1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Herbert Merton spojrzał na kalendarz ulokowany na pasku zadań u dołu ekranu.

05.04.2076.

Otarł spocone czoło i sięgnął do szuflady po ulotkę, którą wcisnął mu jakiś młodzieniec podczas drogi do pracy.

“Pokonaj Śmierć i żyj wiecznie! Pierwsza wizyta od 500 000 $ i wypiszemy ci receptę na Serum! To godziwa zapłata za nieśmiertelność. Skontaktuj się z naszym agentem z Edarus Corporation i zacznij kurację już dziś!”

Pod napisem widniał rysunek uśmiechniętego serca podnoszącego sztangę jedną ręką, druga wskazywała na czytelnika. Ulotka była konwencjonalna, plastikowa, odstawało to od dzisiejszej mody elektro-czipów albo reklam wyświetlających się na ekranie telefonu komórkowego gdy przejdzie się obok stoiska danej firmy… a przez swoją wyjątkowość uderzała w gusta starszych i bardziej zacofanych ludzi, do których skierowana była cała kampania reklamowa.

Merton zgniótł ulotkę i schował do kieszeni brązowego prochowca po czym wstał z krzesła i spojrzał w lustro, które tak naprawdę było przednim ekranem aparatu, w dowolnej chwili można było zrobić sobie selfie, dodać filtry i opublikować, były w każdym domu, jednak w pracy zakazywano robienia sobie zdjęć, toteż urządzenie służyło jako lustro. Mężczyzna przyjrzał się swojej twarzy. Był średniego wzrostu, jednak do miana niskiego było mu daleko, miał około metr siedemdziesiąt pięć. Czterdzieści siedem wiosen dawało o sobie znać w postaci zmarszczek przecinających twarz niczym stara odklejająca się tapeta, siwizna wkradła się w brązowe włosy ułożone w nieco przylizany przedziałek, podobnie sprawa miała się z krótką brodą. Zielone oczy miał zmęczone, zapadnięte a pod powiekami rysowała się fioletowa linia wiecznego niewyspania.

- Cholera, muszę ograniczyć kawę i raz na jakiś czas się wyspać - mruknął.

- Mówiłeś coś? Dawaj, staruszku, mamy robotę, napad na Central Bank, piątka skubańców wysadziła sejf, uśpiwszy uprzednio wszystkich jakimś gazem… Cholera pakuj tyłek i lecimy! - Krzyknął Nathaniel Erin, trzydziestodwuletni partner Herberta. Był pełen życia, jak to młody, blond włosy miał obcięte na rekruta, do tego nie ogolony zarost, można rzec że jego wizytówka. Jeśli widziałeś typa z krótkimi włosami, trzydniowym zarostem, skórzanej kurtce z wyszytymi literami SCPD (ST. CULBIN POLICE DEPARTAMENT) i termosem w rękach, to był to z pewnością Nathan Erin.

- Już, idę, idę! Tylko nie wyskocz! Coś się tak najarał?

- To nasza pierwsza poważna sprawa od roku! Pamiętasz Pana Iskrę? To była akcja… do teraz były tylko jakieś wymuszenia, menelskie sprzeczki i pijackie burdy… Pakuj dupę, wielce szanowny detektywie Herbercie Merton i lecimy!

Wyszli do głównego holu. Pod ścianami stały szafki z teczkami, nagraniami i hologramami, kilka biurek pomniejszych krawężników, ci siedzieli w holu w stanie gotowości, by wybiec z bloczkiem mandatowym i paralizatorem. Na lewo od wejścia znajdowało się laboratorium koronera, Huberta Jenkinsa, na prawo klatki dla potencjalnych sprawców i pomniejszych przestępców, pełnoprawne więzienie znajdowało się za miastem, tu było tylko fazą w oczekiwaniu na sąd i skazanie. Na wprost wejścia znajdował się sekretariat i biuro informacji, po obu stronach wielkiego stołu za którym stało od dwóch do trzech funkcjonariuszy zbierających donosy i odbierających telefony, ciągnęły się schody na wyższe piętro gdzie były biura detektywów oraz komisarz Elizy Morn.

Wyszli na ulicę, oświetloną przez promienie słońca, które jakimś cudem przedarły się przez ciemne chmury. Obaj detektywi założyli okulary przeciwsłoneczne i dotknęli oprawek, uruchamiając tym samym nagrywanie i analizowanie miejsc zbrodni dzięki systemowi RA.02. Był pomocny, wyszukiwał, analizował i łączył zebrane tropy, ale to detektyw musiał dopełnić dzieła swoim intelektem. Poza tym były dopiero prototypem korporacji Edarus i rozesłano tylko kilka sztuk do różnych komisariatów w sąsiednich miastach, na przykład do Kansas City.

- Ty, a słyszałeś o tym nowym ruchu… Martwej Partii? To biedota z południa, zza Plear River? Przewodzi nimi Viktor Bride.

- Ta, skubani chcą uratować świat, a przynajmniej swój… na dobre im to nie wychodzi. Jak na razie. Sam nie jestem nieśmiertelny, ale nie żyję w slumsach. Naszym obowiązkiem, jako policji, jest przeciwstawianie się nielegalnym grupom spotykającym się w liczbie co najmniej pięciu osób. Nie możemy się angażować. Pamiętasz Donavana? Skończył rozstrzelany za zdradę stanu. Nawet nie pochowali go z odznaką… - Tu Merton przerwał, gdyż nagły atak kaszlu odebrał mu mowę. Splunął na chodnik.

- Cholerna wilgoć i smog, niech ich zaraza…

- Ta, już nie patrzą czym palą, byle palić… dlatego lubię te nowe modele Pricus'a, elektryczne… przydałoby się wyposażyć cały komisariat w takie…

Reszta drogi minęła im na pogawędkach o koncernach farmaceutycznych i ich metodach pozyskiwania substratów do leków, nie jest to zbyt ciekawe, dlatego oszczędzę wam tej rozmowy i przenieśmy się pod Central Bank.

Merry Jenkins był już na miejscu i zapisywał coś na swoim przezroczystym tablecie elektronicznym piórem. Był niski, włosów właściwie nie miał, tylko ostatki na skroniach. Co chwila poprawiał druciane binokle.

- Jeszcze nie miałeś operacji, stary pryku? - Zagadnął Ethan podając mu prawicę. - Otaczają mnie same niedołężne staruchy, ten ma okulary, tamten kaszle, ludzie, co z wami? Nie leczycie się czy jak? Jaką masz wadę?

- Minus dwanaście. A na drugim plus dziesięć.

- A… na pewno coś wymyślą, zanim odejdziesz z tego świata…

- Daj spokój, nie jestem aż taki stary, poza tym lubię te okulary… a ty, Herbert? Jak… Wiesz co?

- Ech… nie pytaj.

- Ale co? - zapytał Erin nie rozumiejąc, strzelając oczami na prawo i lewo.

- Choć raz powstrzymaj się od komentarzy i trzymaj nos w swoich sprawach, Nathanielu. Proszę - przerwał Jenkins, chowając tablet za pazuchę marynarki. - Chodźcie, specjalnie czekałem na was z odtworzeniem monitoringu.

Jedyną poszlaką wskazującą na napad, były wyłamane drzwi do skarbca i kilka dolarów walających się po holu. Poza tym bank był nienaruszony.

- Nikogo nie zastraszali, nawet nabój nie został wystrzelony. Użyli gazu w puszkach, jedną z nich znaleźli technicy, po powrocie na komisariat przebadam resztki substancji… tędy. - Merry pokierował ich na zaplecze do biura ochrony. Stały tam monitory oraz kilka serwerów.

Włączyli nagranie. Normalny dzień w banku, kilkunastu pożyczkobiorców i innych interesantów chcących zaciągnąć niezbyt korzystny kredyt. W drugiej minucie nagrania przez okna wpadły niewyraźne kształty, puszki które wypuściły szary gaz. Po chwili cała ochrona i zgromadzeni zasnęli kamiennym snem. Wtedy przez drzwi weszła czwórka zamaskowanych ludzi. Byli ubrani na czarno, na twarze naciągnięte kominiarki. Po chwili kamery zadrżały, obraz zaśnieżył. To drzwi skarbca zostały wysadzone. Patrzyli jak nieuchwytni dranie opuszczają bank, wsiadają do ciężarówki i jak gdyby nigdy nic odjeżdżają.

- Nagrałeś? Mi padła bateria, głupi złom… - mruknął Erin stukając palcem w swoje okulary.

- Tak, mam jeszcze dwie kreski baterii… dobra, odtworzymy to w biurze. A ty, Merry, zajmij się tym gazem. Może czegoś się dowiemy. A ile kasy skradziono?

- Cztery miliony… po jednym dla każdego bandziora.

- Jak po jednym… ich była trójka.

- Skądś musieli dostać ten gaz, nieprawdaż? - Merry wzruszył ramionami.

- Dobra, nie baw się w detektywa, my od tego jesteśmy. Będziemy w kontakcie. - Merton skinął Jenkinsowi.

Gdy wyszedł na chodnik wraz z partnerem, ktoś zadzwonił na jego komórkę. Machnął na towarzysza, by już szedł w stronę komisariatu, a sam wyciągnął telefon.

- Halo?

- Herbert Merton? - zapytał niski, szumiący głos. - Detektyw Herbert Merton?

- Tak, kto pyta? Co to za trzaski?

- Proszę się nie denerwować, nie zajmę dużo czasu, a mogę się przydać. Jestem pańskim fanem, śledziłem wszystkie sprawy, nawet wystawianie mandatów… ciekawe wiedzie pan życie. Chce  pan złapać tych zbrodniarzy? Tych co napadli na bank? Mogę pomóc. Mam informacje z pierwszej ręki, nawet wy takimi nie dysponujecie…

- Do rzeczy.

- Wyślę panu zdjęcie. To ma być pana sprawa, bez pomocy, bez wspólnika. I dla własnego dobra niech pan o tym nie rozpowiada, znaczy o mnie. Cenię sobie dyskretność.

- A jeśli zgłoszę numer i cię wytropimy za robienie sobie żartów, gówniarzu? Co wtedy?

- Dwunasty marca 2055.

- Skąd wiesz - Merton zadrżał.

- Spokojnie, nie wydam pana, w końcu jestem fanem… Ale w zamian poproszę o przysługę.

- Jaką?

- Wkrótce się pan dowie, detektywie. Wkrótce. Wysłałem zdjęcie. Proszę sprawdzić. A skoro mamy pracować razem, mówmy sobie po imieniu. Jestem… ha! Już myślałeś, że ci powiem? Możesz nazywać mnie hmm… Utajnionym. Brzmi fajnie. A ja lubię fajne ksywki. Jeśli myślisz, że to tylko prosty napad…

- Nie myślę tak.

- Dobrze! Ten pazur, ta zadziorność… Będziemy w kontakcie, Herbercie. I pamiętaj… Ani słowa.

Połączenie zostało przerwane, a Merton schował urządzenie do kieszeni. Był blady jak ściana. Kto mógł wiedzieć? Kto?! Nie… przecież wszyscy nie żyją, nie przetrwał nikt…

Wtem przypomniał sobie o zdjęciu, wydobył telefon z kieszeni i uruchomił aplikację “Galeria”. Tak, jedno nowe zdjęcie… ściana w skarbcu była umazana w farbie. Nie umazana, to ni graffiti… to słowa.

“Nastały czasy, gdy sama Śmierć umarła, a narodził się Człowiek. Na nowo. Tak jest dziś, ale jak będzie w przyszłości? ŚMIERĆ BOGOM W LUDZKIEJ SKÓRZE!”

Herbert nie miał czasu teraz się zastanawiać, nie kiedy był głodny, poza tym musiał obgadać sprawę z Nathanem. Nie powie mu oczywiście o zdjęciu, nie było mowy… gdyby ktoś się dowiedział, co zrobił…

- Przestań o tym myśleć, do cholery… masz robotę. Na niej się skupimy. - sapnął, zdjął okulary przeciwsłoneczne i schował za pazuchę. Ruszył na komisariat. Nie pogardziłby kawą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro