Rozdział 10. Wycie Wilczej góry.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wspinaczka na Wilczą górę z początku wcale nie wydawała się taka trudna, bo góra sama w sobie nie była tak wysoka, jak się tego Rubi spodziewała. Mimo to tym szli dalej, tym podłoże robiło się coraz bardziej strome i wymagające, zwłaszcza że jak zwykle nie szli żadną choćby małą dróżką, tylko niezmiennie dzikimi chaszczami. Choć Rubi nie mogła narzekać na słabą kondycję, to jednak wspinaczka już po dwóch godzinach zaczynała dawać jej się we znaki. Do tego stopnia, że straciła cały zapał do rozmów, a poobcierane stopy błagały o chwilę wytchnienia.

       – Może... Może zrobimy niedługo postój? Lada moment zacznie się ściemniać – wychrypiała, po czym wymsknęło jej się z ust suche kaszlnięcie, spowodowane tym, że zabrakło jej już śliny w ustach.

       Wolfgang, który nie wyglądał nawet, żeby się spocił, zdjął z ramion plecak i oparł go o najbliższe drzewo. Przeciągnął się leniwie, sprawiając wrażenie, jakby odbył tylko małą przechadzkę, a nie całodniową wędrówkę. Rubi za to, choć sama żadnego bagażu nie nosiła, czuła jak cały ciężar ciała przygniatał ją ku ziemi. Skorzystała więc z tej chwili wytchnienia, opadła westchnieniem ulga.

       – Wody? – zapytał chłopak, wyciągając w jej stronę manierkę, sam nie biorąc z niej nawet łyka.

       – Jaki dżentelmen, poproszę.

       Wystawiła rękę, dając tym znać, by ją do niej rzucił, tak więc i zrobił. Niestety oboje źle ocenili jej zręczność w obecnej chwili. Manierka ledwie została przez nią dotknięta, zaraz odbiła się od jej ręki, lądując na ziemi, tak że część zawartości poleciała centralnie na stopy chłopaka.

       – Ojej przepraszam Wolf! – zawołała, szybko podnosząc upuszczone naczynie, ratując tyle wody, ile była w stanie. – Na co dzień nie bywam aż taka niezdarna, wyczyszczę ci je...

       – To tylko woda, nie przejmuj się, mam jej więcej – odparł, lekceważąco machając ręką. Podał dziewczynie drugą manierkę i nie przejmując się mokrymi butami, zabrał się za wyciąganie wszystkiego, czego będzie im potrzeba do niewielkiego obozowiska.

       Nie mieli co prawda namiotu, ale nie zapowiadało się na deszcz, więc mogli zadowolić się samymi śpiworami, bez obaw, że zmokną. Oczywiście o ile Rubi znowu nie wyleję więcej wody. Śpiwory, które chłopak zabrał z chatki, musiały być uszyte przez jej babcie, o czym świadczyły wyhaftowane na nich kwiatowe wzory. Poza nimi wyciągną też ze swojego olbrzymiego plecaka niewielki rondel oraz zapasy żywności na dzisiejszą kolację.

       Rubi nie zamierzała oczywiście stanąć na laurach i się lenić, gdy on będzie pracować. Co to, to nie! Pomimo zmęczenia, z ochotą pomogła Wolfgangowi w zebraniu drewna na opał i w przygotowaniu skromnego posiłku. Wolf nie protestował, w ogóle rzadko się odzywał, a jeśli już, to były to jedynie jakieś pojedyncze słówka. Głównie jednak milczeli, każde zajęte pracą. Rubi tym razem nie zamierzała przerywać tej ciszy, nie miała na to już sił. Ledwie zaczęło się ściemniać, a ona już smacznie spała, utulona przez odgłos palącego się w ognisku drewna.


***


Nagły skowyt, niczym siarczysty klaps w policzek, wybudził Rubi ze snu. Podniosła się jak oparzona i w popłochu rozejrzała wokół, ale zastała tylko ciszę wraz z wszechobecną ciemnością. Czyżby znowu to tylko jej się śniło? Przetarła zaspane powieki, po czym spojrzała na drugą stronę dogasającego już ogniska. Jednak nie dostrzegła swojego towarzysza, jego śpiwór był pusty. To odkrycie już całkiem ją ocuciło.

       – Wolf? – Odpowiedział jej jedynie nieznaczny szum liści poruszanych przez wiatr.

       Starała się nie ulec panice. Przecież gdyby coś się stało, na pewno by ją obudził. Najpewniej poszedł po prostu za potrzebą i zaraz do niej wróci, wmawiała sobie, obejmując się ramionami. Mimo logiczności tych przypuszczeń sam fakt, że była całkiem sama w środku lasu, gdzieś na Wilczej górze, nie dodawał jej otuchy, za to przysparzał ją o niemały niepokój.

       Nagle znowu rozbrzmiało to wycie, które ją obudziło. Odbijało się echem od drzew, brzmiało dziko i groźnie. Sprowadziło do niej wspomnienie krwiożerczej bestii ni to ludzkie, ni wilczej. Jednak tak szybko, jak rozbrzmiał, skowyt niemal od razu umilkł, pozostawiając po sobie dojmującą ciszę. Nie, to zdecydowanie jej się teraz nie śniło. Coś było w tym lesie.

       Wygramoliła się ze śpiwora. Choć drżała ze strachu, twardo stanęła na nogach i zaczęła gorączkowo myśleć. Jeśli czyhało tam na nią jakieś niebezpieczeństwo, potrzebowała broni, czegokolwiek. Złapała za największą gałąź ze stosu, który wcześniej uzbierali z Wolfem. Odłamała mniejsze gałązki, tak by pozostał w jej dłoniach sam trzon. Wiedziała jednak, że była to licha broń, nawet gdyby spotkała zwykłego wilka, nie miałaby z nim najmniejszych szans. W przypływie desperacji rzuciła się do ogniska i dodała chrustu, by ledwo tlący się popiół ponownie rozbłysł i zmienił się w ogień. Gdy tak się już stało, dorzuciła drewna, po czym zanurzyła w nim własny kij. Płomień pojawił się na jego końcu, a Rubi mając go w rękach, od razu poczuła się silniejsza.

       – Wolf! Wolf! Jesteś tu gdzieś?! – zawołała, wychylając się z obozowiska. Bała się jak diabli, że mogło mu się coś stać, gdy ona smacznie sobie spała. A co jeśli bestia wróciła i tym razem dorwała jego?

       Dla otuchy mocniej otuliła się peleryną, a płonący kij wyciągnęła przed siebie, oświetlając sobie drogę w ciemnościach. W przeciwieństwie do podnóża góry, ta część terenu była znacznie mniej zarośnięta, za to wokoło oprócz rzadkich drzew, otaczały ją skały i nierówności. Mogła między nimi swobodnie lawirować, bez obaw, że coś przypadkiem podpali, lecz wielkie kształt mogły też stanowić potencjalną kryjówkę dla bestii i innych potworów, które mogły teraz na nią czyhać. Dodatkowo musiała często patrzeć pod nogi, bo nierówny teren krył masę niespodzianek w postaci dziur i czy ostrych spadków. Szła więc powoli, uważając na każdy stawiany krok.

       – Wolfgang! No gdzie się podziałeś?! – wołała dalej, ale nikt jej nie odpowiadał. Słyszała jedynie własne kroki stąpające po suchej ziemi, lekki szum wiatru oraz nieznaczne odgłosy leśnej zwierzyny. Nic poza tym. Nie usłyszała już też wycia. Czyżby jednak jej się przywidziało? Czy może to, co wydawało ten dźwięk, wyczuło ją i teraz skradało się w jej stronę? Ta myśl zaczęła krążyć wokół Rubi niczym niesforny owad, którego nie była w stanie za nic odgonić.

       Wtedy, jakby za sprawą jej myśli, gdzieś niedaleko usłyszała jakieś poruszenie. Zamarła dostrzegając przed sobą, między drzewami jakiś ciemny kształt. Choć nogi miała miękkie ze strachu, gotowa była się bronić za wszelką cenę, a nawet, by rzucić swoją płonącą jeszcze bronią w nadchodzące z ciemności zagrożenie. Już nawet szykowała się do zamachu, gdy tajemnicza postać znalazła się w zasięgu światła. Rubi krzyknęła, lecz po chwili głos ugrzązł jej w gardle, gdy dostrzegła znajomą twarz.

       – Hej! Hej, spokojnie! To tylko ja! – uspokajał ją Wolfgang z wysoko uniesionymi rękami.

       – Wystraszyłeś mnie na śmierć! – poskarżyła się, a jej niedawny strach przeistoczył się w złość.

       – Co ty tu robisz? – zapytał, gdy już podszedł do niej bliżej.

       – Ja?! To raczej ty powinieneś się wytłumaczyć! Włóczysz się gdzieś w środku nocy i zostawiasz mnie samą na pastwę losu! Chciałeś mnie tu porzucić?! – rzucała oskarżeniami, a palce zaczynały ją lekko piec, bo ogień strawił już sporą część kija.

       – Nie! I odłóż to, zanim zrobisz sobie krzywdę! – odparł, wyrywając płonące drewno z jej dłoni i upuścił je, by na koniec kilkoma kopnięciami zakopać ziemią ogień. Ten zgasł, pogrążając oboje w ciemności.

       – To gdzie się podziewałeś i... gdzie podziałeś buty?! – dalej domagała się wyjaśnień, zerkając na jego bose stopy.

       – Nie mogłem zasnąć, więc poszedłem się przejść, a buty zostawiłem przy ognisku by wyschły. Były mokre, pamiętasz? Właśnie wracałem, gdy usłyszałem, jak wrzeszczysz – odparł nieco burkliwie, po czym wskazał na ugaszony patyk. – A z tym, co zamierzałaś zrobić? Chciałaś podpalić górę?

       – Oczywiście, że nie! To było do obrony przed... – urwała, nim wzmianka o bestii zdążyła opuścić jej usta.

       – Przed? – Teraz to on, czekał na wyjaśnienia.

       Spojrzał na nią karcąco, przez co dziewczynie od razu zrobiło się wstyd. Faktycznie zachowała się lekkomyślnie i to tylko dlatego, że bała się jakiegoś potwora, który nawet nie musiał istnieć. Jednak jak już powiedziało się a, trzeba powiedzieć i b.

       – Przed wilkami! – wypaliła naprędce.

       – Wilkami? – Wolf zmarszczył brwi. – Na Wilczej górze już od lat nie ma żadnych wilków, wieśniacy je przepędzili.

       – Sama słyszałam wycie, aż mnie obudziło! Co to niby mogło być, jak nie wilki?! – odparła, dalej broniąc swojego, choć czuła, że powoli traci grunt, a jej argumenty stają się coraz mniej przekonywające.

       – To pewnie tylko jakiś zdziczały kundel, a nawet jeśli wilk, to musi być daleko stąd. Tu w górze dźwięk inaczej się rozchodzi – stwierdził i pchnął Rubi lekko w stronę ich obozowiska.

       – Brzmiało na bardzo blisko – powiedziała, choć już z mniejszą pewnością i poszła razem z nim drogą, którą tu przyszła.

       – Zapewniam cię, że nic ci tu nie grozi, byłem na tej górze już ze sto razy i nigdy nie spotkałem żadnego wilka – zapewnił jej towarzysz, a Rubi w końcu musiała mu przytaknąć.

       Może faktycznie tylko coś sobie uroiła jak zwykle? Czyżby ucieczka z domu była dla niej tak traumatyczna, że poskutkowała jakimiś napadami omamów lękowych? Chwilowo postanowiła trzymać się tej wersji. Choć nie była przyjemna, to jednak zdecydowanie lepsza od historii ze ścigającym ją potworem.

       – W porządku, ale już nigdy nie zostawiaj mnie tak bez słowa, bo następnym razem naprawdę rzucę w ciebie kijem, nieważne czy będzie się palił, czy nie! – powiedziała ostrzegawczo, gdy już wrócili na swoje miejsce i narzucili na siebie śpiwory. Kiedy dawka adrenaliny jej spadła, Rubi momentalnie poczuła, jak wraca jej senność. Ziewając, odezwała się do niego jeszcze. – Jeśli następnym razem znowu najdzie cię chętka na spacer w świetle księżyca, to chociaż mnie obudź.

       W odpowiedzi usłyszała przeciągłe mruknięcie, które odebrała jako zgodę. Zadowolona z tego, już znacznie spokojniejsza w jego towarzystwie, odwróciła się na drugi bok i niemal od razu zasnęła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro