25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Herbert zgasił silnik radiowozu, ale nie wyłączał długich świateł. Do świtu pozostawało trochę czasu, ale mimo to ciemność oplatała samochód jak ośmiornica. Herbert Merton zapiął grubą policyjną kurtkę i otworzył drzwi. Zimno natychmiast wpełzło do wnętrza wozu, ale to nic. Miał ogrzewanie. Tym będzie martwił się później. Przeszedł kilka chybotliwych kroków i spojrzał w dół wzgórza. Po lewej stronie słyszał buczenie transformatorów, gdy śnieg topił się na rozgrzanych kablach. Kto w ogóle włączył tą stację? Od lat nie działała. Może była wersją zapasową, ostatnim powerbankiem dla miasta. Ostrożnie zaczął schodzić, ale potknął się i stoczył w dół zbocza. Przeklinając i trzęsąc się z zimną rozejrzał się po okolicy. Poznał miejsce, gdzie trafił Cassidiego w twarz kamieniem, okrwawiony kawałek granitu dalej leżał w śniegu. Herbert zaczął przekopywać śnieg saperką, którą wyciągnął wcześniej z bagażnika. Po pół godzinie się poddał. Niczego tam nie było. Czyżby Stan się pomylił? Wtem rozległ się dzwonek komórki. Wesoła muzyka jakoś nie pasowała do ogólnego klimatu ostatnich wydarzeń, a Herbert poczuł, że serce przestaje mu bić. Nacisnął zieloną słuchawkę pod numerem Matthew Travisa.

- Halo? - szepnął. Wtem obok siebie na śniegu dostrzegł Izaaka i resztę Startch Aniołów. Wraz z Freddim Cassidi. Bili się na śnieżki. Herbert patrzył i przełykał zbierającą się w ustach zimną ślinę. Dopiero po chwili skupił się na rozmówcy.

- Hej! Nie odpływaj mi tu! - śmiech Felixa Sunsberga przeciął powietrze. - Jeśli chcesz recepturę, będziesz musiał się trochę namęczyć!

- Co? Czemu? Twój szef skończy za chwilę za kratkami, Sunsberg. To samo czeka ciebie, jeśli się poddasz. Jeśli nie, będę zmuszony...

- Ty idioto! - krzyknął głos po drugiej stronie słuchawki. - Nigdy nie pracowałem dla Cassidiego! Teraz, jeśli chcesz odzyskać Recepturę, zabieraj tyłek na górę, staruszku! Do stacji transformatorów! I nawet nie myśl, by wzywać posiłki. Wszystko widzimy.

Połączenie zostało przerwane. Herbert obrócił się i zobaczył, że Stare Anioły przestały wygłupiać się na śniegu. Wszyscy patrzyli na niego martwymi oczyma. Odprowadzili go wzrokiem gdy wspinał się w górę po śniegu, a gdy przeszedł przez dziurę w siatce, podążyli za nim.

- To tylko jeden chłopak, tylko jeden zasrany Felix Sunsberg, który się z tobą bawi, Herbert! A tamci?! Nie istnieją! Nie! Istnieją! - krzyknął sam do siebie Merton i otworzył drzwi do budynku. Gdy tylko wszedł drzwi zamknęły się automatycznie, a z głośników rozległa się cyrkowa muzyka.

- Panie i panowie! Oto kapitan policji St. Culbin Herbert Merton! - Głos Felixa Sunsberga rozbrzmiał wśród szumu maszyn, które zaczęły działać ze zdwojoną mocą, aż strzelały iskry. - Jeśli chcesz recepturę życia wiecznego, musisz przejść przez mój cyrk!

Herbert spojrzał na pomieszczenie w którym się znajdował. Przez cały pokój biegły kable, od transformatorowa do tranzystora, strzelając niebieskimi iskrami na końcach. Zerknął też na swój wyświetlacz. Nie było zasięgu. Więc o pomocy ze strony agencji mógł zapomnieć. Znów ocenił swoje szanse. Nie miał wyjścia. Musiał powstrzymać tego człowieka, który był sto razy bardziej szalony od Freddy'ego Cassidi.

Przełożył pierwszą nogę nad kablem i ostrożnie resztę tułowia. Zahaczył stopą i poczuł, jak elektrony przenikają jego ciało, które się wyprężyło, a ból był porównywalny do strzału z bata. Merton padł na brzuch i spróbował się czołgać, jednak i ta metoda została ukarana porażeniem prądem. Gwałtownie wypuścił powietrze i krzyknął z bólu. Po dziesięciu minutach stresu, strachu i nadludzkiego wysiłku dostarł na koniec pomieszczenia.

Dyszał ciężko, spalone ubranie przyległo do skóry dymiąc i wydzielając specyficzny zapach. Palonej skóry i mięsa. Serce biło mu jak oszalałe, tym bardziej, że widział swojego brata skaczącego po transformatorach, oraz Matthew Travisa czołgającego się pod kablami, co zdawało taki sam skutek jak w przypadku Herberta. Mizerny.

Gdy Herbert dotarł do metalowych drzwi z narysowaną czaszką, z głośników rozległ się triumfalny krzyk.

- Brawo! Teraz możesz wejść! Nie pożałujesz tego. Będzie naprawdę zabawnie. W końcu... w końcu jestem twoim największym fanem - Głos Felixa Sunsberga drżał z ekscytacji. - Zapraszam. Czuj się jak u siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro