15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziewczynka siedziała w świetlicy przed tablicą interaktywną. Podała swój login i hasło użytkownika i zaczęła rozwiązywać zadania domowe z matematyki. Przykład za przykładem, diagram za diagramem, dostawała punkty, których suma wpływała na ogólną ocenę jej umiejętności. Podobało jej się tu, wygodne łóżka i przyjazne dzieci, jednak brakowało jej dziadka i tego pana z mechaniczną ręką. Był dla niej bardzi miły, nie wiedziała dlaczego, ale bardzo za nim tęskniła. Opiekunka świetlicy, młoda kobieta z kilkoma kolczykami w uchu i z fioletowymi włosami siedziała przy biurku i flirtowała z jakąś dziewczyną przez wideorozmowę 3D. Gdy Lilly Travis ukończyła wszystkie zadania na ocenę bardzo dobrą zaczęła się nudzić. Na swoim koncie miała jeszcze dwie dodatkowe godziny oglądania telewizji, ale nie miała ochoty oglądać kucyków walczących o królestwo cukierków. Zamiast tego włączyła wiadomości. Dalej mówiono o wielkiej ucieczce z więzienia, o rozbojach na południu od Plear River i podwyższeniu podatków dla Nieśmiertelnych. Wspomniano też o rozwiązaniu Martwej Partii. Reszta czasu antenowego minęła na puszczaniu oświadczenia nowego kapitana policji St. Culbin, Herberta Mertona w którym apelował o spokój i nie wychodzenie z domu nocą, jeśli nie jest to szczególnie konieczne. Znudzona wyłączyła kanał informacyjny i podeszła do sporej szafy z panelami dotykowymi, cały sprzęt wyglądał jak obudowany automat z napojami. Z tą różnicą, że zamiast butelek czy puszek były tam chipy wyglądające jak pendrive, zawierały szeroką gamę książek w wersji e-book. Papierowych już nikt nie sprzedawał ani nie czytał, spalono je lata temu albo wysłano do archiwów w Waszyngtonie.

W świetlicy, sporym pomieszczeniu o białych ścianach nie było nikogo poda opiekunką i Lilly. Reszta wychowanków miała zajęcia na niższych piętrach, albo jadła obiad, który Lilly pochłonęła w pięć minut, tak jej smakowały żeberka z ziemniakami które sobie zamówiła. Oczywiście mięso było syntetyczne i napompowane chemią, ale konserwanty skutecznie imitowały prawdziwy smak przypieczonego mięsa. Ziemniaki natomiast pochodziły z wielkich upraw rozciągających się kilka metrów pod ziemią na peryferiach miasta, gdzie uprawy znajdowały się zarówno na ziemi, na kolejnym piętrze wielkich hangarów z żarówkami imitującymi światło słoneczne, ale by zaoszczędzić miejsce i zwiększyć plony kopano podziemne korytarze z natryskami ledowymi panelami.

Smak warzyw już dawno się wytracił, ale jak w przypadku mięsa, tu też nie szczędzono konserwantów.

Wtem całym budynkiem wstrząsnął huk i cała elektronika zgasła, zapaliły się za to czerwone paski między ścianą a podłogą wskazujące najbliższe wyjście. Opiekunka podniosła głowę i uśmiechnęła się blado do zaniepokojonej dziewczynki. Wstała i wyłączyła wideorozmowę coś uprzednio mrucząc do rozmówczyni.

- Sprawdzę co się stało, nie ruszaj się nigdzie - powiedziała do dziewczynki i wyjrzała na korytarz. Lilly podpełzła do szpary w drzwiach i obserwowała korytarz. W stronę świetlicy szła para mężczyzn, ich twarze zasłaniały maski klaunów.

- Jak w kreskówkach - pomyślała Lilly. 

- Hej, co tu się - opiekunka zaczęła biec w ich stronę, jednak zatrzymała się nagle. Po chwili jej głowa praktycznie eksplodowała pod naporem kuli 357 Magnum, która utkwiła we framudze drzwi, tuż obok policzka Lilly. Poturlała się na środek sali przerażona, miała nadzieję, że oprawcy tu nie zajrzą. Była to złudna nadzieja. Na korytarzu nie było innych pokoi, tylko świetlica.

- Sprawdzę, czy nie ma żadnego bachora. Pilnuj schodów - warknął jeden z mężczyzn, ten który strzelał. Lilly siedziała skulona pod biurkiem, nie miała odwagi nawet oddychać. Tu stawka była poważna, nie chodziło o nieodrobioną pracę domową, chodziło o jej życie.

Drzwi trzasnęły o ścianę, gdy zostały kopnięte z całej siły. Mężczyzna zajrzał pod każdy stół, za regał z holograficznymi szachami i warcabami, nawet do pokoju opiekunek. Już miał wyjść, gdy rozdzwoniła się mała kostka pozostawiona na biurku, to dzwoniła dziewczyna opiekunki świetlicy. Celny strzał wyłączył urządzenie na zawsze. 

- Co tam się dzieje, Frank? - Głos z korytarza wyraźnie się niecierpliwił. - Spadajmy stąd!

- Już! - odkrzyknął Frank i omiótł pomieszczenie wzrokiem. Wtedy zobaczył torbę pozostawioną przy biurku, na pewno nie należała do martwej kobiety w korytarzu, cała różowa w kwiatki. Wtedy Lilly kichnęła. 

- Hej, stój! - Klaun krzyknął i strzelił kilka razy do Lilly, która zerwała się do biegu między stołami. Kule o włos minęły jej ciało, wbijając się w ścianę. 

- Frank?! O cholera - Drugi Klaun jęknął, a zaraz potem rozległo się drugie tąpnięcie, o wiele silniejsze. Światła awaryjne raz po raz się rozświtlały, to gasły, białe jarzeniówki postępowały podobnie. Pierwszy Klaun krzyknął, gdy usłyszał kroki za sobą. Potem już nic nie powiedział, bo został znokautowany pałką teleskopową, która zdzieliła go w potylicę. 

- Hej, trzymasz się? - spytał Alex i wyciągnął do Lilly dłoń. Ta chwiciła ją z całej siły, niczym imadło, za nic nie chciała go puścić.

- Co… Co się stało? - jęknęła przestraszona dziewczynka. Miała łzy w oczach, a serce waliło jej jak oszalałe.

- To źli ludzie… Musimy uciekać. Szybko - Alex pociągnął ją za rękę. Wyszli na korytarz, minęli ciało opiekunki, której krew zabarwiła kafelki na czerwono. Drugi Klaun leżał nieprzytomny na podłodze.

- Nie patrz. 

Lilly faktycznie nie chciała patrzeć, ani na to ciało, ani na wiele innych, ochrony obiektu oraz wychowanków. Alex o włos nie wpadł na kolejną parę Klaunów, w ostatniej chwili wymknął się do stołówki, gdzie całą podłogę pokrywały ciała a ściany były podziurawione przez kule z Ak-47. Wyszli tylnym wyjściem na zaopatrzenie, gdy gruby głos gdzieś z oddali zawołał:

- John, odpalaj! 

Rozległ się huk kruszonego betonu, trzask szyb i ogólny hałas towarzyszący wysadzaniu budynków. Fala uderzeniową wypchnęła ich na jezdnię, gdzie z piskiem opon zatrzymał się zielony van. Wypadli z niego jacyś ludzie w kominiarkach, przeładowywali karabiny MP5 i ostrzelali kilku Klaunów, podczas gdy jeden z pasażerów vana podbiegł do Alexa.

- Alex Casidi? - zapytał.

- Tak!

- Wsiadaj szybko. A ta to kto?

- Lilly Travis.

- Dobrze, niech też wsiada! - Mężczyzna przekrzykiwał strzały. Lilly kompletnie nic nie słyszała, ale pozwoliła Alexowi zaciągnąć się do auta, podczas gdy reszta mężczyzn w kominiarkach wróciło do samochodu, który odjechał z piskiem opon.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro