Rozdział 11. Jej złe licho nie bierze.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


– Przypomnij mi, dlaczego po prostu nie obeszliśmy tej góry? – odezwała się Rubi, gdy już pokonali najbardziej stromą część po drugiej stronie Wilczej góry.

       Nogi dziewczyny bolały ją jak diabli, ale dzielnie starała się nie narzekać, w końcu sama uparła się na tę wyprawę, zamiast grzecznie czekać w chatce babci. I w zasadzie dalej nie żałowała swojej decyzji. Pierwszy raz w życiu była tak daleko od rodzinnej wsi, było to zarówno przerażające, jak i doprawdy podniecające przeżycie. Z wielką ciekawością chłonęła zmieniający się wokół krajobraz.

       Teren tutaj na powrót stał się gęstym lasem, lecz jego gatunkowość znacznie uległa zmianie. Gdy w jej rodzinnych stronach górowały dęby, graby oraz sady owocowe, tutaj zaś znacznie liczniejsze były świerki i sosny, a iglasta ściółka cicho chrupała pod ich stopami.

       – Bo ta droga była najlepsza i znam ją najlepiej – odparł jej towarzysz, jak zwykle nie pokazując po sobie ani grama zmęczenia. Mimo że w dalszym ciągu niósł ich bagaż, a na dodatek przy schodzeniu w dół nie raz asekurował Rubi, by się nie ześlizgnęła, choć dziewczyna uparcie chciała sobie poradzić z tym sama. Parę razy niemal przypłaciła swym uporem złamaniem nogi, na jej szczęście za każdym razem ratowała ją zwinność Wolfganga.

       – Przyznaj się, chciałeś mnie nastraszyć i zniechęcić, bym zmieniła zdania zdanie i zawróciła! – wysapała.

       Wolf nie odpowiedział, a jego milczenie potraktowała jako potwierdzenie swoich przypuszczeń. Mimo odczuwalnego zmęczenia była dumna, że wytrwała do tego czasu i udało jej się przejść tę próbę. Tym bardziej nie zamierzała się już poddać. Nie ważne ile jeszcze gór będzie musiała przebyć, zamierzała odzyskać babcie, a jeśli dopisze szczęście, to już niedługo jej się to uda.

       Las stopniowo zaczął rzednąć i ustępować miejsca łąką i polom uprawnym, a zaraz po nich dostrzegli w końcu całkiem sporą mieście. Ubitą ziemię zastąpiły kamienne uliczki i wysokie gmachy budynków. Było to miejsce znacznie większe od rodzimych stron Rubi, a ludzi również było niemało. Dzięki temu jednak łatwo udało im się wtopić w tłum, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi miejscowych.

       Rubi poczuła momentalnie jak mała była jej wieś, gdzie każdy znał każdego, a tu cudem było, jak znało się choć jednego sąsiada. Było to dla niej zupełnie nowe doświadczenie. Tyle nieznanych twarzy, tyle miejsc, do których mogła udać się jej babcia. Znała to miejsce tylko z opowieści Kameli, gdy ta udawała się do Orlikowej Doliny, kiedy po raz kolejny nie udało jej się urodzić dziecka. Jednak opowieści, a faktyczny widok miasta, było czymś zupełnie innym.

       Mimo przytłoczenia nowym miejscem poczuła też pewną ulgę. Tutaj nikt jej nie znał, co miało spore plusy. Nie musiała już unikać tłumów, wysłuchiwać szeptów na swój temat i znosić ukradkowych spojrzeń. Teraz nikt nawet nie zwracał na nią uwagi, choć była na pewno nieco brudna, a ubrania miała potargane po podróży. Nikt nawet nie raczył zawiesić na nią oka i nawet jej się to podobało. Odetchnęła, czując dziwne uczucie jakby wolności.

       Wolfgang w milczeniu szedł tuż przed nią, torując im drogę w tłumie, widziała więc tylko jego tył głowy oraz plecak na ramionach. Mimo to poczuła, że chłopak w przeciwieństwie do niej nie czuję się tu zbyt komfortowo. Miała ochotę go o to zapytać, lecz nowe otoczenie tak ją pochłaniało, że już po chwili całkiem o tym zapomniała.

       Przechodzili obok rynku, na którym zgromadziła się spora ilość mieszkańców. Wsłuchiwali się w to, co mówił mężczyzna stojący na drewnianym podeście. Domyśliła się, że musiał być miejscowym Wójtem, czy inną ważną osobą. Nim zdążyła wsłuchać się w jego słowa, niespodziewanie Wolf złapał Rubi za rękę i gwałtownie pociągnął. Zaciągnął ją za jeden z budynków, który chyba był jakimś sklepem.

       – Co się dzieje? – zapytała zdezorientowana.

       Nie pojmowała skąd u niego ta nagła gwałtowność, lecz widząc, jak z niepokojem wychyla się za budynek, również wyjrzała. Nic jednak nie wyglądało niepokojąco, tłum dalej stał i słuchał przemówienia i nic poza tym.

       – Postaraj się nie zwracać na nas uwagi – szepnął Wolf, nie podając jej żadnych wyjaśnień.

       – Powiedział facet przytulony do ściany – od szepnęła, przewracając oczami. To w końcu on jak opętany zaciągnął ją za sklep i niby ona miała zwracać na nich uwagę?

       Wolf, rozumiejąc, co ma przez to na myśli, odsunął się i już przestał wyglądać jak jakiś złodziejaszek, tylko zwyczajnie oparł się o ścianę, jak gdyby nigdy nic.

       – Powiedz, kiedy ludzie się rozejdą – poprosił, nie patrząc już w jej stronę.

       – Czemu? – zapytała zdziwiona, ale posłusznie znowu wychyliła się zza rogu, by przyglądać się zgromadzeniu.

       – Zawsze musisz tak o wszystko pytać? – odburknął.

       – No przepraszam bardzo panie tajemniczy, ale to ty się teraz dziwnie zachowujesz. Mam chyba prawo zapytać o powód – odparła, nie spuszczając wzroku z rynku.

       – Znam go – powiedział, ale tak cicho, że ledwie go usłyszała.

       – Kogo? Tego faceta na mównicy? – Kątem oka dostrzegła, jak Wolf potakuje lekkim skinieniem głowy.

       Dostając tę informację, ponownie skupiła wzrok na przemawiającym mężczyźnie. Zdecydowanie nie był on już młodzieniaszkiem, musiał być trochę starszy od jej ojca i zdecydowanie miał od niego znacznie bardziej odstający brzuch. Za to sądząc po jego nienagannym wyglądzie, zdecydowanie nie należał do ludzi, którzy lubią sobie brudzić ręce ciężką fizyczną pracą. Mógł się też poszczycić niemałym zakolem i gładko ogoloną twarzą, którą non stop wycierał chusteczką, trakcie przemawiania go gawiedzi. Oblicze miał dość poważne, a uśmiech nie wyglądał na szczery, wyraźnie nie sięgał oczu. Ile to już razy ludzie tak fałszywie się do niej uśmiechali, nie potrafiła liczyć.

       – Co mu zrobiłeś?

       – Nic mu nie zrobiłem! Dlaczego miałbym mu coś zrobić?! – oburzył się jej oskarżeniem, choć dalej starał się mówić ściszonym głosem, co nie bardzo mu już wychodziło.

       – Bo na jego widok schowałeś się, jakbyś coś przeskrobał – zauważyła, czym go tylko bardziej zirytowała, sądząc po jego skwaszonej minię.

       – Miało już nie być pytań związanych ze mną – przypomniał, lecz taki argument nie mógł jej do niczego przekonać.

       – Dawno i nieprawda! Chyba nie myślisz, że ci teraz odpuszczę! – odparła, odwracając się w jego stronę ze skrzyżowanymi rękami na piersi.

       – Nie zrozumiesz – powiedział cierpko.

       – Tego nie wiesz. Nie znasz mnie dość długo, by móc to stwierdzić. Może akurat zrozumiem? – odparła spokojnie. Chłopak na to westchnął i jakby oklapł. Najwyraźniej nie miał siły, by się z nią kłócić i ją zwodzić.

       – To... mój ojciec – wyznał niewesoło.

       – Żartujesz! – wykrzyknęła to tak głośno, że Wolf zakrył jej usta ręką i zaciągnął ją głębiej na tyły sklepu.

       Rubi szybko wyswobodziła się z jego objęć i nie zważając na obawy towarzysza, ponownie wyjrzała na rynek. Jak się okazało, nikt nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi, więc bez skrupułów w gapiła się w ojca Wolfa. Od razu zaczęła szukać między nimi jakichś cech wspólnych, co nie było takie łatwe przez to, że tamten dalej nieprzerwanie wycierał spoconą twarz w chusteczkę. Dostrzegła jednak, że mężczyzna tak jak chłopak, miał czarne włosy, lecz jego już przyprószone zostały wyraźna siwizna. To było jedyne podobieństwo, jakie zauważyła. Twarz tego człowieka była znacznie bardziej pulchna i okrągła, czemu towarzyszyły liczne fałdy. Nie miał też niebieskich oczu jak Wolfgang, tylko ciemne, niemal czarne i dziwnie małe, niczym szparki. Wszystko to okraszał nieprzyjemny sztuczny uśmieszek, który zwrócił jej uwagę już wcześniej.

       – Wdałeś się w mamusię? – zapytała, nie dowierzając w to, jak bardzo syn może się różnić od ojca. Ona sama była raczej mieszanką obojga rodziców, a przynajmniej tak wszyscy twierdzili.

       – Nie pamiętam, opuściłem dom, jak byłem jeszcze dzieckiem – wyznał zaskakująco otwarcie jak na niego. Unikał przy tym jej wzroku, a Rubi poczuła, że wiąże się z tym głębsza i dłuższa historia. Uznała więc, że nie była to teraz dobra pora, by pytać o powód opuszczenia przez niego rodziny. Postanowiła więc zadać inne, ważniejsze na ten moment pytanie.

       – I nie widziałeś się z ojcem od tamtego czasu? – dopytywała, a Wolf wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem.

       – Nie widziałem – potwierdził, nie rozumiejąc, do czego to zmierza.

       – Więc skąd pomysł, że cię rozpozna? Bardzo się zmieniłeś od tamtego czasu?

       Nie odpowiedział. Patrzył się chwilę w przestrzeń, zapewne odtwarzając w pamięci wspomnienia ze wspomnianego okresu. Gdy tak stał w milczeniu, jego postawa stopniowo zaczęła się zmieniać, a dotychczasowe napięcie jakby z niego uszło.

       – Tak, nawet bardzo – przyznał w końcu.

       – Więc po co się chować? Takim zachowaniem tylko bardziej skupimy na sobie uwagę, czego jak dobrze rozumiem, wolałbyś uniknąć. Mogę się założyć, że nawet nas nie zauważy, gdy przejdziemy obok. – Mówiła to ze spokojem i zrozumieniem.

       Jak mogłaby go nie zrozumieć? Co prawda, ona mimo wszystko kochała swojego ojca pomimo jego skłonności do nadużywania alkoholu, to jednak, widząc tego człowieka oraz reakcje przyjaciela, łatwo się domyślić, że ich relacja musi być znacznie bardziej skomplikowana. Na pewno miał ważny powód, by go unikać, a ona była gotowa go w tym wesprzeć.

       Wolfgang potrzebował chwili, by przemyśleć jej słowa, ale w końcu niechętnie skinął głową, przyznając jej rację. Otrzymawszy jego zgodę, Rubi opuściła zaułek, wracając na główną uliczkę. Budynek, za którym się schowali, okazał się nie tyle sklepem, co zakładem krawieckim, na którego szyldzie widniała nazwa Senne wrzeciono.

       W końcu i Wolf wyszedł ze swojego ukrycia, choć dalej spoglądał na zgromadzenie z niepokojem. Jednak wedle przypuszczeń Rubi, jego ojciec nawet nie patrzył w ich stronę, więc tym bardziej nie było powodu, by miał on wypatrzeć swojego dawno niewidzianego syna w tym tłumie.

       Poszli dalej, zostawiając rynek daleko za sobą. Rubi szła ramię w ramię z Wolfem i czuła, że towarzysz mimo to, dalej się nieco spina z podenerwowania. Strasznie mu współczuła. Bo jakim ojcem trzeba być, że własny syn opuszcza dom i przez lata unika dalszego kontaktu? Choć była tego ciekawa, to wolała go nie pytać. Jednak jeśli Wolf sam zechcę się z nią tym podzielić, to z chęcią go wysłucha. Sama nie zamierzała go już męczyć w tej kwestii. Nawet ona miała granice swojej ciekawości. Skoro do tej pory tak się wzbraniał od mówienia o sobie, to musiał być ku temu ważny powód. Może właśnie ten mężczyzna, był tym powodem?

       Jak już zniknęli w jednej z uliczek, a ilość ludzi wokoło się przerzedziła, oboje głośno odetchnęli z ulgą. Nawet Rubi, co nie uszło uwadze Wolfa.

       – A tobie co? – zdziwił się.

       – Udzieliło mi się od ciebie – odparła zaczepnie, po czym dodała. – A tobie jak widzę już lepiej?

       Wolfgang nie odpowiedział, tylko wzruszył obojętnie ramionami. To poprawiło Rubi humor, tak że nie mogła powstrzymać uśmiechu, który cisnął jej się na usta.

       – Czemu się tak szczerzysz? – odburknął, chyba myśląc, że się z niego śmieje.

       – Nic, nic – odparła rozbawiona, naśladując jego wzruszanie ramionami. – Po prostu wolę ciebie jako gburowatego i milczącego typa niż spanikowanego przytulacza ścian.

       Chłopak prychnął i z obrażoną miną odwrócił od niej wzrok, ale nie zdołał dość szybko ukryć przed Rubi małego uśmiechu, który zawitał w mu kącikach ust.

       – To którędy do tego całego Edwarda Różaniewicza? – zapytała, by już całkiem odwrócić uwagę kolegi od tego, co zostawili za sobą, czy raczej kogo.

       – Tędy – powiedział, wskazując drogę skinieniem głowy.

       Zaprowadził ją w głąb miasteczka, lecz zamiast iść głównymi ulicami, w pewnym momencie skręcili i weszli za jeden z budynków, gdzie między nim, a porośniętym bluszczem płotem było wąskie przejście. Było tu tak ciasno, że nie mogli już iść obok siebie. Wolf wysunął się na prowadzenie, a Rubi szła tuż za nim, nie widząc nic poza bagażem na jego plecach, cegłami z jednej strony i zielskiem z drugiej. Czuła się tu trochę klaustrofobicznie, ale bez zająknięcia szła za towarzyszem.

       Gdy już miała zamiar zapytać, czy daleko jeszcze, nagłe przejście się skończyło, a oni wypadli na wolną przestrzeń. Znaleźli się w owalnym ogrodzie, odciętym od reszty świata wysokimi różanymi krzewami. Poza nimi, była tu też masa innych kwiatów i roślin ozdobnych. Nawet niektóre krzewy zostały przystrzyżone tak, by przypominały posągi, przedstawiające najróżniejsze fantazyjne stworzenia niczym z baśni. Od zwykłych, lecz majestatycznych zwierząt, po krasnale, czy ludzi z kozimi rogami i kopytami zamiast nóg. Znalazła się tu nawet porośnięta mchem fontanna z kamienną postacią syreny, lecz nie tryskała z niej ani kropla wody.

       Było tu też jednak coś, co kompletnie nie pasowało do reszty otoczenia tego pięknego ogrodu. Pojedynczy, samotny budynek, stojący na jego skraju. Miał kształt prostego kwadratu z niskim dachem i był dość niewielki. Zamiast drzwi, z przodu miał tylko okno pozbawione szyby, zamykane drewnianą klapą, który otwarty stanowił funkcje daszku.

       Przez otwór nietrudno było dostrzec znajdującego się w środku mężczyznę, a był on wysoki i barczysty, z gęstą brunatną brodą. Jego eleganckie ubranie bardziej pasowało do szlachcica niż handlarza, co przykuło uwagę Rubi. On sam nie dostrzegł nowoprzybyłych, zbyt pochłonięty był bowiem czytaniem jakiejś opasłej księgi.

       – Witaj Edwardzie! – przywitał się z nim Wolf, gdy już podeszli do tego niewielkiego straganu.

       Pan Edward nieśpiesznie zamknął książkę i z uśmiechem odwrócił się w ich stronę. Rubi będąc tak blisko, dostrzegła zawartość sklepu tuż za nim. Na wielkich regałach spoczywały stosy starych książek, takich samych jak ta, którą przed chwilą czytał. Wyglądało to więc bardziej na jakąś mikro księgarnie niż faktyczny sklep. Najdziwniejsze jednak było dla niej samo jego umiejscowienie, bo choć otoczenie miało niezwykle piękne, to jednak znajdowało się na uboczu i z dala od miejskiego ruchu, nie mógł mieć więc tu wielu klientów. Dodatkowym dowodem na to było to, że prócz ich trójki ni było tu nikogo więcej.

       – Wolfgang! Jak miło cię chłopcze widzieć! Wieki cię nie widziałem! Kim... – urwał i spojrzał na Rubi. Przyjrzał jej się z uwagę, mierząc ją od stóp do głów, z wyrazem twarzy jakby próbował w niej coś wypatrzeć i chyba mu się to nie udało, ale mimo to do niej również się uśmiechnął. Był to przyjemny i ciepły uśmiech przywodzący na myśl łagodne promienie słońca. – Kim jest, ta młoda dama, którą do mnie przyprowadziłeś?

       – To wnuczka babci Jagi. My właśnie w sprawie Jagi... – Nie zdążył dokończyć zdania, bo Edward z werwą odstawił trzymaną książkę gdzieś w bok i podszedł do nich bliżej.

       – Wnuczka Jagi! No proszę! Chyba mi twoja babcia, coś o tobie kiedyś wspominała, tak na pewno. Oh, ta peleryna! Wyglądasz w niej jak Jaga! No, może tak nie do końca. Jaga miała za młodu długie blond loki, no i oczy zupełnie nie te, ale za to te policzki i nos! Wykapana Jaga! – Jego potok słów w końcu niecierpliwił nieco Wolfa, tak że ten postanowił mu w końcu przerwać, by przejść do konkretu i powodu ich wizyty.

       – Panie Edmundzie, to pilna sprawa. Babcia Jaga zniknęła kilka dni temu, szukamy jej. Miałeś od niej ostatnio jakieś wieści, widziałeś ją może?

       Mężczyzna zamilkł z na wpół otwartą buzią. Zaskoczony wieściami, spojrzał to na Wolfa, to na Rubi z bezradną miną, po czym rozłożył przed nimi ręce.

       – Przykro mi chłopcze, ale obawiam się, że nie jestem w stanie wam pomóc. Ostatnio Jaga pisała do mnie z miesiąc temu w sprawie... – zamilkł na chwilę, szukając właściwego słowa, ale go nie znalazł, więc kontynuował. – W każdym razie, nic nie wspomniała, by miała się w najbliższym czasie gdziekolwiek wybierać. Mieliśmy się co prawda umówić na spotkanie i pogaduchy przy herbacie, ale nie ustaliliśmy jeszcze konkretnej daty, a skoro, jak twierdzisz, zniknęła, to chyba będę musiał na to jeszcze trochę poczekać.

       – Na pewno nie wie pan, gdzie mogłaby się udać? – zapytała jeszcze Rubi, nie tracąc nadziei, na co pan wyraźnie posmutniał.

       – Jeśli Wolfgang nie wie, gdzie ona jest, to ja tym bardziej – odparł, kręcąc głową, nie wiedząc jak im pomóc.

       – Rozumiem, tak czy siak dziękuję za rozmowę. Spróbujemy gdzie indziej. Na pewno dam znać jak już ją znajdziemy – westchnął Wolf i uścisnął mu dłoń na pożegnanie.

       – Mam nadzieję, że szybko ją znajdziecie – powiedział życzliwie, po czym dodał krzepiąco w stronę Rubi – Nie martw się moja droga, twoją babcię złe licho nie bierze. Jestem pewien, że jest cała i zdrowa. Jaga jeszcze nas wszystkich przeżyje, a w szczególności mnie! Haha! 


--------------------------------------------------

Muszę przyznać, że uwielbiam dialogi między tą dwójką. xD Pisanie ich, jak i poprawianie sprawiało mi ogrom frajdy. Autentycznie uśmiechałam się, ilekroć Rubi rozmawiała z Wolfem. Jestem ciekawa czy ich rozmowy i ogólnie dynamika między nimi przypadły też tobie do gustu. Daj znać, co o tym sądzisz!

Mam też nadzieje, że jak na razie fabuła nie zanudza. Coraz więcej razem z Rubi dowiadujemy się o Wolfie i jego przeszłości. Co dokładnie się za nią kryje? I czy w końcu trafią na jakiś trop babci Jagi? To się jeszcze okaże. 

Życzę miłego dnia i do przeczytania! :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro