3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Herbert Merton patrzył na parę unoszącą się znad kubka, wypił gorzki łyk i ujął w palce małą szarą kostkę. "Nowoczesna" karta pamięci, już czterdzieści lat temu wyparła płyty CD i wejścia USB... podpiął ją jeszcze raz do komputera, przezroczystego ekranu dotykowego z wyświetlaną hologramową klawiaturą. Przejrzał jeszcze raz nagranie z banku, w programie do obróbki zdjęć retuszował zniekształcenia i efekty, widział coś w samym rogu, ale musiał mieć czysty obraz... po godzinie babrania się w edytowanie i filtrowanie dostrzegł element, który go tak zafascynował. Były to dwa palce na jednym był złoty sygnet, oba palce zwieńczały pomalowane na różowo paznokcie.

- A więc kobieta - mruknął pod nosem Merton i wyszedł z gabinetu. Prawie wpadł na koronera, Jenkinsa. -Cholera, wybacz. Właśnie ciebie szukałem, jak badania?

- Wprost wybornie. Ustaliłem skład chemiczny, jakość metalu z puszki, zdrapane etykiety... wyszło na to, że ten gaz produkuje tylko jedna firma w mieście, Edarus Corporation. I, co lepsze, kradzież zgłaszali kilka dni temu, wysłano mundurowych, ale nic nie znaleziono... jak chcesz, jedź do ich siedziby i pomów z ich rzecznikiem...

- Dzięki, dobra robota. Widziałeś Nathana? Gdzieś się zapodział...

- Wyszedł jakąś godzinę temu, podobno sprawy rodzinne, nie wnikałem... A sam sobie nie poradzisz?

- A jak myślisz?

- Prawnicy i agenci z korporacji nie są tacy straszni, jak ich malują, ale na wypadek, gdyby za bardzo wkręcili się w wyszukiwanie alibi czy innych pierdów... ściągnij ich na ziemię. To powinno starczyć.

- Dzięki za radę, skorzystam. Na razie - Herbert klepnął Merry'ego w ramię i wybiegł z komisariatu.

Wysiadł z radiowozu, poprawił krawat i wkroczył w paszczę lwa, jaką było Edarus Corporation. Wskazał odznakę smutnemu recepcjoniście, który otworzył bramkę i Herbert ruszył za jego radą do końca korytarza i w prawo do pokoju 103. Nie był zaskoczony jego miną, uważał pracę w korporacji za poniżającą i niszczącą samorealizację.

- Dzień dobry, Stanley B., agent do spraw wewnętrznych w naszej firmie, zgaduję, a raczej wiem z rozmowy telefonicznej o użyciu naszej mieszanki... nie przyniesie to korzyści firmie, oj nie...

- Do rzeczy. Proszę -mruknął Merton i już chciał usiąść w fotelu, ale Agent Stanley go powstrzymał.

- To nie będzie konieczne, uwiniemy się na stojąco. Sprawa wygląda następująco: był kupiec na te środki, spoza miasta, z Kansas City... jednak cena wydała mu się troszkę wygórowana, oczywiście chodzi o jakość i tradycję...

- Panie Stanley... B. Od czego skrót? Od barana? Jeśli pan coś wie, i mi nie powie teraz... dostanie Pan po łapach, nawet oskarżenie o utrudnianie śledztwa. Więc proszę się streszczać. Imię klienta. Albo cokolwiek pomocnego. Możliwe że to on was okradł...

- Nie ma dowodów...

- A co wy, w adwokatów się bawicie, Baranie? Do jasnej cholery, okradli was!

- Tak, przepraszam, jestem nieco nerwowy, cisną mnie z góry by rozwiązać tę sprawę... znaleźć winnych... klient nazywa się Edgar Strauss, na pertraktacje wysłał jedną kobietę, Margareth Mens...

- Miała pomalowane na różowo paznokcie i sygnet? Na prawej dłoni?

- Tak, podaliśmy sobie na przywitanie, i zwrócił moją uwagę, zapewne ze szlachetnego rodu...

- Dobra, to się przyda... gdzie macie te magazyny?

- W Salton, detektywie... ten dokładnie miał numer 87... powodzenia.

- Dzięki, adwokacie diabła...

- Staram się być racjonalny.

- Ja też. Jak będę coś miał, to się odezwę, Stanleyu B. Jakie nazwisko?

- Brenton...

- Dobra, Brenton, będziemy w kontakcie. Żegnam.

Herbert ruszył z piskiem opon w stronę dzielnicy portowej. Jeśli miał znaleźć jakieś ślady, musiał się pospieszyć.

Salton śmierdziało rybą, tanim alkoholem i mazutem.

- Przepraszam, detektyw Herbert Merton, SCPD - zwrócił się do strażnika przechadzającego się po molo. - Trzy dni temu napadnięto na jeden z magazynów Edarus Corporation...

- Tak, tam jest, ten z taśmą policyjną...

Gdy detektyw wszedł do magazynu pełnego pudeł i pustych palet, założył okulary szpiegowskie, jednak mimo przeczesania całego terenu, niczego nie znalazł, nawet odcisku buta.

- Kurna - sapnął, gdy śluz zmieszany z krwią podszedł mu do gardła, zadławił się i upadł na podłogę, trzęsąc się w napadzie drgawek. Gdy atak minął, mężczyzna ciężko wstał i byłby się przewrócił gdyby nie pomoc strażnika z którym rozmawiał wcześniej.

- Nie wygląda to najlepiej, detektywie... radziłbym zgłosić się do szpitala...

- Nie... muszę doprowadzić to do końca.

- Ech... dobrze, powiem panu coś... wtedy, trzy dni temu, weszła tu grupka czterech ludzi, w tym jedna kobieta, blond włosy miała związane w kucyk. Zagrozili śmiercią, dali pieniądze, ludzką rzecz, wziąłem, i z chciwości i że strachu... kobiety nie znałem, nie była stąd, ale jednego z nich rozpoznałbym nawet po zmroku, Myron Povikov. Najemny zbir z Meaport, a że w świecie złodziei nie ma uczciwości, zdradzili tą kobietę, walnęli w głowę i zwiali z chemikaliami, ona uciekła chwilę później, wnerwiona była...

- Dziękuję za informacje, bardzo się przydadzą...

- Wygląda pan na uczciwego gościa, nie to co inni, skorumpowani za pieniądze albo ideały... niech ich Pan dorwie.

- Tak zrobię, jak tylko odzyskam siły - Merton kaszlnął ponownie.

- Radzę popytać w barze "u Sirrova", w Meaport... wielu się tam kręci...

Przybytek "u Sirrova" nie spodobał się Herbertowi. Było duszno, śmierdziało i towarzystwo też wykwintne nie było. Toteż był zdumiony widokiem Nathana Erina przy barze. Ubrany był w koszulę w kratę i dres.

- A ty co? Ja wykonuję robotę, a ty pijesz wódkę? Co jest?

- Po służbie jestem, to się napiję, co mi szkodzi... Ale jak chcesz, to mogę ci pomóc... jakiś trop? - zapytał smętnie.

Coś było nie tak.

- Tak, kobieta, blond, młoda, nazywa się Mens, Margareth Mens, i Povikov...

- Povikov'a nie ma. Brunon ma nóż w gardle a ten trzeci wpadł pod auto - splunął barman. - Ich ciała zabrali jeszcze dziś...

- Porachunki?

- Pewnie tak, był tu koleś z mechanicznym ramieniem, wiecie o co chodzi, pokłócili się z Povikov'em i w alejce obok pobili się. Na śmierć. Kobieta bywała tu kilka dni temu, siadali we czwórkę, razem z tym typem od ramienia, gadali, raz nawet zamówili jedzenie do mieszkania, Piętnasta ulica, numer 54 - Barman zamilkł wyczekująco. Kontynuował dopiero gdy w jego dłoni znalazło się parę banknotów. - To kilka przecznic stąd, nie przegapicie, szara cegła, wejście od podwórka.

- Ech, idę z tobą, to nasza wspólna sprawa... - Nathan dopił to, co miał w szklance i wstał.

- Nie jesteś na służbie...

- A teraz jestem. Ruszajmy, ta laska zapewne się tam chowa...

Melina złodziei nie różniła się zbytnio od innych mieszkań w południowych dzielnicach, brudne szyby, śmieci, zagrzybione ściany... nawet zamek elektryczny nie stanowił problemu dla bądź co bądź, amatorskich umiejętności hakerskich Nathaniela. Wszystko wyglądałoby normalnie gdyby nie podejrzana kobieta upychająca paczki banknotów do szarej torby.

- Hej! - wrzasnął Nathan i rzucił się na kobietę. Ta wydobyła zza pazuchy pałkę teleskopową i grzmotnęła nię mężczyznę w głowę. Złapała torbę i wyskoczyła przez okno wprost na markizę jednego z bazarów, po czym stoczyła się na chodnik. Herbert dopadł schodów i ruszył w pogoď. Gdy wypadł na ulicę, ujrzał jak blondynka z torbą znika w samochodzie, który z piskiem opon ruszył, przekraczając wszystkie ograniczenia prędkości.

Detektyw wywnioskował, że uciekinierka chce opuścić St. Culbin drogą 34, to dawało mu szansę na skrócenie drogi ulicą 12. Tak też zrobił. W międzyczasie odebrał połączenie przychodzące, był to Nathan.

- Gdzie jesteś?

- 12 ulica, jadę na zachód... przetnę im drogę i jakoś ich zatrzymam... a w razie wypadku... to mam ubezpieczenie.

- Dobra, postaram się was dogonić, nieźle mi przywaliła, cholera, nie czuję głowy...

-Widzę ich! - Tymi słowami Merton zakończył rozmowę i schował komórkę. Byli blisko rogatek, spodziewał się że złodzieje odpuszczą na widok rozstawionych szlabanów i kolców na opony... jakież było jego zdumienie gdy zamiast się zatrzymać, ciężarówka przyśpieszyła, przebiła się przez szlabany, zrobiła zawrotkę i zaczęła koziołkować, kończąc swój szaleńczy taniec na metalowych barierkach odgradzających autostradę od kilkunastometrowego spadku w wezbraną po ostatnich deszczach Plear River

Detektyw wysiadł z auta i pobiegł w kierunku dymiącego wraku. Na szybie po stronie kierowcy została tylko czerwona breja, więc co do niego nie było wątpliwości, pozostało ująć blondynkę i torbę z kasą. Znalazł torbę zchowaną pod fotelem, przyjrzał jej się dokładnie, rozsunął zamek. Kilka chwil później przyjechał Nathaniel Erin że spuchniętą twarzą. Ujrzał swojego partnera w towarzystwie kilku mundurowych, zapewne celników, oceniających zniszczenia i pakujących resztki kierowcy ciężarówki do plastikowych worków.

- Gdzie ta suka? - spytał Herberta.

- Wyskoczyła, ale technicy wyceniają że połamała sobie żebra, możliwy też wstrząs mózgu. Jeśli wskoczyła albo spadła do Plear River, prawdopodobnie utonęła. Ale najważniejsze że mam kasę, brakuje miliona, pewnie wydali na akcje na czarnym rynku, albo coś... jednyna osoba, która mogła wydać nam numery kont i inne dane prawdopodobnie leży na dnie rzeki, a pozostałe gryzą piach dzięki Viktorowi Bride'owi.

- Sprawa zamknięta.

- No nie wiem, a co ze zleceniodawcą?

- Co?

- To było zaplanowane, rozmawiałem z jednym typem z Edarus Corporation, podał dane, dzięki zdjęciu z banku, poszukujemy Edgara Strauss'a...

- Zdjęciu? Jakim?

- Co? - zapytał wymijająco Merton.

- Jakim zdjęciu? Żadnego zdjęcia nie dostaliśmy. Czy dostaliśmy? Bo wydaje mi się, że nie.

- Dobra, mam informatora.

- Kto to taki? Mieliśmy mówić sobie prawdę, pamiętasz jesień siedemdziesiątego pierwszego? Jak brak zaufania prawie nas nie zabił? Nie chcę przez to przechodzić znowu. Lubię życie.

- Ja też, wierz mi... - W tym momencie Herbert rozkaszlał się, zachwiał, opadł ciężko na ziemię i stracił przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro