11. Sołtys

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdzieś pomiędzy jawą a snem Tosi przypomniało się, że dziś powinna rozpytać sołtysa Łówczy. Warknęła niezadowolona, mimowolnie otwierając oczy. Niechętnie sięgnęła po telefon. Na wyświetlaczu widniała szósta rano, co jedynie pogorszyło jej humor. Jakby tego było mało, na rozpytanie miała udać się z Sebastianem. Westchnęła ciężko, wstała na równe nogi, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Nisko nad powierzchnią ziemi zawisła gęsta jak mleko warstwa mgły, przez którą nie mogły się przebić nawet promienie wschodzącego dopiero słońca. Widoczność była do tego stopnia ograniczona, że Węcińska nie mogła dostrzec końca swojego podwórka. Przez chwilę stała w zamyśleniu oparta o parapet, wreszcie odwróciła się od okna i powędrowała do łazienki. Nie miała czasu na zastanawianie się. Trzeba było działać.

Po śniadaniu doszła do wniosku, że zadzwoni do Sebastiana. Wiedziała, że już nie spał, po jego statusie aktywności na jednym z komunikatorów, dlatego nawet nie wahała się przy wybieraniu numeru. Odebrał po pięciu długich sygnałach, kiedy miała już się poddać i rozłączyć.

— Cześć — mruknęła na powitanie.

— Cześć — odparł przyciszonym, nieco zachrypniętym głosem. — O co chodzi? — dodał po dłuższej chwili napiętego milczenia.

— O sołtysa — westchnęła, kierując kroki z kuchni do salonu. — Jesteś pewien, że będzie w domu o ósmej rano?

— Na sto procent, Tośka — rzucił jej służbowy partner. — Nie wiem, czy ci mówiłem, ale dzwoniłem do niego jeszcze wczoraj, żeby się upewnić.

— Nie wspominałeś, dlatego dzwoniłam zapytać.

— Mogłaś napisać.

— Nie mam szczególnie światłego umysłu o szóstej rano, wybacz — burknęła ironicznie, co skwitował śmiechem. — Widzimy się na komendzie — dodała jeszcze.

— Jasne — mruknął, wciąż ewidentnie rozbawiony.

Połączenie dobiegło końca, a Tosia z męczeńskim jękiem na ustach podeszła do drzwi balkonowych, zastanawiając się, co tak naprawdę strzeliło jej do głowy, że postanowiła zadzwonić do Brodzkiego, zamiast wysłać mu zwyczajną wiadomość tekstową...

***

Sebastian ziewnął, wchodząc na komendę. Początek służby o tak wczesnej porze wcale nie dawał powodów do radości. Jakby tego było mało, Brodzki miał bolesną świadomość tego, w jak kiepskim położeniu się z Tośką znajdowali. Rozpytanie sołtysa było w tym momencie ich jedyną nadzieją na popchnięcie sprawy chociaż minimalnie do przodu. Zdawał sobie też sprawę, że powrót na komendę z pustymi rękami na pewno nie zostanie pozytywnie odebrany przez naczelnika.

Nieco przybity podniósł wzrok z własnych butów na otwierający się przed nim korytarz. Pod salą odpraw dostrzegł znajomą sylwetkę Tosi, która teraz skupiała się chyba tylko i wyłącznie na telefonie oświetlającym jej twarz jasnym, białawym światłem. Węcińska nie zauważyła służbowego partnera nawet wtedy, gdy ten przystanął tuż obok niej.

— Dobry, pani komisarz — mruknął z delikatnym uśmiechem.

Dawne przezwisko zadziałało, bo Tosia niemal momentalnie po jego słowach uniosła wzrok, jednocześnie wygaszając telefon. Zgromiła Sebastiana spojrzeniem, na co jedynie odrobinę poszerzył uśmiech.

— Cześć. Obejdzie się bez stopnia — odparła sucho, co ponownie go rozbawiło. — Co się cieszysz? — Uniosła podejrzliwie brwi.

Postarał się powściągnąć uśmiech, jednak marnie mu to wyszło.

— Nic, po prostu mam dobry dzień — rzucił pierwszą lepszą wymówkę, która wpadła mu do głowy.

Nie mógł jej przecież powiedzieć, że cholernie go bawiła ta jej oziębłość. Wypowiadanie tak ryzykownych słów groziło poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Wolał nie zadzierać z partnerką.

— Ta, naturalnie — skwitowała ironicznie. — Czemu tu właściwie stoimy, zamiast wejść do środka? — dodała, po czym momentalnie odwróciła się na pięcie i przeszła kilka kroków w kierunku drzwi do sali odpraw.

— Sama sobie odpowiedz na to pytanie, to ty byłaś tu pierwsza — powiedział gdzieś zza jej pleców, na co aż westchnęła z politowaniem.

— Irytujesz mnie, Brodzki.

— To akurat nie nowość.

— Fakt, nowością będzie, jak w końcu zabierzesz się do roboty — podsumowała złośliwie, na co to tym razem on wtłoczył nieco więcej powietrza w płuca.

— Wypraszam sobie, robię więcej niż ty — prychnął, przystając tuż za nią w oczekiwaniu, aż Tosia naciśnie klamkę i popchnie drzwi.

Węcińska odwróciła się przez ramię, posłała mu krzywy uśmiech, który mówił sam za siebie, a potem już bez dalszej zwłoki weszła do pomieszczenia. Aspirantowi nie pozostało nic innego, jak tylko pójść w jej ślady.

Odprawa tego dnia, ku jego zaskoczeniu, odbyła się w tempie błyskawicznym, dzięki czemu już kilka minut później wychodził w towarzystwie Tośki i Karola z sali. Rozmowa między ich trójką biegła swobodnym, kompletnie niewymuszonym torem aż do momentu, kiedy musieli się rozdzielić. Karol odprowadził ich praktycznie pod same drzwi pokoju, a później odszedł w sobie tylko znanym kierunku. Do środka wchodzili więc ponownie tylko we dwójkę.

— Wypiszesz wózek? — zagadnęła Tosia, kiedy zamknęły się za nimi drzwi.

— Spoko, ale już teraz?

— Nie, potrzebuję jeszcze dziesięciu minut na chociaż częściowe ogarnięcie się — odparła lakonicznie, na co jedynie skinął głową i odszedł w kierunku swojego biurka.

Jeżeli miał kilka cennych chwil do wykorzystania, to postanowił zapełnić ten czas czymś pożyteczniejszym niż bezproduktywne siedzenie i wpatrywanie się w obraz za oknem. Sprawnie włączył komputer, zalogował się na konto i jeszcze raz, wnikliwie, od deski do deski przeanalizował zeznania zgłaszających ostatniego trupa. Obie dziewczyny twierdziły zgodnie, że tylko sołtys posiada klucze do cerkwi. Taką informację Sebastian otrzymał też od patrolu, który tamtej nocy rozpytywał zgromadzoną na świetlicy w Łówczy młodzież. Tylu potwierdzeń teoretycznie niezależnych od siebie osób nie dało się jakkolwiek podważyć. Teraz wystarczyło tylko wyciągnąć z sołtysa jak najwięcej informacji. Brodzki wiedział, że to zadanie wcale nie było takie łatwe, na jakie wyglądało.

Podparł brodę na dłoni, przesuwając wzrokiem po kolejnych linijkach protokołu przesłuchania. Westchnął cicho, kiedy dobrnął do końca. Niemal w tym samym momencie przed jego biurkiem przystanęła ubrana już w kurtkę służbowa partnerka. Zerknął na nią, a potem bez słowa wyłączył komputer. Wiedział, co miał robić. Nie musiała nic mówić.

***

— Dlaczego akurat tamtej nocy cerkiew była otwarta, skoro wspominał pan, że naprawdę rzadko się ją otwiera, a jeśli już, to na niedługo, żeby zapobiec zniszczeniu obiektu przez lokalnych wandali? — Brodzki już od dłuższej chwili uważnie przyglądał się sołtysowi.

Miał przy tym nieodparte, być może mylne wrażenie, że ten człowiek coś przed nimi ukrywał. To samo odczuwała chyba Tosia, bo od czasu do czasu posyłała w stronę partnera zaskoczone, czasem wręcz podejrzliwe spojrzenia. Póki co nie mieli jednak żadnych podstaw, by tak twierdzić. Wciąż opierali się tylko na własnej intuicji i przypuszczeniach.

— Zrobiłem bardzo głupi błąd i zgubiłem klucze właśnie wtedy, kiedy cerkiew była otwarta. Niestety nie udało mi się ich znaleźć, a miałem tylko jeden komplet — odpowiedział tymczasem sołtys.

— Czyli istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś te klucze znalazł i nie oddał?

— Jak najbardziej — bez wahania potwierdził mężczyzna.

Kryminalny wziął nieco głębszy oddech. Sprawa zaczynała się komplikować. Było to wprawdzie do przewidzenia, ale mimo wszystko do pewnego momentu tej rozmowy Sebastian ciągle łudził się, że jednak pójdzie im gładko.

— Dlaczego akurat tamtego dnia postanowił pan otworzyć cerkiew?

Sołtysowi nieco dłuższą chwilę zajęła odpowiedź na to pytanie. Najpierw posłał krótkie, jakby niepewne spojrzenie w kierunku siedzących naprzeciw niego policjantów, potem upił kilka łyków z porcelanowej filiżanki, a dopiero na koniec wyprostował się i zaczął mówić:

— Wie pan, cerkiew wymaga wietrzenia. W lecie, kiedy noce są ciepłe, otwieram najwyżej położone okna, zamykam cały budynek i nie martwię się, że będzie panował tam zaduch. Teraz noce stały się zimne, zdarzają się już nawet przymrozki, dlatego wietrzę w dzień.

Milcząca dotąd Tosia momentalnie ożywiła się po tych słowach. Zerknęła porozumiewawczo na służbowego partnera, który niemal niezauważalnie kiwnął głową na znak, że i jego zaniepokoiły dopiero co wypowiedziane słowa. Węcińska przyjrzała się uważniej poznaczonej pojedynczymi zmarszczkami twarzy sołtysa, tak jakby chciała wyczytać z jego mimiki coś, co umykało im do tej pory.

— No dobrze, ale cerkiew była otwarta praktycznie całą noc — rzucił ostrożnie Brodzki.

— Tak jak mówiłem, zgubiłem klucze.

— Rozumiem — przytaknął Brodzki.

Wciąż coś mu nie grało w całej tej rozmowie. Czuł, zresztą nie tylko on, że coś było wyraźnie nie tak. Oboje z Tośką wyczuwali podświadomie, że sprawy wcale mogły nie wyglądać tak, jak opisywał je siedzący przed nimi mężczyzna.

— To morderstwo w pobliżu... — podjął po krótkiej chwili sołtys. Widząc skierowane na siebie spojrzenie policjanta, postanowił kontynuować: — Ja nie miałem pojęcia, że do czegoś tam w ogóle doszło, dopóki nie porozmawiałem z sąsiadką następnego dnia rano. Nie wiem, skąd wzięło się tamto ciało, ale przyznam szczerze, że pod cerkwią od tamtego czasu się nie pojawiam. Ze strachu — dokończył ochryple, upił jeszcze kilka łyków z filiżanki i ponownie skupił wzrok na funkcjonariuszach.

— I bardzo słusznie — rzuciła Tosia. — Mam jeszcze jedno pytanie. Kojarzy pan może Wiktorię Szum albo Monikę Kałużyńską?

— Naturalnie. Znam dziewczęta bardzo dobrze, przyjaźnią się z moją córką. A... — zawiesił na moment głos, zerkając to na Węcińską, to na Brodzkiego — ...coś złego się z nimi stało?

— Nie, proszę się nie martwić — momentalnie uspokoiła go policjantka. — Chciałam zapytać, jakie według pana są te dziewczęta?

Sołtys westchnął głęboko, odchylając się na oparcie fotela. Ta cała rozmowa, a już szczególnie zadawane pytania, zaczynały go powoli męczyć.

— Obydwie to bardzo ułożone dziewczyny. Nie mam co do nich najmniejszych zastrzeżeń. Są z dobrych domów i widać po nich dobre wychowanie. Nie skrzywdziłyby muchy, mają serca na dłoniach — powiedział, co spotkało się jedynie z potakującym kiwnięciem głowy.

— Nie ma pan żadnych podejrzeń, gdzie mógł pan zgubić klucze do cerkwi i kto mógł ewentualnie je ukraść?

Sołtys rozłożył ręce w bezradnym geście, wydymając przy tym delikatnie usta.

— Droga pani, szukałem ich wszędzie, gdzie się tylko dało, ale niestety nie znalazłem. Kto mógł je zwinąć, też nie mam pojęcia. Może to ten paskudny morderca?

— Dobre pytanie... — mruknęła pod nosem Tosia. Po tych słowach spojrzała w kierunku Sebastiana. Brodzki wzruszył ramionami, pozostawiając wszystkie decyzje na jej barkach. Kryminalna przez moment jeszcze zastanawiała się, czy zakończyć rozmowę, i ostatecznie po kilku minutach wróciła wzrokiem do sołtysa. — Dziękujemy za rozmowę. Niewykluczone, że jeszcze pana odwiedzimy — oświadczyła, potem wstała z zajmowanego miejsca, nieco rozprostowała nogi, poczekała na służbowego partnera oraz sołtysa, a następnie skierowała krok do wyjścia.

Opuszczali dom sołtysa kilkanaście sekund później, wymieniając między sobą pojedyncze uwagi. Do samochodu doszli w mgnieniu oka, a droga powrotna do Lubaczowa upłynęła im w całkowitej ciszy.

***

Wchodzili po schodach wciąż w całkowitym milczeniu. Dopiero, kiedy znaleźli się pod drzwiami, a Brodzki przepuścił w wejściu partnerkę, ta uśmiechnęła się krzywo, posyłając mu pełne litości spojrzenie.

— Co się stało, że nagle przepuszczasz mnie w drzwiach, zamiast wchodzić jako pierwszy? — rzuciła zaczepnie, co skwitował jedynie pobłażliwym westchnieniem.

— Zawsze tak robiłem...

— Nieprawda, swego czasu byłeś strasznym bucem. W sumie, jak tak na to spojrzeć, dalej jesteś. — Zmrużyła oczy, przypatrując mu się z ewidentną kpiną wypisaną na twarzy.

— Czepiasz się. — Uśmiechnął się delikatnie, gdy spoglądał na nią z góry.

Rozmowa dobiegła końca dokładnie w momencie, w którym zaczęli wspinać się po schodach na właściwe piętro komendy.

— Co myślisz o tym sołtysie? — zapytał po dłuższej chwili Sebastian.

Tosia nie odpowiedziała od razu. Przez chwilę wciąż jeszcze spokojnie wspinała się po schodach, najwyraźniej próbując zebrać myśli. Delikatnie zacisnęła dłoń w pięść, tak jakby chciała się przed kimś obronić. Problem był tylko jeden — nie miała przed kim.

— Szczerze mówiąc, nie wiem co o nim myśleć. Niby nie wydaje się jakoś bardzo podejrzany, ale... — zawiesiła głos, gdy dotarli do celu swojej wędrówki.

— Ale? — ponaglił ją służbowy partner.

— Ale... nie wiem — wydusiła w końcu, posyłając mu zrezygnowane spojrzenie.

Brodzki parsknął szczerym, niezwykle czystym śmiechem.

— Weź, wyglądasz, jakbyś miała tu za chwilę umrzeć z bezradności — skwitował, na co tym razem ona prychnęła pod nosem.

— Może właśnie tak jest — mruknęła.

Nie zdążył jej odpowiedzieć, bo gdzieś zza pleców ktoś nieco głośniej wypowiedział jego imię. Zaskoczony policjant obejrzał się za siebie tylko po to, by dostrzec zmierzającego w ich kierunku naczelnika. Zatrzymał się, to samo po ułamku sekundy zrobiła też Tosia. Dariusz Wolski zdecydowanie nie był częstym gościem w tym miejscu, dlatego oboje wbili w niego zaciekawione spojrzenia, z których dało się wyczytać także nutę niepokoju.

— O co chodzi? — rzucił Sebastian, kiedy nadkomisarz wreszcie znalazł się obok nich.

Naczelnik sapnął ciężko.

— Wdrapać się tu do was to jakaś męka...

Węcińska uśmiechnęła się pod nosem, ale nijak nie skomentowała słów przełożonego. Jej partner za to skrzyżował ze sobą ramiona i obrzucił Wolskiego nieco oceniającym spojrzeniem.

— Nie ćwiczy się, to tak później wychodzi. — Posłał szeroki uśmiech w kierunku naczelnika, który niemal momentalnie po tych słowach zgromił go spojrzeniem.

— Lepiej uważaj, co i do kogo mówisz — burknął. — Przenosicie się do troszkę większego pokoju piętro wyżej — dodał, zerkając to na Tosię, to na Sebastiana.

Kiedy zauważył, że wymienili między sobą ukradkowe, zaskoczone spojrzenia, uśmiechnął się pod nosem.

— A jest jakiś konkretny powód, dlaczego mamy tak zrobić? — Tosia jako pierwsza postanowiła przerwać panującą ciszę.

Uśmiech na twarzy naczelnika tylko się poszerzył.

— Tak, moja droga. Decyzją komendanta została powołana do życia grupa operacyjna. Musicie mieć większy pokój, żeby się tam pomieścić. Po szczegóły zapraszam do właściwego gabinetu, jak już przeniesiecie niezbędne graty. Pokój trzysta cztery, piętro wyżej, klucz jest w zamku — wyjaśnił sprawnie.

Szok w oczach jego podwładnej był nie do podrobienia. Zresztą to, co odmalowało się w tęczówkach Sebastiana, również niesamowicie rozbawiło Dariusza. Dało się wyraźnie zauważyć, że ani jedno, ani drugie, kompletnie nie spodziewało się takiego obrotu spraw. Zapewne nie przewidzieli, że wszystko tak szybko się potoczy. Z drugiej strony powinni wiedzieć, że jak najszybsze utworzenie grupy operacyjnej będzie najlepszym wyjściem dla śledztwa. Prawda...? 

Rozdział ze specjalną dedykacją dla Sachi, dlatego, że bardzo miło mnie zaskoczyła i napisała scenki między Tośką a Sebą z uniwersum Naruto. I to jest chyba najlepsze, co o nich przeczytałam, więc stwierdziłam, że się podzielę. Wrzucam je pod spodem, bo uważam, że każdy powinien zobaczyć te cuda :)

1. Sebastian Brodzki, ukryty wśród gęstych krzewów, skupił wzrok na swoim przeciwniku. Wytropił go już dawno, ale postanowił go obserwować. Miał nadzieję na to, iż zdobędzie jakieś dodatkowe informacje. Ponownie zerknął na małą książeczkę bingo, gdzie widniała twarz nukenina, i zamknął ją jednym ruchem dłoni, po czym wsunął do kabury, przypiętej do pasa. Założył na twarz drewnianą maskę psa i złapał za rękojeść katany, skupiając wzrok na celu, który lada chwila miał zostać wyeliminowany. Odczekał dosłownie kilka sekund, by upewnić się, że nie było sensu przedłużać zadania. Ibiki Morino — człowiek znany z okrutnego wydobywania informacji — zajmie się nim w wolnej chwili, a nagrodą za tajne informacje będzie śmierć. Brodzki wygiął usta w krzywym uśmiechu, czując przyjemne łaskotanie adrenaliny, po czym podniósł dłoń, dając pozostałym członkom ANBU sygnał do natarcia.

2. 

— Senpai! — krzyknęła Tosia, zaskakując ze skalnego klifu. Lecąc w dół złapała się wystającej gałęzi, która wytraciła jej pęd, po czym zeskoczyła, lądując pewnie na dwóch nogach. W jej dłoni błysnęło ostrze kuiana, a maska wydry ukrywała delikatne oblicze, ukazując światu tylko spojrzenie bursztynowych oczu. — Dowódco! — krzyknęła, kiedy nie uzyskała odpowiedzi, i wtedy była już w stu procentach pewna, iż stracił przytomność. Nie tracąc czasu natarła na przeciwnika, tnąc powietrze ostrzem kunaia. Gdy tylko stal zetknęła się z kataną roześmianego napastnika, lewą ręką sięgnęła za plecy, zaciskając palce na rękojeści tantō. Zaklęła, gdy przeciwnik odskoczył od niej z zaledwie płytkim draśnięciem na tej paskudnej gębie i rzuciła się w pogoń za uciekinierem. Skupiła czakrę w stopach i już po chwili gnała za roześmianym typem po skalnej ścianie. Z przekleństwem na ustach rzuciła kunaiem, ale ten został z łatwością odbity przez przeciwnika.

— Katon: Gōkakyū no Jutsu!

Pisnęła i odskoczyła w bok, w ostatniej chwili unikając ognistej kuli. Złożyła dłonie w pieczęcie, czując narastającą złość.

— Ty gnoju — syknęła. Skupiła się maksymalnie, po czym świat jakby na moment się zatrzymał, a kurz, wzniecony podczas ich gonitwy, zbyt wolno opadał. Tośka rozciągnęła usta w kpiarskim uśmiechu, widząc dezorientację na twarzy przeciwnika, który pod wpływem genjutsu nie był w stanie jej dostrzec. Kobieta manipulowała jego umysłem, podsuwając mu fałszywe obrazy. Zacisnęła mocno palce na swoim tantō, po czym w mgnieniu oka znalazła się za jego plecami i jednym ruchem podcięła gardło przeciwnika. Odrzuciła od siebie jego bezwładne ciało i schowała broń do pochwy, która miała przypiętą nad kaburą. Spojrzała na swoją kamizelkę i skrzywiła się, widząc plamy szkarłatnej krwi.

— Dobra robota.

Drgnęła i obróciła się na pięcie w stronę głosu swojego dowódcy, który najwyraźniej zdołał już dojść do siebie.

— Kapitanie... Czy wszystko...

— Jest dobrze. Zaskoczył mnie tym klonem, nie wiedziałem, że zaatakuje spod ziemi.

Kobieta wytarła dłonie mokre od krwi w czarne spodnie, po czym podeszła do Brodzkiego.

— Pozwól, Dowódco.

Hai. Dzięki.

Tosia uśmiechnęła się, czując uderzenie gorąca. Była wdzięczna za posiadanie maski, gdyż mogła ukryć swoje emocje, które w jego towarzystwie bywały skrajnie rozchwiane. Przysunęła dłonie do boku jego głowy, skąd nadal sączyła się krew. Po chwili jej ręce otoczyła lecznicza zielona czakra, gdyż Tosia była jedynym medykiem w ich oddziale. Zdolności leczniczego ninjustu bywały potrzebne w chwilach takich jak te.

Sebastian obserwował swoją kompankę kątem oka, zachwycony jej bojowymi umiejętnościami. Ocknął się przecież dużo wcześniej, ale przedstawienie, które przyszło mu obserwować, było tak wspaniałe, iż wtedy nie miał zamiaru się wtrącać.

Kiedy Tosia skończyła go leczyć, podszedł do ciała. Złożył dłonie w szereg pieczęci, powodując, że szczątki pokryte zostały przez płomienie, mające zatrzeć ślady obecności ANBU w tamtym miejscu.

Zadanie zostało wykonane, a szpieg wroga zabity.

— Wracamy, żółtodziobie — oznajmił z lekkim rozbawieniem. Tośka z warknięciem na ustach zamachnęła się, ale jej towarzysz zniknął w chmurze szarego pyłu. Tupnęła nogą, złożyła dłonie i zrobiła dokładnie to samo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro