12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nathan popchnął uchylone drzwi. Zamek elektroniczny był już dawno wyłamany. Był to apartament, bogato zdobiony, na jaki prosty chłopak koszący co tydzień trawniki nie mógłby sobie pozwolić...

- Albo ktoś go opłacił, albo się włamał - pomyślał detektyw, odbezpieczając broń i wchodząc głębiej. Wtem dostał w bok czymś twardym, krzesłem.

- Kurwa! - krzyknął i zatoczył się na ścianę. Odetchnął, ale nie na długo, gdyż zobaczył wymierzony w siebie karabin M4. Padł na ziemię i przeczołgał się do kuchni połączonej z salonem i skrył się za stołem zastawionym butelkami. Musiała być niezła popijawa. Szybko założył okulary i rozpoczął nagrywanie, żeby wszystko było w dowodach.

- Czemu zabiliście Ebriama Vertera! - wrzasnął przekrzykując huk pociaków i tłuczonego szkła. - Dla kogo pracujecie!?

- Dla siebie, glino, dla siebie! Dla St. Culbin! To była przysługa! Pozatym, naprawdę myślisz że podam ci imię mojego szefa?

- Już to zrobiłeś... przynajmniej wiem że masz szefa - sapnął Nathan i wyłonił się zza blatu, celując w karabin i ręce. Miał szczęście. Odstrzelił kilka palców, zablokował i zamek w M4. Podczas gdy chłopak wypuścił zaskoczony broń, Erin przeskoczył stół, zrobił unik przed niezbyt zgrabnym ciosem i uderzył kolbą w twarz Ulricha. Ten jęknął i opadł na kolana trzymając się za zęby.

- Ulrichu Klutt, aresztuję cię za zabójstwo Ebriama Vertera oraz napaść na funkcjonariusza SCPD, oraz włamanie się do mieszkania numer 4 przy Hamilton Road. Masz prawo do adwokata, niestety, i do zachowania milczenia. Wszystko co od teraz powiesz może być wykorzystane przeciwko tobie. Rozumiesz swoje prawa?

- Rozumiem, rozumiem - Chłopak splunął krwią, przy okazji kilka zębów spadło na dywan.

- Więc się ruszaj -Nathan założył mu kajdanki, dla pewności cały czas trzymał go na muszce. - Znasz wyjście.

- Znam. Ale niczego się nie dowiecie.

- Możemy być bardzo przekonujący. Wiesz, teraz są takie chemikalia, że w pięć sekund nam wszystko wyśpiewasz...

- Niczego się nie dowiecie. Nie od trupa.

Jednym zamachem Ulrich Klutt rozbił sobie głowę o kant stołu, jak arbuz.

- Ja pierdolę - wystękał Erin ze zbielałymi ze strachu wargami. - Noż ja pierdolę...

Przeszukał ciepłego jeszcze trupa i zadzwonił do Herberta. Nie odbierał. Zadzwonił więc na posterunek i poprosił by przyjechali i zabrali ciało. Sam wypadł z budynku i ruszył w stronę samochodu, podczas gdy Herbert Merton po drugiej stronie miasta wychodził ze sklepu pana Hessa. Zegarek kupił Roman Crabb dla swojego brata, Vlada. Zameldowani byli w Meaport w starej kamienicy nad rzeką.

- Halo? - rzucił detektyw do słuchawki telefonu, który zadzwonił.

- Wiemy co robicie, wiemy gdzie mieszkacie, wiemy nawet z kim sypiacie. Czyli z nikim. Zostawcie sprawę, a nikomu nie stanie się krzywda - rozległ się tubalny głos.

- Czy to któryś z braci Crabb? - spytał Merton, dyskretnie kierując połączenie na telefon Nathana, który bez słowa odebrał i przysłuchiwał się rozmowie. - Poddajcie się, to traficie do więzienia. Stawicie opór, wystrzelamy was jak kaczki!

- Chyba odwrotnie. Zbiliście Ulricha. Ale dajemy wam wybór. Ostatnia szansa! Zostawcie to, albo zginie wasza koleżanka! - Po chwili usłyszeli piskliwy głos Olivii Perst. - Pomóżcie, ja...

- Zostawcie ją! - krzyknął Erin.

- To zostawcie sprawę, powiedzcie mediom że... nie wiem co! To wasza działka! - krzyknął oprawca i rozłączył się.

- Cholera, Herbert... Musimy coś zrobić. Namierz ich, ja wezwę posiłki, zaraz będę przy Madison Square 18...

- Mam ich adres! Wyjdę ci naprzeciw! Cholera, jak ty przesłuchiwałeś świadka, że zmarł? To nie worek ziemniaków GMO...

- Palcem go nie tknąłem! No trochę, ale puścił do mnie serię z karabinu, więc co miałem robić!? Przeżył, zakułem go w bransolety, a ten rozwalił sobie głowę o stół... mam wszystko nagrane...

- Dobra, nie tłumacz się...

Chwilę później jechali już w stronę mieszkania rodzeństwa Crabb. Była to biedniejsza część miasta, i było to widać już po stanie samej ulicy... śmieci, opakowania i zniszczona elektronika, karty graficzne i procesory walały się po ulicach, a nawet śmieciarze nie pokusiliby się na takie resztki. Kamienica jakich wiele, była obskurna i zagrzybiona, od podłogi do sufitu, śmierdziało jakąś rybą z warzywami, raczej nie pierwszej świeżości...

Gdy detektywi mieli wejść na klatkę schodową na północnym zachodzie coś huknęło i wzniósł się gęsty dym...

Chwilę przed wybuchem Matthew Travis odebrał telefon. Skulony na sedesie przyłożył aparat do ucha.

- Halo? - szepnął.

- Witaj, Matt. Wiesz kim jestem. Nie z imienia, oczywiście... tego nikt nie wie.

- Wiem kim jesteś... rozmawialiśmy w mieszkaniu Betty Collone. Powiedziałeś prawdę. A przynajmniej tak sądzisz. Bo ja wiem swoje.

- Może chciałbyś się upewnić? Hmmm?

- A żebyś wiedział. Tylko na razie mam związane ręce. A strażnicy wieczorem szykują przeszukanie. Będę musiał pozbyć się telefonu...

- Nie. Ale to zrobisz, dla własnego dobra... jeśli naprawdę chcesz się wydostać i sprawdzić swoją wersję wydarzeń z '55 roku, wpiszesz 554, zadzwonisz i spuścisz telefon w kiblu. Dalej sobie poradzisz. Jesteś gangsterem, zamieszki ci nie straszne.

- Zaraz, a - zaczął Matt, ale usłyszał tylko sygnał przerwanego połączenia.

- Hej, ty! Travis! Co tam chowasz? - zapytał jeden ze strażników podchodząc do drzwi izolatki.

- Pierdolę - mruknął więzień, wpisał numer i wrzucił komórkę do sedesu.

- Kurwa, ma telefon - wrzasnął glina, i to były jego ostatnie słowa, gdyż wybuch wyrwał drzwi celi naprzeciwko z taką siłą, że zmiotły go na ścianę i złamały kręgosłup. Tymczasem wszystkie cele otworzyły się i osadzeni wypadli na korytarz z wrzaskiem, bijąc strażników i szukając wyjścia.

- To dla ciebie, Matt. Zapamiętaj, co dla ciebie zrobiłem - rozległ się niski, modulowany głos z głośników podwieszanych w rogach pomieszczenia.

- Zapamiętam - mruknął Matt, podniósł karabin martwego strażnika i ruszył na wyższe piętra. Huki wystrzałów i wysadzanych ścian dudniły mu w uszach. Ale to nic... Teraz liczyła się tylko prawda ukrywana przez dwadzieścia jeden lat.

- Jasna cholera, co tam się dzieje - Zaniemówił Merton, opierając się o framugę drzwi na klatkę.

- Bomby. Pieprzone bomby! - ryknął Nathan. - Nie ma czasu, musimy uderzyć teraz!

- Czekaj, a wsparcie...

-Walić wsparcie! Olivia może zginąć! To nasza wina, kurwa, gdybyś wtedy był w robocie, nie przydzieliliby jej do naszej sprawy!

- Twierdzisz, że to moja wina?!

- Kurwa! Pogadamy później... nie ma czasu!

Fakt, czas uciekał, a jednostki policji ruszyły na Ferd's Island.

Merton założył okulary i rozpoczął nagrywanie.

- Oby ten film stał się viralem - pomyślał i krzyknął: - Policja St. Culbin! Otwórzcie, albo zaczniemy strzelać!

Brak odpowiedzi.

- Wchodzimy - mruknął Erin i kopniakiem wyważył drzwi i oddał strzał w sylwetkę z kominiarką na głowie i karabinem w rękach... nie, bo spod materiału wydobyło się głuche i stłumione przez knebel stęknięcie, a dłonie były do karabinu przyklejone taśmą. To oznaczało najgorsze.

- Olivia? - sapnął Nathan i zdarł kominiarkę, by znaleźć potwierdzenie swoich słów. - Ja... ja...

- Uciekają! Złapię ich, zaopiekuj się nią! - krzyknął Herbert i pognał korytarzem, skąd dobiegały odgłosy przyspieszonych kroków. - Poddajcie się!

- Goń się, glino! - rarknął Roman Crabb, strzelając ze strzelby. Śrut wbił się w tapetę, o włos od lewego ucha Mertona.

Ten wystrzelił kilka pocisków w stronę mężczyzn, jeden rozbił wazon, drugi przeszył ramię Vlada. - Giń, do cholery!

Bracia wypadli na schody przeciwpożarowe i z łoskotem zaczęli się wspinać na dach.

- Stójcie! - Herbert strzelał, ale niewiele to dało. Pozornie. Nagle Roman padł na schody i wrzasnął z bólu.

- Dziad przestrzelił mi stopę! Potrzebuję lekarza...

- Potrzebujesz się zamknąć! - warknął jego brat bliźniak i przestrzelił leżącemu głowę, potem wznowił wspinaczkę.

- Wzywam wsparcie! I pogotowie, mamy ranną funkcjonariuszkę, Perst! Postrzelona! Co mnie to obchodzi?! Na jednej nodze! I śmigłowiec! - Krzyknął detektyw do krótkofalówki. - A, i koronera!

Vlad biegł po dachu, co jakiś czas strzelając za siebie, aż skończyły mu się naboje.

- Stój! Jesteś aresztowany za zabójstwo Ebriama Vertera! Możesz jeszcze się poddać!

Mężczyzna zawahał się, wyrzucił broń z dachu i założył ręce na potylicę i opadł na kolana.

- Poddaję się - powiedział z uśmiechem.

Pół godziny później, gdy Vlad Crabb siedział w celi na posterunku czekając na rozprawę, zorganizowano konferencję prasową.

- Chciałabym pochwalić detektywa Herberta Mertona, za jego odwagę i trzeźwy umysł w chwilach niebezpieczeństwa, jako komisarz policji nadaję ci status kapitana komendy głównej w Center! Ja, jako już były komisarz niestety muszę opuścić miasto i lecieć do Waszyngtonu, jednak wierzę, że pod wodzą kapitana Mertona to miasto ma szansę na świetlaną przyszłość!

Herbert nie słuchał oklasków i pytań, odpowiedział uprzejmie na kilka z nich, po czym zamknął się w gabinecie pani komisarz. Potrzebował odpowiedzi.

- Czemu cię zwalniają? - zapytał prosto z mostu.

- Ech... długo by wymieniać... mam swoje lata, poza tym... napad na bank, zabójstwo Vertera, naszej narodowej gwiazdy, do tego odkryto zwłoki pewnaj kobiety, Betty Collone, wygląda na upozorowane samobójstwo... nazbierało się tego. A ty? Złapałeś tą od banku, mimo że zmarła, teraz mordercy Vertera... Jesteś kimś, na kogo to miasto zasługuje. To ja zawiodłam...

- Nie mów tak, byłaś świetną panią komendant.

- Tak... byłam. Teraz powołują jakiegoś czubka z Kansas City, będzie kierował sprawami zdalnie, w razie czego, i on i ja służymy radą. Zostawię ci do niego numer, choć myślę że sam się z tobą skontaktuje.

- Pewnie... a co z więzieniem?

- Większość bandziorów rzucała się w oczy, wyłapaliśmy ilu się dało, ale niektórzy są sprytni, zaszyli się, powrócili do gangów... część z nich pracowała zresztą dla Freddy'ego Casidi. Chyba chcą przywrócić dawny chaos i światłość gangu Starych Aniołów... Ale to już nie moja działka. Zostawiam to tobie. Znasz ich na wylot. Poradzisz sobie.

- Pewnie, zostaw mnie z tym gównem... a po prawdzie to... damy radę. To miasto wiele przetrwało, przetrwa jeszcze trochę. Gdzie Erin? Nie widziałem go na posiedzeniu pismaków...

- Detektyw Nathan Erin popełnił zasadnicze błędy, nie zabezpieczył więźnia, Ulricha Kletta. Popełnił samobójstwo, choć tak nie powinno się stać. Po drugie, zignorował rozkaz czekania na wsparcie. Po trzecie, postrzelił Olivię Perst. Dochodzi do siebie w szpitalu. To wszystko złożyło się na to, że Nathan Erin nie jest już więcej detektywem ani funkcjonariuszem prawa. Zabrano mu odznakę, zapłacono i wyrzucono.

- A... Wiesz, gdzie jest? Pogadałbym z nim...

- Nie... zresztą muszę lecieć, Waszyngton czeka. Do zobaczenia, kapitanie Herbercie Merton. I powodzenia - Eliza Morn uśmiechnęła się i wyszła z gabinetu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro