24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Viktor patrzył na martwe ciało Maxyma Heriah i na strzelbę wycelowaną we Freddy'ego Cassidi. Osoba zdjęła hełm i rzuciła go na ziemię. Henry "Mercury" Ostock, nowy szef Croft Corporation, były członek Martwej Partii przeładował Mossberga i skinął głową Viktorowi.

- Znów się spotykamy. Wybacz... Za tamto gdy zabijali Yusufa Pearsona. Zastraszyli mnie, i obiecali dostatnie życie i ochronę dla rodziny...

- Nie tłumacz się. Mamy teraz większe problemy - Viktor przytulił Lilly, która drżała ze strachu. - Weź ją i znajdźcie jakiś wóz. Ja muszę z kimś porozmawiać.

Gdy Ostock zniknął za drzwiami z dziewczynką, Viktor podszedł do bladego ze złości Cassidiego, który wydobył z szuflady pozłacany rewolwer, jednak silny cios między oczy rzucił go na ścianę. Bride przyparł go do biurka i złapał za zszywacz.

- Teraz powiesz mi, gdzie masz Recepturę - warknął Viktor kopiąc mężczyznę w krocze.

- Pierdol się - jęknął Cassidi. - Jakim cudem nikt nie wychwycił twojego kolegi, co?!

- Heriah był zbyt zapatrzony w siebie, by oglądać okolicę, ale widziałem, że z dachu obserwuje mnie jakiś człowiek. Pokazał na migi, że mi pomoże. Co do kamer, cóż... Wyszedłem z kryjówki tajnych agentów, musiałem zgarnąć przypadkiem jakiś gadżet. Teraz mów, gdzie masz Recepturę.

- Nie. To jedyna karta przetargowa w grze o St. Culbin. Nigdy ci nie powiem!

Viktor uderzył Freddy'ego kolbą pistoletu Maxyma w nos. Krew prysnęła mu na ubranie.

- Cholera! Nie ma jej tu!

- A gdzie jest? - Viktor uniósł brew i przyłożył pistolet do skroni Cassidiego. Ten milczał.

- Dobrze. W takim razie zajmę się chłopakiem.

- Co?

- Twój syn. Wiemy gdzie jest. Wystarczy jeden mój telefon, by skończył martwy, albo w więzieniu za współudział ataku terrorystycznego i porwanie. Mamy nagrania wideo.

- Blefujesz. Nic nie wiecie. Jest ukryty.

- Tak, w magazynach w Salton. Wiesz pomoc agencji wywiadowczej ma takie plusy, że jesteśmy w stanie zlokalizować ludzi tylko po telefonie. I mamy idealny podgląd na twojego synka.

- On jest niewinny...

- Czyli masz jakieś serce, tak? Może twoje poświęcenie uratuję syna. Daj Recepturę.

- Mówiłem, nie mam jej!

- Czyli nie masz żadnych kart.

- Daj słowo, że nic mu nie zrobicie.

- Dobrze.

- Receptura wypadła mi podczas walki z tą glizdą, Mertonem. Jest gdzieś w śniegu na północ, przy starej stacji transformatorowej.

- Dzięki. Powiedz jeszcze, jakiego kanału radiowego używacie. Podaj rozgłośnię i wszystkie numery z hasłami.

- Po co?

-Bo tak mi się podoba! - warknął Viktor i przestrzelił Cassidiemu stopę. - Zapisuj.

Gdy gangster wszystko zapisał i oddał kartkę Viktorowi, ten złapał go za marynarkę i wepchnął do pokoju w którym wcześniej siedziała Lilly.

- Naprawdę, groziłeś mi śmiercią dziecka? Po tym, jak oddałem ci córkę? - Cassidi spojrzał na Viktora z niedowierzaniem.

- Nie. Twój syn ma już nowe nazwisko i jest w drodze do Europy, gdzie dostanie nowe życie. Może kiedyś odwiedzi cię w więzieniu.

Twarz Cassidiego zmieniła się w jednej chwili. Zerwał się i kuśtykając rzucił się w stronę Viktora, ale kuloodporne lustro weneckie zagrodziło mu drogę.

- Bride! Otwieraj to! W tej chwili! Nie możesz! Ja... Ja tak nie mogę skończyć, mój plan - krzyki zmieniły się w szloch, potem w szaleńcze zawodzenie.

Viktor już go nie słuchał, bo wybierał numer telefonu.

- Halo? Mówiłem już, że odwrót jest niemożliwy! Wysadziliśmy mosty...

- Stanley? To koniec. Cassidi jest zamknięty, podam ci adres. Wiem gdzie jest formuła nieśmiertelności.

- Co? Mów! Zakończymy to szaleństwo...

- Tam, gdzie zatrzymaliście Cassidiego, przy elektrowni.

- Dobrze, zaraz kogoś wyślę...

- Czekaj! Wyciągnąłem z niego też coś ważnego. Kanał, którym się porozumiewają. 13153. Kod 7 i hasło B2O9.

- I co z tego?

-Gdy miałem partię, sprawdzaliśmy nowe rozwiązania na naszych ludziach. Jeśli zahakujecie ten kanał, będziecie w stanie bez rozlewu krwi przesłać impuls elektryczny i wszystkie urządzenia odbierające prześlą silny impuls, zdolny znokautować wszystkich ze słuchawkami i radiami.

- Co? Coś jak globalne krzesło elektryczne? Poczekaj...

Viktor czekał. Spojrzał za okno. Dym unosił się nad miastem, a ogień wydawał się bledszy, dogasał. Wtem w wielu miejscach rozległy się trzaski i z linii wysokiego napięcia strzeliły iskry. Rozległy się krzyki, a w słuchawce aż wrzask radości.

- Tak! Udało się!

- Super. Żegnaj, Stan.

- Chwila! Na pewno jesteś pewien? Chcesz odejść? Mamy wolne miejsce na jednego agenta...

- Nie. Już postanowiłem. Odchodzę. Wy zajmijcie się tymi, którzy jeszcze są na nogach, zgarnijcie cywili... Macie co robić. Noc się jeszcze nie skończyła.

- Ale już świta! Ja... Dzięki za wszystko, Viktorze...

- Też dziękuję. Szczególnie za nową rękę. Przydatna - Usłyszał śmiech po drugiej stronie.

- Trzymaj się, Bride. Dbaj o córkę.

- Tak... Pozdrów Mertona. Niech wie, że nie żywię urazy. Chyba.

Gdy Viktor wyszedł ze starej fabryki układów scalonych, znalazł nowy elektryczny wóz, w którym już siedziała Lilly. Henry Ostock podszedł do niego.

- Żyjesz? Już myślałem, że cię załatwił...

- Żyję... To koniec. Większość jest już unieszkodliwiania na dzień dobry. Pozostałych wystarczy zgarnąć. I odbudować miasto.

- Tak... Czyli wyjeżdżasz?

- Nic na mnie tu nie czeka - Viktor wyciągnął komórkę, cisnął ją na ziemię i rozgniótł butem. Potem spojrzał na Ostocka. - Dzięki za wszystko.

- To ja dziękuję. Co powiedzieć prasie? - zaśmiał się Mercury ściskając Viktora.

- Prawdę. I że pozostawię wszystko bez komentarza. - Po tych słowach Viktor Bride wsiadł do samochodu i ruszył.

- Wszystko dobrze, tato?

- Tak. Skąd wiesz, że - zaczął zaskoczony, ale Lilly mu przerwała.

- Dziadek mi powiedział. To miała być tajemnica. Ale skoro dziadek...

- Cssiiii! Nie myśl o tym. Zapnij pasy.

Mijali leżących bez czucia członków bandy Freddy'ego Cassidi, mijali znajome miejsca i nieznajome twarze ludzi, którzy na wieść o tym, że jest bezpiecznie wypełzli ze swoich kryjówek. W końcu dojechali do nowej autostrady zasypanej śniegiem. Viktor wrzucił bieg i przedarł się przez biały puch w miejscu, gdzie były wygięte barierki, miejsce gdzie uderzyła ciężarówka z Margareth Mens uciekającej ze zrabowanymi pieniędzmi, od których wszystko się zaczęło.

Wjechali na drogę do lepszego życia. Taką mieli przynajmniej nadzieję...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro