21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podczas gdy na komendzie wszystko przebiegało sprawnie, Viktor Bride brnął ściekami przeklinając lokalne usługi oczyszczalni. W końcu znalazł właściwą drabinę, ale zrezygnował słysząc strzały z góry. Przeszedł kawałek dalej i wyszedł drabiną przez studzienkę obok sierocińca, który teraz leżał w gruzach. Minął coś, co kiedyś było wejściem dla personelu i ruszył w stronę biura ochrony, jeśli takowe jeszcze istniało. Podczas podróży kanalizacją miał wystarczająco dużo czasu by nauczyć się planu budynku i rozkładu pomieszczeń na pamięć. Wszedł do szatni, która była cała ogołocona, szuflady i szafki stały otworem, nie oszczędzono nawet kosza na brudne ubrania, wszytsko było rozkradzione i zdewastowane. Dopiero wtedy Viktor poczuł specyficzny zapach, jakby kurczaka z budki z jedzeniem, jakich pełno było w centrum. Gdy dotarł do stołówki, zrozumiał co tak śmierdziało. Ciała, piętrzące się w stosy, leżące jedno na drugim, personel, dzieci… Wszystko śmierdziało krwią, rozkładającym się mięsem i fekaliami, do tego dym wydobywający się ze stopionych ludzkich mas dobitnie wskazywał na podpalenie miotaczem ognia. Viktor zatkał nos i przeszedł nad ciałami, starając się nie myśleć o tym, że jego córka gdzieś tam leży. 

Voktor zgarnął karabin MP5 leżący obok martwego mężczyzny w masce klauna, sprawdził magazynek i zawiesił broń na pasku na ramieniu. Dotarł bez przeszkód do pomieszczenia ochrony i ostrożnie otworzył metalowe drzwi. W środku zastał dwa trupy i mozaikę z zaschniętej krwi na ekranach monitoringu. Bride zasiadł za biurkiem i podjechał krzesłem na kółkach do panelu z klawiaturą. Podpiął swoją komórkę i zaczął wpisywać sekwencję komend z wartościami. Nauczył się tego sposobu hakowania jeszcze za dawnych czasów, gdy włamywał się na prywatną pocztę pracowników Edarus Corporation w nadziei, że znajdzie coś kompromitującego, czego mógłby użyć jako tajną broń w swojej małej wojnie. Teraz większość, jak nie wszyscy pracownicy głównego oddziału Edarus Corporation leżeli pogrzebani pod gruzami najwyższej budowli miasta, która niczym wielka pochodnia, nie przestawała się jarzyć. 

W końcu złamał hasło i włączył ostatnie zapisane nagrania. Zobaczył ją w świetlicy, gdy chowała się pod biurkiem, podczas gdy jeden z klaunów przeszukiwał pomieszczenie. Następne nagranie - Lilly biegła schodami z jakimś chłopakiem, minęli stołówkę i wypadli na ulicę. Na następnym ujęciu wsiadali do jakiegoś samochodu, ale ludzie za przednią szybą znacząco odbiegali od typu, do których idzie się po pomoc gdy jakiś gang masakruje sierociniec. W słuchawkach usłyszał coś skierowanego bezpośrednio do chłopaka. Podgłośnił na maksymalną głośność i wtedy to usłyszał.

Rzucił słuchawki i wypadł z budynku. Uskoczył na bok, gdy cysterna z paliwem uderzyła w jakiś sklep z odzieżą używaną. Z kokpitu cysterny wyczołgały się dwie postaci, zanoszące się kaszlem.

- Pomóc państwu? - zapytał Bride zarzucając karabin na plecy i podbiegając by pomóc starszej kobiecie.

- Uch, nie, po prostu było ślisko. Ta paskudna pogoda… I jeszcze cała ta jatka, coś strasznego - rozpędzała się babcia, jak to starzy ludzie mają w zwyczaju. - Chcieliśmy uciec z Salton, ale drogi były zasypane, musieliśmy pojechać na około. Ludzie poszaleli…

- Mamo! Odsuń się od tego człowieka! To niebezpieczny przestępca! - krzyknął mężczyzna z drugiej strony cysterny. Wtem rozległy się strzały i krzyki ucichły, zamiast niego rozległ się gardłowy śmiech.

- Nie! Peter! Na Boga - jęknęła starsza kobieta chowając twarz w ramieniu Viktora, jednak po chwili gwałtownie odskoczyła. - To prawda?! Jesteś przestępcą? Nic mi nie zrobicie! Nie dam się! Nie wystarczy wam moja dusza, tylko jeszcze mojego syna?! - Kobieta odwróciła się i chciała uciec, ale kula rozsadziła jej głowę na kawałki. Na przewróconej cysternie stał Maxym Heriah i szczerzył się w stronę Viktora.

- No proszę proszę! Bride, we własnej osobie! Czego tu szukasz, śmiertelna szumowino? - Po tych słowach Maxym wystrzelił w górę jeszcze dwa razy i przeładował pistolet. Viktor poczuł się otoczony, i rzeczywiście tak było, plac otoczyło piętnastu ludzi z wycelowaną w niego bronią. W kilku z nich Viktor poznał zbiegów z Ferd's Island. Opuścił karabin i rzucił go na ziemię.

- Nie chcę walczyć, Heriah! 

- Pewnie, że nie! Chcesz tylko odzyskać swoją piękną córeczkę! Zgarnęliśmy ją stąd jakiś czas temu, wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy dostałem rozkaz przygotowania jej pokoju gościnnego i podania słodyczy. Córkę Viktora Bride'a! Ale rozkaz to rozkaz. A co do ciebie to żadnych rozkazów nie dostałem. Co oznacza, że mogę cię zabić tu i teraz!

- Zaraz! - krzyknął Viktor, gdy kilka luf podniosło się w jego stronę. - Teraz pracujesz dla Freddy'ego Cassidiego, prawda Heriah? Po co miałbyś mnie zabijać, skoro mogę się wam przydać? Pracowałem przez chwilę dla Stanley'a Bovera. Mogę go przekonać, by się wycofał do czasu zaakceptowania waszej umowy przez rząd, bo tego przecież chce Cassidi, prawda? 

Maxym opuścił pistolet, a jego ludzie zrobili to samo. Poprawił mundur w barwach moro. I podrapał się w łysą głowę pod czapką z daszkiem.

- Masz rację, a co zabawniejsze, chyba tego chciałby szef. Ale nie rozumiem, co ty masz z tego mieć. Oświeć mnie.

- Dostanę córkę z powrotem. I wyjadę. Na zawsze.

- Myślisz, że ci wierzę? To zresztą nie moja działka, bo to szef decyduje. Ale mimo wszystko… Chcesz przebijać się przez takie piekło z dzieckiem? Wybacz, ale chyba z nami będzie bezpieczniejsza. Poza tym szef już się do niej przyzwyczaił.

- Taka jest wasza część umowy. Ja odwalę swoją i znikam z tego miasta. Masz moje słowo. Słowo śmiertelnika.

- Dobrze, śmiertelniku. Pakuj się do autobusu - Maxym wskazał pojazd z kolcami na oponach. - Czeka cię niezła przejażdzka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro