26. „Gotowa?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tosia w skupieniu pochylała się nad protokołem oględzin zwłok. Był on zapisany wyjątkowo dokładnie i starannie, co znacznie ułatwiało jej analizę. Ostatnia ofiara, podobnie do wszystkich poprzednich, posiadała w swoim otoczeniu kilka symboli, które zabójca stosował od samego początku. Znaleźli przy niej płatki róży, replikę rewolweru i wyrytą ostrym narzędziem literę, po raz kolejny już „K". Oprócz tego standardowo nie odszukali nic więcej — żadnego dokumentu tożsamości, telefonu, czegokolwiek. Wzorem swoich poprzedniczek, i ta kobieta została pozbawiona twarzy, a jej okolice intymne doszczętnie zmasakrowano. Miała też wyraźnie przebite nożem udo oraz odciętą całą lewą stopę, co również zostało wyszczególnione w protokole.

Węcińska musiała z ciężkim sercem przyznać, że seryjny zabójca przynajmniej na ten moment był nie do zatrzymania. On, ona albo oni zachowywali się bardzo ostrożnie, a kolejne zbrodnie były popełniane z chirurgiczną wręcz precyzją i dokładnością. Na miejscu nie dało się znaleźć żadnych śladów ponad te, które sprawca chciał, żeby zostały znalezione. W tej grze policjanci stale pozostawali na przegranej pozycji. Nie byli już myśliwymi, a zwierzyną.

Kryminalna westchnęła, gdy odkładała protokół na miejsce. Dowiedziała się już wszystkiego, co miał jej do zaoferowania ten dokument. Dalsze ślęczenie nad nim było zwyczajnie bezsensowne.

Już miała się brać za kolejny druk procesowy, będący spisanym protokołem przesłuchania zgłaszającego, ale z toku pracy wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Skierowała wzrok w tamtą stronę, a kiedy w progu dostrzegła sylwetkę Sebastiana, ponownie wróciła do dokumentów.

— Zbieraj się, idziemy do archiwum — rzucił w jej kierunku.

Jeszcze raz uniosła na niego spojrzenie, dodatkowo marszcząc brwi.

— Tak szybko przegadałeś naczelnika, żeby dał nam klucze?

Brodzki wzruszył ramionami.

— Urok osobisty.

Tosia zerknęła na niego z politowaniem, co skwitował szczerym śmiechem.

— Nie posiadasz uroku osobistego — skwitowała, nim podeszła do niego i przystanęła dokładnie naprzeciwko policjanta.

Z tej pozycji musiała nieco zadrzeć głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Na twarzy Sebastiana zagościł zuchwały uśmiech, kiedy tylko nawiązali kontakt wzrokowy.

— Kłamiesz — mruknął nonszalancko, a potem odwrócił się na pięcie i wyszedł na korytarz.

Tosia prychnęła pod nosem, ale poszła w jego ślady. Kilka minut później byli już oboje pod gabinetem naczelnika, skąd zostali odesłani do komendanta. Brodzki wszedł tam jako jedyny. Po chwili był z powrotem za drzwiami z kluczami w ręku, a to oznaczało tylko jedno — otrzymali pozwolenie na wejście do archiwum i fakt ten został odnotowany.

Ruszyli nieśpiesznym krokiem na parter. Po drodze minęli Weronikę z psem, która powitała ich radosnym uśmiechem. Odpowiedzieli w podobny sposób i zaczęli schodzić po schodach. Byli mniej więcej w połowie, kiedy ni stąd ni zowąd dobiegło ich dość głośne: „Cześć". Spojrzeli po sobie zaskoczeni, a potem zgodnie odwrócili się przez ramię.

Tosia odetchnęła lekko, widząc znajomą sylwetkę sekretarki na schodach. Zaczęła się zastanawiać, jakim cudem Ewa zawsze zupełnym przypadkiem przebywa na tym samym piętrze i idzie w tym samym kierunku, w którym zmierza ktoś z członków grupy operacyjnej. Przez ostatnie dwa tygodnie stale, czy to ona, Gabi, Maks, Sebastian czy nawet Lech spotykali kobietę co najmniej kilka razy w ciągu dnia. Taki stan wcale nie należał do częstych, bo na komendzie rzadko kiedy widywało się jedną osobę kilkukrotnie w ciągu jednej służby. Powód był prosty — każdy miał swoje zadania, gdzieś się śpieszył, wyjeżdżał na partol, wracał do pokoju albo już w nim siedział. Kryminalna miała wrażenie, że Ewa ostatnimi czasy nie do końca realizowała swoje obowiązki albo przydzielano jej ich mniej niż zazwyczaj. Gdyby miała co robić, nie widywałaby jej tak często na korytarzach.

Poczekali z Brodzkim aż sekretarka do nich dołączy, przywitali się krótko, a potem Tosia zamilkła, dając wolną rękę w prowadzeniu rozmowy służbowemu partnerowi. Sebastianowi chyba niezbyt podobał się taki obrót spraw, ale nie pozostało mu nic innego, jak tylko ciągnąć dyskusję. Dotarli w ten sposób na parter, gdzie, ku zadowoleniu dwójki policjantów, spotkali zmierzającą właśnie w kierunku pokoju Gabrysię. Ewa zmuszona była się oddalić, zostawiając ich tylko we trójkę.

— Siema Tosia, cześć Seba — przywitała się Kraszewska.

— Dobrze cię w końcu widzieć, Gabi. — Węcińska ożywiła się niemal natychmiast, co delikatnie rozbawiło stojącego obok niej Sebastiana. — Strasznie się ostatnio mijamy — kontynuowała niewzruszenie, nie zwracając nawet uwagi na kompana.

Gabrysia zerkała to na nią, to na Brodzkiego z iskrami w oczach. Widać było, że relacja tej dwójki uległa niejakiej poprawie. Sebastian stał zdecydowanie bliżej Tosi niż stawał jeszcze niedawno i wydawało się, że miał tego pełną świadomość. Węcińskiej za to albo nie przeszkadzał taki stan rzeczy, albo po prostu go ignorowała. Jak nie wyglądałby scenariusz, policjantka z Warszawy i tak czuła ulgę. Bardzo nie lubiła napiętych relacji w zespole.

— Fakt, widziałam cię ostatni raz chyba z tydzień temu — przyznała, posyłając młodszej stopniem koleżance delikatny uśmiech. — Jak się trzymasz?

— Jakoś idzie. Jeszcze. — Tosia delikatnie zmarszczyła nos.

— Oby tak dalej, jesteś super silną babką — skwitowała Gabi. — Gdzie lecicie, co? — zapytała i tym razem skierowała spojrzenie na milczącego od dłuższej chwili Sebastiana.

— Do archiwum — rzucił. — Ogarniemy jedną sprawę i wracamy do pokoju. Muszę tobie i Lechowi coś powiedzieć — dodał jeszcze.

Kraszewska nieco szerzej otworzyła oczy, a jej brwi powędrowały wyżej na czoło.

— Czemu akurat mnie i jemu? — bąknęła nieco zaskoczona.

— Wszystko wyjaśnię później — odparł na to.

Wydawało jej się, że w jego głosie usłyszała nutę strachu. Nie dane jej było jednak długo rozmyślać nad tą kwestią, bo do rozmowy ponownie wtrąciła się Tosia.

— Zaufaj mu, Gabi. Akurat w tej sprawie warto — powiedziała ciepło, a jej bursztynowe oczy patrzyły w oczy Gabrysi z niebywałym spokojem oraz pewnością.

Kraszewska kiwnęła głową, a potem zaczęła wchodzić po schodach. Dwójka kryminalnych ruszyła w swoją stronę. Kiedy już oddalili się na tyle, że współpracowniczka nie mogła ich dosłyszeć, Sebastian odetchnął z ulgą.

— Dzięki, żółtodziobie — mruknął, zerkając na nią z ukosa.

Po twarzy Węcińskiej błąkał się cień niemrawego uśmiechu.

— Jesteś beznadziejny w ucinaniu dyskusji, których nie chcesz ciągnąć — podsumowała ironicznie, na co wywrócił rozbawiony oczami, ale nie odezwał się już więcej.

W ciszy doszli pod drzwi archiwum, które Brodzki bez większych problemów otworzył kluczami. Pchnął ciężką płytę, przepuścił partnerkę przodem, a sam zamknął drzwi i po chwili już szedł ramię w ramię z Tosią, która zaciekawiona rozglądała się po wielkim pomieszczeniu.

— Nie wiedziałam, że to jest tak ogromne — mruknęła z podziwem.

— Jest większe niż myślisz. Chodź — odparł, po czym wysunął się nieco na przód.

Szedł dobrze zapamiętaną trasą do jednej z wielu stojących tu pancernych szaf. Znał całe to archiwum jak własną kieszeń. Miejsce, w którym leżały akta tej sprawy, już szczególnie.

Pod szafę dotarli po minucie, potem Sebastian odszukał właściwy kluczyk znajdujący się w pęku wszystkich innych i przekręcił go w zamku. Blaszane drzwiczki skrzypnęły, po czym otworzyły się, ukazując kilka teczek. Wziął w dłoń tę leżącą na samej górze. Westchnął cicho, kiedy odczytał widniejący na białym kartonie podpis: „AKTA DOCHODZENIA/ŚLEDZTWA", a tuż pod nim zapisany czyimś starannym pismem tytuł: „Agnieszka Roc".

— Gotowa? — zapytał nieco zachrypniętym głosem.

— Bardziej nie będę — odszepnęła, śledząc bacznym spojrzeniem każdy jego ruch.

Zamknął szafę pancerną i skierował się do niewielkiego biurka stojącego nieopodal. Przystanął nad nim, by już po sekundzie położyć na blacie teczkę i otworzyć akta na pierwszej stronie. Przed jego oczami stanęły jedne z najdrastyczniejszych zdjęć zrobionych tamtej nocy na miejscu zdarzenia. Delikatnie przymrużył powieki, jakby chciał strącić z nich ślady wspomnień. Coś w jego klatce piersiowej boleśnie zakuło, dając znać o potworach, które uśpione czekały tylko na odpowiedni moment.

Przebudzenie jego demonów miało miejsce właśnie teraz, gdy w odrętwieniu wlepiał bezmyślny wzrok prosto w zamglone, jasne oczy trupa. Jego narzeczonej.

— Kurwa...

Zdławiony głos pozwolił mu na częściowy powrót do rzeczywistości. Obejrzał się na stojącą tuż obok, zszokowaną do granic możliwości Tosię. Nie zblokowała z nim spojrzenia, wciąż patrzyła prosto na zdjęcia, które chwilę temu ukazały się ich oczom.

— Tutaj masz zbliżenia na twarz i oczy. Pod spodem jest reszta zdjęć, jak zakładam — powiedział słabnącym z każdą chwilą głosem. Musiał naprawdę walczyć ze sobą, by nie wybuchnąć płaczem. Ostatni raz oglądał te zdjęcia niedługo po ich zrobieniu.

Służbowa partnerka spojrzała na niego zaniepokojona.

— Seba, nie musisz na to patrzeć. Właściwie lepiej byłoby, gdybyś tego nie robił — bąknęła niepewnie. — Poradzę sobie z ogarnięciem akt — zadeklarowała, wciąż nieustępliwie patrząc w jego oczy.

Pokręcił głową, zaciskając z całej siły zęby.

— Jakoś dam radę — wydusił.

Westchnęła ciężko, ale nie powiedziała nic więcej. Bez słowa odsłoniła kolejne fotografie, które były dla Brodzkiego chyba nawet gorsze od poprzednich. Te przedstawiały całą sylwetkę, ze szczegółowymi zbliżeniami na roztrzaskany tył głowy. Kryminalny zaczerpnął więcej powietrza, teraz już całkowicie zasłaniając oczy dłońmi. Tosia miała rację. Nie dawał rady na to patrzeć.

Węcińska widząc, co się dzieje, postanowiła momentalnie reagować. Na moment odłożyła materiał dowodowy i położyła dłoń na drżącym ramieniu partnera.

— Nie pozwolę ci katować się tym kolejny raz — rzuciła stanowczo.

Krajało jej się serce, gdy widziała, jak bardzo cierpiał. Sama miała ochotę natychmiast zamknąć tę teczkę i nigdy więcej do niej nie wracać. Nie wyobrażała sobie nawet bólu, który musiał odczuwać Sebastian. Na tych zdjęciach nie znajdowała się przecież kompletnie obca mu osoba. Była tam kobieta, którą niewątpliwie kochał nad własne życie. Oglądanie jej zbezczeszczonych zwłok musiało być okrutnie traumatycznym przeżyciem.

— Seba, słyszysz mnie? — zapytała ostrożnie, kiedy wciąż nie odsunął dłoni od twarzy.

— Słyszę — wymamrotał nieco silniejszym głosem. — Przepraszam, Tosia. — Spojrzał na nią zbolałym wzrokiem, od którego aż ugięły się pod nią nogi.

Wzięła głębszy oddech, delikatnie przesuwając dłonią po jego ramieniu.

— Nie przepraszaj. Najlepiej odwróć się plecami do teczki i nie próbuj nawet patrzeć — poleciła. — Sama dam radę, naprawdę. Nie chcę, żeby to raniło cię bardziej, niż już jesteś zraniony — szepnęła jeszcze, potem poczekała, aż odwróci się tyłem, a kiedy już wykonał jej polecenie, powróciła wzrokiem do zdjęć.

W oczy rzuciła jej się zakopana pod innymi fotografia obrazująca karteczkę z napisem, o którym wspominał Brodzki ubiegłego wieczora. Zemsta jest słodka, odczytała w myśli. Zmarszczyła brwi, przyglądając się dokładnie koślawym literom postawionym na starannie przygotowanym, białym papierze naznaczonym w rogu szkarłatną krwią.

W jej głowie kłębiło się teraz miliony pytań. Za co zemsta? Na kim — Sebastianie czy Agnieszce? Dlaczego akurat tego dnia? I skąd zabójca wiedział, kiedy ma uderzyć?

Tosia z reguły szybko łączyła fakty. W tym przypadku nie mogło być inaczej. Błyskawicznie uświadomiła sobie, że zabójca musiał znać albo Agnieszkę, albo Sebastiana. Musiał też żywić do któregoś z nich jakąś urazę. Patrząc na wymiar obrażeń ofiary oraz wyjątkową brutalność, z jaką została zabita, młoda policjantka brała pod uwagę tylko naprawdę ciężkie zatargi.

— Jest coś, o czym nie wiem, ale musisz mi to powiedzieć teraz. Inaczej może być już za późno — odezwała się wreszcie zdecydowanym głosem. Zamknęła teczkę, chowając tam też wszystkie zdjęcia. — Odwróć się — poprosiła.

Po chwili mogła czuć na sobie brązowe, przepełnione bezradnością spojrzenie. Pokręcił głową i westchnął ciężko.

— Nie wiem, co więcej mógłbym ci na ten temat powiedzieć. Naprawdę wiesz wszystko — rzucił z rezygnacją.

— Wybacz tę bezpośredniość, ale musisz opowiedzieć mi wszystko od samego początku. Od dnia, w którym ją poznałeś. Mam niejasne przeczucie, że w waszej przeszłości znajdę odpowiedź — odparła bez cienia zawahania. — Ode mnie i od twoich słów zależy bezpieczeństwo przyszłych ofiar i twoje bezpieczeństwo. Potraktuj to jak przesłuchanie, Sebastian — dodała śmiertelnie poważnie.

Kiedy patrzyła mu z tą niesamowitą determinacją w oczy, nie mógł zrobić nic innego, jak tylko przystać na jej propozycję. Uśmiechnął się smutno, wciąż lustrując bursztynowe tęczówki. Rysy twarzy Tosi po chwilowym wyostrzeniu teraz wyraźnie złagodniały, a w jej spojrzeniu mógł dostrzec współczucie oraz troskę.

Ona naprawdę się o niego martwiła.

— To jak? — rzuciła po dłuższej chwili ciszy.

— Za składanie fałszywych zeznań przed tobą też grozi mi odpowiedzialność karna z dwieście trzydziestego trzeciego, pani komisarz? — mruknął przekornie.

Prychnęła śmiechem, mrużąc przy tym oczy.

— Tak, durniu — skwitowała rozbawiona.

***

Gabrysia z niecierpliwością stukała długopisem o blat biurka. Zamyślone spojrzenie wbijała w obraz za oknem i całkowicie przestała zwracać już uwagę na znajdującego się w pokoju Maksa. Kolejne uderzenia przyjemnie stymulowały jej mózg, który jak na złość podsuwał policjantce całe masy chaotycznych, pozbawionych połączenia myśli.

— Gabi...

Głos Zielińskiego skutecznie wyrwał ją z letargu. Spojrzała na niego wciąż jeszcze trochę nieobecnym wzrokiem, jednak nie zaprzestała stukania. Jej zespołowy partner pokręcił z dezaprobatą głową.

— Czym ty się tak denerwujesz? — zapytał z dużą dozą niepokoju.

Przywrócił tym Kraszewską już w całości do rzeczywistości. Odetchnęła ciężko, nim przetarła delikatnie oczy.

— Spotkałam dzisiaj po odprawie Tosię i Sebę. Brodzki powiedział, że ma mnie i Lechowi coś do wyjaśnienia, ale nie chciał doprecyzować, co. No i teraz cały czas myślę, o co mogło mu chodzić — wyjaśniła z rezygnacją.

Maks uśmiechnął się niemrawo.

— Ach, ta księżniczka. Zawsze gra taką tajemniczą — rzucił z przekąsem. — Pewnie chodzi o coś związanego ze śledztwem. Nie martw się. Skoro nie powiedzieli ci tego wtedy, to na pewno ta kwestia może chwilę poczekać i nie jest tak pilna — dodał uspokajającym głosem.

Kraszewska posłała mu delikatny, wdzięczny uśmiech.

— Dzięki — mruknęła. — Wiemy coś na temat naszego ostatniego trupa? — poruszyła już zupełnie inną sprawę.

Zieliński rozciągnął się na krześle i pokręcił przecząco głową.

— Jeszcze nic, ale moja służba dopiero się dzisiaj zaczyna. Mam całe osiem godzin i ewentualne nadgodziny do wykorzystania — odparł zuchwale, co skwitowała szczerym śmiechem.

— Nie masz lepszego zajęcia, że chcesz nadprogramowo siedzieć w robocie? — rzuciła rozbawiona.

Maks westchnął ciężko.

— Mam córkę i rodzinę w Rzeszowie. Chciałbym już bardzo tam wrócić, więc robię wszystko, żeby szybko ogarnąć to nasze małe bagienko — wyjaśnił.

— Rozumiem — odparła. — W takim razie bierzmy się do roboty. We dwójkę może pójdzie to jakoś szybciej.

Zgodził się ochoczo na jej propozycję, dzięki czemu już po chwili oboje zajmowali się jednym tematem. Tak bardzo wchłonęła ich praca, że nawet nie zauważyli, kiedy za oknem powoli zaczął zapadać zmrok. Z amoku wybudziło ich dopiero pojawienie się najpierw Lecha, a dwie minuty po nim także Tosi i Sebastiana. Gabi niemal natychmiast skierowała spojrzenie na Brodzkiego, który wyglądał, jakby zobaczył chwilę temu ducha.

Kraszewska zmarszczyła brwi. To nie był ten wiecznie pewny siebie, roześmiany i beztroski Sebastian. Coś zauważalnie zmieniło się w ogóle jego zachowania. Domyślała się, że to „coś" musiało mieć miejsce podczas wyprawy kryminalnych do archiwum. Wiedziona tą myślą przeniosła wzrok na Tosię. Tutaj z kolei chyba niewiele się zmieniło — Węcińska wprawdzie była przygaszona, ale Gabi mogła to wytłumaczyć nieco inaczej. Jej zespołowa koleżanka nie tak dawno temu straciła oboje rodziców. Nie dało się nad tym przejść obojętnie i Gabrysia miała tego doskonałą świadomość. Ona też straciła rodzica. Wprawdzie nie w ten sposób, co Tośka, ale dobrze znała jej ból. Miała jedynie siedem lat, kiedy jej ojciec dopuścił się szeregu zdrad na matce. Zostawił ją samą z trójką dzieci, bez pracy i jakiegokolwiek źródła utrzymania. Lata dziewięćdziesiąte to nie były łatwe czasy, a to wydarzenie jeszcze bardziej pogorszyło i tak już kiepską sytuację Kraszewskiej oraz jej rodziny. Dla małej Gabi tamta sytuacja nawet teraz pozostawała niezwykle bolesnym wspomnieniem. Ojca nie spotkała już nigdy więcej. Tak naprawdę przestała dla niego istnieć. On dla niej też. Pochowała go w wieku siedmiu lat pod gruzami zawalonego dziecięcego świata.

— Gabi i Lechu, jako jedyni jeszcze nie wiecie. Należy wam się ta wiedza. Całemu śledztwu się w sumie należy.

Oderwała wzrok od sylwetki Tosi, spoglądając na służbowego partnera Węcińskiej. Przesuwał spojrzeniem od Kraszewskiej na Lecha i z powrotem, a w jego brązowych oczach odmalowało się coś na kształt strachu.

— To coś poważnego? — mruknęła niepewnie, postanawiając najpierw nieco zbadać grunt.

Tosia oparła się o biurko tuż obok Sebastiana. Gdy jej spojrzenie zblokowało się ze spojrzeniem Gabrysi, policjantka już wiedziała, że ta historia, choć jeszcze nieopowiedziana, niesie ze sobą całe mnóstwo bólu.

— Na tyle, że nie możemy tego pominąć — odparła łagodnie Węcińska. — Panie komisarzu, pozwoli pan, że panu również przedstawię bieg wydarzeń. — Odwróciła głowę w kierunku Lecha, który jedynie milcząco skinął głową, z zaciekawieniem wpatrując się w kobietę. — Wiecie, dotychczas nasze działania skupiały się tylko na teraźniejszości. Nic dziwnego. Nie byliśmy w stanie zapobiec serii, a w przeszłości nie mieliśmy czego szukać. Kolejne ofiary wcale nie rzucały wiele światła na sprawę. Do czasu. Do tej pory zabitych kobiet znaleźliśmy pięć. Każda z nich czymś się od siebie różniła, ale po ustaleniu tożsamości trzech z nich coś wreszcie się nawinęło. Wszystkie urodziły się w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym roku, prawda? — rzuciła retorycznie. Każdy i tak znał odpowiedź na to pytanie. Kiedy więc wszyscy skinęli potwierdzająco głowami, Tosia postanowiła odwrócić spojrzenie na Sebastiana. — Chcesz mówić? — zapytała łagodnie.

Brodzki westchnął cicho.

— Mogę — rzucił ostatecznie.

Mógł niemal namacalnie poczuć na sobie wzrok współpracowników. Z wysiłkiem pokonał dławiącą go w gardle gulę, odgonił sprzed oczu niechciane, bolesne wspomnienia i wreszcie podjął:

— W dziewięćdziesiątym piątym urodziła się moja narzeczona, która zginęła w dwa tysiące osiemnastym. Właściwie, to powinienem powiedzieć, że została zabita. Sprawca do dzisiaj nie został ustalony.

Reakcje Gabi i Lecha, choć dobrze maskowane, nie umknęły jego uwadze. Oboje byli w naprawdę ciężkim szoku i nie dało się tego nie zauważyć. Nawet jeśli zachowali niemal idealnie pokerowe twarze, ich oczy mówiły same za siebie.

— I moglibyśmy to nazwać splotem nieszczęśliwych wypadków, gdyby nie fakt, że przy jej ciele też była czerwona róża, a dodatkowo karteczka z napisem mówiącym, że zemsta jest słodka, zaznaczona w prawym dolnym rogu krwią. Do dzisiaj nie wiem, o co mogło chodzić — dokończył zarysowywać historię tak szybko, jak to było możliwe, dając współpracownikom nieco czasu na ochłonięcie.

Przez długą chwilę w pokoju panowała przejmująca cisza. Zarówno Kraszewska, jak i Jabłoński, trawili informacje, Tosia wymieniała się z Maksem spojrzeniami, w których mieszały się zakłopotanie i smutek, natomiast Sebastian desperacko próbował zawiesić wzrok na czymś innym niż oczy policjantów. Nie chciał patrzeć im teraz w twarze. Czuł się tak, jakby to, co przed chwilą powiedział, było tylko próbą łączenia ze sobą dwóch spraw na siłę. Jakby tylko coś sobie ubzdurał, a potem wmówił to też najlepszemu przyjacielowi i służbowej partnerce.

— Rany... — Ciszę przerwał nareszcie nieco zachrypnięty głos Gabi. — Na początek, Sebastian, to cholernie ci współczuję takiej sytuacji i bardzo mi przykro — dodała, spoglądając na aspiranta.

— Mnie tak samo, Brodzki — odezwał się cichym głosem Lech. — Coś okropnego.

— Chodzi bardziej o powiązanie tego z naszą sprawą — bąknął nieco zakłopotany kryminalny. — Wiecie, gdybym czegoś tam nie widział, to nikomu bym o tym nie mówił. Ale obecność róży i ten sam rocznik jednak dają wiele do myślenia. Przede wszystkim każą zakładać, że działał już w przeszłości — wyjaśnił nieco pewniejszym głosem.

— I że być może ma też na celowniku ciebie, Seba — wtrącił Maks, wbijając nieustępliwe spojrzenie w przyjaciela.

Brodzki zerknął na niego przelotnie.

— Jestem facetem, Maks. — Posłał Zielińskiemu krzywy, ironiczny uśmiech. — On poluje na kobiety.

— Księżniczka to kobieta. — Policjant wzruszył nonszalancko ramionami.

Wszyscy zgromadzeni w pokoju parsknęli śmiechem po jego słowach, co niewątpliwie schlebiało operacyjnemu. Zadowolony z siebie odnalazł odpowiedni plik na komputerze i skupił się na jego analizie.

— To po to szliście do archiwum? — zagadnęła tymczasem Gabi.

— Dokładnie po to — odpowiedziała Tosia. — Oglądałam zdjęcia z tego zabójstwa. Powiem wam, że to nie wygląda dobrze. Też dam wam je do przejrzenia, tylko musimy się tam jeszcze raz przejść — dodała.

— No dobra, to ogarniecie sobie później — odezwał się ponownie Maks. — Teraz to ja mam coś do powiedzenia, więc proszę słuchać mnie uważnie, bo nie będę się powtarzał.

Węcińska spojrzała na przyjaciela rozbawiona spod nieco uniesionych brwi.

— Mów, larwo — bąknął Sebastian, krzyżując ze sobą ręce.

— Pierwsza ofiara, ta z wyrytą literą „K" znaleziona przy kapliczce, ta której tożsamości nie mogliście ustalić przez ładnych parę tygodni, nazywała się Katarzyna Lipińska. Z tego, co udało mi się ustalić, od kilku lat mieszkała i pracowała w Stanach Zjednoczonych. Właśnie dlatego nie było jej w naszych bazach zaginionych — wyjaśnił tak lekko, jakby rozmawiał o pogodzie. — Pogadałem sobie z waszym naczelnikiem, potem komendantem, no i poszedł też cynk do Warszawy. Oni za to pogadali sobie z ludźmi z USA. Faktycznie, za oceanem mieli zaginioną o takich danych personalnych — dopowiedział jeszcze.

Widok zszokowanych oczu wpatrujących się tylko i wyłącznie w niego był dla Maksa nieco zabawny. Uśmiechnął się pod nosem. Skoro nawet Sebastian był pod wrażeniem tego wyczynu, to śmiało można się było chwalić.

— Jak ty do tego doszedłeś? — zapytała zaskoczona Węcińska.

— Oj, Tosia, Tosia... Ma się swoje sposoby. — Puścił jej oczko, posyłając przy okazji pobłażliwy uśmiech.

— Nie sądziłem, że mamy w zespole takiego geniusza — skwitował Lech. — Patrząc po waszych twarzach, to nie spodziewałem się fajerwerków, jeśli o inteligencję chodzi — dodał, co Zieliński skwitował rozbawionym prychnięciem.

— Jakbym ja spojrzał na Brodzkiego, to też bym się nie spodziewał fajerwerków — rzucił złośliwie, na co Sebastian zgrzytnął zębami. — Dziewczyny to prawdziwe maszyny do rozwiązywania trudnych spraw, ale Seba? — Posłał wyzywające spojrzenie przyjacielowi.

— Od Maksa też nie można za wiele oczekiwać. Ja przynajmniej mam jakiekolwiek doświadczenie w pracy prawdziwego policjanta, a nie ziomka od komputerów — odparował kryminalny.

— Jak dzieci... — westchnęła nieco rozbawiona Tosia, która właśnie zajmowała miejsce za biurkiem.

Słysząc śmiech Gabi, sama nie mogła się powstrzymać od uniesienia kącików ust ku górze. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro