Rozdział 4. Łciekaj!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


W pierwszej kolejności Rubi pomyślała o jedynym barze, jaki mieli. To w nim ojciec przepijał sporą część ich oszczędności. Ów przybytek nie potrzebował nawet własnej oryginalnej nazwy, bo i po co? I tak rzadko miewali tu gości spoza wsi, tak więc bar był po prostu barem, a szyld zawierał jedynie koślawy rysunek kufla z pieniącą się zawartością. Tyle w zupełności wystarczyło, żeby każdy wiedział, czego się tam spodziewać. Budynek znajdował się po drugiej stronie Agrestowa, ale droga do niego była dosyć prosta. Jednak po dzisiejszym incydencie dziewczyna wolała nie pokazywać się na głównych szlakach, ani tym bardziej na placu spotkań.

       Sam incydent był kolejnym powodem do wytykania jej palcami. Nie była głupia ani tym bardziej głucha. Słyszała te wszystkie plotki i szeptanie za plecami, kiedy sąsiedzi myśleli, że jest poza zasięgiem słuchu. Wielokrotnie, choć nigdy prosto w twarz, nazywano ją czarownicą albo przeklętą wnuczką czarownicy. Nie licząc krążących od lat zdecydowanie przesadnie ubarwionych opowieści o jej babci, wieśniacy mocno nadinterpretowali również wszystko, co się działo wokół Rubi. Zdrowe i rzadko chorujące kury? Na pewno czarna magia. Samotna dziewczyna bez przyjaciół, zawsze trzymająca się na uboczu? Ewidentnie musi coś ukrywać. Problemy rodzinne, nałóg jej ojca, brak kolejnych dzieci? Klątwa jak nic. To jednak był dopiero wierzchołek góry problemów, z którymi borykała się od najmłodszych lat. Uparcie jednak postanowiła ignorować osądy ludzi i nie dawać im pretekstów do dalszego gadania. Pech chciał, że do tej pory szło jej to raczej kiepsko, o czym świadczyło spotkanie z obłąkanym stolarzem i jego kukiełką.

       Tym razem postanowiła nie kusić losu i wybrała drogę naokoło. Cichaczem przekrada się w ciemnościach, unikając ludzi jak ognia. Nie było to takie trudne, bo o tej porze większość mieszkańców i tak siedziała już we własnych domach. Świadczyły o tym unoszące się w powietrzu aromaty spożywanych kolacji, na co aż zaburczało Rubi w brzuchu. Zdążyła zapomnieć, że przecież nie jadła nic od śniadania, zajęta codzienną pracą na gospodarstwie, no ale czego się nie robi dla rodziny? Pocieszała ją myśl, że naje się do syta, jak już przyprowadzi ojca marnotrawnego do domu.

       Po drodze przystanęła jednak, słysząc czyjeś głosy, wyraźnie męskie oraz towarzyszący im tupot butów. Przywarła do ściany najbliższego budynku, mając nadzieję, że jeśli się nie poruszy, to pozostanie niezauważona. Nieduża grupa przebiegła w pośpiechu obok niej. Na szczęście nie mieli ze sobą żadnego źródła światła, a księżyc przykryły gęste chmury, więc nie dostrzegli kryjącej się w mroku dziewczyny. Kiedy w końcu zniknęli jej z oczu, odetchnęła z ulgą i ponownie ruszyła dalej.

       Była już blisko, o czym świadczyła koślawa muzyka ewidentnie już nieco pijanego grajka. Zaczął też do niej dolatywać swąd alkoholu, a także moczu czy nawet wymiocin. Niezbyt przyjemna mieszanka aromatów nie zachęcała do podejścia bliżej, ona natomiast, mimo marszczącego się z obrzydzenia nosa, zignorowała to, podchodząc z uporem. Jednak nawet przez myśl jej nie przeszło, by wchodzić do środka baru. Zadowoliła się jedynie zajrzeniem przez najbliższe okno. Stojąc na czubkach palców, spojrzała do wnętrza skromnego lokalu. Nieduża gromadka mężczyzn bawiła się w najlepsze, pijąc, tańcząc, a nawet śpiewając, fałszując przy tym tak, że aż uszy więdły. Swojego ojca wśród nich niestety nie dostrzegła.

       – Gdzie ty się znowu szlajasz? – mruknęła, odsuwając się od szyby.

       Jej nieszczęsny rodzic w stanie upojenia potrafił mieć najróżniejsze pomysły, więc ciężko jej było przewidzieć, gdzie tym razem poniosły go zataczające się nogi. Ruszyła więc przed siebie, mając nadzieję, że jest gdzieś niedaleko. Choć dalej omijała popularne drogi, rozglądając się i nasłuchując uważnie.

       Noc nastała już na dobre, a w domach gasły powoli światła. Rubi dalej uparcie szukała, lecz po ojcu nie było śladu. Obeszła bar, wszystkie pobliskie budynki i rowy, a nawet krowie pastwisko. Nic to jednak nie dało. Zaczynała się już martwić nie na żarty, a przez głowę przelatywały jej najróżniejsze scenariusze. Może wpadł do jakiejś studni, utopił się w rzece, wisiał na jakimś drzewie, czy może po prostu u kogoś się zatrzymał i zapomniał o całym świecie? Liczyła najbardziej na tę ostatnią opcję, nie tracąc nadziei.

       – Żyje – powtarzała sobie w kółko. – Musi żyć, nie zostawiłby nas...

       Choć wierzyła w to, bo mimo udręk, które popchnęły go do nałogu, wiedziała, że był też dobrym człowiekiem i kiedy był trzeźwy, potrafił być wspaniałym mężem, a nawet kochającym ojcem. Mimo tej pewności  nieprzyjemne uczucie niepokoju nie odstępowało jej na krok, ściskając żołądek.

       W końcu, po długich godzinach, jakiś kilometr od najbliższego domostwa, dostrzegła coś sporego leżącego na poboczu drogi. Dziwny kształt stękał cicho z bólu i mamrotał jakieś bliżej nieokreślone słowa. Rubi od razu rozpoznała tę masę nieszczęścia ubraną w zszarganą koszulę, którą sama niedawno cerowała. Ojciec, słysząc jej kroki, poruszył się nagle, próbując dźwignąć się na kolana, lecz tylko zachwiał się, ponownie lądując twarzą w trawie.

       – Tato, w porządku? Coś ci się stało? Jesteś cały? – zapytała zmartwiona, podbiegając do niego.

       Chmury w końcu łaskawie się rozstąpiły, a w bladym świetle księżyca dostrzegła jego twarz i od razu gwałtownie wciągnęła powietrze do ust. Z niekrytą zgrozą przyjrzała się, jak na zwykle nieogolonej twarzy ojca, oprócz siwiejącego zarostu, znajdowały się też siniaki nieznanego pochodzenia, a nawet jeszcze świeża krew. Cały nie wyglądał najlepiej, nawet jak na niego. Miał opuchnięty prawy policzek, zakrwawioną smugę cieknącą z nosa i liczne, choć w większości drobne rany. Świadczyły wyraźnie, że nie powstały na skutek pijackiego zataczania się, tylko zostały zadane przez drugiego człowieka.

       Ojciec, o dziwo, był dalej przytomny, choć ewidentnie ledwo się trzymał. Spojrzał na nią otępiałym wzrokiem, po czym zaczął się szarpać. Nie miał jednak dość siły, by choćby się jej wyrwać.

       – Sostawace mee! Nec, nec ne wem! – wybełkotał płaczliwie, a Rubi aż serce pękało na widok ojca w takim stanie.

       – Tato, to przecież ja! Rubi! Spójrz na mnie, proszę... – Niemal krzyczała mu do ucha i mocniej go do siebie przyciągnęła.

       – Cółcia? – zapytał, mrugając szybko powiekami, by wyostrzyć wzrok i móc się jej lepiej przyjrzeć. Musiał ją w końcu rozpoznać, bo od razu się uspokoił, a na jego posiniaczonej twarzy wymalowała się ulga, choć nie trwała ona długo.

       – Tato, co ci się stało? Kto ci to zrobił?

       – Łciekaj! – wychrypiał jedynie w odpowiedzi.

       – Co? Nie zamierzam uciekać! Kto cię pobił? – dopytywała uparcie, wpatrując się w zaczerwienione oczy ojca, próbując znaleźć w nich jakąś odpowiedź.

       Ten rozumiejąc, że tak łatwo nie odpuści, wziął kilka niespokojnych oddechów i głośno przełknął ślinę, starając się zebrać myśli w sensowną całość. Rubi cierpliwie czekała, aż poukłada sobie wszystko, sama zaś w tym czasie zdjęła z ojca koszulę i zaczęła tamować nią najbardziej krwawiące miejsca.

       – Tlo wymyka se spod kontrolyyy... Sądzą, ze je-jesteś czalownicą. Mu... Muchisz łciekać! – starał się jak mógł, by go zrozumiała, niezgrabnie ją przy tym odpychał.

       – Ludzie ze wsi? Przecież od lat mnie tak przezywają, niby co się zmieniło, że nagle teraz... – Ledwie wypowiedziała te słowa, a przypomniała sobie sytuację z rana i reakcje sąsiadów. Powoli zaczynało do niej docierać, że tym razem musiało się to skończyć na czymś więcej niż tylko plotkach i niepotwierdzonych przypuszczeniach. Oni naprawdę uznali, że zrobiła coś temu stolarzowi.

       – Uznali mnie za czarownicę... – wyszeptała słabo, czując, jak zbiera jej się na mdłości.

       Niby zawsze wiedziała, co o niej sądzono, ale uparcie przez lata nie dopuszczała do siebie takiej możliwości. Ona czarownicą? Przecież to absurd! Teraz jednak już nie mogła udawać, że nic się nie stało. Ojciec potwierdził to, kiwając ociężałą głową. Rubi zaś poczuła, jak ogarnia nią coraz większe uczucie strachu oraz złości.

       – Pobili cię, bo myślą, że jestem czarownicą? Jak tak można! Przecież nic im nie zrobiłeś...

       – Oni posli po cebe. Stalalem se ich pofcymać, ale... – tłumaczył się dalej ojciec, a do Rubi dotarło coś jeszcze straszniejszego.

       – Kamelia! Jest sama w domu! Mogą jej coś zrobić!

       Wstała, lecz po sekundzie z powrotem padła na kolana. Nogi jakby same załamały się pod nią. Nie mogła się na nich utrzymać, targna nagłą bezsilnością. W końcu, co mogłabym sama zrobić? Była tylko wiejską dziewuchą, nie miała szans ze wszystkimi ludźmi z wioski. To jakby rzucić mysz na pożarcie wściekłym kundlom. Jej szanse na przeżycie były równe zeru. Nie wiedząc, co powinna zrobić, zacisnęła drżące dłonie w pięści.

       – Łciekaj, chcą cebe, ne nas. Łciekaj, żyj, łatuj se cółcia! – rozkazał łamiącym się głosem. Złapał przy tym za jej ramię i ścisnął je lekko.

       Kiedy spojrzała w jego równie zmartwioną, co zszarganą twarz zrozumiała, że to nie o siebie, ani nawet nie o Kamelie bał się najbardziej, lecz o nią, swoje jedyne dziecko. Oczy momentalnie zaszkliły jej wzrok, a w gardle poczuła rosnącą gulę. Za żadne skarby nie chciała, by to wszystko tak się potoczyło. Oddałaby życie, by jej rodzice byli zdrowi i szczęśliwi, ale teraz musiała zrobić coś całkiem przeciwnego. Musiała przeżyć.

       – Przepraszam cię, tato... – wychlipiała, chwytając się go ciaśniej.

       – Cółcia... – Niezgrabnie wziął ją w ramiona i ignorując ból czy krwawiące rany, przytulił ją najmocniej, jak był teraz w stanie.

       Rubi nie mogąc już powstrzymać łez, zaszlochała w pierś ojca. Nie chciała go zostawić w takim stanie, ale wiedziała, jakby się to mogło skończyć, gdyby ją z nim znaleźli. Nie bez powodu go oszczędzili. To nie on był posądzany o władanie czarną magią. Chodziło im tylko o nią. Jednak za drugim razem mogliby już nie być tacy łaskawi. Ciągle dochodziły do niej wieści z innych wsi o polowaniach na czarownice i tego, co z nimi robiono. Jeśli cała wieś uznała ją za jedną z nich, w co już nie wątpiła, marny byłby ich wszystkich los, gdyby została. Całą trójkę mogliby powiesić. Jak ucieknie i porzuci rodzinę, zawsze mogła być jeszcze szansa, że ojciec wraz z macochą zostaną uznani za niewinnych, zmanipulowanych przez magię czarownicy. Nie miała innego wyjścia, bo w uczciwy proces już nie wierzyła. Niechętnie puściła więc ojca i wstała, choć dalej nogi miała miękkie jak z wełny. Zebrała się jednak w sobie, by już nie upaść.

       – Łciekaj – wyszeptał jeszcze ojciec, powoli tracąc już przytomność.

       Nie oglądając się za siebie, pobiegła w ciemność nocy, w stronę przeciwną od ukochanego domu. Ukryła się za zasłoną drzew i leśnych chaszczy. Chociaż zawsze nie najgorzej radziła sobie w poruszaniu się po lesie, to jednak teraz otaczała ją potworna ciemność i nie wiedziała, dokąd właściwie powinna zmierzać, a przed załzawionymi oczami dalej widziała pobitą twarz ojca oraz czekającą na nich przy oknie Kamelie. Macocha nie doczeka się ich powrotu, a przynajmniej nie przybranej córki. Rubi nie była w stanie dotrzymać złożonej jej przed wyjściem obietnicy, nie tym razem. 


---------------------------------------------------------------

Po małej przerwie spowodowanej chorobą, wracam w końcu z kolejnym rozdziałem.

W końcu zadziało się to, o czym mówi opis. Rubi uciekła. Co z nią będzie dalej? Czy ucieknie wieśniakom? Gdzie się podzieje? Czy oskarżenia względem niej są słuszne? Tego się dowiesz w nadchodzących rozdziałach.

Mam nadzieje, że ten rozdział się spodobał, koniecznie daj znać! 

Ja jak zawsze, życzę miłego dnia i do przeczytania! :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro