24. „Oczy dookoła głowy, Tośka"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od samego wejścia na komendę Tosia miała dziwne przeczucie, że coś dziś się wydarzy. Szczerze pragnęła, by ta myśl okazała się tylko jedną z wielu przewijających się przez jej głowę i nie miała skutku w rzeczywistości, ale coś bardzo skutecznie gasiło wszelką nadzieję.

Z cichym westchnieniem wychodziła z odprawy i kierowała krok prosto do pokoju. Chciała jak najszybciej zacząć pracę nad sprawą, a świadomość, że członkowie grupy operacyjnej wreszcie odnaleźli wspólną cechę łączącą wszystkie zabite kobiety, tylko bardziej napędzała młodą kryminalną. W efekcie otwierała właściwe drzwi już dwie minuty później. Gdy tylko przekroczyła próg pokoju, musiała natychmiastowo się zatrzymać, by uniknąć zderzenia z osobą opuszczającą pomieszczenie. Uniosła wzrok tylko po to, by napotkać spojrzenie brązowych oczu Sebastiana. Służbowy partner posłał jej delikatny uśmiech, nim odsunął się na bok, by umożliwić Węcińskiej przejście. Tosia nie ruszyła się jednak z miejsca i wciąż uparcie śledziła wzrokiem jego poczynania. Zaskoczony Brodzki zmarszczył nieco brwi.

— Co? — rzucił w końcu, gdy z jej ust nie padło nawet słowo.

— Co masz w tej teczce? — zapytała, wskazując ruchem głowy trzymany przez kryminalnego karton.

— Wszystko to, co już widziałaś. — Wzruszył ramionami. — Naczelnik chciał zajrzeć w dokumentację, więc muszę mu to zanieść — wyjaśnił. — Nowe informacje masz u Maksa, a teraz mogłabyś być tak miła i pozwolić mi przejść? — dodał jeszcze, patrząc jej w oczy z nutą przekory.

Na reakcję służbowej partnerki nie musiał długo czekać. Kiedy kierowała krok w głąb pokoju, mógł dostrzec tańczący po jej twarzy krzywy uśmiech. Sam również uśmiechnął się w podobny sposób, nim opuścił pokój.

Tosia usłyszała za sobą jedynie trzask zamykanych drzwi. Odwiesiła na oparcie krzesła kurtkę i błyskawicznie znalazła się obok stanowiska Maksa.

— Cześć, Maksiu — rzuciła na powitanie.

— Cześć, Tosiu. Dobrze cię widzieć — odparł jej kompan, wciąż jednak nie odrywając wzroku od komputera.

Węcińska uśmiechnęła się nieznacznie.

— Ciebie też. Pokaż, co tam masz nowego.

Zieliński bez zbędnej zwłoki otworzył właściwy dokument tekstowy, przewinął kilka stron w dół, by finalnie zatrzymać się na tej właściwej, z najświeższymi informacjami. Następnie pozwolił koleżance zapoznać się z treścią notatki, a kiedy Tosia oznajmiła, że wszystko przeczytała, odwrócił się w jej stronę. Bursztynowe oczy kobiety aż błyszczały, a ten widok niebywale cieszył policjanta wydziału techniki operacyjnej. Coraz więcej było tej dawnej Węcińskiej, której tak im wszystkim brakowało. Wraz z jej zapałem wracała też wiara, że kiedyś uda się wreszcie schwytać sprawcę okrutnych zbrodni. Być może nawet niedługo.

— Czyli łączy je wspólny rocznik, ciekawa sprawa — mruknęła z zastanowieniem kryminalna.

— Dokładnie tak, moja droga. Na ten moment to jedyny wspólny element wszystkich czterech kobiet — odparł Maks. — Rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty piąty to też dość ważna data dla Seby, ale myślę, że o tym opowie ci osobiście po służbie. To zdecydowanie nie jest temat na rozmowy tutaj — dodał jeszcze spokojnie, a widząc szeroko otwarte oczy kobiety, uśmiechnął się delikatnie.

— A-ale... — zająknęła się. — Jeżeli nie tutaj, to gdzie? — wydusiła po chwili.

Zieliński wzruszył beztrosko ramionami.

— To już ustalajcie między sobą, ja tu tylko siedzę w komputerach, nic więcej — rzucił nieco rozbawiony.

Tosia westchnęła ciężko, pocierając kąciki oczu.

— Ile on zamierza siedzieć u tego naczelnika... — sapnęła, gdy odwracała się na pięcie w stronę swojego biurka.

— Aż tak brakuje ci mojego towarzystwa? — rzucił ironicznie wchodzący właśnie do pokoju Sebastian.

— Najlepiej czułabym się, gdybym w ogóle nie musiała z tobą pracować — sarknęła Tosia w odpowiedzi.

Brodzki z wrażenia aż zamarł z dłonią na klamce niedomkniętych drzwi. Kiedy już otrząsnął się z pierwszego szoku, zamknął płytę, podszedł do swojego stanowiska i usiadł dokładnie naprzeciwko Węcińskiej. Spojrzał jej odważnie prosto w oczy. Odbiła twardo to spojrzenie.

— To nie są słowa, które marzyło mi się dzisiaj usłyszeć, no ale niech ci będzie — prychnął. — Chciałem porozmawiać po służbie, bo... — urwał, rozglądając się kontrolnie po pokoju. Mimo że przebywał tam jedynie z Tosią i Maksem, postanowił ugryźć się w język. — ...bo zdecydowanie nie chciałbym o tym rozmawiać na komendzie. To dość... ciężka sprawa — dokończył ostrożnie.

— Maks jest wtajemniczony? — mruknęła, wciąż patrząc mu prosto w oczy.

— Gdyby nie był, to nie mówiłbym o tym wszystkim przy nim.

— A reszta grupy?

— Najpierw chciałbym mimo wszystko porozmawiać z tobą — odparł z delikatną paniką pobrzmiewającą w głosie. Tosia uniosła nieco wyżej brwi, a on miał wrażenie, że zaraz wyzionie ducha. — Tośka, proszę cię, daj mi chociaż na dzisiaj kredyt zaufania — dopowiedział niemal błagalnie.

— Tosia, posłuchaj się go, poważnie — wtrącił milczący od dłuższej chwili Maks. — Rzadko to mówię, ale akurat w tej sprawie naprawdę współczuję Sebie — dodał i uśmiechnął się blado, gdy przyjaciel posłał mu wdzięczne spojrzenie.

Węcińska westchnęła ciężko. Przez chwilę rzucała spojrzeniem między Zielińskim a Brodzkim, by finalnie zatrzymać je na brązowych oczach służbowego partnera, w których dała radę dostrzec strach w najczystszej jego postaci.

— U ciebie czy u mnie? — rzuciła jedynie.

— Jak ci wygodniej, ja się dostosuję. Kończę służbę godzinę wcześniej niż ty — odpowiedział nieco zachrypniętym jeszcze głosem.

— Mam w domu Izę, ale ona pewnie będzie siedzieć w swoim pokoju, więc może być u mnie — zaproponowała.

— Pasuje. Dasz znać jak skończysz służbę czy poczekać na ciebie na jednostce?

Zaskoczył ją nieco tym pytaniem, ale nie pozwoliła żadnej emocji wpłynąć na twarz. W duchu jednak zastanawiała się, czym tak naprawdę kierował się Sebastian. Od pamiętnych wydarzeń w noc zatrzymania Górala minęło już pół roku. Od dnia, kiedy ją odrzucił, pięć miesięcy. Nie wierzyła, że miał czyste intencje. Podświadomie czuła, że takim zachowaniem chciał uzyskać dla siebie jakieś korzyści. Zrobić jej kolejny raz nadzieję, a potem znów zostawić kompletnie samą ze złamanym po raz drugi sercem. Nie chciała cierpieć ponownie. Nie mogła mu pozwolić na zadanie następnego ciosu, kiedy ledwo podniosła się po poprzednim.

— Dam znać, jak skończę i wrócę do domu — mruknęła, skupiając wzrok na ekranie laptopa.

— Jasne.

Po jego słowach zapadła idealna cisza, w której każdy oddał się swojej pracy. Jedynie Maks od czasu do czasu przesuwał zafrasowanym spojrzeniem po dwójce policjantów wydziału kryminalnego siedzących niedaleko. Przykro patrzyło się, jak jedno przez drugie zadawali sobie nawzajem ciosy. Zieliński miał jednak nadzieję, że mimo wszystkich tych ciężkich momentów, w końcu się między nimi ułoży. Jeżeli nie na stopie prywatnej, to chociaż na służbowej.

***

Wiktoria nigdy jeszcze nie wybiegała z domu tak wściekła. Ze łzami w oczach trzasnęła drzwiami i skierowała szybki krok w kierunku pola uprawnego znajdującego się za płotem. Otworzyła furtkę, wybiegając przez nią na otwartą przestrzeń. Chciała uciec jak najdalej od tego miejsca, które nazywała swoim domem. Od matki, która nieustannie i celowo zadawała jej raz po raz ból.

Biegła przed siebie, nie zważając nawet na to, że słońce powoli chowało się już za horyzontem. Na Łówczy czuła się bezpiecznie, nawet jeżeli od kilku miesięcy po wsi grasował seryjny zabójca. Nie bała się go. Nie w miejscu, w którym się urodziła i wychowała. Znała przecież wszystkie okoliczne lasy i zakątki, nie było tu dla niej nic nowego.

Tym chętniej kierowała krok w stronę ciemniejącej przed jej oczami ściany lasu. Kiedy wreszcie znalazła się u celu swojej podróży, przysiadła na trawie i oparła się plecami o pień wysokiej sosny. Odchyliła głowę, przymknęła oczy, po czym odetchnęła głęboko. Do jej uszu docierało jedynie głośne wycie zimnego wiatru, ale kompletnie się tym nie przejmowała. Była ciepło ubrana, nie groziło jej wychłodzenie.

Jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczami przesiadywała w ciszy pod pniem drzewa. Uchyliła powieki dopiero w momencie, w którym coś w lesie trzasnęło. Wstała ostrożnie na równe nogi, zaświeciła latarkę w telefonie i skierowała ją za siebie, w głąb drzew. Nie zobaczyła nic niepokojącego, a trzaski nie powtórzyły się już więcej, dlatego spokojnie ruszyła wzdłuż granicy pola i lasu. Przeszła może dziesięć metrów, nim stanęła jak wryta, a z jej gardła dobył się głośny pisk przerażenia. Przyłożyła dłoń do ust, by nie zwymiotować, zacisnęła telefon w dłoni i z ciężkim oddechem rzuciła się do ucieczki. Do domu wpadała zdyszana, przerażona oraz zapłakana ledwie kilkanaście minut później. Gdy babcia w szoku zapytała ją, co takiego się stało, Wiktoria przez dłuższą chwilę nie była w stanie nawet odpowiedzieć. Zacisnęła jedynie oczy i jeszcze mocniej przydusiła dłoń do ust. Odpowiedzi udzieliła dopiero, gdy dookoła niej zgromadzili się zdjęci strachem domownicy.

— Z-z-znowu... — wyjąkała, nie mogąc złapać dobrego oddechu — ...z-z-znalazłam t-trupa.

Przez kilka minut panowała idealna niemal cisza. Pierwsza z szoku otrząsnęła się jej matka.

— Po jakiego chuja się tam włóczyłaś?! — zaczęła podniesionym głosem. — I tak mamy już z tobą wystarczająco dużo problemów, po co przysparzasz nam jeszcze więcej?! — dodała już krzykiem.

Wiktoria zakryła uszy dłońmi i opuściła głowę w dół. Nie miała siły dłużej słyszeć tego wrzasku. Chciała zniknąć, wyjechać na drugi koniec świata i nigdy więcej tu nie wracać.

— Dość tego. — Ojciec dziewczyny złapał za dłoń rozjuszoną żonę. — Przestań na nią krzyczeć — dodał stanowczo, nim przykucnął przed córką, by delikatnie odsunąć jej dłonie od uszu. — Wiki, skarbie, wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale zdajesz sobie sprawę, że musimy tam teraz razem pójść i zgłosić to, co znalazłaś?

Dziewczyna pokiwała jedynie głową, wciąż cicho szlochając.

— Chodź, dziecko. Pójdziesz ze mną i z dziadkiem, pokażesz, gdzie leży ciało, a potem dziadek odprowadzi cię do domu, a ja wezwę policję, zgoda? — zaproponował ostrożnie.

Jego córka ponownie skinęła głową, przetarła rękawem zapłakane oczy i podniosła się na równe nogi. Dopiero teraz mogła zobaczyć, że jej matka stała nieco dalej, opierając się o ramię z opuszczoną głową. Już wiedziała, że po powrocie pewnie otrzyma od niej przeprosiny, ale nie miała ochoty nawet ich słuchać. I tak były niewiele warte.

Z wdzięcznością przyjęła od babci paczkę chusteczek, wydmuchała nos, potem poczekała, aż dziadek i tata przygotują się do wyjścia, a już chwilę później siedziała wewnątrz ciepłej terenówki, która jechała po polnej drodze w kierunku czarnego lasu.

***

Tosia podniosła zmęczony wzrok na panującą za oknem ciemność. Przez chwilę z ulgą wodziła wzrokiem po rozpraszających noc ulicznych latarniach, potem przeniosła go na dyskutujących właśnie o samochodach Sebastiana i Maksa, by finalnie ulokować spojrzenie na ekranie telefonu. W momencie, w którym brała urządzenie do ręki, ekran podświetlił się. Bezzwłocznie odebrała przychodzące od dyżurnego połączenie i przyłożyła telefon do ucha.

— Co tam?

— Słuchaj, Tośka, jest sprawa. Na Łówczy znowu mamy trupa, trzeba jechać i się tym zająć. Weźmiesz ze sobą Sebastiana, prokuratorkę zgarnie technik, a lokalizację zaraz wyślę ci w wiadomości — poinformował sprawnie Krystian.

Węcińska z rezygnacją przymknęła oczy, opierając głowę o wolną dłoń.

— Dobra, biorę papiery i zaraz tam będziemy z Brodzkim — rzuciła jedynie słabym głosem.

— Wypisuję wam skodziankę.

— Jasne.

Połączenie dobiegło końca, a Tosia podniosła bezradny wzrok na towarzyszy, którzy również przyglądali jej się od dłuższej chwili.

— Matko, Tośka, coś ty taka blada? — zapytał z niepokojem Maks.

— Nic, trochę się przestraszyłam, bo znowu mamy trupa do ogarnięcia na Łówczy — odparła, podnosząc się z miejsca.

— Ja pierdolę s— zaklął Sebastian.

— Chodź, Seba — mruknęła w jego stronę partnerka. — Jedziemy tam razem.

Drugi raz nie trzeba było mu powtarzać. Bezzwłocznie wstał, ubrał się i po minucie był już gotowy do wyjścia. Tosia dołączyła do niego przy drzwiach, a potem opuścili pokój, zostawiając Maksa samego ze swoimi myślami.

— Robi się z tego niezłe bagno — sarknął sam do siebie Zieliński.

Po tych słowach zerknął kontrolnie na zegarek. Dochodziła siedemnasta, co oznaczało, że Gabi prawdopodobnie zaraz powinna pojawić się w pokoju, a Tosia i Sebastian zakończą dziś służbę znacznie później, niż powinni.

***

Droga na wskazane przez dyżurnego miejsce upływała im w niemal idealnej ciszy. Tosia zmarszczyła brwi, kiedy Sebastian wjechał radiowozem w polną drogę, ale nie odezwała się nawet słowem. Teraz już o wiele wolniej niż jeszcze chwilę temu toczyli się wzdłuż ściany ciemnego lasu, po swojej prawej mając jedynie puste pola uprawne. Kilka minut później w oczy rzucił im się człowiek stojący na poboczu drogi. Policjanci nie musieli wiele myśleć, by skojarzyć znaną im twarz ojca Wiktorii Szum, który razem z córką był obecny także przy pierwszym zgłoszeniu. Sebastian najpierw rozpiął pasy, potem wyłączył sygnał dźwiękowy a na koniec zatrzymał samochód i z dłonią położoną asekuracyjnie na kaburze służbowej broni obejrzał się w kierunku Tosi.

— Wychodzimy w jednym momencie? — mruknęła nieco zaskoczona, na co potaknął ruchem głowy.

— Mam co do niego mieszane uczucia, lepiej uważać — odparł. — No to na raz... dwa... trzy. — Pociągnął za klamkę i otworzył drzwi, co zresztą uczyniła także Węcińska.

Po chwili oboje stali już przed mężczyzną. Brodzki skinął głową w stronę służbowej partnerki, więc Tosia wydobyła z kieszeni kurtki blachę, zbliżyła się jeszcze odrobinę do zgłaszającego i finalnie otworzyła mu ją przed oczami. Wiedziała, że mężczyzna nie będzie w stanie wiele zobaczyć, gdyż jedyne źródło światła stanowiły lampy radiowozu, ale niewiele ją to obchodziło. Okazanie legitymacji było jedynie formalnością.

— Starsza sierżant Antonina Węcińska i aspirant Sebastian Brodzki, Wydział Kryminalny Komendy Powiatowej Policji w Lubaczowie — wyrecytowała wyrytą w pamięci formułkę, kątem oka szukając sylwetki partnera gdzieś obok siebie. Gdy dostrzegła, że stał zaraz obok, odetchnęła z niekrytą ulgą. Asekuracja w takich sytuacjach była niezbędna. — Adam Szum, zgadza się?

— Zgadza się. Przejeżdżałem obok i w oczy rzuciło mi się coś dziwnego w lesie. — Wskazał głową na stojącą nieopodal terenówkę.

— Rozumiem. Pojedzie pan na przesłuchanie, ale najpierw, czy jest pan w stanie wskazać, gdzie leżą zwłoki? — zapytała, na co mężczyzna kiwnął potakująco głową.

— Oczywiście. Musimy wejść nieco głębiej w las — odparł spokojnie.

Kryminalna zerknęła na Brodzkiego.

— Pójdziesz? Ja zostanę i poczekam na chłopaków z patrolu — bąknęła.

— Pójdę — potwierdził. — Oczy dookoła głowy, Tośka — dodał jeszcze, ale tak, by tylko ona mogła to usłyszeć.

— Wiadomo — rzekła zdecydowanie.

Sebastian zniknął ze zgłaszającym w gęstwinie drzew, ale Węcińska mogła zobaczyć pobłyskujące od czasu do czasu między pniami światło jego latarki. Oparła się o maskę radiowozu i przez chwilę omiatała wzrokiem otoczenie. Kiedy usłyszała wycie policyjnych syren, uśmiechnęła się delikatnie. Wsparcie było niedaleko.

— Seba! — krzyknęła.

— Idę! — odkrzyknął jej z lasu.

Chwilę później był już obok niej ze zgłaszającym. Poczekali jeszcze chwilę na przyjazd patrolu, a niedługo później zostali tylko we dwójkę, obserwując oddalający się radiowóz ze zgłaszającym.

— To co, wracamy do trupa? — zagadnął Sebastian.

— Może ja poczekam na prokuratorkę i technika? Mogą mieć problemy z trafieniem na właściwe miejsce... — zasugerowała Tosia, na co jej partner parsknął śmiechem, zerkając na kobietę z ukosa.

— Błagam cię, to ciało leży dosłownie kilka metrów stąd. Nawet teraz da się je zobaczyć — mruknął, włączył latarkę, a potem skierował snop światła we właściwe miejsce. — Widzisz to wybrzuszenie?

— Widzę — przytaknęła.

— To nie gadaj głupot, że nie trafią — rzucił pobłażliwie. — Jak się boisz, to wystarczy powiedzieć otwarcie, żółtodziobie — dodał, ponownie zerkając w jej stronę.

Morderczy wzrok Węcińskiej był w tej sytuacji naprawdę zabawny. Sebastian prychnął niepohamowanym, szczerym śmiechem.

— Bardzo śmieszne. — Przewróciła zirytowana oczami.

Brodzki szturchnął ją delikatnie w ramię.

— Chodź. Uratuję cię jak coś — mruknął wciąż rozbawiony.

— Sama siebie dam radę uratować — prychnęła dumnie, ale weszła razem z nim do lasu.

Kiedy ponownie stanęli nad zwłokami, by obejrzeć je nieco dokładniej, Sebastian ponownie tego dnia poczuł, jak miękną pod nim nogi. Wbił przerażone spojrzenie w ziejące pustką oczodoły kolejnej bestialsko zabitej kobiety.

To wszystko miało ze sobą aż za wiele wspólnego.

Przeciągające się w słuchawce sygnały tylko coraz bardziej go stresowały. Po czwartym miał się już poddawać, ale właśnie wtedy postanowiła odebrać.

— Pozwolisz mi to wyjaśnić po służbie? — zapytał łagodnie niemal natychmiast po rozpoczęciu połączenia, spodziewając się najgorszego.

Wiedział przecież, że zostawił ją wściekłą. Nie mógł jednak dłużej próbować nawiązać z nią porozumienia, kiedy i tak był już spóźniony na służbę ponad piętnaście minut.

— Nie wiem, czy w ogóle chce mi się z tobą rozmawiać — warknęła lodowatym głosem, jak nie ona.

— Proszę cię, Agnieszka — odparł niemal błagalnie. — Wróć do mieszkania. Obiecuję, że przyjadę z roboty i wszystko ci...

— Nie mów mi co mam robić — stanowczo weszła mu w zdanie, a potem rozłączyła się, pozostawiając go z telefonem wciąż przy uchu, wpatrzonego bezradnie w obraz za oknem.

— Kurwa mać — zaklął, odrzucając urządzenie na biurko.

Justyna siedząca niedaleko posłała mu pytające spojrzenie.

— W porządku, Seba? — mruknęła nieco zafrasowana, na co pokiwał jedynie głową.

— O której mamy klienta do przesłuchania? — odparł pytaniem na pytanie, zgrabnie zmieniając temat na coś niedotyczącego jego telefonicznej rozmowy.

— Za jakieś piętnaście minut — powiedziała po zerknięciu na zegarek.

Nie odezwał się już więcej. Skierował spojrzenie na monitor i to tam ulokował wszystkie swoje myśli. Mimo że ciężko było mu się zmotywować, musiał coś robić. Służba była służbą. Na rozwiązywanie problemów prywatnych przyjdzie czas po niej.

— Ej, wszystko gra?

Z zamyślenia wyrwał go ostrożny głos Tosi. Kiedy przeniósł spojrzenie na nieco niższą od niego kobietę, westchnął ciężko. W bursztynowych oczach widział autentyczny niepokój.

— Jest okej — mruknął niechętnie.

— Wyglądasz, jakby nie było — stwierdziła, wciąż nie spuszczając go z oczu.

— Wydaje ci się, Tośka — uciął, nim pochylił się nad trupem.

Węcińska obserwowała go z niepokojem. Zaraz doszła jednak do wniosku, że wszystkie jej wątpliwości wyjaśnią się po służbie. Serce niemal wyrwało jej się z piersi, gdy tylko pomyślała o czekającej ich rozmowie.

***

Gabi stukała palcami w blat biurka. Siedzący niedaleko niej Maks w skupieniu analizował coś, co widniało na ekranie jego laptopa, Kraszewska natomiast maksymalnie skupiała się na czytaniu otrzymanego niedawno potwierdzenia tożsamości Celiny Lipińskiej. Panująca między nimi cisza była niezwykle przyjemna oraz nienachalna.

Gabi musiała przyznać, że Maks stał się osobą, z którą chyba najchętniej pracowała nad śledztwem. Spędzali razem długie godziny na komendzie, wymieniając się nierzadko naprawdę istotnymi informacjami. To on jako pierwszy dowiadywał się o wszystkim tym, co udało jej się zauważyć, a ona w zamian w pierwszej kolejności otrzymywała efekty jego pracy. Razem tworzyli naprawdę zgrany duet i Kraszewska musiała przyznać, że podobała jej się taka forma współpracy.

— Mam coś dla ciebie, Bryśka — odezwał się znienacka Zieliński.

Skierowała na niego spojrzenie. Wciąż uważnie śledził wzrokiem obraz na monitorze, co skłoniło ją do delikatnego uśmiechu.

— Zamieniam się w słuch.

Policjant odchylił się na krześle do tyłu i wreszcie na nią zerknął. Złączył ze sobą obie dłonie, by po chwili założyć ręce za głowę.

— To wciąż nieoficjalne, ale chyba udało mi się posunąć jakkolwiek do przodu w kwestii tożsamości tej pierwszej ofiary. Przypomnij mi jeszcze. Ile lat miały wszystkie dotychczasowe? — zagadnął.

W oczach Gabrysi błysnęły iskry determinacji. Maks uśmiechnął się nieznacznie pod nosem.

— Dwadzieścia siedem, wszystkie są z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku.

Uśmiech na twarzy Zielińskiego jedynie się poszerzył.

— Podeszłabyś? Chyba jesteśmy w domu — oznajmił krótko.

Kilka chwil weryfikacji wystarczyło, by obydwoje zaczęli niemal skakać pod niebo z radości. Wszystkie tropy wskazywały na to, że Maksowi udało się właśnie ustalić tożsamość, której nie mogli ustalić dużo wcześniej Tosia i Sebastian.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro