17. „Powinnaś się już przyzwyczaić"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sebastian oparł głowę na ręce i spod przymrużonych powiek przyglądał się temu, co Tosia rozkładała na swoim biurku. Zdjęcia znalezionych na miejscu zdarzenia dowodów i samych ciał ofiar nie zrobiły na nim większego wrażenia, więc obojętnie odwrócił wzrok w kierunku okna z nadzieją, że tam dojrzy coś ciekawszego. Oplatała go coraz większa niemoc i senność, której nie mógł opanować. Wiedział, że to wszystko minie za góra kilkanaście minut, ale teraz ten stan stawał się wręcz nie do zniesienia. Aspirant zaczął się zastanawiać, czy nie przymknąć powiek, chociaż na krótką chwilę. Przecież nikt nie zauważy...

— Seba, nie śpij — mruknęła znad dokumentów Tosia.

Momentalnie na powrót otworzył oczy, rzucając jej pełne wyrzutu spojrzenie, które skwitowała jedynie cichym prychnięciem.

— Robota się sama nie odwali — dodała.

Westchnął męczeńsko, ale mimo wszystko zerknął na zdjęcia po raz któryś już z rzędu. Już miał coś mówić na ich temat, ale przerwał mu Maks, który z wyraźnym zadowoleniem podszedł do stanowiska jego i Tosi. Brodzki obrzucił uśmiechniętego przyjaciela podejrzliwym spojrzeniem.

— Co się tak szczerzysz? — burknął.

— Bo mogę — odparował Zieliński, kładąc przed nim kartkę zapisaną do połowy jakimś tekstem. — Poczytaj sobie — dodał z satysfakcją.

Sebastian bez chwili zwłoki zagłębił się w lekturę. Im dalej brnął, tym bardziej miał ochotę się uśmiechnąć. Trzeba było przyznać Maksowi, że zrobił kawał naprawdę dobrej roboty. Tekst znajdujący się na kartce dotyczył Olgi Szawary i zawierał bardzo dużo obszernych informacji na jej temat. Dowiedział się z niego, że kobieta miała raczej burzliwą, nieciekawą młodość — kiedy miała osiemnaście lat, jej ojciec odsiadywał wyrok w więzieniu, a matka nie wiązała końca z końcem. W rodzinie się nie przelewało, mimo to Szawarze udało się ukończyć lubaczowskie liceum ogólnokształcące, a nawet dostać na studia w Rzeszowie. Zdobyła dyplom magistra z fizjoterapii i jak się wydawało, kompletnie odcięła od Lubaczowa. W Rzeszowie założyła rodzinę — miała męża oraz dwójkę dzieci. Całą trójkę Sebastian już raz widział.

Aspirant dokończył czytać tekst, przekazał kartkę Tosi, która praktycznie nie mogła już usiedzieć w miejscu z niecierpliwości, po czym posłał w stronę Maksa delikatny uśmiech.

— Nieźle, larwo.

— Wiem, księżniczko — odparł zuchwale policjant wydziału techniki operacyjnej. — Samo przejrzenie jej mediów społecznościowych niewiele mi pomogło, ale pogrzebałem tu i tam, więc ostatecznie dostaliśmy portret całkiem przeciętnej zjadaczki chleba — wyjaśnił, w międzyczasie przystawiając do biurka krzesło. Zajął miejsce, odchylił się na oparcie i założył ręce za głowę. — Teraz wasza kolej. Dopatrzyliście się czegoś nowego w tych zdjęciach? — Wskazał ruchem głowy leżące po stronie Węcińskiej fotografie.

— A jak ci się wydaje? — Ironiczne spojrzenie Sebastiana było aż nazbyt wymowne.

Maks wzruszył ramionami.

— To pokazuje tylko, że nie nadajesz się do tego typu spraw — odparł złośliwie, co spotkało się z pogardliwym prychnięciem Brodzkiego.

— Stul pysk.

Tosia, która właśnie skończyła czytać, uśmiechnęła się delikatnie.

— Nadepnąłeś mu na odcisk — mruknęła rozbawiona.

— Oczywiście, że tak. O to chodziło. — Zieliński wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. — To jak, Tośka, masz coś nowego? — zapytał po chwili.

Kryminalna zmarszczyła brwi i pochyliła się nad ułożonymi chronologicznie w kolejności od najstarszych zdjęciami. Przez chwilę rzucała wzrokiem po fotografiach, a kiedy ponownie uniosła spojrzenie na współpracowników, dostrzegła, że skupiała na sobie uwagę wszystkich zgromadzonych w pokoju, a nie tylko Sebastiana i Maksa, jak z początku zakładała.

— Niestety nie. Nic tych kobiet ze sobą nie łączy poza obrażeniami, a one też nie są do końca pewne, bo na dobrą sprawę każda miała coś, czego nie miały poprzednie — odparła wreszcie z ciężkim westchnieniem.

— Może lepiej skupić się na przedziale czasowym, a nie samych ciałach? — zasugerowała Gabi. Podeszła do nich, przystając obok Maksa. — Fajnie byłoby ustalić w jakich odstępach podrzuca te zwłoki...

— Racja — zgodziła się Tosia. — To tak, pierwsze dwie znaleźliśmy na początku października, Olgę jakoś w połowie, a tę ostatnią wczoraj, drugiego listopada — dopowiedziała po dłuższej chwili zastanowienia.

— Około pół miesiąca — rzucił Sebastian.

— Pół miesiąca między znalezieniem. Nie wiemy, jak szybko zabija — sprecyzował Maks.

— Pierwsze dwie były w znacznym stopniu rozkładu. Z sekcji wyszło, że pozbawiono je życia jakieś dwa, trzy tygodnie wcześniej — ciągnęła myśl Węcińska. — Ciało Olgi było w dość dobrym stanie, a jej zaginięcie zgłoszono dzień przed tym, jak znaleźliśmy trupa na Łówczy. Nie wiemy, jak z ostatnią. Wciąż czekamy na ekspertyzę.

Gabrysia pokiwała z zamyśleniem głową.

— No, dobra — podjęła po dłuższej chwili. — Z pewników zauważyłam jeszcze wyryte litery i odcięte części ciała. Każdej coś odcina, mam rację? — Spojrzała po twarzach współpracowników z pytaniem w oczach.

— Przy tej ostatniej chyba nic, przynajmniej ja sobie nie przypominam... — pierwszy odezwał się Sebastian. — Tośka, zerknij na zdjęcia — mruknął w stronę partnerki, która jak na zawołanie zaczęła szukać właściwych fotografii.

— Pierwsze dwie nie miały kolejno lewej i prawej dłoni, Oldze za to odcięto całe prawe ramię. Ta ostatnia faktycznie nic nie straciła, a przynajmniej na ten moment tak to wygląda — odparła po dłuższej chwili przyglądania się materiałowi dowodowemu.

— Czyli istnieje opcja, że buduje z nich jakąś kukłę — powiedziała Gabi.

— Bardzo prawdopodobne, takie sytuacje już się zdarzały — wtrącił milczący dotąd Lech. — Cztery kobiety w tak krótkim czasie... — dodał po chwili. — To prawdziwy potwór.

Tosia odetchnęła głębiej, słysząc jego słowa. Dopiero, kiedy zostały wypowiedziane na głos, zdała sobie sprawę z ich wagi. Cztery życia. Cztery niewinne życia, które przeciekły jej przez palce.

Poczuła się winna. Być może udałoby się niektóre z nich ocalić, gdyby nie fakt, że to właśnie ona nie potrafiła nijak zbliżyć się do zabójcy. To na jej barkach spoczywał częściowo ciężar win za ich śmierć. Prowadziła przecież śledztwo. Już dawno powinna mieć coś więcej. Już dawno powinna zbliżyć się do rozwiązania chociaż trochę!

Wiedziałam, że to się tak skończy, pomyślała z goryczą. Gdyby na moim miejscu był ktoś inny, to wszystko szłoby znacznie sprawniej...

— Bez wątpienia.

Z letargu wyrwał ją głos Sebastiana. Zerknęła przelotnie na partnera, by zaraz przesunąć spojrzenie nieco w lewo. Momentalnie zblokowała wzrok z Maksem, który przyglądał jej się uważnie z delikatnie zmarszczonymi brwiami.

— W porządku, Tośka? — mruknął niepewnie, jakby rozważał, czy w ogóle powinien się odezwać.

— Jasne — odparła niemal w tej samej chwili, besztając się w duchu za tak łatwe popadanie w zamyślenie. — Więc mamy cztery ofiary, cztery kobiety, o których nie wiemy kompletnie nic. Trzy na cztery były pozbawione twarzy, dwie znaleźliśmy przy kapliczce leśnej na Łówczy, jedną przy cerkwi, jedną w wychodku przy kościele — dodała.

— I myślę, że zarówno „Łówcza", jak i „obiekt kultu" będą tutaj słowami kluczowymi — rzuciła Gabi.

— Tak, a żeby było śmieszniej, wszystkie zgłoszenia pochodzą od niejakiej Wiktorii Szum, która ma podejrzane... szczęście w tych sprawach — uzupełnił Sebastian, co spotkało się z rozbawionym prychnięciem pozostałych policjantów.

— To serio nasza jedyna podejrzana? — Maks nie mógł powstrzymać ironicznego uśmiechu.

— Tak — bąknęła Tosia. Po jej twarzy również od kilku sekund błąkał się krzywy uśmieszek. — Jak bardzo groteskowo by to nie brzmiało.

— Nie mamy na nią też żadnych realnych dowodów. Laska po prostu zgłasza każde zdarzenie i tylko to na dobrą sprawę śmierdzi — dorzucił Brodzki.

Służbowa partnerka posłała mu rozbawione spojrzenie. Widząc ten wzrok, nie mógł się nie uśmiechnąć. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz widział ją inną niż smutną, zamyśloną czy zirytowaną. Nawet, jeśli znajdowali się w beznadziejnym położeniu, widok uśmiechu oraz iskier w jej oczach był czymś pocieszającym. Czymś rozjaśniającym ponurą codzienność.

— Nie patrz się tak, żółtodziobie — prychnął po dłuższej chwili.

— Wybacz, po prostu bardzo żałośnie to brzmi — odparła, kierując wzrok na leżącą tuż pod jej dłonią teczkę.

— To racja — przytaknęła Gabi.

Lech jedynie uśmiechnął się półgębkiem.

Cisza rozpanoszyła się w pokoju na dobre i trwała jeszcze kilka dobrych minut. W tym czasie każdy powędrował wzrokiem gdzieś indziej — Tosia wyjrzała za okno, na czarniejącą noc, Sebastian skupił się na sprawdzeniu godziny w telefonie, Maks instynktownie powiódł spojrzeniem w kierunku swojego laptopa, Gabrysia postanowiła na moment odejść od biurka współpracowników, a Lech wrócił na dobre na swoje miejsce.

— Jest jeszcze jedna sprawa. — Węcińska odwróciła wzrok od świata za szybą. — Przy każdej zostawiał replikę rewolweru i płatki róży, przy tej ostatniej zostawił replikę i cały kwiat — rozwinęła.

— Bawi się z nami. — Sebastian wzruszył ramionami.

— I jest irytująco wręcz pewny siebie — dorzuciła Kraszewska.

— Dlatego, moi drodzy, czas najwyższy sprawić, że przestanie taki być. Robimy dużo. Musimy zacząć robić jeszcze więcej, jeżeli mamy cokolwiek osiągnąć — rzekł gdzieś z głębi pokoju Lech. — Ale to zostawmy sobie na jutro. Dzisiaj proponuję po prostu rozejść się do domów i odpocząć — dodał z delikatnym uśmiechem.

***

Kryminalni wychodzili z komendy tylko we dwójkę, jako ostatni. Kiedy wszyscy opuszczali pokój, oni wciąż jeszcze sprzątali na swoich biurkach, a potem tak jakoś się złożyło, że zaczęli wymieniać między sobą najpierw uwagi dotyczące sprawy, a później nawet członków grupy operacyjnej. Od słowa do słowa wywiązała się miedzy nimi dyskusja, której żadne nie chciało tego wieczoru przerywać. W ten sposób wylądowali obok siebie na parkingu pod budynkiem komendy. Noc była cicha, lodowato zimna.

Dotarli do miejsca, gdzie obok siebie zaparkowane stały ich samochody i przystanęli na chwilę.

— Aż tak chciałeś się pochwalić nowym autem, że musiałeś stanąć obok mojego gruza? — Tosia uniosła rozbawiona brwi.

Sebastian założył ręce na piersi i roześmiał się cicho.

— Może...

— Nawet ładne — uznała, obrzucając wzrokiem lśniący w świetle księżyca czarny lakier.

— Nie woziłbym się innym. — Posłał jej pobłażliwe spojrzenie. — Szkoda, że nie było cię ze mną i Maksem, jak go testowaliśmy. Dawno nie słyszałem tak pięknej pracy silnika — dodał z rozmarzeniem.

Tosia roześmiała się, kiedy tylko usłyszała słowa partnera.

— Miłość od pierwszego wejrzenia, co?

Pokiwał głową z delikatnym uśmiechem.

— Kiedyś zobaczysz, jak się nią jeździ — mruknął niby od niechcenia.

— Trzymam za słowo — odparła, niewzruszenie patrząc prosto na niego.

W mroku te brązowe tęczówki wydawały się niemal czarne, a przez to jeszcze bardziej hipnotyzujące. Nie miała pojęcia, co działo się z nią w jego towarzystwie, ale niemal czuła pod skórą, jak serce szaleńczo próbuje jej się wyrwać z klatki piersiowej. Zupełnie tak, jakby zapomniało wszystkie krzywdy, które mu wyrządził.

— Tak odnośnie roboty jeszcze, Tośka, to naprawdę dobrze ci idzie. Może wciąż trochę się gubisz, ale patrząc na to, co było przy sprawie Włocha, przez Podolskiego, aż do tego, co widzę teraz, to robisz ogromne postępy. I masz cholernie dziwne szczęście, że trafiają ci się grube ryby, jakich świat tutaj nie widział — rzucił po dłuższej chwili.

— Dzięki, chociaż wolałabym babrać się w mniej grubych rybach. — Spojrzała na niego z krzywym uśmiechem na ustach, co skwitował rozbawionym prychnięciem. — Może nabieram doświadczenia, ale to wciąż jest bardzo obciążające psychicznie. Nawet się jeszcze dobrze nie pozbierałam po sprawie Podolskiego, a już muszę dawać z siebie wszystko przy następnej — dodała nieco ciszej, opuszczając głowę. — Sorry, może nie powinnam tego mówić — bąknęła po dłuższej chwili.

— Daj spokój — rzekł uspokajająco. — Wiem, że zjebałem. Jeszcze raz przepraszam za to, co się stało w lecie. To nie temat na nasze parkingowe konwersacje, ale kiedyś będziemy musieli o tym jeszcze raz szczerze porozmawiać. Bo...

— ...to nie wygląda tak, jak może wyglądać, prawda? — szepnęła.

Kiedy podniosła na niego bursztynowe spojrzenie, boleśnie zakuło go serce. Westchnął cicho, ale nie przerwał kontaktu wzrokowego. Już miał coś mówić, ale Tosia była nieco szybsza:

— Nie przepraszaj.

Zszokowane spojrzenie, które jej posłał, było rozbrajające. Roześmiała się, pozwalając echu odbijać ten dźwięk jeszcze przez chwilę.

— Skąd...?

— Widać po tobie — rzuciła rozbawiona. — Masz rację, będziemy musieli pogadać. Ale to już nie dzisiaj. Dzisiaj po prostu spokojnych snów, Seba — dodała cicho.

Wciąż patrzył na nią zaskoczonym spojrzeniem, jakby zobaczył ducha. Pokręciła głową, z uśmiechem wyciągając w jego stronę zaciśniętą pięść.

— Spokojnych snów, Tosia. — Zbił żółwika, toteż odwróciła się na pięcie i jako pierwsza zniknęła we wnętrzu swojego samochodu.

Sprawnie włożyła kluczyk do stacyjki, zapięła pasy, po czym spróbowała odpalić. Kiedy jedyną odpowiedzią suzuki był kręcący się bezskutecznie rozrusznik, kobieta sapnęła z frustracją.

— Błagam, tylko nie teraz — wymamrotała, próbując jeszcze raz. Kiedy to, a wraz z nim kilka następnych podejść skończyło się fiaskiem, warknęła zirytowana. — Kurwa, no i jak ja mam wrócić teraz do domu...?

Zrezygnowana odchyliła się na oparcie fotela i przymknęła oczy. Powoli zaczynała godzić się z wizją wracania do domu pieszo ponad dwa kilometry. Kiedy usłyszała dźwięk przychodzącej na telefon wiadomości, zaskoczona uchyliła powieki. Machinalnie odblokowała urządzenie. Kiedy zobaczyła, że miała tylko jedno nieodczytane powiadomienie od Sebastiana, szybko kliknęła w okienko czatu.

Coś ci nie idzie odpalanie. Podwózka?

Wciąż w szoku odwróciła głowę w lewo, gdzie stało jego auto. Nie dowierzała własnym oczom. Próbowała odpalić od dobrych siedmiu minut i była pewna, że już dawno odjechał. Tak bardzo pochłonęły ją własne problemy, że nawet nie zauważyła jego obecności na parkingu. Wciąż tam stał, a ona właśnie biła się z myślami. Naprawdę nie chciała wracać do domu pieszo, w dodatku sama, w środku nocy. Z drugiej strony nie podobała jej się też wizja powrotu ze służbowym parterem. Ostatecznie jednak postanowiła wybrać mniejsze zło, wyciągnęła klucz ze stacyjki, zabrała wszystkie swoje rzeczy i chwilę później już siedziała, w stojącym obok bmw. Powitał ją ironiczny uśmiech oraz pobłażliwe spojrzenie.

— Faktycznie nie kłamałaś, mówiąc, że jeździsz gruzem — skwitował złośliwie.

— Irytujesz mnie...

— Powinnaś się już przyzwyczaić. — Beztrosko wzruszył ramionami. — Dobra, pani komisarz. Chyba przejedziesz się nią szybciej, niż oboje zakładaliśmy — dodał, a potem jedynie przekręcił kluczyk w stacyjce.

Silnik warknął tuż po odpaleniu. Sebastian poczekał jeszcze chwilę, aż jednostka napędowa się rozgrzeje, a potem powoli wycofał z miejsca i skierował samochód ku wyjazdowi na drogę. Kiedy zerknął na Tosię, która jak zaczarowana wbijała wzrok w ulicę przed nimi, uśmiechnął się delikatnie, mocniej naciskając pedał gazu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro