13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Igła wbiła się w przedramię, a mężczyzna syknął. Mimo że robił to już kilkanaście razy, za każdym bolało tak samo. Musiał przyznać, że lek działał, kość zrastała się szybciej i bezboleśnie. Jeszcze parę takich zabiegów i będzie mógł zdjąć gips.

Kapitan pierwszego posterunku policji spojrzał na ekran. Wszędzie pisano o ucieczce z więzienia, o zamordowanych funkcjonariuszach, o napadach dokonanych przez więźniów… radiowozy były w ciągłym ruchu, zebrano wszystkich policjantów z urlopów, byleby pomogli utrzymać ten bajzel… a kapitan? Kapitan siedział w fotelu, oglądał wiadomości, odbierał coraz więcej telefonów, myślał o przyjaciołach, z których jeden zwiał z więzienia, a drugi pewnie pije po barach do nieprzytomności uważając siebie za ostatniego tchórza… Wtem zadzwoniła komórka.

- Halo? - zapytał zmęczony kapitan.

- Herbert? To ja, Matt… potrzebuję pomocy, wszędzie mnie szukają… czas mi się kończy… dostałeś to nagranie?

- Tak, widziałem je… przesłałem je do sędziego, będzie rozpatrywał sprawę ponownie. Twoja ucieczka będzie widziana jako pozyskanie niezbędnych dowodów niewinności - oznajmił Herbert. Prawda, widział nagranie, nie jeden raz. Ale nie wysłał go sędziemu śledczemu. Usunął plik, a dla pewności kość pamięci spalił.

- To dobrze - odetchnął Travis.

- Ale… spotkajmy się wcześniej, wieczorem. Wszystko ci wyjaśnię. Jak mówić i takie tam - zaczął Merton.

- Dobra. Gdzie? Salton? Przy dokach?

- Tak - To nawet odpowiadało Herbertowi. Mniej świadków. Jeśli w ogóle ktoś tam będzie.

- To do wieczora. Ja też mam do ciebie sprawę… Ale to na miejscu ci powiem.

- Jasne. Do zobaczenia - Herbert się rozłączył i zajrzał do szuflady. Wyciągnął pistolet i schował go za pasek.

Wiedział, że się przyda, nie wiedział tylko w jaki sposób. Wyjrzał za okno swojego nowego biura. Śnieg zaczął sypać z większą mocą, oblepiając szyby. Zimno było od samego patrzenia.

- To i tak nic w porównaniu z niedaleką przyszłością… zbliża się śnieżyca stulecia - mruknął Herbert, a chwilę później jego teorię potwierdził radiowy spiker. Najbliższe tygodnie zapowiadały się mroźne i niepewne. Miasto zaczęło ładować generatory i tworzyć obwodnicę dla nowych kabli wysokiego napięcia w obawie przed kryzysem jak sprzed ośmiu lat. Wtedy, w 2068 podczas burzy piorun uderzył w stację transformatorową ulokowaną na obrzeżach miasta, dokładniej na południu w Meaport. Nie była to największa stacja, ale łączyło się tam wiele ścieżek komunikacyjnych serwerów oraz samych drutów, i kiedy uderzył piorun całe Południe zostało odcięte od prądu na dwadzieścia cztery godziny.

Herbert wstał i przeszedł się po nowym miejscu pracy. Na ścianach wisiała lista poszukiwanych złoczyńców, ciągle figurowało tam nazwisko Edgara Straussa i Margareth Mens, ludzi odpowiedzialnych za napad na bank w Central oraz magazyny Edarus Corporation w dokach… pierwszy według akt policji Kansas City popełnił samobójstwo w dzień po wycieku jego danych do wiadomości, co do kobiety sprawa wydawała się oczywista, wypadek samochodowy i w konsekwencji utonięcie w Plear River… To wszystko wydaje się takie odległe, a wydarzyło się kilka tygodni temu. Ale wiele się w ciągu tych tygodni zmieniło.

Detektyw Merton z funkcją kapitana posterunku głównego policji Saint Culbin zarzucił płaszcz i wyszedł na śnieg. Do spotkania ze starym znajomym miał jeszcze trochę czasu, postanowił poszukać sprzymierzeńców na niepewne czasy. Drzwi baru otworzyły się i detektyw otrzepał kapelusz z szarych płatków. Kiwnął barmanowi głową, a ten wskazał mężczyznę siedzącego w kącie.

- Postawić ci coś? - zapytał Herbert dosiadając się.

- Daruj sobie. Po co tu jesteś? - zapytał Nathaniel Erin patrząc tępo w pustą szklankę. Śmierdział alkoholem, musiał już sporo wypić. - Żeby mnie bardziej upokorzyć?

- Jak u Olivii? A… zgaduję że do niej nie zajrzałeś.

- Nie. Byłem tutaj. Piłem. Teraz mam zamiar iść na dziwki, więc odwal się!

Nathan zakołysał się i wstał, jednak równie szybko opadł na ławkę.

- Raczej nigdzie nie idziesz. Mam do ciebie sprawę.

- Tak, kapitanie? Zarzuty? Oskarżenia? Świadkowie? Nic nie wiem. Jestem niewinny. Ale ile razy słyszałeś to od gnid które zamykaliśmy przez te wszystkie lata? I ile z nich naprawdę była winna? Myślałeś o tym?

- To sprawa prywatna - Merton zignorował pytania. - O czym myślałeś wrabiając Travisa? Myślałeś o nim? O jego wnuczce? Czy o tym całym przeklętym mieście, które lepiej sobie bez niego poradzi?

- Myślałem o Freddym Cassidim. O tym ile wyrządził szkód. Ilu ma jeszcze popleczników, którzy teraz formują się w gangi na południu. Myślałem o zemście za przyjaciela, myślałem o tobie. O twojej roli w tym wszystkim.

- I co wymyśliłeś?

- To już nieistotne. I tak wszyscy uciekli.

- Ale czy było to ważne, wierzyłeś, że coś zmienisz? Czy chciałeś się tylko zemścić.

- To był zły gość, Herbert… jeśli miałeś z nim kontakty, jeśli byłeś jednym z nich… to się zmieniłeś. Na dobre. Masz papiery, zaświadczenia, przyjaciół… a on? Wypalanie odcisków palców i ukrywanie się w zasranym Londynie. Niektórzy się nie zmieniają. I zazwyczaj dowiadujemy się o tym za późno, gdy ktoś umrze. Tym razem miał trafić tam, gdzie jego miejsce. Tak miało być. Ale los chce inaczej.

- Czasami… losowi trzeba pomóc. Robimy rzeczy, których się boimy, których się brzydzimy… a jednak je robimy. Czemu? - spytał Herbert patrząc Erinowi w oczy.

- Bo to jedyne rozwiązanie.

-Tak… bo tak trzeba… dziękuję za rozmowę. Kelner! Butelka wódki dla tego pana. Do zobaczenia, Nathan… obyś sobie poradził.

- Mam nadzieję… a jeśli spotkasz Olivię… pozdrów ją.

- Tak zrobię.

- Jesteś porządnym człowiekiem, Herbert. Jednym z lepszych. Nie zmarnuj tego. Mimo to mam dosyć twojej parszywej mordy. Ja straciłem pracę, a ty zostałeś kapitanem. Czy to brzmi sprawiedliwie?

- Życie nie jest sprawiedliwe, Nathan…

- Żegnaj, kapitanie Merton. Raczej już się nie zobaczymy.

- Raczej nie. Żegnaj Erin. Dobrze było cię poznać.

- Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie - burknął mężczyzna i łyknął alkoholu z butelki. - Barman! Polej whiskey!

Odśnieżarki pracowały bez przerwy, na szczęście zawierucha nieco zmalała, co nie zmienia faktu, że było strasznie zimno. Herbert omotał się szczelniej szalikiem i wsiadł do kolejki, która zawiozła go do Salton, dzielnicy portowej pełnej tankowców, rybaków, magazynów i zapachu, czy raczej smrodu, owoców morza. Jego znajomy już tam był, wychynął zza kontenerów i raźnym krokiem ruszył w jego stronę.

- Kopę lat, Herbert. Pogoda nie rozpieszcza.

- Nie… jak życie w więzieniu?

- A jak miało być? Kiepsko, brudno i nudno. Ale plus jest taki, że nie zostałem zgwałcony, choć mało brakowało.

- No, trzeba patrzeć na pozytywy. Co do pozytywów, mam nagranie, rozwalimy tych prawników i sędziów, będziesz wolny - mruknął Merton.

- Nareszcie koniec ukrywania się jak szczur. Nareszcie zjem coś normalnego… mogę je zobaczyć? Nagranie.

- Zaraz… a jaką ty miałeś sprawę?

- Pokaż nagranie. Wtedy ci powiem.

- Nie ufasz mi?

- A ty ufasz mi? Dobra, chodzi o Betty Collone. Znalazłem ją martwą. Znalazłem tam też telefon. Rozmawiałem z kimś. Pokazuj nagranie, albo…

- Masz - burknął Merton i podał mu kartę pamięci, którą mężczyzna włożył do telefonu. Podczas gdy szukał odpowiednich opcji, Herbert przygotowywał się mentalnie na to, co miało nastąpić.

- Karta jest pusta, Herbercie. Pusta!

- Powiedz z kim rozmawiałeś.

- Z tym z kim każdy! Collone, Cassidi, Erin i ty! Z informatorem. Wiesz o kogo chodzi. Pomógł ci złapać sprawców napadu na bank, dawał wskazówki. Powiedział mi. Mi też pomógł. W sprawie cholernego dwunastego marca 2055 roku. Pokazał mi umowy, plany i prywatne wiadomości… powiedz mi, Herbercie, kiedy nas zdradziłeś? Co? Kiedy zostałeś tajniakiem i sprzedałeś Stare Anioły, nasz dom i rodzinę? Co myślałeś zabijając tych wszystkich ludzi z zimną krwią? Swojego brata też zabiłeś! Izaak był jednym z nas…

- Powiem ci co czułem. Smutek. Że tacy porządni ludzi mogą się tak wykoleić! Byłem jednym z was, i żałowałem tego każdego pieprzonego dnia!

- Ale brałeś kasę, chodziłeś na napady, jadłeś z nami przy jednym stole! Cholerny zdrajco! - ryknął Matthew i wyciągnął pistolet zza paska. - Na kolana.

- Naprawdę chcesz to zrobić? Po tylu latach? - spytał bezbarwnym głosem Merton, wykonując polecenie. Spodnie nasiąkały wodą ze śniegiem, promieniując zimnem. - Tak chcesz to skończyć?

- Ty to zacząłeś! Ty z tymi swoimi kumplami z policji! Po wszystkim, co zrobiłeś, zostałeś detektywem, teraz jesteś pieprzonym kapitanem policji!

- Właśnie. Jeśli umrę… będziesz następny. Myślisz że się nie przygotowałem?

- Nie tak. Za bardzo w siebie wierzysz, arogancki dupku! Informator załatwił mi spluwę i polecił wysłać cię na tamten świat!

- Zabawne… dostałem takie samo polecenie - mruknął Herbert z uśmiechem. - Proszę bardzo, strzelaj dupku. Obyś trafił, nie jak w '52…

- Zamknij mordę! - ryknął Travis i nacisnął spust. Rozległy się tylko głuche trzaski. Ślepaki. - Co do kurwy…

- Niespodzianka - wyszczerzył się Herbert i zdzielił Travisa w szczękę. - Nasz wspólny znajomy podmienił kule. Na szczęście te w moim są prawdziwe.

Przystawił lufę do skroni Matthew Travisa.

- Więc tak skończy się nasza historia? Los bywa zabawny - zaśmiał się Matt.

- Czasem losowi trzeba pomóc - mruknął Merton i pociągnął za spust. Głowa eksplodowała krwią, bryzgając na twarz Herberta niczym sok z wyciśniętych winogron. Zamrugał kilka razy, gdy ciało jego starego przyjaciela z chlupotem wpadło w zimną toń Plear River. Zza kontenerów wyszła jakaś postać. Klaskała. Nosiła czarny płaszcz i dziwną maskę, coś jakby śnieżenie ekranu z przebłyskami nagłówków i dat…

- Dobra robota, kapitanie Merton -powiedział spokojny głos. - Miło mi nareszcie pana poznać. Jak wspominałem jestem twoim fanem numer jeden.

- Ciebie też miło poznać, Sunsberg, Informatorze, czy jak cię zwać - warknął Herbert. - Wybacz, nie jestem w nastroju. Właśnie zastrzeliłem przyjaciela.

- Och daj spokój. Ograniczał cię. Rozpraszałeś się! Tak nie można. Potrzebny nam trzeźwy umysł.

- Nam? Komu?

- Słyszałeś o Radzie? Nie? Ale oni słyszeli o tobie. Twój występ tylko utwierdza ich w przekonaniu, że jesteś ważnym pionkiem na tej szachownicy zwanej St. Culbin. I chcą cię w swoich szeregach.

- A jeśli ja nie chcę?

- Stracisz robotę, przydarzy ci się wypadek, kto wie? Zależy od kaprysów. Ale radzę ci się zgodzić. Rzadko udaje się znaleźć nam kogoś tak wyjątkowego. Ta pasja, poświęcenie, agresja… wszystko widzieli dzięki ukrytym kamerom. Są zadowoleni. Dają ci szansę.

- Miło.

- To jak? Chcesz coś zmienić w tym mieście i poznać jego najczarniejsze sekrety?

- Czemu nie. Może porozmawiamy o zagładzie wiszącej nad całym St. Culbin.

- Może. Wszystko zależy od twojej współpracy - To mówiąc mężczyzna wbił Herbertowi strzykawkę w szyję i wtłoczył płyn. Po chwili kapitan policji zapadł w głęboki sen...

Gdy dziesięć minut później zza magazynu wyjrzała wąska sylwetka, nikogo nie było. Tylko zakrwawiony śnieg.

Postać podeszła nad brzeg mola i spojrzała w wodę, gdzie wpadło ciało Matthew Travisa.

- Bądź przeklęty, Herbercie Merton… nigdy już nie zaznasz spokoju. Zabiłeś jednego z naszych… więc my sprawimy że będziesz cierpiał. Będziesz cierpiał, sukinsynu! - krzyknęła kobieta. Jednak nikt jej nie słyszał.

Śnieg znów zaczął padać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro