Rozdział 22. Co się stało w Osetowej Dolinie?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Po tym, jak uciekli z krasnoludzkiego baru, wędrowali przez kolejne kilka dni, starając się uciec łowcy. Robili jak najkrótsze przerwy, głównie za dnia, dodatkowo często zmieniali kierunek, w którym szli, starając się przy tym jak najstaranniej zacierać swoje ślady. Wolf nawet parę razy zostawał w tyle, by pozostawiać fałszywe tropy dla zmyłki. Przez to ich podróż znacznie się wydłużyła, ale nie mieli innego wyjścia. Nie rozpalali też ogniska, by śledzący ich wróg nie dostrzegł z daleka dymu za dnia, czy światło nocą.

        Byli więc zmęczeni, niewyspani, zmarznięci i jedli jedynie zimne pożywienie z prowiantu, który kurczył się w ich oczach. Urozmaicali swoją skromną dietę leśnymi owocami, których niestety było niewiele, bo większość była już po sezonie.

        Wolf rozważał upolowanie jakiejś wiewiórki czy ptaka, ale do ich przyrządzenia potrzebny byłby ogień, a na ten luksus nie mogli sobie pozwolić. Czarny parę razy oferował im upolowane przez siebie gryzonie i owady, ale za każdym razem odmawiali. Jeszcze, aż tak zdesperowani nie byli.

        – Daleko jeszcze do tej Osetowej Doliny? – zapytała Rubi już chyba po raz setny. Na wszystkie pozostałe razy odpowiadał twierdząco z cierpliwością, ale chyba tym razem już mu jej najwyraźniej zaczęło brakować.

        – Pytając, nie sprawisz, że będziemy bliżej – odparł, nie otwierając nawet oczu. Mieli akurat krótką przerwę, którą towarzysz postanowił poświęcić na drzemkę, jak widać, niezbyt udaną.

        – Może w końcu opowiedziałbyś mi o tym miejscu? Domyślam się, że babcia nie bez powodu je wybrała? – zaproponowała, przysuwając się bliżej niego. Wolf podniósł lekko powieki, by na nią spojrzeć, co było wielkim błędem z jego strony, bo jak tylko ujrzał jej proszący uśmiech, skapitulował.

        – Niech ci będzie – zgodził się, wzdychając. – Tak po prawdzie nazwa Osetowa Dolina to tylko zmyłka, by zwieść niemagicznych. Prawdziwa nazwa...

        – Więc tam nie ma zwykłych ludzi?! – przerwała mu, zaintrygowana.

        – Jasne, że są, ale tylko ci, co akceptują nas magicznych oraz gdy są z nami spokrewnieni. Przecież gdyby wiedźmie urodziło się niemagiczne dziecko, to by go nie wygonili – odparł, trochę tym studząc entuzjazm Rubi. Mimo to słuchała dalej, zaciekawiona. – Na pierwszy rzut oka to zwykła, przeciętna mieścina, jakich wiele, ale skrywa wiele sekretów i magii. To również częste miejsce spotkań czarownic, regularnie odbywają się tam sabaty.

        – Sabaty czarownic?! – zachłysnęła się, na tę informację. – Byłeś już na jakimś?!

        – Z raz czy dwa, Jaga ma znajomości wśród czarownic, więc często u jakichś gościliśmy – przyznał, obojętnie wzruszając ramionami. Dla niego to była rzecz całkowicie zwyczajna, nie to, co dla Rubi, dla której to wszystko wydawało się nieprawdopodobne. – Może w przyszłym roku zabierzesz się z nami na następny Beltane.

        Po tym wstał, zarzucając na ramię ich bagaż. Następnie, nie czekając na Rubi, ruszył dalej, jakby chcąc tym ukrócić dalsze pogaduchy.

        – Hej, no nie bądź taki! Opowiedz mi coś więcej! – zawołała oburzona, po czym pognała za nim, choć wiedziała, że bez niej by daleko nie odszedł.


***


Jeszcze zanim dotarli do celu wędrówki, Wolf zatrzymał Rubi, by obadać teren. Razem z Czarnym nasłuchiwał i węszył przez dłuższą chwilę, a sądząc po wyrazie twarzy chłopaka, nie podobało mu się to, co ostatecznie wyczuł. Jego odpowiedź Rubi również nie zachwyciła.

        – Znowu czujesz ten smród, co poprzednio?! – Nie dowierzała. – Przecież zostawiliśmy łowczynię w tyle, jakim cudem nas wyprzedziła?!

        – Nie wiem, ale to musi być większa sprawa – sapnął równie zdezorientowany, co ona.

        – Ta dziwna woń, tłumi nawet moje zmysły. Nie zdziwiłoby mnie zatem, jakby miała ona odstraszać istoty magicznego pokroju – odezwał się Czarny, po czym usiadł między nimi i zabrał się za czyszczenie pyszczka oraz wąsów.

        – Miejmy nadzieje, że cokolwiek tak capi, nie ma gorszych skutków...

        – Czy na pewno, to coś ma związek z łowcą? Może to tylko przypadek? – zasugerowała Rubi z resztką nadziei, ale Wolf pokręcił głową.

        – Od niej czułem dokładnie to samo. Z takim czymś jeszcze nie miałem do czynienia. Nie wiem, co jeszcze może trzymać w zanadrzu. Skoro dostała się do baru krasnoludów, to może równie dobrze dostać się wszędzie! – Z frustracji, aż walnął pięścią w najbliższe drzewo, które zadrżało niczym źdźbło na wietrze.

        Rubi odruchowo zrobiła krok w tył, by przypadkiem nie oberwać, jakby przyjaciel potrzebował się teraz wyżyć. Czarny pozostał niewzruszony, ale jej reakcja podziałała na Wolfa, jak kubeł zimnej wody, bo od razu opuścił rękę i wziął się w garść, odzyskując, a przynajmniej z pozoru, wcześniej utracony spokój. To ją podkusiło, do zadania kolejnego pytania.

        – To, co teraz zrobimy? Babcia przekazała, że mamy się tu udać, więc jak będzie?

        – Mam złe przeczucia, nie chciałbym cię narażać, ale samej też cię tu teraz zostawić nie mogę. Niezależnie od sytuacji, ze mną jesteś bezpieczniejsza. Udajmy się wyżej, to obadamy, co jest grane – odparł, wskazując jej kierunek, w którym powinni się udać. Wydawało się to być rozsądnym pomysłem.

        Tak jak powiedział, tak też zrobili. Idąc za Wolfem, okrążyli teren wokół mieściny, aż dotarli do gęsto porośniętego krzewami terenu, który znajdował się na wzniesieniu, tak że mieli stąd całkiem dobry wgląd na Osetową Dolinę.

        Ten widok jednak ich zaskoczył, bo zastali wszechobecny spokój i ciszę, choć dopiero dochodził wieczór. Mimo to mieścina, która powinna teraz tętnić życiem, wyglądała jakby była w letargu.

        Uliczki były opustoszałe, w żadnym oknie nie paliło się światło, z kominów nie ulatniał się dym, a gdzieniegdzie leżały jakby porzucone w pośpiechu części dobytku. Nawet stragany z całym asortymentem stały pozostawione same sobie. Miejsce wyglądało na wymarłe.

        – Nie podoba mi się to, coś się musiało stać – stwierdził Wolf dość oczywisty fakt, marszcząc przy tym brwi.

        – Może akurat zwołano jakieś awaryjne zebranie mieszkańców? – zasugerowała, choć sama w to nie wierzyła.

        – Tu nawet nocą zawsze coś się dzieje, a teren patroluje straż miasta – odparł, a widząc, że Rubi szykuję się do zadania kolejnego pytania, uprzedził je. – Ich celem zawsze było pilnowanie porządku oraz ochrona magicznych. Ich członków selektywnie wybiera burmistrz, który sam jest w jednej trzeciej elfem. Skoro nawet ich tu nie ma, to sprawa jest poważna.

        – Jakim cudem jeden łowca, mógł więc przepędzić, całe miasto? – zdziwiła się, czując, jak to wszystko ma coraz mniej sensu.

        – Słuszna uwaga, moja drogą. Bo właśnie jeden łowca nie dałby rady. Nasuwa nam to więc przypuszczenie, że musi być ich więcej. Czyżby zjednoczyli się i urządzili masowe polowanie? – odezwał się Czarny, a jego ogon drgał niespokojnie.

        – To się już kiedyś zdarzało?

        – Nigdy – odparł Wolf, a on też wykazywał dziwny tik nerwowy, tylko u niego objawiał się tupaniem prawej stopy. – To samotnicy, nie lubią się dzielić nagrodami, ani łupami pozyskanymi z upolowanych magicznych istot. Tu musi chodzić, o coś innego, tylko do diaska, nie wiem o co!

        – Więc... co teraz? – zapytała, patrząc to na niego, to na kota. Sama niewiele miała w tym temacie do powiedzenia, bo ani nie znała tego miejsca, ani nie wiedziała nic o łowcach.

        – Ty tu zostań, a my się rozejrzymy. Może Jaga zostawiła nam jakąś wskazówkę, gdzie mamy się udać dalej. Nie podoba mi się to, ale nie widzę innego wyjścia. Postaramy się wrócić jak najszybciej. – Na jego słowa, Czarny rozciągnął się szybko, po czym gotowy do drogi, stanął mu przy nodze.

        – Nie zamartwiaj się moja droga, twoja szanowna babcia, nie wysłałaby nas tutaj, jakby nie miała pewności, że sobie poradzimy z zaistniałą sytuacją – pocieszył ją Czarny, machając łapką w jej stronę.

        – Dobrze, to idźcie, tylko może zostaw buty. Jeśli spotkasz łowcę, to z nimi na łapach będziesz bardziej zwracał na siebie uwagę – zasugerowała, wskazując na buty kota.

        Kot spojrzał na nie, jakby dopiero teraz przypomniało mu się, że ma je cały czas na sobie. Skinął głową, przyznając jej rację, po czym zwinnie wyciągnął z nich nogi, stając na ziemi z powrotem na białych łapkach.

        Rubi wzięła jego buty i schowała je do plecaka, który przejęła od Wolfa. Jej również nie podobał się pomysł zostania tu samej, gdy w okolicy mogą się czaić łowcy, ale chyba nie mieli teraz innego wyjścia. Bez niej o wiele łatwiej i szybciej opadają sytuacje w Dolinie. Mimo to, przez głowę mimowolnie przelatywały jej masa czarnych scenariuszy, w których łowczyni któreś z nich znajduję.

        – A co jeśli to pułapka, a babcia nigdy tu nie dotarła? – zapytała, targana nagłymi wątpliwościami.

        – Nie martw się Rubi, może i mój węch jest teraz zbyt otumaniony, ale słuch i wzrok dalej mam sprawne, poza tym mam jeszcze swój wilczy instynkt. Poradzimy sobie, ty również, tylko schowaj się w zaroślach, a nic ci się nie stanie – zapewnił, łapiąc jej ramię i ściskając je, by dodać dziewczynie odwagi. Następnie posłał jej krzepiący uśmiech na pożegnanie.

        Wolf i jego koci towarzysz ponownie zagłębili się w zarośla, znikając dziewczynie z oczu. Rubi pozostawiona sama sobie, usiadła za jednym z krzaków, przyciskając do piersi ich rzeczy, a przed sobą, przez zasłonę z liści obserwowała opustoszałą okolicę. Mieścina była bardzo kolorowa, z bogato różnorodnym budownictwem, każdy dom czy sklep wydawały się wykonane w zupełnie innym stylu. Nasunęło to dziewczynie przypuszczenie, że magiczni mieszkańcy muszą osiedlać się tu, przybywając z najróżniejszych stron świata. Zdecydowanie musiało tu być wesoło, lecz teraz mieścina wyglądała raczej smutno, tonąc w coraz większym mroku nadchodzącej nocy.

        Rubi starała się nie ruszać i nie wydawać żadnych dźwięków, bo skoro działo się tu coś niepokojącego, to nawet bez instrukcji Wolfa, wolałaby nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Czatowała więc wśród zarośli niczym wystraszona mysz. Choć w ogłuszającej ciszy otoczenia, zdawało się, że nawet bicie jej serca, było okropnie głośne. Ta wszechobecna pustka i spokój, mimowolnie grały jej na nerwach. Gdyby chociaż ćwierkał jakiś ptak, czy inne zwierze, czułaby się choć trochę spokojniej, ale niestety nie mogła na nic takiego liczyć. Obawiała się, że w każdej chwili, może znienacka wyskoczyć na nią łowca z tą swoją kuszą i w mig zakończyć jej krótki żywot.

        No i faktycznie coś skoczyło z krzaków obok, omal nie powodując u niej zawału serca. Uspokoiła się jednak, gdy zdała sobie sprawę, że była to tylko zwykła żaba. Zielonkawe stworzonko przysiadło na trawie, naprzeciw niej, wydając swoje żabie odgłosy.

        – Nie jesteś może gadającą żabo, która powiedziałaby mi, co tu się stało? – zapytała żabę, co trochę rozluźniło jej napięte emocje. Żaba nie uraczyła ją żadną odpowiedzią, tylko wlepiała w nią swoje wyłupiaste ślepia. – Więc pewnie nie wiesz też, gdzie znajdę moją babcie Jagę?

        – Jagę Sagan? – odezwał się nagle kobiecy głos, tak zaskakując Rubi, że ta aż podskoczyła, strasząc żabę, która z powrotem umknęła w krzaki.

        Rubi niepewnie wychyliła się zza swojej kryjówki, a kawałek dalej, pośród drzew dostrzegła jakąś kobietę w średnim wieku. Nowoprzybyła wyglądała dość niepozornie, zdecydowanie nie przypominała łowcy. Była nieco przygarbiona, niewiele wyższa od Rubi. Jej mysie włosy splecione zostały w dwa warkocze, nosiła za to prostą kremową sukienkę. W rękach zaś trzymała kosz z leśnymi jagodami, ale wystawało z niego też kilka grzybów.

        Dziewczyna nieco się uspokoiła, widząc, że ma do czynienia z wieśniaczką, a nie z łowczynią, była jednak zła na samą siebie, że tak szybko wydała, że jest spokrewniona z wiedźmą. Nie widząc już powodu, dla jakiego dalej miałaby się chować w krzakach, wstała, lecz dalej nieufnie pozostała w bezpiecznej odległości od kobiety.

        – Zna ją pani? Jest pani wiedźmą, czy czymś w tym rodzaju?

        – Tak i nie – odparła tamta, wzruszając ramionami. – Znam Jagę, ale nie jestem wiedźmą. Mam ich kilka w rodzinie, co prawda, ale sama nie znam się na tych ich cudach.

        – A wiesz, gdzie mogłabym ją znaleźć? – dopytywała z nadzieją, że może dzięki niej znajdzie w końcu babcie. Kobieta jednak spochmurniała.

        – Niestety nie kruszyno, minęłyście się, ale zostawiła mi coś dla jakiegoś młodzieńca, który zawsze z nią był. Nie pamiętam tylko, jak on miał na imię... Chyba coś na W? – odparła, łapiąc się za podbródek w zastanowieniu.

– Nie chodziło przypadkiem o Wolfganga? – podsunęła, a kobieta żywo przytaknęła.

– Tak właśnie! Wolfgang! Domyślam się więc, że go znasz?

        Rubi nie wiedziała, co jej odpowiedzieć. Czy zdradzić, że jest tu razem z nią, czy jednak milczeć? Kobieta zdawała się nie mieć względem niej wrogich zamiarów, ale nie mogła mieć co do tego absolutnej pewności. Postanowiła więc, zamiast zdradzać jej jakichkolwiek informacji, sama je od niej pozyskać.

        – Co tu się stało? Gdzie są wszyscy mieszkańcy? – Wskazała w stronę Doliny za ich plecami.

        Kobieta sposępniała jeszcze bardziej. Przekładała koszyk z jednej ręki do drugiej, jakby coś ją niepokoiło. W końcu jednak odezwała się znowu.

        – Łowca. Niewiele widziałam, ale nagle zrobiło się straszne zamieszanie, a wszyscy inni uciekli. Ja nie miałam i tak dokąd uciec, więc postanowiłam zostać – wyjaśniła, po czym zaczęła się rozglądać wokoło, jakby w obawie, że ktoś mógłby je teraz podsłuchać. Wskazała palcem w bok, a tam Rubi zobaczyła niewielką ścieżkę, zapewne prowadzącą do zejścia z tego wzniesienia. – Nie widziałam łowcy, ale tu i tak nie jest teraz bezpiecznie bez straży miasta. Strasznie ryzykuje, tak wychodząc z ukrycia, ale coś jeść muszę. Mieszkam niedaleko, jeśli chcesz, możesz się u mnie schronić.

        Rubi się zawahała. Propozycja była kusząca, mogłaby też wtedy wyciągnąć od niej więcej informacji, ale zdążyła już się nauczyć, by nie oceniać ludzi po wyglądzie. Jej własna babcia była tego doskonałym przykładem, no i był jeszcze potwór, który został jej przyjacielem oraz kot, co lubił nosić buty i gadał z wyjątkową jak na zwierzę elokwencją. Na tym świecie, nic nie musi być takie, na jakie wygląda. Nie mogła więc tak z marszu zaufać tej kobiecie i z nią pójść licho wie gdzie.

        To zwątpienie musiała mieć wypisane na twarzy, bo nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, kobieta skinęła głową w zrozumieniu, po czym wskazała w stronę wioski.

        – Jeśli zmienisz zdanie albo kiedy spotkasz chłopca Jagi, to znajdziesz mnie niedaleko centrum. Dom z zielonymi drzwiami – poinstruowała, następnie odwróciła się i ruszyła w stronę ścieżki.

        – A jak się pani nazywa?! – zawołała jeszcze za nią.

        – Mów mi Gerda, kruszyno – przedstawiła się, posyłając Rubi lekki uśmiech na pożegnanie. 


--------------------------------------------------------------------------------------

W końcu ruszyłam z poprawieniem tej pracy. Teraz mam zamiar trochę bardziej się skupić na tej historii, bo inną książkę niedawno skończyłam pisać, więc mogę już w pełni poświęcić się Czerwonej Pelerynie. Mam nadzieje, że starczy mi do niej motywacji.

Mam nadzieje, że rozdział się podobał. Co sądzisz o Osetowej Dolinie? Czy Gerda jest warta zaufania? Jaką wiadomość zostawiła babcia? No i co teraz czeka naszą biedną Rubi? 

Przekonamy się o tym już w kolejnym rozdziale.

Do przeczytania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro