25. „Pięć lat temu..."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Media — „mori", Dawid Podsiadło.

Drzwi pokoju otworzyły się tak gwałtownie, że Maks aż podskoczył na krześle. Spojrzał przerażony w kierunku wejścia, a dostrzegając tam sylwetkę Sebastiana, westchnął z dezaprobatą.

— Kurwa mać, mocniej się nie dało? — warknął głosem ociekającym ironią.

Brodzki jedynie obojętnie wywrócił oczami, podszedł do swojego biurka, zabrał z niego wszystkie rzeczy, a wychodząc zatrzymał się jeszcze obok stanowiska przyjaciela. Po chwili na blacie tuż obok laptopa Zielińskiego leżał też niewielki plik zapisanych kartek.

— Poczytajcie oględziny, ja stąd spierdalam — oznajmił bezceremonialnie kryminalny, przesuwając spojrzenie z Maksa na Gabrysię.

— Uważaj, żeby cię naczelnik nie capnął, księżniczko — prychnął prześmiewczo jego kumpel.

— To ty siedzisz dzisiaj dłużej, więc tobie radziłbym schować się do szafy albo pod biurko. Wiesz, tak profilaktycznie — odparował, nim zapiął zamek kurtki, sprawdził, czy ma wszystkie swoje rzeczy i finalnie skierował krok do drzwi. — Cześć, Gabi — rzucił na odchodne, celowo pomijając w tym pożegnaniu Maksa.

Nie minęła chwila, a już znajdował się przy wyjściu z komendy. Drogę do bmw pokonał w zastraszająco szybkim tempie. Wsiadł do zimnego wnętrza ciemnego jak noc wozu, odpalił silnik, który zamruczał przyjemnie zaraz po przekręceniu klucza w stacyjce, a po kilku minutach wyjeżdżał już z terenu komendy, kierując się w dobrze znane miejsce. Ulica Leśna dwanaście.

Serce nigdy chyba jeszcze nie dudniło w jego klatce piersiowej tak mocno jak tamtej grudniowej nocy.

***

Tosia bezmyślnie wpatrywała się w pierwsze płatki śniegu spadające raz po raz z nieba. Przestała tak właściwie liczyć czas i nawet fakt, że niedługo w jej domu miał pojawić się Sebastian, nie był w stanie zmobilizować kobiety do wstania z miejsca. Podparła brodę na zaciśniętej w pięść dłoni, biorąc głębszy oddech.

Dźwięk dzwonka do drzwi spadł na nią jak grom z jasnego nieba. Wyszła szybkim krokiem z kuchni, rejestrując po drodze wychylającą się z pokoju głowę młodszej siostry.

— Tośka, uważaj. Nie wiem, kto może dzwonić o takiej porze, to dość niepokojące. — Usłyszała za sobą, ale jedynie machnęła lekceważąco ręką.

— Nie bój się. Na niego uważam od wakacji — skwitowała, nim otworzyła najpierw drzwi do przedpokoju, a potem te właściwe, wejściowe.

Sebastian stał obsypywany płatkami coraz gęściej padającego śniegu tuż przed nią. Biały puch bardzo wyraźnie odznaczał się na jego ciemnej czuprynie, co dodawało Brodzkiemu uroku, którego nawet Tosia nie mogła mu odmówić. Westchnęła cicho, odsuwając się, by umożliwić mu wejście.

— Chodź, mokry psie — rzuciła złośliwie, co skwitował cichym śmiechem.

Zdjął buty w przedpokoju, po czym jedno po drugim znaleźli się w korytarzu. Węcińska mogła dostrzec szok na twarzy Izy, kiedy ta rozpoznała tajemniczego gościa. Uśmiechnęła się mimowolnie, widząc takie zaskoczenie nastolatki. Podobnie zareagował Brodzki, bo i na jego twarzy dało się dostrzec cień delikatnego uśmiechu. Podszedł pewnie do wmurowanej w podłogę dziewczyny i wyciągnął w jej stronę otwartą dłoń.

— Ty pewnie jesteś Iza, miło poznać. Seba — powiedział tak lekko, jakby właśnie rozmawiał o pogodzie.

Młodsza Węcińska, wciąż ewidentnie zaskoczona, podała mu swoją rękę.

— D-dużo o tobie słyszałam... — zdołała jedynie wydukać, za co została niemal natychmiastowo zmrożona spojrzeniem Tosi.

Sebastian uniósł brwi, a uśmiech na jego twarzy uległ znacznemu poszerzeniu.

— Dobrego czy złego? — rzucił, oglądając się przez ramię na nieco zarumienioną służbową partnerkę.

— Przeważnie dobrego — mruknęła Iza już nieco mocniejszym głosem. — Też miło cię poznać, Seba. Ja... będę już spadać do siebie — dodała, a chwilę później zamykały się za nią drzwi.

Tosia sapnęła ciężko, gromiąc wzrokiem Brodzkiego, który od kilku minut wbijał w nią rozbawione spojrzenie.

— Co się tak szczerzysz? — burknęła, nim wyminęła go w korytarzu i skierowała kroki do salonu.

— Sympatyczna ta twoja siostra — skwitował jedynie, wszedł za nią do przestronnego pomieszczenia i usiadł za stołem po prawej stronie Węcińskiej tak, że mogła doskonale obserwować każdy jego ruch.

— Czasem za dużo gada — odparła niby od niechcenia.

— Nie wiem, spotkałem ją pierwszy raz. — Wzruszył ramionami.

Ich spojrzenia zderzyły się w półmroku pokoju. Przez chwilę toczyli niemą bitwę na wzrok, nim w końcu Tosia naciągnęła rękawy czarnej bluzy nieco mocniej na dłonie i przyłożyła je sobie do policzków. Było jej niewiarygodnie zimno odkąd wrócili z Łówczy.

— Dobra, dość pierdół. Mów, o co chodzi z tą sprawą, bo po to tu jesteśmy — powiedziała wreszcie, przerywając panującą między nimi uporczywą ciszę.

Sebastian odetchnął ciężko i wyjrzał za okno, nim ponownie wrócił spojrzeniem do oczu służbowej partnerki. Bursztynowe tęczówki wpatrywały się w niego z niemal wymalowanymi znakami zapytania, a on wyjątkowo nie chciał udzielić jej odpowiedzi. To było trudniejsze niż wydawało mu się na początku. Nagle wypowiedzenie choćby jednego słowa urastało do rangi ogromnego problemu. Oddech stawał się z każdą chwilą coraz szybszy i bardziej urywany, kiedy Brodzki próbował pozbierać w głowie wszystko to, co miał jej właśnie przekazać.

— Pięć lat temu, w dwa tysiące osiemnastym, zginęła moja narzeczona — wydusił, siląc się na obojętny ton. — Miała na imię Agnieszka i na razie tylko tyle jest nam potrzebne.

Tosia omal nie spadła z krzesła, gdy tylko usłyszała tę wiadomość. I o ile samo stwierdzenie, że stracił kogoś bardzo ważnego, nie zrobiło na niej aż takiego wrażenia — w końcu tego się spodziewała — o tyle fakt, że osobą tą była jego narzeczona, kompletnie zwalił Węcińską z nóg. Nigdy nie powiedziałaby, że Brodzki był kiedyś w tak dojrzałym związku. Nigdy nie powiedziałaby, że mógł się do tego stopnia zaangażować uczuciowo.

Sporo zajęło jej przyjęcie tej informacji do siebie. Przez dłuższą chwilę po prostu siedziała nieruchomo, nie wiedząc nawet, co mogłaby odpowiedzieć. Słowa, które kilkadziesiąt długich sekund temu padły z jego ust, były dla niej jak pocisk penetrujący. Przeszywały na wskroś. Nie pozostawiały nawet chwili na złapanie głębszego oddechu. Właściwie całkowicie ten oddech zabierały.

— To był... bardzo poważny związek — ciągnął dalej, obserwując ją coraz bardziej smutnymi oczami. — Do ślubu odliczaliśmy praktycznie miesiące, ale niewiele z tego na końcu zostało. I teraz będzie ta gorsza część całej historii, ale słuchaj uważnie, bo właśnie ona moim zdaniem coś wnosi do tego bagna. Nie opowiadam ci o tym wszystkim bez powodu. — Westchnął. — Dwunasty sierpnia dwa tysiące osiemnastego roku. Służbę zaczynałem wtedy od osiemnastej, ale przed tym dość mocno się pokłóciliśmy. Podejrzewała mnie o zdradę, której w życiu bym się nie dopuścił. Wiesz, to eskalowało do tego stopnia, że wyszła z mieszkania bez słowa. Nie mogłem za wiele z tym zrobić, bo i tak byłem już grubo spóźniony do roboty... — urwał na moment, by wyjrzeć za okno, a tym samym dać sobie chwilę na uspokojenie coraz bardziej szalejących emocji.

Węcińska patrzyła na niego ze współczuciem wymalowanym na twarzy. Gdy przez dłuższą chwilę nie odwrócił się w jej stronę, a jedynie dłonią delikatnie przetarł okolice oczu, położyła mu dłoń na ramieniu.

— Wiem, Seba, że to ciężkie, ale jestem tu z tobą. Możesz mi zaufać — powiedziała ciepłym, kojącym głosem.

Odetchnął raz i drugi, finalnie powracając do niej spojrzeniem. Tym razem jednak jego oczy były zupełnie inne niż jeszcze przed momentem. Brązowe tęczówki szkliły się od łez.

— Zrobiłem najgorszy błąd mojego życia. Pojechałem na tą cholerną komendę, zamiast iść jej szukać. Odbębniliśmy z Justyną przesłuchanie klienta, w międzyczasie próbowałem się do niej kilka razy dodzwonić. Odebrała tylko raz. Poprosiłem, żeby wróciła do mieszkania, bo chciałem wszystko wyjaśnić po robocie. Ona była strasznie impulsywna, więc powiedziała, żebym nie mówił jej, co ma robić, i rozłączyła się. Potem tylko odrzucała połączenia. Koło dziewiętnastej się poddałem, a koło dwudziestej pierwszej dostaliśmy wezwanie do zdarzenia na Jagiellonów... — głos mu się załamał, ale przełknął stojącą w gardle gulę i po chwili kontynuował: — Pojechałem z Justyną. Dostaliśmy się do zgłaszającej. Stała przy takim budynku, w którym są kosze na śmieci. Nie chciała wejść do środka. Mówiła, że widziała ludzkie zwłoki...

Węcińska z przerażenia aż uchyliła usta. Jej służbowy partner przymknął natomiast oczy, ścisnął palcami nasadę nosa i przez dłuższą chwilę milczał. Tosia mogła jednak wyraźnie dostrzec łzy spływające po jego policzkach. Nie wiedziała, jak mu pomóc. Była w tej sytuacji kompletnie bezradna, a jedynym wyjściem, jakie przychodziło jej do głowy, było po prostu trwanie tuż obok niego i delikatne masowanie po roztrzęsionych ramionach. Dokładnie tak, jak on nie tak dawno temu trwał obok niej.

— Poszliśmy sprawdzić ten budyneczek — zaczął po dłuższej chwili, jednak nie podniósł już na nią wzroku. — Wiesz, czasem ludziom się przewidzi, szczególnie w nocy. Tej tutaj akurat się nie przewidziało... Wszedłem pierwszy. Pod nogami zobaczyłem najpierw krew, potem przesunąłem wzrok trochę dalej. To była Agnieszka. Martwa. Leżała na plecach, miała wykręcony kark i praktycznie zmiażdżoną tylną część czaszki. Na ścianie część mózgu, wszystko spryskane krwią... — Ukrył twarz w dłoniach i tym razem pozwolił cichemu szlochowi opuścić ciało.

Krew.

Morze krwi rozpościerające się pod jego stopami. Ten bolesny widok, który pozostał w nim na zawsze.

To się działo naprawdę. Nie śnił.

I wiedział doskonale, kto leżał ledwie kilka metrów dalej.

Jego narzeczona, kobieta, z którą chciał spędzić resztę życia, nie żyła. Agnieszki Roc już nie było.

Zostały zamglone, szare oczy, zmiażdżona czaszka, skręcony kark, krew. I on, rozsadzany przez ból. Znów był sam, jak przez całe życie, dopóki nie poznał jej.

A teraz znów czuł to, co kiedyś.

Tę rozdzierającą samotność...

Osunął się po ścianie. Brakowało mu tchu, w uszach piszczało, przed oczami widział już tylko ciemność. Serce roztrzaskało się na kawałki już chwilę temu, gdzieś obok jej martwego ciała.

— Lepszego prezentu na urodziny nie mogłem dostać — wysyczał przez zaciśnięte do granic możliwości zęby, a jego głos aż ociekał goryczą i niewyobrażalnym żalem.

Tosia odetchnęła drżąco, przysuwając się do niego bliżej. Objęła służbowego partnera i ostrożnie ułożyła głowę na jego ramieniu. Przez długą chwilę siedzieli w niezmąconej niczym ciszy. Kiedy ponownie usłyszała szloch wydobywający się z jego gardła, nieco zacieśniła uścisk.

— Ciii... Jestem obok, Seba — szepnęła czule.

Jeszcze kilka minut przywracał rozszalały oddech do porządku. Gdy wreszcie podniósł nieco głowę, z wdzięcznością przyjął podaną mu przez partnerkę paczkę chusteczek higienicznych.

— Dzięki — rzucił zachrypniętym od nadmiaru emocji głosem. — Nie jestem pewien, ale chyba widziałem tam różę. Jeśli nie w całości, to płatki na pewno były. Na pewno obok jej głowy leżała karteczka z napisem: „Zemsta jest słodka" zaznaczona krwią, jakby to był jakiś podpis. To wszystko będzie w aktach — dokończył. — Przepraszam, Tośka, że się tak rozklejam, ale ciężko jest o tym mówić nawet po pięciu latach. Szczególnie, kiedy prawdopodobnie ścigam jej zabójcę i znowu jestem w tym wszystkim kompletnie bezsilny — wyrzucił z siebie, nim ponownie ukrył twarz w dłoniach, tym razem by kilkukrotnie ją przetrzeć.

— Pamiętaj, że to nie była twoja wina. Nie przepraszaj — odparła Węcińska niemal momentalnie. — Też wiem, jak to jest stracić kogoś bardzo ważnego. I wiem, że to piekielnie boli — szepnęła uspokajająco. — Złapię go. Obiecuję. Udowodnię mu wszystko, co zrobił — dodała z nową dozą determinacji, gdy się od niego odsuwała.

Brodzki uśmiechnął się smutno. Kiedy tak patrzył w te błyszczące bursztynowe oczy, coraz bardziej przekonywał się, jak silna więź ich łączyła. Nawet teraz, po wszystkich wydarzeniach ubiegłych miesięcy, Tosia była dla niego lekiem na całe zło, delikatnym ukojeniem. Kimś, kogo od zawsze mu brakowało.

— Trzymam kciuki, pani komisarz. Pomogę ci, jak tylko będę umiał — oświadczył przyciszonym głosem.

Uśmiechnęła się w jego stronę delikatnie.

— Mogę mieć pytanie? — rzuciła niepewnie, jakby chciała zbadać grunt.

— Możesz.

— Miała jakichś wrogów? W ogóle kogoś, kto mógłby jej coś takiego zrobić?

Bez wahania zaprzeczył ruchem głowy.

— Nie, a przynajmniej ja o nikim nie wiedziałem.

— A śledztwo w tej sprawie? — ciągnęła.

— Było, ale niewiele z niego wynikło. Nie udało się ustalić sprawcy — odparł cicho.

— Mało dowodów?

— Za słabe dowody, brak świadków. Nikomu nie dali rady udowodnić winy, bo zwyczajnie nikogo nie wytypowali — wyjaśnił już nieco pewniejszym głosem. Nie chciał, żeby długo oglądała go w takim stanie.

— Nie łam się — rzuciła po dłuższej chwili. — Nam uda się go znaleźć.

— To nie przywróci jej życia — odparował z goryczą.

— Tak samo jak mój wysiłek nie przywróci życia moich rodziców, choćbym bardzo chciała — rzekła na to, patrząc mu prosto w oczy. — Nie jesteś w tym sam, Seba. — Na jej twarzy ponownie zamajaczył pokrzepiający uśmiech.

— Dziękuję — mruknął, odwzajemniając jej gest. — Chciałem po prostu, żebyś wiedziała.

— To ja dziękuję za zaufanie. Będę teraz brać pod uwagę, że może działał w przeszłości. Co zrobimy z resztą grupy? Im też wypadałoby powiedzieć — stwierdziła rzeczowo, na co potaknął ruchem głowy.

— Maks wie. Zostają Gabi i Lech... Pomożesz mi w razie czego? — Zerknął na nią.

Bez wahania pokiwała twierdząco głową.

— Mieliśmy się nie zostawić na polu walki, nie?

Parsknął szczerym śmiechem.

— Mieliśmy — potwierdził. — W końcu jesteśmy służbowymi partnerami.

— Zgadza się, aspirancie.

— Cieszę się, żółtodziobie.

Uniosła zaskoczona brwi, mierząc go badawczym wzrokiem.

— Z czego? — zapytała podejrzliwie.

— Że jesteśmy służbowymi partnerami. — Wzruszył ramionami.

Tosia zmarkotniała, ale postanowiła nie mówić mu tego już dzisiaj. Myśl o zmianie partnera po doprowadzeniu obecnej sprawy do końca wciąż była bardzo żywa w jej głowie. Wiedziała, że dla nich obojga będzie to dobra rzecz, a jednak miała też świadomość, jak mocno będzie bolała. Mimo wszystko, tym razem nie chciała drugi raz dać się złapać w tę samą pułapkę.

— Racja. Razem możemy przenosić góry — przytaknęła, choć te słowa niełatwo przeszły jej przez gardło.

Przez dłuższą chwilę siedzieli w kompletnej ciszy. Tosia wbijała nieobecny wzrok w ciemność panującą za oknem, Sebastian rozglądał się natomiast po pokoju. W kącie, tuż przy drzwiach tarasowych, mógł dostrzec dużą klatkę w której leżał jeden z psów Węcińskiej. Poszukał spojrzeniem drugiego owczarka, ale ten chyba nie znajdował się nigdzie w salonie. Brodzki wrócił więc wzrokiem do wciąż ewidentnie mocno zamyślonej partnerki.

— Jutro pokażę ci akta — mruknął wreszcie. — Będziemy się musieli jakoś dostać do archiwum.

Skupiła na nim uwagę, co oznaczało, że wszystko wyraźnie usłyszała.

— W życiu tam jeszcze nie byłam — powiedział nieco zaciekawiona.

Uśmiechnął się delikatnie.

— Zobaczysz, jak to wygląda.

— A kto ma klucze?

Zamyślił się przez chwilę.

— Wydaje mi się, że Darek powinien mieć. Musimy się go tak czy siak zapytać o pozwolenie. Jeżeli nie u niego, to pewnie będą u komendanta — wyjaśnił, a widząc, jak Tosia momentalnie zbladła, prychnął pod nosem. — Aż tak się boisz staruszka?

— Nie żartuj sobie, z nim serio nie ma przelewek — odparła śmiertelnie poważnie. — W razie czego, ty się tam pofatygujesz — zarządziła błyskawicznie.

Uniósł brwi oburzony.

— Mam ci przypomnieć, kto prowadzi śledztwo?

Przewróciła oczami, posyłając mu pełne politowania spojrzenie.

— Pierdol się — syknęła, co skwitował szczerym śmiechem.

— Zabawna jesteś...

Prychnęła pod nosem, co tylko bardziej go rozbawiło.

— W sumie, skoro już powiedziałeś wszystkie ważne rzeczy, to możesz spadać — powiedziała, doskonale markując oficjalny ton.

Przekomarzała się z nim i dobrze to wiedział. Postanowił pociągnąć dalej tę grę.

— Skąd wiesz, że powiedziałem już wszystkie ważne rzeczy? — rzucił prowokacyjnie.

— Nic więcej o śledztwie mi przecież nie powiesz — odparła.

Mierzyła go teraz uważnym spojrzeniem, jakby chciała przejrzeć Sebastiana na wskroś.

— A co, jeżeli mam ci coś jeszcze do powiedzenia? — ciągnął dalej.

Coraz bardziej bawił go jej zmieniający się z minutę na minutę wyraz twarzy. Jeszcze chwilę temu mogłaby z powodzeniem przenieść górę, teraz coraz bardziej traciła rezon. W jej spojrzeniu odczytywał więcej niepewności pomieszanej z ciekawością niż przekonania o słuszności swoich słów, które widział jeszcze chwilę temu.

— W takim razie mi to powiedz — burknęła niecierpliwie.

Uśmiechnął się pod nosem, mrużąc powieki.

— No nie wiem... Zastanowię się...

— Sebastian — warknęła ostrzegawczo.

— Tak mam na imię. — Wzruszył nonszalancko ramionami.

— Nie denerwuj mnie. — Niemal sztyletowała go już wzrokiem.

Uśmiech na jego ustach nieco się poszerzył, ale ostatecznie policjant westchnął lekko.

— Agnieszka urodziła się w tym samym roku, w którym wszystkie nasze ofiary.

Tosia aż uchyliła usta z wrażenia. Przed oczami przelatywała jej jedna za drugą każda znaleziona dotychczas kobieta. Potem wyobraziła sobie też leżącą w kałuży krwi narzeczoną Sebastiana. Część układanki wreszcie wylądowała na swoim miejscu. Mieli przecież wspólny rocznik, czyli coś, co nareszcie pozwoliło im połączyć wszystkie kobiety. To jednak wciąż było nieco za mało. Czym tak bardzo podpadły zabójcy, że postanowił je wszystkie bestialsko pozbawić życia? Czy chciał uskutecznić swój diabelski plan tylko na części kobiet urodzonych w tym roku, czy może na wszystkich, co wydawało się niemalże absurdalne? Co tak naprawdę miała za uszami Agnieszka, że skończyła w taki, a nie inny sposób?

Pytania w głowie Węcińskiej nie chciały przestać się mnożyć. Jej przerażony wzrok spotkał się z niewiarygodnie ciepłymi tęczówkami Brodzkiego. Odetchnęła głębiej, wplatając palce w rozpuszczone włosy.

— Mam dość.

Gdy ich głosy zlały się idealnie w jeden podczas wypowiadania dwóch słów, spojrzeli na siebie zaskoczeni. Pierwszy uśmiechnął się Sebastian.

— Chyba oboje mamy tak samo dość — rzucił rozbawiony, nim podniósł się z zajmowanego miejsca. — Będę spadać, Tośka. Dość już na dzisiaj tej sprawy. Wyśpij się porządnie, bo jutro zaczynamy cyrk od nowa — powiedział jeszcze, kierując krok w stronę drzwi.

— Ten cyrk nigdy się nie kończy — odparła ponuro.

Odprowadziła go do drzwi, poczekała, aż służbowy partner ubierze kurtkę, a potem otworzyła przed nim płytę. W twarze uderzył ich mocny podmuch lodowatego wiatru, a do przedpokoju nasypało się sporo śniegu. Tosia zadrżała mimowolnie z zimna, gdy podnosiła wzrok na wychodzącego Sebastiana.

— Do jutra — rzucił na pożegnanie, machając jej ręką.

Odpowiedziała na ten gest w dokładnie ten sam sposób, poczekała, aż zejdzie po schodach, by finalnie zakluczyć drzwi i znaleźć się z powrotem we wnętrzu domu.

— Iza! — krzyknęła ostrzegawczo, zmierzając w stronę pokoju młodszej siostry. — Zapłacisz mi za to, co dzisiaj do niego powiedziałaś! — dodała złowrogo. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro