36. „Tęskniłem, Tosia..."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Media: „Do I Wanna Know" - Arctic Monkeys

Tosia szła z Gabi zaśnieżonym parkingu. Atmosfera była naprawdę magiczna. Białe płatki nie chciały przestać sypać się z nieba, mimo że na ziemi leżała już naprawdę gruba warstwa śniegu. Policjantkom nieszczególnie przeszkadzał ten stan rzeczy. Nieśpiesznym krokiem zmierzały w kierunku stojącej na miejscu, niedawno odśnieżonej skody.

Tosia została nieco z tyłu za swoją koleżanką tylko po to, żeby nabrać w dłoń śnieg, a następnie uformować z niego kulkę. Podniosła się z kucek, przymierzyła i oddała perfekcyjny strzał. Śnieżka trafiła idealnie w okrytą kapturem głowę Gabrysi, która momentalnie obróciła się przez ramię, mierząc kryminalną morderczym spojrzeniem. Węcińska wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu, jednak nie przyniosło to żadnych efektów. Po chwili biała kulka leciała w jej kierunku, ale kryminalna zgrabnie odskoczyła, nie dając się trafić.

- Oj, Gabi, z celem to u ciebie słabo - rzuciła prześmiewczo, kiedy podbiegała do koleżanki.

Kraszewska uśmiechnęła się kwaśno.

- Strzelać to ja bardzo nie lubię - odparła.

- Ja na początku też nie lubiłam, ale odkąd trafiłam tutaj, na strzelnicy jestem regularnym bywalcem - powiedziała Tosia. - Jeżeli masz służbowego partnera, który z zamkniętymi oczami byłby w stanie ustrzelić środek tarczy, to nie możesz pozostać gorsza od niego - dodała rozbawiona.

Gabi posłała jej zaskoczone spojrzenie.

- Aż taki dobry jest?

- Aż taki.

Kraszewska pokiwała z uznaniem głową.

- Szacuneczek. Ja bym tak chyba nie mogła...

- Myślę, że to kwestia indywidualna. Ty nie lubisz strzelać, ale jesteś lepsza w jakiejś innej dziedzinie - mruknęła Tosia, wsiadając za kierownicę nieoznakowanego radiowozu.

Poczekała, aż Gabi zajmie miejsce pasażera, po czym odpaliła silnik. Chwilę jeszcze stała w miejscu, by rozgrzać jednostkę napędową, i dopiero po tym czasie ruszyła. Zaczęły powoli toczyć się w kierunku szlabanu oddzielającego parking dla funkcjonariuszy od parkingu interesantów.

- Możesz mieć rację - uznała siedząca obok niej policjantka.

- Mam rację - odparła pewnie kryminalna. - Mówiłam to już niejeden raz, że o wiele bardziej wolałabym mieć ciebie za służbową partnerkę. Bardziej od Seby ogarniasz typowo umysłową robotę - dodała.

Po jej twarzy błąkał się ledwie zauważalny cień uśmiechu, który jednak Gabrysia doskonale wychwyciła.

- Oj, nie narzekaj, Brodzki cholernie szybko łączy fakty.

Tosia parsknęła ironicznym śmiechem.

- Za krótko z nim jeszcze pracowałaś... - mruknęła jedynie pobłażliwie.

Wyjechały już na ulicę, dlatego kryminalna dodała nieco więcej gazu. Dzięki temu pod budynkiem liceum znalazły się w mgnieniu oka. Węcińska już miała opuszczać samochód, ale zatrzymał ją delikatny chwyt na nadgarstku. Obejrzała się zaskoczona w kierunku swojej towarzyszki.

- Wiesz co, Tosia... Nie mówiłam ci tego, ale z tobą pracowało mi się chyba najlepiej z całej grupy. Masz w sobie tyle energii i wiary, że naprawdę ciężko w cokolwiek wątpić, kiedy jesteś obok. Nie zmieniaj się, dziewczyno - rzekła ciepło Gabi.

Kryminalna poczuła czerwieniejące policzki, ale wciąż dzielnie patrzyła swojej koleżance w oczy.

- Dzięki - mruknęła nieśmiało. Nie przywykła do otrzymywania takich komplementów. - Praca z tobą to też była czysta przyjemność - dodała jeszcze, a kiedy Gabi posłała jej wdzięczny uśmiech, sama nie mogła powstrzymać unoszących się ku górze kącików ust. - Chodź, mamy jeszcze sprawy do dokończenia - rzuciła, nim wysiadła z samochodu.

Po chwili zgodnie wchodziły do budynku lubaczowskiego liceum. Ku ich wielkiemu niezadowoleniu, pojawiły się w środku idealnie podczas przerwy obiadowej, co wcale nie grało na ich korzyść. Przeciskanie się przez stłoczonych na ciasnym korytarzu uczniów było wyjątkowo upierdliwe, kiedy miało się zapięty na biodrach służbowy pas z przymocowaną do niego kaburą, a dodatkowo jeszcze kamizelkę balistyczną schowaną pod ubraniami. Ostatecznie jednak Tosi i Gabrysi udało się jakimś cudem dotrzeć pod drzwi sekretariatu, gdzie wyjęły z kieszeni legitymacje. Ściskając je w dłoniach, zapukały, a po usłyszeniu zaproszenia weszły do środka.

Szok, który odmalował się na twarzy sekretarki, gdy pokazały jej blachy, był nie do podrobienia. Kobieta wydukała jedynie, że zaraz przyprowadzi dyrektora, a potem zniknęła za drzwiami. Policjantki wykorzystały ten czas na wymienienie porozumiewawczych spojrzeń oraz rozejrzenie się po pomieszczeniu. W oczy nie rzuciło im się nic szczególnego, więc po prostu spokojnie czekały na przybycie dyrektora. Mężczyzna wszedł do sekretariatu już niedługo później i niemal od progu obrzucił kobiety podejrzliwym spojrzeniem.

- Starsza sierżant Antonina Węcińska i sierżant sztabowa Gabriela Kraszewska, Komenda Powiatowa Policji w Lubaczowie. - Tosia wyuczonym ruchem otworzyła mu legitymację przed oczami. - Byłam tu kilka dni temu, może mnie pan pamięta. Sprawdzałam razem z kolegą listę uczniów jednej klasy. Dzisiaj chciałabym porozmawiać z wychowawczynią tej klasy - wyjaśniła krótko. - Moja prośba podyktowana jest potrzebami śledztwa - dodała jeszcze profilaktycznie, w razie gdyby dyrektor próbował stawiać jakiś opór.

Na jego twarzy nie doszukała się wyrazu sprzeciwu - konsternacja ustąpiła jedynie miejsca zrozumieniu. Wyszedł z sekretariatu szybkim krokiem, a po chwili wrócił z niską, na oko sześćdziesięcioletnią kobietą u boku. Tosia znała już tę nauczycielkę, bo to właśnie ją rozpytywał Sebastian, gdy przyjechali tu po raz pierwszy. Teraz miała do kobiety szereg nieco inaczej ukierunkowanych pytań, toteż poprosiła, by poszła za nią do osobnego pomieszczenia. Tym sposobem po chwili zostały z Gabi same w jej towarzystwie.

Węcińska poprosiła nauczycielkę o zajęcie miejsca, a sama stanęła naprzeciw niej.

- Chciałyśmy z panią porozmawiać o Sandrze Woźniak, która w dwa tysiące jedenastym zaczęła tutaj naukę na profilu biologiczno-chemicznym. Z nieznanych nam przyczyn była wykreślona z listy uczniów. Wie pani może, co się z nią stało? - zapytała, podsuwając kobiecie wydruk listy.

Nauczycielka chwilę jeździła wzrokiem po zamieszczonych tam nazwiskach, wreszcie odetchnęła, opuściła okulary lekko niżej na nos i spojrzała w oczy policjantki ze swego rodzaju bezradnością.

- Niestety, niewiele paniom pomogę - oświadczyła zrezygnowana. - To był mój najlepszy rocznik, dobrze je wszystkie pamiętam, ale Sandra na początku drugiej klasy przeniosła się do innej szkoły. O ile dobrze kojarzę, gdzieś w Rzeszowie - wyjaśniła. - Od tego czasu nic więcej o niej nie słyszałam, przykro mi.

Tosia westchnęła cicho, niemal niesłyszalnie. Nie takiego obrotu spraw się spodziewała. Mimo wszystko nie dała po sobie poznać zawodu i uśmiechnęła się pokrzepiająco w stronę wyraźnie skruszonej kobiety.

- Dobrze, a czy przez ten okres, kiedy uczyła się tutaj, miała jakieś problemy, na przykład z koleżankami czy rodziną? - zadała kolejne pytanie.

- Wie pani, chyba nie... Zawsze była raczej cicha i wycofana, nie toczyła z nikim wojen, nie za wiele się odzywała na lekcjach, w życiu towarzyskim klasy prawie jej nie było... - mruknęła nauczycielka po namyśle. - To zawsze było bardzo ciche dziewczę. Niekoniecznie dobrze szła jej nauka, szczególne problemy miała z biologią. Pamiętam, bo sama ją uczyłam. - Spojrzała z wahaniem na policjantki, które wymieniły między sobą krótkie spojrzenia.

Choć nie odezwały się nawet słowem, obie zgodnie stwierdziły, że ciągnięcie tej rozmowy dalej nie będzie mieć nawet najmniejszego sensu. Trzeba było dowiedzieć się, do jakiej szkoły została przeniesiona Sandra Woźniak i dopiero tam szukać ewentualnych odpowiedzi.

- Wie pani, do jakiej szkoły się przeniosła? - rzuciła po chwili ciszy Tosia.

- W archiwum powinniśmy to mieć, musicie panie zapytać sekretarki - odparła kobieta.

- Rozumiem - odezwała się milcząca dotąd Gabi. - Pamięta pani, kto był ojcem Sandry? - dopytała.

- Tak, Roman Woźniak, ten nasz lubaczowski chirurg.

- Bardzo dziękujemy za poświęcony czas - rzekła Kraszewska, poczekała, aż nauczycielka wstanie z zajmowanego miejsca, a potem we trzy wyszły z pokoju.

Nauczycielka opuściła sekretariat, zostawiając policjantki w towarzystwie dyrektora oraz sekretarki. Tosia poprosiła o wskazanie szkoły, do której przeniosła się Sandra, a kiedy dyrektor i sekretarka zniknęli w drugim pomieszczeniu, wystawiła w kierunku Gabi zaciśniętą pięść. Jej koleżanka bez wahania zbiła żółwika.

- Przynajmniej tożsamość zabójcy nam się zgadza - mruknęła Węcińska.

- Chociaż tyle...

Kilka minut później do gabinetu wrócił dyrektor. Poinformował, że dziewczyna przeniosła się do I Liceum Ogólnokształcącego imienia księdza Stanisława Konarskiego w Rzeszowie. Od tej pory to właśnie w tej placówce grupa operacyjna miała szukać głębszych informacji na temat Sandry Woźniak.

***

W szpitalu Tosia pojawiła się dwadzieścia minut po piętnastej z całą masą niepewności i szaleńczo bijącym sercem. Nie wracała nawet do domu, by się przebrać. Na komendzie zostawiła jedynie kamizelkę balistyczną, a potem przyjechała tutaj. Służbowy pas grał poniekąd na jej korzyść. Podejrzewała, że nie zostałaby wpuszczona do sali, gdyby przyszła nieumundurowana i bez blachy. Sumienie wprawdzie wyrzucało jej delikatnie, że nadużywa swoich uprawnień, ale zaraz sprytnie je zagłuszyła. Mieli przecież porozmawiać także na służbowe tematy.

Wylegitymowała się szybko w recepcji, a potem zaprowadzono ją pod właściwe drzwi. Gdy tak stała przed białą płytą, miała wrażenie, że serce zaraz opuści jej klatkę piersiową, a żołądek skręci się w supeł i już nigdy nie rozwiąże. Z ciężkim oddechem niepewnie zapukała do drzwi. Po usłyszeniu słów zaproszenia, wiedziała już, że odwrotu nie ma. Drżącą dłonią nacisnęła klamkę, wchodząc do środka. Ich spojrzenia spotkały się tuż po otworzeniu drzwi. Praktycznie ugięły się pod nią kolana, kiedy uświadomiła sobie z całą mocą fakt, że Sebastian naprawdę żył.

Siedział na łóżku, opierając się o ścianę. W lewej dłoni trzymał telefon, który jednak powoli się z niej już wysuwał, drugą rękę położył luźno na prawej nodze. Ubrany w czarny, szeroki t-shirt oraz szare dresy wyglądał tak, jakby nic złego nigdy mu się nie stało. Ciemnobrązowe loki pozostawił w absolutnym nieładzie, co dodawało mu uroku. Roześmiane ciemne oczy były skupione tylko na niej. Całości dopełnił delikatny uśmiech, który pojawił się na jego twarzy w momencie, kiedy zobaczył Tosię w progu.

Domknęła za sobą drzwi, nim podeszła bliżej z cichym śmiechem.

- Cześć po raz drugi, żółtodziobie - mruknął, gdy przysiadła na krześle obok jego łóżka.

- Cześć po raz drugi, aspirancie - odpowiedziała, wciąż jeszcze nieco onieśmielona. - Dobrze cię tu widzieć całkiem żywego - dodała cicho, na co jedynie poszerzył uśmiech, widząc, jak bardzo walczyła ze sobą, by go nie przytulić.

- Chodź tu - bąknął jedynie.

Zrozumiała bez dalszych wyjaśnień. Usiadła na łóżku praktycznie tuż obok niego, a potem dała się mocno objąć. Sama również wtuliła się w niego z całej siły.

- Nawet nie wiesz, jak się bałam - wyszeptała z rozbrajającą szczerością.

W odpowiedzi przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej. Choć okazywanie czułości w jakikolwiek sposób wciąż przychodziło mu z ogromnym trudem, w tamtej chwili przestał na to patrzeć. Musiał się ponownie przełamać, a kiedy poczuł ciepło jej ciała tuż przy sobie, wiedział, że nie popełnił błędu. Zupełnie tak, jak nie popełnił go w nocy, gdy straciła rodziców, czy gdy po raz pierwszy mierzyła się ze zmasakrowanymi zwłokami będącymi ciałem Agaty Wojciechowskiej. Nie popełnił też błędu w noc, kiedy wszystkie bariery puściły, prowadząc ich do pocałunku. Tylko ona była mu w stanie zapewnić ten szczególny rodzaj bliskości, bo tylko ona znaczyła tak wiele. Uświadomił to sobie po o wiele za długim czasie.

A na przeprosiny było czasem zwyczajnie za późno.

- Mogę się tylko domyślać. Też się bałem. Nie chciałem umierać, bo wtedy nie mógłbym cię chronić - odszepnął delikatnie. - Tęskniłem, Tosia...

Nie wytrzymała, nareszcie pozwalając długo wstrzymywanym łzom potoczyć ścieżki po policzkach. Zacisnęła dłonie na miękkim materiale jego koszulki, gdy drżące oddechy raz po raz opuszczały jej wnętrze. Położył dłoń na jej głowie, co sprawiło, że płacz stał się już słyszalny, a nie tylko widzialny. Nie miała siły dłużej dusić wszystkich emocji w sobie.

- Też tęskniłam - wydukała słabo.

Uśmiechnął się delikatnie, głaszcząc ją po włosach. Z każdym mocniejszym drżeniem jej ciała czuł dreszcz przebiegający po własnych plecach. Wciąż nie mógł uwierzyć, jak wiele szczęścia miał. Udało mu się przeżyć, dzięki czemu mógł teraz z nią rozmawiać, a nawet trzymać w objęciach tę przerażoną młodą kobietę, której świat niemal po raz drugi legł w gruzach. Dostał też niepowtarzalną szansę na naprawienie swoich błędów. Tym razem nie zamierzał jej marnować.

- Pamiętasz, co ci powiedziałem wtedy, w tej szopie?

Zesztywniała po jego słowach, co doskonale wyczuł. Zmarszczył brwi, kiedy przez dłuższą chwilę milczała.

- Co jest? - mruknął w końcu, by jakoś przerwać napiętą ciszę.

- Nic... - rzuciła zachrypniętym głosem. - Nie spodziewałam się, że ty też pamiętasz te słowa - dodała po chwili.

- Co do joty. I wszystkie były prawdziwe, żółtodziobie.

- Denerwujesz mnie - burknęła już nieco pewniej, na co prychnął rozbawiony.

- Wiem, żółtodziobie.

Westchnęła ciężko, odsunęła się od niego i posłała partnerowi mordercze spojrzenie. W odpowiedzi wygiął usta w krzywym uśmiechu.

- Powtarzałam, żebyś mnie tak nie nazywał - sarknęła.

Roześmiał się szczerze, mrużąc przekornie oczy.

- Wiesz, jak bardzo mi z tego powodu wszystko jedno - odparował.

Tosia przewróciła oczami i wyjrzała za okno. W milczeniu starała się przetrawić całą ich dotychczasową rozmowę. Właśnie potwierdził, że miał na myśli to, co powiedział jej kilka dni temu. Nie wiedziała, jak ma na to patrzeć.

- Co do słów z tej całej akcji, to chciałbym z tobą porozmawiać, ale jak już wyjdę z tego więzienia. Wolę to zrobić w nieco innych okolicznościach - powiedział, jakby czytając jej w myślach.

Odetchnęła głębiej ze wzrokiem wciąż utkwionym w padający za szybą śnieg.

- Jasne. Nawet dobrze się składa, bo mam do ciebie bardziej służbowe pytanie - mruknęła wreszcie, nim wróciła na swoje wcześniejsze miejsce.

Spojrzał na nią zaskoczony, co doskonale wyczuła. Też przeniosła na niego swój wzrok, odczytując z brązowych oczu niepewność wymieszaną z zaciekawieniem.

- Kojarzysz Sandrę Woźniak, prawda? Co takiego się stało, że jej ojciec tak bardzo chciał cię zabić? O co chodziło z tobą, nią i Agnieszką, Sebastian?

Jej słowa były jak najsilniejsze uderzenie, które poczuł w życiu. Przez chwilę milczał zszokowany. Gdy wreszcie zdecydował się mówić, po jego głowie tłukła się jedna myśl. Miał powiedzieć prawdę i tylko prawdę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro