19. „Dobrze, że już jest lepiej"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Media — „Bal wszystkich świętych", Tribbs.

Tosia kończyła służbę planowo o czternastej, co było stanem zdecydowanie niespotykanym, szczególnie w obecnej sytuacji. Właśnie zbierała wszystkie swoje rzeczy z biurka i wyłączała komputer, kiedy do pokoju spokojnym krokiem wszedł Maks.

— Dobry, Tośka — przywitał się, ziewając przy tym mimowolnie.

Węcińska posłała w jego kierunku nieco rozbawione spojrzenie.

— Dobry, Maksiu. Gdzie zgubiłeś Sebę? — zapytała.

Zieliński nawet nie zdążył powiedzieć słowa, a w pomieszczeniu pojawił się Brodzki, o którego Tosia zapytała dosłownie przed sekundą. Maks obrzucił przelotnym spojrzeniem sylwetkę przyjaciela, po czym wrócił wzrokiem do Węcińskiej.

— Tu go masz — mruknął jedynie, nim skupił pełnię uwagi na zawartości swojego komputera.

Kryminalna odetchnęła głębiej, spoglądając na służbowego partnera, który zatrzymał się przy drzwiach i w tym miejscu od dłuższej chwili pozostawał. Mierzyli się wzrokiem w kompletnym milczeniu, żadne nie ośmieliło się poruszyć nawet o milimetr. Wreszcie Brodzki westchnął cicho i podszedł dwa kroki do przodu.

— Cześć — rzucił w kierunku kobiety, wciąż nie odpuszczając kontaktu wzrokowego.

Tosia poczuła wielką gulę stojącą w gardle. Resztkami zdrowego rozsądku odpowiedziała na jego przywitanie, a potem wreszcie ruszyła się z miejsca ku wyjściu z pokoju. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie i teraz wiedziała już na pewno, że nić współpracy, jaką udało im się przez ostatnie tygodnie wypracować, ponownie została nadszarpnięta. Miała świadomość, co mogło być tego przyczyną.

— Powodzenia w robocie, chłopaki — bąknęła jeszcze, po czym nacisnęła klamkę i wyszła z pokoju.

Odetchnęła z ulgą, gdy tylko zamknęły się za nią drzwi. Nie wiedziała, dlaczego, ale wolała za wszelką cenę unikać jakichkolwiek interakcji ze służbowym partnerem. Od jakiegoś czasu zauważyła, że Sebastian chodził mocno przybity. Nawet, jeśli chciała mu pomóc, wiedziała, że nie może tego zrobić. Powiedział to wyraźnie te kilka miesięcy temu. Nie mogła działać wbrew jego woli.

Kolejny ciężki oddech wyszedł spomiędzy jej ust, gdy chwilę później wsiadała do samochodu. Była niedziela. Teraz czekała ją już tylko ta lepsza część dnia. Z odrobiną nowej chęci odpaliła suzuki i wycofała z miejsca parkingowego. Teraz wystarczyło podjechać do domu, przebrać się, zostawić tam służbowe wyposażenie, zabrać psy, a potem pojechać w dobrze znane miejsce, w którym od bardzo, bardzo dawna jej nie było.

Wiedziała, że w jednym z domów na Dębinach czekała na nią dwójka najukochańszych osób na świecie. Mama i tata.

***

Sebastian oparł brodę na dłoni, z męczeńskim jękiem spoglądając na kalendarz.

— Kurwa, szesnasty dzień w robocie, idzie się zesrać — rzucił niechętnie, co spotkało się ze śmiechem siedzącego od dłuższej chwili w pokoju Lecha.

Pojawił się niedługo po wyjściu Tosi i niemal natychmiast zaczął jeszcze raz analizować zgromadzony dotychczas materiał dowodowy. Brodzki nie miał aż tyle ochoty na zabranie się do pracy, dlatego ostatnie dziesięć minut przesiedział bezsensownie gapiąc się w laptopa, z głową w chmurach.

— Szesnaście to jeszcze nic. Poczekaj do dwudziestego — skwitował nieco złośliwie komisarz.

Kryminalny prychnął pod nosem ironicznym śmiechem i przeniósł na niego spojrzenie ciemnych oczu.

— Wolałbym mimo wszystko nie — odparował. — Widziałeś gdzieś może Gabi?

Jabłoński skinął głową potwierdzająco.

— Ostatni raz na odprawie, ale z tego, co wiem, poszła załatwić coś u naczelnika. Zaraz powinna być tu z powrotem. A po co ci ona, tak z ciekawości? — zapytał.

Aspirant wzruszył ramionami.

— Jedzie ze mną na działania operacyjne. Tak koło siedemnastej wypadałoby zacząć się zbierać — wyjaśnił lakonicznie.

Lech nie odpowiedział już nic więcej, jedynie kiwnął głową i ponownie skupił wzrok na dokumentach, co dało Sebastianowi chwilę na zastanowienie się, co począć dalej. Ostatecznie doszedł do wniosku, że miał całe mnóstwo roboty i wypadałoby coś wreszcie ruszyć w tej kwestii. Nie miał teraz czasu na bezczynne siedzenie. Nim w pokoju pojawi się Gabrysia, można załatwić masę innych spraw.

***

— Dzień dobry! — Tosia przywitała się niemal od progu salonu.

Pierwsza na młodą kryminalną spojrzała babcia, zaraz za nią dziadek, a dosłownie ułamki sekund później rodzice i siedząca obok nich Iza. To jednak na babci Węcińska skupiła wtedy całą swoją uwagę. Odkąd pamiętała, czuła z nią niesamowitą, niemal nierozerwalną więź, która utrzymywała się przez długie lata aż do teraz.

Otaksowała wzrokiem poczciwe, otoczone zmarszczkami oczy i niemal momentalnie uśmiechnęła się radośnie.

— Tosiu, dziecko, jak myśmy cię z dziadkiem dawno nie widzieli — powiedziała staruszka, delikatnie odwzajemniając gest wnuczki.

— Ostatnio to nawet rodzice rzadko mnie widują. Taka praca, babciu — odparła tamta, nim weszła nieco głębiej do salonu i zdecydowała się usiąść na fotelu stojącym dokładnie naprzeciw kanapy, na której siedziała cała jej rodzina.

— Przepracowujesz się, to niezdrowe — mruknęła z dezaprobatą w głosie kobieta.

Tosia posłała jej przepraszające spojrzenie wraz z popisowym uśmiechem, który w założeniu miał topić serca, i akurat w tym przypadku doskonale wykonał swoją robotę.

— Babciu, to jest najważniejsze śledztwo mojego życia, muszę wszystko zrobić porządnie — wyjaśniła, patrząc prosto w bursztynowe tęczówki kobiety. Wyglądały dokładnie tak, jak te należące do niej.

— Kto by myślał kiedyś coś takiego... Kobieta w policji... Ale spełniaj się, spełniaj, skoro to sprawia ci radość — rzekła tamta, co Węcińska skwitowała pobłażliwym westchnieniem.

Mimo wszystkich ciepłych uczuć, jakie żywiła do najbliższych krewnych, ta jedna sprawa od samego początku pozostawała czymś w rodzaju kości niezgody. Jej rodzina miała spore problemy z zaakceptowaniem decyzji o wstąpieniu do policji i nawet teraz, kilka ładnych lat po tych wydarzeniach, temat budził spore kontrowersje. Szczególnie często swoją dezaprobatę wyrażała jedna z sióstr ojca Tosi. Ciotka Lucyna, kiedy tylko nadarzyła się taka okazja, nie szczędziła sobie zgryźliwych uwag pod adresem młodej Węcińskiej. Tosia nauczyła się już ignorować te jawne przytyki, niemniej wciąż robiło jej się nieco smutno, gdy napotykała na swojej drodze brak akceptacji ze strony chociażby dziadków. Wiedziała, że rodzice już dawno pogodzili się z jej wyborem. Co do reszty rodziny... Cóż, jej kwestia jej służby wciąż pozostawała swoistym tabu.

— Najważniejsze, że ona jest szczęśliwa.

Głos matki wyrwał policjantkę z jej własnych myśli. Posłała wdzięczne spojrzenie w kierunku kobiety siedzącej nieopodal, a potem odetchnęła lekko, na dobre powracając już do prowadzonej rozmowy.

— Nie widzę siebie nigdzie indziej — powtórzyła to, co mówiła nieustannie od kilku lat. — Tam jest po prostu moje miejsce — dodała spokojnie. — Co tam u was, babciu? Dawno się nie widzieliśmy, więc trzeba nadrobić zaległości — rzekła po chwili, sprawnie zmieniając temat na coś, co wzbudzało nieco mniej emocji.

I kiedy jej babcia zaczęła opisywać najważniejsze wydarzenia, jakie miały miejsce ostatnio w jej życiu, Tosia całkowicie się rozluźniła. Po wiecznym spięciu taki stan był czymś naprawdę nietypowym, ale zarazem przyjemnym.

Musiała przyznać, że bardzo potrzebowała takiego zwykłego popołudnia spędzonego w gronie najbliższych jej osób. Z dala od brutalnej rzeczywistości służby i problemów, które tego dnia zostawiła po prostu za sobą.

***

— Cześć wszystkim!

Znajomy głos skłonił Sebastiana do podniesienia głowy znad papierów. Gdy złapał kontakt wzrokowy ze stojącą w progu Gabrysią, uśmiechnął się delikatnie.

— Dobrze, że jesteś. Za jakieś półtorej godziny będziemy się zawijać — oznajmił, na co Kraszewska pokiwała twierdząco głową.

— Jedziemy tylko we dwójkę? — zapytała, gdy już zajęła miejsce za swoim biurkiem.

— Nie. Będzie z nami jeszcze kilka osób, głównie z patrolu. Trzeba wziąć dwa wózki — odparł krótko. — Pójdziesz ze mną, my zaczynamy z rynku — dodał po krótkiej chwili.

— Jasne. Mamy jakiś konkretny cel na dzisiaj?

Wyjrzał za okno, na ciemniejącą z każdą chwilą coraz bardziej noc. Po chwili namysłu, wreszcie zwrócił spojrzenie na siedzącą niedaleko współpracowniczkę.

— Właściwie, to musimy dowiedzieć się, co mówią ludzie w Krzesikowie. Nie mam w planie nikogo dziś wyjmować i lepiej, żeby tak zostało. Tym zajmą się chłopaki z patrolu. My jedziemy tylko dla doinformowania się — wyjaśnił.

Kraszewska skinęła głową, nim pochyliła się nad papierami.

— Wiemy coś o tej ostatniej ofierze? — zapytała po dłuższej chwili.

— Cholerna stołeczna dalej milczy — odparł niemal natychmiast Maks. W jego głosie dało się wyraźnie usłyszeć nutę frustracji. — Strasznie długo im schodzi z tym wszystkim — dodał.

— Mam nadzieję, że potwierdzą tę tożsamość jak najszybciej. Pomogłoby nam to ruszyć do przodu — bąknęła Gabi.

— Bez dwóch zdań. Póki co nic nie mamy. Irytująca sprawa — skwitował Zieliński.

Policjantka posłała mu pokrzepiający uśmiech.

— W końcu coś znajdziemy, mówię ci — oświadczyła pewnie.

— Oby było tak, jak mówisz — rzucił nieco cichszym głosem.

— Tak w ogóle, Seba, to czemu nie jedzie z nami też Tosia? — Gabrysia ponownie zwróciła się do Brodzkiego. — Jesteście przecież służbowymi partnerami... — dodała niepewnie.

Sebastian przez dłuższą chwilę milczał, zapatrzony w mrok za oknem. Po kilkunastu sekundach wreszcie odetchnął głębiej i zblokował z nią spojrzenie.

— Tośka dzisiaj skończyła wcześniej, poza tym nie potrzebujemy aż tylu ludzi i doszliśmy razem do wniosku, że zabranie ciebie na te działania będzie lepszym wyborem, bo lepiej zorientujesz się w sytuacji, którą ona zna już doskonale — wyjaśnił nad wyraz spokojnie, jednak w jego wzroku było coś przeraźliwie smutnego, co, jak się Gabi wydawało, usilnie próbował ukryć.

— W porządku — mruknęła nieco skołowana, a potem przeniosła spojrzenie na siedzącego niedaleko niej Maksa.

Aktualnie patrzył na Sebastiana i Gabrysia ponownie poczuła coś niepokojącego wiszącego w powietrzu. Wciąż nie wiedziała dokładnie, co łączyło Zielińskiego, Brodzkiego i Węcińską, ale chyba nawet nie chciała wiedzieć. Wmieszanie się w ich sprawy byłoby jednym z najgorszych możliwych wyjść. Dobrym wyborem było za to pozostanie neutralną, to jednak okazało się nie aż tak proste w momentach, kiedy atmosfera pomiędzy członkami grupy operacyjnej zaczynała niebezpiecznie gęstnieć.

***

Tosia jak zaczarowana patrzyła na wirujący w butelce napój o przyjemnym dla oka, malinowym kolorze. Sączyła bezalkoholowe piwo od momentu, kiedy razem z młodszą siostrą, Sylwią, postanowiły przenieść się na piętro domu, do jednego z ich pokojów, by porozmawiać. Najstarsza z rodzeństwa Węcińskich przestała właściwie liczyć czas, dając się w całości pochłonąć prowadzonej dyskusji.

Teraz nieco zaskoczona oderwała wzrok od butelki, by skierować go na siedzącą naprzeciwko Sylwię, która niemal natychmiast po złapaniu spojrzenia siostry parsknęła śmiechem.

— Słuchasz ty mnie w ogóle? – Uniosła rozbawiona brwi.

Tosia westchnęła skołowana.

— Od dłuższej chwili nie bardzo, przepraszam — bąknęła skruszona, co spotkało się z kolejnym pobłażliwym prychnięciem Sylwii.

— Tośka, skarbie, przestań się tym tak straszliwie dręczyć. Dał ci kosza, zdarza się — rzuciła lekceważąco.

— Dał mi kosza po tym, jak sam mnie pocałował — sarknęła starsza z nich. — Musiałam coś zrobić źle, skoro tak to się potoczyło... — dodała po chwili.

Sylwia przyłożyła dłoń do czoła i westchnęła ciężko. Kochała siostrę całą sobą, ale momentami naprawdę ciężko było jej zrozumieć Tosię. Niektóre jej zachowania czy przemyślenia potrafiły być okropnie denerwujące.

Nadmierne analizowanie każdej sytuacji w szczególności doprowadzało do szału.

— Kiedy zrozumiesz, że to nie w tobie był problem? — podjęła wreszcie po kilkunastu sekundach. Starała się mówić spokojnie, by nie urazić starszej siostry. — To on był po prostu kurewsko niedojrzały i zachował się jak szczeniak. Musisz dać sobie z nim spokój i zacząć w końcu żyć tak jak dawniej, bez ciągłego analizowania, co mogło pójść inaczej. Stało się, co się stało. Nie masz wpływu na przeszłość, ale zawsze możesz ukształtować przyszłość — podsumowała, unosząc wzrok na Tosię, która tym razem również zatrzymała na niej swoje oczy.

— Ciężko to zrobić...

— Wiem, ale nie możesz wiecznie tak żyć. Zostaw tego debila za sobą, nie ma co na niego marnować zdrowia. — Sylwia uśmiechnęła się delikatnie, co jej siostra równie lekko odwzajemniła.

— Może i masz rację.

— Mam rację. Skoro prowadzisz takie ważne śledztwo, to właśnie na nim się skup. I nie wiń się już więcej za rzeczy, które nigdy nie były twoją winą. Proszę, Tosia — mruknęła, nim podniosła się i przysiadła na kanapie obok nieco skulonej kobiety.

Gdy tylko Tosia poczuła obejmujące ją ramię, przymknęła oczy, a potem odetchnęła z ulgą.

— Dzięki, już mi lepiej. Czas się po tym wreszcie pozbierać — mruknęła po dłuższej chwili milczenia.

— No, i to jest moja dziewczyna. — Sylwia poklepała ją po ramieniu z szerokim uśmiechem na ustach.

Starsza Węcińska już miała coś odpowiadać, ale przerwało jej pukanie do drzwi. Bez namysłu, niemal równocześnie z młodszą siostrą rzuciła pozwolenie na wejście, a kiedy obydwie zdały sobie sprawę z tej prawie idealnej synchronizacji, parsknęły szczerym śmiechem. Gdy więc ich mama weszła do pokoju, zobaczyła przed sobą jeden z najbardziej rozgrzewających serce obrazków. Nic nie cieszyło jej tak bardzo, jak szczęście na twarzach własnych dzieci.

— Chodźcie na dół, dziewczynki. Tata zrobi porządek przy krowach i pójdziemy się przejść. Piękny wieczór dzisiaj — oznajmiła.

Na reakcję nie musiała długo czekać. Niecałe dziesięć minut później cała rodzina w komplecie wędrowała już przez polną drogę znajdującą się tuż za zabudowaniami gospodarczymi. Rawka i Orfi wiernie trzymali się nogi Tosi, która kroczyła ramię w ramię ze swoją matką, Marią. Tamtego wieczora, po raz pierwszy od wielu dni, mogła stwierdzić, że była naprawdę szczęśliwa.

— Wiesz, słuchanie cię takiej przybitej przez telefon na przełomie tych ostatnich tygodni to było coś okropnie ciężkiego. Dobrze, że już jest lepiej. I oby tak już zostało, iskierko.

Młodsza Węcińska z zaskoczeniem obróciła głowę w stronę promieniejącej matczynej twarzy. Maria obdarowała ją łagodnym spojrzeniem, co momentalnie roztopiło serce Tosi. Uśmiechnęła się w stronę mamy, nim wróciła spojrzeniem do granatowego nieba.

— Oby już tak zostało, masz rację — westchnęła, zapatrzona w migoczące ponad nimi gwiazdy.

***

Sebastian zakręcił się nieprzypadkowo między grupkami ludzi zgromadzonymi przy kościele parafialnym w Krzesikowie. Udawał, że czytał ogłoszenia na tablicy stojącej nieopodal, w rzeczywistości jednak zawartość gabloty najmniej go obchodziła. Była tylko dobrą przykrywką, by podsłuchać rozmowy i wyłapać to, co mogło być potencjalnie ważne. Jeżdżąc wzrokiem po ulotce zachęcającej do oddawania krwi, zastanawiał się, gdzie może pójść później. Starsze panie nie należały przecież do rewelacyjnych źródeł informacji, jednak Gabi uparła się, żeby rozeznać sytuację i w tej grupie osób. Nie miał za wiele do gadania, dlatego, chcąc czy nie, musiał przystać na tę opcję.

— Co za potwór... Słyszałaś, Wiesiu? Ktoś morduje niewinne kobiety...

Z zaskoczeniem otworzył nieco szerzej oczy. Naprawdę nie spodziewał się, że ktoś zechce poruszyć ten temat. Tymczasem okazało się, że pomysł Gabrysi wcale nie był taki zły.

— Naprawdę? — Rozmówczyni starszej kobiety nie kryła zdziwienia.

— Tak, Lidka mówiła, że na Łówczy co chwilę ktoś znajduje ciała, ponoć widok straszny... A policja dalej nic nie ma — relacjonowała ta pierwsza.

— I co? Coś więcej wiesz? — dopytywała jej koleżanka.

— Jedna to ponoć Szawary córka najstarsza...

— Którego Szawary?

— No, tego z pegeeru, zmarł parę lat temu. Ona tam w Rzeszowie teraz mieszkała, miała męża, dwójkę dzieci. I zostawiła, bo ją ktoś zabił...

— Okropieństwo. Strach się bać, co to się teraz w tym świecie dzieje, jakaś kara boża chyba na nas schodzi, bo to już innego wyjaśnienia nie ma...

Później docierały do niego jedynie strzępki tej wymiany zdań, co zmusiło Sebastiana do obejrzenia się przez ramię. Staruszki odchodziły. Musiał szybko i niepostrzeżenie udać się w ślad za nimi. Nie chciał stracić potencjalnej okazji na pozyskanie ciekawych informacji, szczególnie, że jedna z kobiet wydawała się całkiem dobrze poinformowana. Ruszył za nimi, w międzyczasie wstukując wiadomość informującą Gabi, jaki jest jego plan. Kraszewska odpisała, żeby kompletnie się nią nie przejmował i robił swoje. Uśmiechnął się do telefonu, ale nie zgasił wyświetlacza. Nie chciał wyglądać podejrzanie, kiedy tak szedł za dwoma starszymi kobietami, dlatego zwolnił nieco kroku, udając przy tym, że idzie z nosem w telefonie.

Dotarł w ten sposób aż w okolice domu Krzyśka Żergowskiego, gdzie staruszki dość wylewnie się pożegnały, a potem każda odeszła w swoją stronę. Ich rozmowa ku jego niezadowoleniu przy końcu tej wędrówki zaczęła zbaczać z interesujących kryminalnego torów, a w momencie pożegnania ustała całkowicie. Skłoniło go to do szybkiego powrotu na rynek, co zresztą zaraz wcielił w życie. Włożył skostniałe z zimna ręce do kieszeni i szybkim krokiem zaczął iść w kierunku, z którego chwilę temu przybył. Chłód dawał mu się we znaki tej nocy wyjątkowo mocno. Nie był to jednak tylko chłód powietrza. Gdzieś na dnie Sebastiana spod skorupy lodu starało się desperacko wydostać dawno zamrożone serce. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro