38. Słaby płomyk nadziei

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Media: Daylight" — David Kushner.

Przez ostatnie dni wszystko, co zaprzątało głowę Tosi, nie uzewnętrzniało się tak, jak miało to miejsce jeszcze do niedawna. Pierwsza euforia po dowiedzeniu się, że z jej służbowego partnera nie pozostały tylko zwłoki, minęła, pozostawiając za sobą jedynie dziwne uczucie, którego nie sposób było wyjaśnić. Choć pozbawione konkretnego określenia, zasiewało w sercu młodej policjantki specyficzny rodzaj strachu. Dotychczas odczuła go może dwa razy w życiu. W minionym tygodniu liczba ta powiększyła się do siedmiu. Starała się jednak jak mogła, by sprytnie ukryć swoje prawdziwe emocje.

W Sylwestra zaczynała służbę od szóstej rano, wciąż jeszcze w towarzystwie wszystkich członków grupy operacyjnej. Pomagała Maksowi, Gabi i Lechowi posprzątać cały pokój oraz uporządkować teczki akt sprawy, które miały powędrować teraz do prokuratury. Śledztwo, o ile wszystko pójdzie dobrze, zakończy się za kilka tygodni prawomocnym wyrokiem sądu skazującym Romana Woźniaka na najwyższy wymiar kary pozbawienia wolności. Cała grupa operacyjna mogła nareszcie odetchnąć ulgą. Ich drogi rozchodziły się właśnie tego zimowego dnia.

— Tosia...

Odwróciła głowę na dźwięk swojego imienia wypowiadanego przez Maksa. Patrzyła teraz przyjacielowi prosto w oczy, a on posyłał jej delikatny uśmiech.

— Nie uwierzyłbym, gdybym miał patrzeć na twoją służbę rok temu i teraz, a potem dowiedzieć się, że stoi za nią jedna osoba. Odwaliłaś kawał dobrej roboty — mruknął, na co tym razem ona uśmiechnęła się nieznacznie.

— Dzięki, Maksiu. Bez waszej pomocy nie dalibyśmy z Sebą rady — odparła ciepło, przyglądając mu się z uwagą. Zauważyła, że miał już zarzuconą na ramię torbę z laptopem, co oznaczało, że najpewniej szykował się do opuszczenia komendy. — Jedziesz już? — zapytała dla upewnienia.

— Jadę — westchnął. — Wstąpię jeszcze do Brodzkiego po resztę rzeczy i zawijam na Rzeszów — dopowiedział.

— Jeszcze raz dzięki za wszystko. Szczęśliwego Nowego Roku.

Zieliński uśmiechnął się nieco szczerzej, a jego oczy delikatnie zabłyszczały.

— Odpowiem standardowo: nawzajem — rzekł, a kiedy parsknęła śmiechem, sam też nie mógł się powstrzymać. — A tak między nami, to trzymam kciuki za ciebie i księżniczkę. Nie udawaj, że nic między wami nie ma, bo czuć to na odległość — szepnął po chwili tak cicho, że tylko ona mogła usłyszeć te słowa.

Posłała mu oburzone spojrzenie, które skwitował jedynie kolejnym uśmiechem. Poklepał kryminalną po łopatce, rzucił jeszcze ogólne pożegnanie do pozostałych przebywających w pokoju policjantów, a potem wyszedł, zostawiając za sobą jedynie słaby podmuch powietrza. Tosia jeszcze przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi, po tym czasie pokręciła głową z nutą rozbawienia i zabrała się za dalsze porządkowanie swojego stanowiska. Nie minęło nawet dziesięć minut, kiedy znów musiała się odwrócić. Tym razem podeszła do niej Gabi.

— Będzie mi ciebie brakować, Tośka — powiedziała, gdy już stała z Węcińską twarzą w twarz.

Tosia westchnęła z niekrytą nostalgią i wygięła usta w podkowę.

— Mi ciebie też, Gabi — odparła, nim zamknęła kobietę w szczelnym uścisku.

Stały tak dobre kilkanaście sekund, które każda z nich poświęciła na myślenie o tej drugiej. Przez ostatnie dni śledztwa kiełkująca między nimi nić sympatii bardzo się umocniła. Były niemal przekonane, że po wyjeździe Kraszewskiej wcale o sobie nie zapomną, a codzienne rozmowy prowadzone na odległość przez komunikator wciąż pozostaną ich rutyną. Mimo tego Tosia miała wrażenie, że nie wykorzystała odpowiednio czasu spędzonego z Gabrysią. Nabrała zaufania do koleżanki dopiero niedawno, przez co nie zdążyły poruszyć wielu nurtujących je obie tematów.

— Odezwij się czasami — mruknęła Gabi, gdy odsuwała się od Węcińskiej.

— Ty też. I uważaj w tej Warszawie. Masz statystycznie większe szanse na spotkanie tam jakichś chorych psycholi — odrzekła Tosia.

Gabrysia parsknęła śmiechem, spoglądając jej w oczy.

— Bardziej chorych od tego naszego chyba nie spotkam — skwitowała rozbawiona. — Cały czas nie zdaję sobie do końca sprawy, w czym uczestniczyłam...

Węcińska pokiwała głową w geście zrozumienia.

— Ja chyba też. Prowadziłam śledztwo w sprawie seryjnego zabójcy i, co lepsze, wyszłam z tego bagna obronną ręką — mruknęła.

— Właśnie dlatego nigdy nie powinnaś wątpić w siebie. — Gabi poklepała ją przyjacielsko po ramieniu. — Nie zmieniaj się. Dalej bądź takim promyczkiem dobra w tym szarym policyjnym świecie, uważaj na siebie, no i pilnuj też tego świra, Seby, żeby już więcej nie wpadał w tak poważne tarapaty. — Puściła koleżance oczko, a gdy Tosia odetchnęła lekko i posłała jej uśmiech, odpowiedziała podobnym gestem. — Lecę, trzymajcie się — dodała na koniec, a chwilę później podobnie do Maksa zniknęła za drzwiami.

Lech ulotnił się kilka minut po niej, również krótko żegnając się z Węcińską. Pozostała w pokoju sama ze swoimi myślami. Ogarnęła wzrokiem całe pomieszczenie, westchnęła lekko, oparła się biodrem o blat biurka i wzięła do ręki telefon. Widząc jedną nową wiadomość tekstową, odblokowała urządzenie. Bez zaskoczenia zauważyła, że pisał Sebastian.

Spotkanie dzisiaj nadal aktualne?

Momentalnie po odczytaniu miała wrażenie, że serce wyrwie jej się z klatki piersiowej. Brodzki kilka dni temu został wypisany ze szpitala i już wtedy ustalili, kiedy się zobaczą. Sebastian miał jej do oddania kurtkę, którą zabrał ze sobą w noc ataku zabójcy. Obawiała się tego spotkania niemal tak bardzo jak ewentualnych słów, które mogą wtedy paść. Nie miała jednak za bardzo innego wyboru.

Wstukała szybką twierdzącą odpowiedź, po czym odrzuciła telefon na biurko, jakby co najmniej parzył ją w palce. Dla zajęcia myśli postanowiła jeszcze raz sprawdzić, czy aby na pewno wszystko zostało sprzątnięte. Potem musiała zanieść akta do naczelnika, to jednak wymagało odpowiedniego przygotowania psychicznego. Rozmowy z nadkomisarzem Dariuszem Wolskim zawsze przyprawiały o nieprzyjemny dreszcz na plecach.

Dokładnie sprawdziła pokój, upewniła się, że wszystkie dokumenty są na swoim miejscu w teczkach, a potem przystanęła przed oknem, wbijając zaczarowane spojrzenie w sypiący na zewnątrz śnieg.

Wiele się wydarzyło przez ten rok. Była pewna, że nie będzie go dobrze wspominać. W dwa tysiące dwudziestym trzecim przeżywała chyba więcej wzlotów i upadków niż w całym swoim życiu. Bezpowrotnie straciła niesamowicie ważne osoby, musiała mierzyć się z nową rzeczywistością oraz nieść na barkach ciężar znacznie większy, niż by się tego spodziewała. Jednocześnie nie umiała stwierdzić, co zyskała... Oprócz nowych służbowych doświadczeń, dużej domieszki strachu i kilku nowych relacji nie zyskała tak naprawdę nic. Ten rok był w miażdżącej części rokiem jej osobistych porażek. Największą poniosła niedługo po jednej ciepłej letniej nocy, kiedy gwiazdy świeciły jasno na niebie, a w pewnych brązowych oczach widziała nieme błaganie o choć odrobinę otuchy.

Służbowo również nie miała czym się pochwalić. Dwie głośne na cały kraj sprawy to było stanowczo za dużo jak na jeden rok. Tak wiele przypadków zabójstw wcale nie poprawiało i tak już kiepskiego wizerunku komendy powiatowej. Kumulacja niefortunnych zdarzeń zasnuła niebo nad KPP w Lubaczowie ciemnymi chmurami. Komenda wojewódzka już nawet nie kryła się ze swoim niezadowoleniem, co spędzało sen z powiek nawet przełożonym. Nikt nie wiedział, co przyniesie jutro, ale wszyscy się tego jutra obawiali. Włącznie z nią.

Mimo wszystkich tych złych wydarzeń, gdzieś na dnie serca młodej kryminalnej tliła się słabym płomykiem nadzieja. Nadzieja, że może jeszcze nie będzie tak strasznie. Że kiedyś wreszcie i nad jej głową zaświeci słońce.

***

Jednostkę opuszczała o czasie, drżąc jednak niczym osika. Wiedziała, jaki był następny punkt jej dnia. Miała tak naprawdę czas jedynie na rozładowanie służbowego pasa oraz zjedzenie szybkiego obiadu. Potem, zgodnie z obietnicą, miała pojawić się w mieszkaniu Sebastiana, by odebrać swoją kurtkę.

Do domu wpadła jak błyskawica, zaskakując swoim gwałtownym przybyciem Izę. Młodsza siostra posyłała jej z salonu podejrzliwe spojrzenia, kiedy Tosia sprinterskim tempem podgrzewała przygotowany wcześniej obiad.

— Co się tak śpieszysz? — mruknęła wreszcie.

Starsza Węcińska potarła się nerwowo po karku, zajmując miejsce przy stole. W jej głowie miała właśnie miejsce zacięta bitwa myśli. Tosia nie wiedziała, czy mówić siostrze, o co właściwie chodzi, czy wstrzymać się z tym do czasu, kiedy wróci do domu. Ostatecznie doszła do wniosku, że drugie wyjście będzie tym lepszym.

— Powiem ci, jak wrócę. Na razie nie mam czasu — ucięła krótko.

Iza uniosła podejrzliwie brwi, ale nie odezwała się więcej. Z powrotem skupiła się na nauce chemii, kompletnie ignorując już fakt obecności starszej siostry w pokoju. Tosi ten stan naprawdę odpowiadał, toteż sprawnie dokończyła jedzenie obiadu, zerknęła na zegarek, dla rozładowania napięcia zaczęła żuć też gumę i ostatecznie wypadała z domu pół godziny po tym, jak się tam zjawiła.

Droga do osiedla Jagiellonów nigdy jeszcze nie upłynęła jej tak szybko. Nim się obejrzała, parkowała samochód na miejscu pod właściwym blokiem. Z drżącymi nogami i szybko bijącym sercem wdrapywała się na trzecie piętro, by ostatecznie stanąć pod właściwymi drzwiami. Zapukała, a potem nie pozostało jej nic innego, jak tylko czekać.

Drzwi otworzyły się po kilkunastu sekundach, ukazując sylwetkę jej służbowego partnera w pełnej okazałości. Tosia przełknęła gulę stojącą w gardle, kiedy ich spojrzenia się ze sobą spotkały. Brodzki uśmiechnął się lekko, widząc jej zakłopotanie.

— Chodź, żółtodziobie. — Kiwnął delikatnie głową.

Bez słowa postawiła kilka kroków do przodu, zamknęła za sobą drzwi i przywitała się tradycyjnym już zbiciem żółwika. Kiedy zdejmowała buty, próbowała jakoś uspokoić szalejący oddech, ale jej próby spaliły na panewce. Stanęła więc przed nim wyprostowana. Poprowadził ją do salonu, umożliwiając Węcińskiej poznanie układu swojego mieszkania. Tym, co najbardziej przykuło jej uwagę po wejściu do pomieszczenia, było stojące na komodzie obok telewizora zdjęcie. Przystanęła na moment, by przyjrzeć się dokładniej dwóm uśmiechniętym twarzom. Tę należącą do Sebastiana znała doskonale, toteż większą uwagę poświęciła pięknej blondynce o cudownych oczach.

Poczuła na sobie spojrzenie służbowego partnera, toteż błyskawicznie uciekła wzrokiem od fotografii, w zamian kierując go na Brodzkiego.

— Na tym zdjęciu jest w trochę mniej drastycznym wydaniu, niż w aktach — mruknął jedynie, na co pokręciła z niedowierzaniem głową.

Nigdy nie powiedziałaby, że kobieta ze zdjęcia i materiału dowodowego, który oglądała w archiwum komendy, to jedna osoba. Zabójca naprawdę nie miał skrupułów, kiedy pozbawiał ją życia.

— Przerażające — wydusiła.

— Wiem. Mimo wszystko to już przeszłość, a dzisiaj rozmawiamy o kimś innym niż Agnieszka — odparł, wciąż patrząc jej prosto w oczy.

Uśmiechnęła się delikatnie, gdy zobaczyła leżącą na kanapie kurtkę. Powędrował za nią wzrokiem i po chwili on też się uśmiechał.

— Najpierw oddawaj kurtkę — powiedziała już o wiele pewniejszym głosem.

Prychnął pod nosem, ale zwrócił jej własność.

— Była trochę... wybrudzona krwią, ale moja siostra, Zuźka, pozwoliła sobie ją wyprać, więc teraz jest jak nowa — stwierdził.

Pozornie uważnie przyjrzała się materiałowi, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta.

— Masz szczęście — rzuciła, gdy podniosła na niego spojrzenie.

— To się jeszcze okaże. — Wzruszył ramionami. — Mam nadzieję... — zaczął po chwili, ale zaraz urwał. — W sumie, to mam przeczucie graniczące z pewnością, że pamiętasz naszą rozmowę ze szpitala — poprawił się.

Choć bardzo chciała zaprzeczyć, wiedziała, że nie może. Pamiętała wszystko, co wtedy powiedział. Westchnęła cicho, wyminęła go i usiadła na kanapie. Sebastian odwrócił się, po chwili przysiadając obok niej.

— Ze szczegółami — szepnęła ledwo słyszalnie, bo słowa wyjątkowo ciężko przechodziły jej przez gardło. — Ale, zanim ty cokolwiek powiesz, ja też muszę coś wreszcie z siebie wyrzucić — dodała niemal natychmiast.

Spojrzał na nią nieco przestraszony, jednak nie odezwał się nawet słowem, dając kobiecie nieme przyzwolenie.

— Pogubiłam się w tym, Seba. Nie wiem, co jest miedzy nami i czy kiedykolwiek coś w ogóle było. Próbowałam sobie wmawiać, że nie ma nic, ale przez ostatnie dni wyglądało na to, że sprawy mają się trochę inaczej. Jeśli nic nie ma, to po prostu skończmy to uczciwie raz na zawsze. Dogadamy się z Darkiem o zmianę partnerów i będzie po problemie — powiedziała niemal na jednym wydechu.

— Dalej chcesz zmiany partnerów? — zapytał cicho.

— Jeżeli nie dasz mi innego wyboru, to tak — wydusiła. W jej oczach powoli zbierały się łzy, ale póki co nie znalazły jeszcze swojego ujścia. — Długo nie wytrzymamy w takim stanie... — Przy końcu zdania załamał jej się głos.

Obok siebie usłyszała ciężkie westchnienie.

— Przepraszam, Tosia — powiedział w końcu. — Tak naprawdę, z całego serca. Wiem, że zrobiłem ci straszną krzywdę w lecie i jest mi z tym cholernie źle... Po tej akcji z Góralem, kiedy zdałem sobie sprawę, że przez własny błąd mogłem znowu stracić jedną z najważniejszych osób, doszedłem do wniosku, że nie mogę pozwolić tej relacji jakkolwiek dalej się rozwinąć. Bałem się, że skończysz tak jak Agnieszka, bo nie dam rady cię ochronić. Topiłem się w tym bagnie, ciągłym poczuciu winy... — Spojrzał na nią, ale jego oczy nie napotkały na swojej drodze tych bursztynowych. Wciąż wbijała wzrok w znajdujący się za oknem Lubaczów. — Nigdy nie powiedziałem ci tego wprost, ale znaczysz dla mnie więcej niż ktokolwiek inny — wyszeptał.

Wstrzymała oddech, nieco szerzej otwierając powieki. Zszokowana obróciła w jego stronę głowę, a gdy w brązowych oczach znów dostrzegła to, co widziała, gdy po raz pierwszy ją pocałował, nie mogła oderwać od nich wzroku.

— Potrzebuję cię, żeby zacząć wreszcie normalnie żyć. Kiedy spóźniasz się na służbę, zaczynam myśleć, czy wszystko w porządku. Jedziesz na interwencję sama, a ja mam tylko nadzieję, że nic złego ci się nie stanie. Zacząłem się na tym przyłapywać krótko przed sprawą śmierci Podolskiego. Wszystko, co zrobiłem później, nie było przypadkowe. Próbowałem sobie tylko wmawiać, że jest inaczej. Kłamałem, kiedy powiedziałem ci, że ten pocałunek to dzieło przypadku. Nie było. Myślę, że sama dobrze o tym wiesz... — dokończył cichym głosem.

Pokiwała twierdząco głową, nim przymknęła oczy. W półmroku pokoju mimo wszystko udało mu się dostrzec, jak mokre były jej rzęsy.

Przez te wszystkie miesiące z jednego kielicha pili wspólnie truciznę, która powoli odbierała im resztki ich samych. Gdyby w lecie był nieco mądrzejszy, to wszystko nigdy nie miałoby miejsca. Nie skrzywdziłby osoby, która znaczyła dla niego więcej niż cały świat.

— Dobrze o tym wiem — powtórzyła szeptem jego słowa. — Szczerze, to były najgorsze miesiące mojego życia. Chyba nigdy nie dostałam po dupie tak bardzo, jak przez te pół roku. Kiedy powiedziałeś mi o Agnieszce, zaczęłam zdawać sobie sprawę, jakie mogły być twoje motywacje i że to wszystko powodowane było twoją przeszłością. — Otworzyła oczy, posyłając mu zaszklone spojrzenie bursztynowych oczu. — Chciałam ci z tym pomóc, ale wiedziałam, że jeżeli tylko spróbuję, znowu wpadnę w tę samą sytuację, jak ta latem. A ja nie chciałam, żeby znowu bolało tak jak wtedy. Potem otarłeś się o śmierć... To było nie do zniesienia, naprawdę — dopowiedziała drżącym od nadmiaru emocji głosem.

Bez słowa owinął wokół niej ramiona, mocno przytulając do siebie roztrzęsioną Tosię. Zacisnęła palce na materiale jego bluzy i teraz już nawet nie kontrolowała płaczu. Chwilę siedzieli w absolutnym milczeniu. Gdy Tosia przestała płakać, ostrożnie wyswobodziła się z jego objęć. Znów patrzyli sobie prosto w oczy.

— Jeszcze raz przepraszam za to, co ci zrobiłem. Nigdy więcej nie pozwolę, żebyś przeze mnie płakała, obiecuję. Mam nadzieję, że mi to wszystko kiedyś wybaczysz — powiedział skruszony.

Uśmiechnęła się, przetarła wciąż jeszcze mokre od łez oczy rękawem bluzy, a potem potargała mu włosy na głowie.

— Już dawno ci wybaczyłam. Każdy popełnia błędy, Seba — mruknęła ciepło.

Odetchnął delikatnie. Po jego twarzy również przemknął cień delikatnego uśmiechu.

— Dzięki, żółtodziobie. Nie wiem, co zechcesz dalej z tą relacją zrobić, ale chcę, żebyś wiedziała, że od bardzo dawna traktuję cię jak kogoś o wiele, wiele ważniejszego niż przyjaciółkę, a co dopiero koleżankę z roboty — oświadczył pewnie.

Ponownie uśmiechnęła się delikatnie, z nową odwagą patrząc mu prosto w oczy.

— Myślę, że to dobry czas, żeby spalić za sobą stare mosty i zacząć wszystko od nowa, tak jakby nie było przeszłości. Zmiana partnerów chyba nie będzie jednak aż tak potrzebna — rzuciła rozbawiona, widząc iskry w jego oczach. — Nieważne, co się stanie, będę obok, gotowa ci pomóc. A co do relacji... Czas pokaże — dodała enigmatycznie.

— Tym razem wygram z czasem — powiedział stanowczo. Jego dawna pewność siebie powoli wracała na swoje miejsce.

— Tym razem musisz też wygrać z Justyną — skwitowała z ironicznym uśmiechem na ustach.

Prychnął w odpowiedzi i dumnie skrzyżował ze sobą ramiona.

— Nikogo się już nie boję, nawet Justyny.

Roześmiała się, wstając z zajmowanego miejsca.

— Pożyjemy, zobaczymy. Będę zawijać, Seba. Spałam w nocy trzy godziny, a na wieczór zjedzie mi się do domu cała rodzina, więc muszę jeszcze uciąć sobie taktyczną drzemkę. Dzięki za kurtkę — powiedziała, nim odeszła w kierunku drzwi wyjściowych.

Poszedł w jej ślady, poczekał, aż się ubierze, a gdy stanęła przed nim już w skompletowanym stroju, ponownie tego dnia posłał jej niemrawy uśmiech.

— Szczęśliwego nowego roku, pani komisarz.

— Szczęśliwego, panie aspirancie.

Chwilę później już zamykał za nią drzwi i wędrował na balkon. Zgodnie z jego przewidywaniami pojawiła się na zewnątrz kilka sekund po nim. Zerknęła do góry, ale widząc go, spuściła zawstydzona wzrok. Szybko weszła do samochodu, odpaliła silnik, a sekundę później po osiedlu poniósł się dźwięk jej klaksonu. Popularne w ich żargonie, choć przeważnie robione radiowozem, „achnięcie" wywołało na jego twarzy szeroki uśmiech, nawet jeżeli oznaczało pozornie tylko zwykłe pozdrowienie. Spojrzał w powoli rozpogadzające się po niedawnej śnieżycy niebo.

Wszystko nareszcie zmierzało w dobrą stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro