, a on z ukrycia sterował swoim imperium. W końcu uznałem, że już czas i kazałem mu zebrać kapitał na powrót na stare śmieci. Wynajął tego rudzielca, który okazał się zięciem starego Matta. Zabawne…

Kolejne porażenie. Herbert zwijał się z bólu.

- I dalej nie wiesz, kto zabił Ebriama Vertera! Kto?! Ja? Ci nieudacznicy, którzy zostali nagrani w parku? Nie zgadniesz. Sam się zabił. Byłem z nim w bliskim kontakcie. Wyjawił mi swoje plany. A ja mu tylko przyklaskiwałem.

- Czemu…

- Bo dzięki temu zniszczyłem ciebie! Taki był plan od początku! Sunsberg ci pomagał, bo chciałem byś coś zyskał, by potem ci to odebrać! To takie proste! Sprawiłem wraz z Ebriamem Verterem, że to miasto padło na kolana i zrozumiało, że żadne życie wieczne nie jest nic warte. Wynajmując morderców, czy raczej patałachów, Verter chciał wstrząsnąć bogaczami, pokazać, że nikt nie jest bezkarny! Miał dosyć takiego życia. Bo co to za życie? Ciągle trwasz… Po co? Powiedz mi, bracie. Albo nie mów. To już bez znaczenia. Jesteś tu, i jesteś nieśmiertelny. Tu masz Recepturę - rzucił na podłogę coś, co przypominało pendrive. - Ale stąd nie wyjdziesz. Jeśli chcesz stąd wyjść… Musisz mnie zabić. A przy okazji siebie. Albo będziesz tu trwać do końca świata. Ale nic już nie masz. Nie masz nawet broni!

- Wiesz co? Jesteś szalony. A takich się zamyka. Miałem rację, że was wszystkich powstrzymałem. Zrobiłem coś dobrego. A ja z przyjacielem mam wizję przyszłości bez podziałów, bez Śmiertelnych i Nieśmiertelnych! Nasz projekt zakłada wydłużenie życia każdego, bez względu na majątek, czy cokolwiek innego - Herbert wstał z podłogi i oparł się o drzwi. - Daj Recepturę i pozwól mi wyjść.

-Już ci podałem zasady. Ale chyba ci się nie uda ukończyć tej gry z lepszym wynikiem ode mnie. Ja zawsze wygrywam - uśmiechnął się Izaak Merton.

- Nie tym razem, bracie - Herbert wyciągnął nabój z kieszeni i załadował do pustego rewolweru. - Nie tym razem.

- No proszę. Przerosłeś mnie. Ale ja zawsze byłem twoim fanem, bracie. Ale wiesz co? Nawet z taką przewagą, ja zawsze wygrywam - zaśmiał się Izaak Merton. Maniakalny śmiech przerwała dopiero kula wdzierająca się w czaszkę. Impuls o niewyobrażalnej sile uderzył Herberta, przed oczami zobaczył gwiazdy, a dźwięki zlały się w jeden donośny wizg. Łamiąc sobie paznokcie i parząc palce zerwał obrożę, która pozostawiła na szyi wypalony ślad i zapach pieczonego kurczaka. Mężczyzna dyszał ciężko, a po chwili padł na kolana i zwymiotował. Usłyszał automatyczne otwieranie drzwi, ale dalej leżał i dyszał z bólu i żalu. Zabił swojego brata. Który teraz zabijał go od środka… 

W końcu schował Recepturę do osmalonej kieszeni i dźwignął się na nogi. W białym korytarzu zobaczył nowe przejście, najwyraźniej wyjście ewakuacyjne otwierające się automatycznie po śmierci gospodarza. Ostatkiem sił wdrapał się na kolanach jak z waty po stopniach, ku wolności. 

Po kwadransie męki był na zewnątrz. Odczołgał się w jedną z zasp i oparł się ciężko plecami i zimną masę. Słońce wstawało i oświetlało dogasające ognisko ostatnich zdarzeń. Zdewastowana panorama Saint Culbin rysowała się na baiłym od śniegu horyzoncie.

Herbert wydobył smartfona i drżącymi palcami wybrał numer Stanley'a Bovera.

- To koniec. Już… po wszytskim - wyjąkał Herbert i westchnął. - Moje ciało znajdziesz przy stacji transformatorowej na północ, wiesz dobrze gdzie to jest. Jest ze mną Felix Sunsberg i Izaak Merton. Mam Recepturę, a ty masz wizję. Nie zmarnuj tej szansy. Bo to jedna na milion. Bez odbioru. Mówił do ciebie Herbert Merton - Mężczyzna rozłączył się i wyrzucił telefon przed siebie. Oparł się wygodniej i poczuł, jak ogarnia go senność. Zamknął oczy, gdy słońce wstało nad Plear River i miastem Saint Culbin.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro