8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pukanie do drzwi wybudziło Viktora z drzemki. Zasnął trzymając małą rączkę. Wstał z kanapy i otworzył drzwi, by dostać kopniaka w brzuch i cios w nos. Zatoczył się za framugę, podczas gdy zamaskowany grubas z łomem w ręce i pistoletem za pazuchą wszedł do mieszkania.

- Dziadku? To ty? - zapiszczała dziewczynka i podbiegła do mężczyzny. - Dziadku?

W odpowiedzi została pchnięta z siłą na ścianę, w którą uderzyła potylicą.

Złodziej wszedł do salonu i wyciągnął zza kanapy torbę pełną pieniędzy. Złapał butelkę alkoholu stojącą na stoliku i oblał torbę. Wydobył zapalniczkę i już miał podpalić pieniądze, gdy silny cios zwalił go z nóg. Upuścił zapalniczkę i twarzą wpadł prosto w chmurę ognia. Nie mógł się podnieść, gdyż do ziemi przygważdżała go noga Viktora Bride'a.

- Lubisz to, śmieciu? Ostatni raz ktoś podniósł rękę na moją rodzinę! Kto cię przysłał? - warknął Bride

- Pośrednik. Obiecał sporo pieniędzy jeśli spalę twoją forsę… jest bezwartościowa - sapał grubas, próbując dobyć pistoletu.

- Jaki pośrednik?! Mów!

- Powiedział… że mam mówić na niego F…. Tylko tyle wiem… a pośrednik był stary, ale znał się na robocie, jak unieszkodliwić alarm i takie tam…

- Nazwisko!

- Pierdol się, złamasie! - Grubemu nareszcie udało się wyciągnąć rewolwer i wycelował w Viktora. Ten szybkim ruchem zeskoczył z bandyty i schował Lilly za plecy.

- Chcesz ją zabić? Musisz przedrzeć się przeze mnie.

- To bez znaczenia - Gruby kątem oka widział jak ogień rozprzestrzenia się po pomieszczeniu. Obrócił się i wyskoczył przez okno z czwartego piętra.

Gdy Bride z dziewczynką wyszli na ulicę, zastali Matta Travisa. Klęczał nad ciałem z połamanymi nogami, wycierał zakrwawiony nóż o kurtkę.

- Mieszkania mi nie szkoda, było do bani. Ale jak ktoś podnosi rękę na rodzinę… nie ma litości.

- Mogliśmy się dowiedzieć, dla kogo pracuje, przycisnąć go bardziej…

- Nic by nie powiedział. Prędzej połknąłby kapsułkę z cyjankiem, którą miał pod językiem. Ale postanowił uciec. Na jedno wyszło. Lilly, dobrze się czujesz?

- Tak… tylko się boję - pisnęła dziewczynka i przytuliła się do Viktora. Ten ukląkł i położył jej rekę na ramieniu.

- Muszę zniknąć, ale mam nadzieję że się spotkamy. Obiecuję, że nic wam się nie stanie. Dobrze?

- Dobrze… Bo jesteśmy rodziną? Tak?

- W pewnym sensie… polubiłem was, pomogliście mi, a teraz ja chcę pomóc wam. Zapewnię ochronę, obiecuję.

Przechodnie, którzy byli pochłonięci oglądaniem pożaru nie zauważyli, że mężczyzna z metalową ręką zniknął w jednym z zaułków.

- Był z wami ktoś jeszcze? Widziano tu jednego rudego, zadziwiająco podobnego do Viktora Bride'a. Odpowiesz na to pytanie… Travis? - zapytał pół godziny później Nathan Erin żując resztki zapiekanki. Obok niego stała młoda kobieta i rejestrowała całą rozmowę z pomocą inteligentnego notesu, nagrywającego i tłumaczącego słowa na tekst w dokumencie. Dzięki temu cała rozmowa była zapisana na dysku, co mogłoby później stanowić dowód w sądzie.

- Chcę adwokata.

- Pewnie, że chcesz. Takie szumowiny chcą adwokata. A ja wiem, że jesteś szumowiną, nie wiem jeszcze, co przeskrobałeś… na zwykłych złodziejaszków zawodowcy raczej nie napadają. I nie atakują małych dziewczynek. Może ci się język rozplącze po 48 godzinnej odsiadce w areszcie? Jako podejrzany o zabicie tego oto niezidentyfikowanego osobnika, który wyskoczył przez okno?

- Chcę gadać z Herbertem Mertonem.

- Wielu chce. Ale on raczej najpierw strzela, nie rozmawia…

- Znam go z dawnych czasów…

- Ha, więc chcesz wywinąć się po znajomości? Kurwa, ile razy takich widziałem w mojej karierze…

- Chyba niewielu, żółtodziobie. Żądam prawa do jednego telefonu. Do Herberta.

Twarz Erina pokryła się purpurą, ale rzucił komórkę Travisowi.

- Wybierasz kontakt pod “H” i naciskasz zieloną słuchawkę, dziadku. Pilnuj gnoja, muszę się przewietrzyć - warknął Nathan do Olivii i ruszył do innego funkcjonariusza pakującego zwłoki grubasa.

- Halo - rozległo się w słuchawce.

- Herbert? Dzięki Bogu, napadli na nas, spalili mieszkanie, Lilly krwawi…

- Gdzie jesteś?

- To kwestia sporna, według mnie w Dystrykcie, a według twojego kolegi już w celi…

- Dobra… poddaj się.

- Co? Ale…

- Teraz najbezpieczniej jest na posterunku. Pomyśl o Lilly…

- Dobrze. Ale wyciągniesz nas z tego?

- Tak - Herbert rozłączył się i wszedł do biura Anthony'ego Torresa, dyrektora placówki karnej na Ferd's Island. - Witam, przyszedłem zobaczyć się z Terrym Sunsbergiem. Może pomóc w pewnym dochodzeniu…

- Jakim konkretnie? - spytał dyrektor, splatając dłonie i opierając łokcie na blacie biurka. - Może zadzwonię na policję? Mam tam wielu znajomych…

- Wiesz co? Też mogę być twoim znajomym. A znajomi sobie pomagają, nie? - Uśmiechnął się Herbert i wyciągnął do Torresa prawicę, w której ściskał trzysta dolarów.

- Tak, teraz chyba jesteśmy kumplami. - zaśmiał się mężczyzna i uścisnął dłoń, zabierając banknoty. - Proszę tędy…

- Ale - Merton powstrzymał go. - To zostanie między nami, kumplu?

- Jasne. Proszę za mną.

Przeszli korytarzem, klatką schodową i zjechali windą na piętro -2. Dyrektor zapukał do celi i zapowiedział detektywa przez słuchawkę. - Terry, masz gościa.

Cela była wyłożona materacami, w rogu sufitu wisiała kamera. Goła prycza była zajęta przez chudego jegomościa w koszuli w paski. Spodnie pływały w ubikacji. Osadzony na szyi miał założoną obrożę z impulsami elektrycznymi.

Obok Sunsberga siedział Izaak, zapisywał coś na tablecie. Wyglądał tak, jak go Merton zapamiętał, nim uciekł z ostatniej kryjówki Casidiego. Z dziurą w piersi, z której sączyła się krew.

- O, hej, Herbert. Tęskniłeś? Bo ja nie. Zostawiłeś nas. Nikt za tobą nie tęskni. Nikt z martwych - zaśmiał się jego brat przerywając pisanie, zwrócił do niego swoją poparzoną twrz.

- Nie jesteś prawdziwy. Mam robotę, zostaw mnie - szepnął Herbert opierając się o ścianę.

- Chciałbyś - burknął Izaak i rozpłynął się w powietrzu.

- Kim jesteś? Czego chcesz? - zaskrzeczał Terry Sunsberg, obracając się do nieznajomego.

- Nazywam się Herbert Merton, jestem detektywem… możemy porozmawiać?

- Po co? Nikomu nie zrobiłem krzywdy, siedzę tu od lat… bardzo, bardzo długo… dłuuuuugo! - zawył bezzębny, łysy zgred i wczołgał się pod pryczę.

- Nie chodzi o ciebie, tylko o twojego brata… jak się nazywa? - Herbert przysiadł na pryczy przyglądając się więźniowi.

- Nie wiem! Nie chcę wiedzieć… chciałem mu pomóc… Ale zabiłem ich! Zabiłem rodzinę!

- Ale brata oszczędziłeś? Czemu?

- Bo mnie poprosił. Rodzice nigdy nie prosili. Tylko wymagali! On mnie rozumiał. Wiedział, że mam w sobie kogoś innego… i pomógł mu się wydostać. Nie ma już Terry'ego Sunsberga… nie tego, który był dawniej.

- A brat? Jak się nazywa! - wrzasnął gwałtownie Herbert i złapał mężczyznę za szyję. W jednej chwili widział Oktawiana Prukova ze spaloną twarzą, zmieniającego się w bezgłowego Petera Bunterslowa.

- Czemu nas nie uratowałeś?! - krzyczeli wszyscy dawni przyjaciele.

- Przestańcie! - ryknął Merton i odrzucił Sunsberga na ziemię.

- Dobrze! Powiem - wydyszał Terry łapiąc oddech. - Nazywał się Felix… trafił do naszej rodziny w ‘57… “Miły młody i inteligentny człowiek” mówiła o nim mama… “Będzie wspaniałym bratem… i synem".Tak mówili…

- Jak trafił? Skąd…

W tym momencie z obręczy założonej na szyi Terry'ego Sunsberga strzeliły iskry, a sam więzień momentalnie opadł bezwładnie na podłogę.

- Kurwa, co jest! - wrzasnął Herbert wybiegając z celi.

- To nie nasza sprawka. Czasem są zwarcia, bywało kilka, ale to były małe wyładowania, nawet nie zostawiły śladu… a teraz… sprawdzimy to - powiedział poważnie dyrektor i pobiegł schodami. Wrócił po półgodzinie. - Ktoś włamał się do systemu i podpiął się pod celę pana Sunsberga… obserwował go przez kamery i monitorował stan jego zdrowia…

- Kto? Wyśledźcie sygnał, do cholery!

Dyrektor rozmawiał chwilę przez telefon, pokręcił głową z rezygnacją.

- Zniknęły wszystkie ślady. Po prostu, nie ma nic… jakoś nie jest mi smutno, o jednego zwyrodnialca mniej do wykarmienia i wogóle… może powinienem o tym komuś powiedzieć, “kumplu”?

- Nie, “kumplu”, nie powinieneś. Masz tu na zachętę, by trzymać usta zamknięte - Detektyw wyciągnął kolejną pulę banknotów. - I nic nie widziałeś. Mnie tu nie było. Jasne?

- Jasne - powiedział Pavel Piotrovicz Urus szczerząc się w uśmiechu pełnym popękanych od gorąca zębów.

- Jasne - powiedział dyrektor placówki Anthony Torres.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro