35. Pamiętliwa przeszłość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Przesłuchali go ponownie w prokuraturze, mamy zeznania. Oprócz tego udało im się dotrzeć do miejsca, gdzie przechowywał ciała. Niestety wszystkie kobiety z klasy, na którą polował, nie żyją — oznajmiła wchodząca do pokoju Gabi.

Lech spojrzał na koleżankę i pokiwał głową.

— Spodziewałem się, że zechcą go jeszcze przemęczyć w prokuraturze. Wynieśli coś nowego? — zapytał, a kiedy zamiast odpowiedzi po prostu położyła przed nim zapisany protokół przesłuchania, wziął go do ręki z cichym westchnieniem.

Z tekstu wynikało mniej więcej tyle, ile uzyskali oni na pierwszym przesłuchaniu. Dokładniejsze były opisy „pacynki", o której Woźniak wspominał tak często podczas rozmowy z Tośką. Dodatkowo zabójca przyznał się, gdzie przechowywał ciała. Reszta przesłuchania opierała się na podobnych akcentach. Woźniak powtórzył po raz drugi, że „Knockin' On Heaven's Door" w wykonaniu Guns N' Roses było ulubioną piosenką Perły, która kochała zespół całą sobą. Jedna rzecz wciąż pozostawała dla Lecha niewiadomą. Kim tak właściwie była Perła?

Uniósł wzrok na przypatrującą się mu Gabrysię.

— Wiadomo coś więcej o tej całej Perle? — zapytał, unosząc delikatnie brwi.

Kraszewska skinęła potwierdzająco głową.

— Nurtowała mnie kwestia dziewczyny, więc postanowiłam trochę poszperać. Szukałam, odkąd tylko Tośka przyniosła nam protokół pierwszego przesłuchania. No i się doszukałam. Sandra Woźniak była wykreśloną z listy uczennicą tej samej klasy, której członków zabijał. Nie wiem tylko, dlaczego ją wykreślono — wyjaśniła. — Ani za pierwszym, ani za drugim razem, kiedy ciągnęli go za język, nie wspominał nic o tym, czy i w jaki sposób zginęła — dodała.

Lech potarł się z namysłem po brodzie. Przez chwilę panowała idealna cisza, którą przerwała dopiero pstrykająca palcami Gabi. Komisarz spojrzał na współpracowniczkę, gdy ta podchodziła do jego biurka.

— Podczas któregoś z przesłuchań, nie wiem, pierwszego czy drugiego, wspominał o jakichś bramach nieba. Być może nie chodziło o tytuł utworu, a bardziej o to, że Sandra nie żyje...?

— Najprościej będzie to po prostu sprawdzić — odparł, wzruszając ramionami.

Kraszewska westchnęła cicho, ale oddaliła się na swoje stanowisko.

— Zaraz poszukam. A żeby dowiedzieć się więcej, może podjedziemy z Tosią do liceum, w którym uczyła się dziewczyna, i popytamy? Niepokojące sygnały wysyłane przez uczniów raczej wpadają do głowy na trochę dłużej, nauczyciele powinni coś pamiętać — rzuciła z delikatnym wahaniem, jakby wyraźnie oczekiwała jego opinii.

Komisarz odsunął się nieco do tyłu na krześle, nim postanowił odpowiedzieć.

— Jedźcie tam. Trzeba wszystko dokładnie sprawdzić — rzekł w końcu.

Gabi uśmiechnęła się delikatnie.

— Dzwonię do niej — postanowiła i nie czekając już na nic, wybrała odpowiedni numer.

Połączenie zostało niemal natychmiast zerwane, co oznaczało, że Węcińska albo wyłączyła telefon, albo prowadziła właśnie rozmowę. Jakkolwiek nie wyglądałby powód, Kraszewska nie podejmowała już więcej prób. Uznała, że Tosia oddzwoni do niej, gdy znajdzie wolną chwilę. Dla zajęcia myśli postanowiła najpierw nieco posprzątać na biurku, a potem zabrać się za ustalenie, czy Sandra Woźniak żyje.

Chciała jak najszybciej domknąć sprawę, by wrócić do zostawionej kilka miesięcy temu Warszawy. Tęskniła za swoją jednostką, choć na warunki w Lubaczowie też nie mogła narzekać. Mimo to wiedziała, że jej miejsce było właśnie tam, w stolicy. Nie mogła jednak zaprzeczyć — cieszyła się z okazji do poznania nowych ludzi oraz pracowania nad najgłośniejszą sprawą w kraju. Śledztwo dotyczące seryjnego zabójcy otworzyło jej oczy na wiele spraw, postawiło przed niezliczoną ilością przeszkód. Niektóre na pierwszy rzut oka wydawały się nie do pokonania. Dopiero ciężka praca całej grupy operacyjnej uświadamiała Kraszewskiej, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Na początku nikt z nich nie wierzył, że kiedykolwiek ujmą sprawcę.

Życie po raz kolejny pokazało im, jak zaskakujące scenariusze potrafiło pisać. Tym razem na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie. Zabójca był schwytany, a Sebastianowi udało się przeżyć jego atak.

Śledztwo chyliło się ku końcowi. Mimo że prawdopodobnie nigdy nie poznaliby wszystkiego, co siedziało w głowie psychopaty, byli bogatsi o nowe doświadczenia i wiedzę. Mogli doświadczyć ogromu zła, które może wyrządzić człowiekowi człowiek, niejednokrotnie pili gorzki trunek z kielicha własnej porażki, by na sam koniec wreszcie poczuć upragnioną, długo wyczekiwaną ulgę. Udało im się wspólnymi siłami zamknąć Romana Woźniaka za kratami, gdzie było jego miejsce. Razem z nim zamknęli też część swojej historii, do której niespecjalnie chcieli wracać. To pozostawało gdzieś za nimi. Teraz grzali się w blasku zwycięstwa.

***

Przypominał sobie wszystkie sytuacje, w których widział twarz córki. Było ich tak wiele, ale każdą z nich pamiętał doskonale. Od zawsze cechował się doskonałą pamięcią. Być może dzięki temu zawsze celująco zdawał wszystkie egzaminy i błyszczał na studiach. Być może dlatego udało mu się pozyskać wszystkie różyczki do bukietu. Czasem jednak przeklinał swój talent. W chwilach takich jak ta, każde wspomnienie roześmianych oczu córki powodowało koszmarny ból.

Złapał się za głowę, zgiął nogi w kolanach i zaczął bujać to w przód, to w tył, w lewo i w prawo.

Przód, tył, lewo, prawo.

Przód, tył, lewo, prawo...

Próbował rozproszyć Krzyki, ale one wciąż natarczywie do niego wracały. Głosu nie słyszał od sześćdziesięciu godzin, czternastu minut i osiemnastu sekund. Pozostały tylko Krzyki, obwiniające go za wszystko, co zrobił źle. Był teraz kompletnie sam, opuszczony w twierdzy swoich własnych myśli.

Tak bardzo chciałby znów usłyszeć Głos...

— Perło... — wyszeptał drżącym głosem. — Dlaczego mnie zostawiłaś?

Krzyki jak na złość nie chciały ustać. Dopiero wyraźne wspomnienie budzące się w świadomości nieco je przytłumiło. Urywany oddech opuścił jego usta, kiedy przed oczyma zamajaczyła przeszłość.

Pamiętliwa przeszłość.

Wrócił z pracy jak zwykle nieco już pijany. Musiał przecież jakoś odreagować stres, jemu też należała się odrobina przyjemności!

Codziennie kilka głębszych dla zdrowia. Nikomu nic złego nie robił.

Odłożył na stół w kuchni skórzaną teczkę, energicznie zdjął marynarkę, niedbale odrzucił ją na oparcie krzesła, czknął pijacko i przeniósł nieco zamglone spojrzenie na zegar. Dochodziła osiemnasta. Sandra powinna siedzieć w pokoju i się uczyć. Jeśli miała być w przyszłości szanowaną panią chirurg, podobnie do ojca, nie mogła tak po prostu odpuszczać. Jej przyszły zawód był starannie wybrany właściwie odkąd się urodziła, a ona najwyraźniej również chciała kształcić się w tym kierunku, skoro jeszcze nie oponowała.

Jemu było to niezwykle na rękę. Bardzo chciał już zobaczyć ją w białym fartuch prowadzącą jakąś skomplikowaną operację. Zupełnie tak jak on.

Z uśmiechem na ustach skierował lekko chwiejny krok pod drzwi jej pokoju. Były zamknięte, więc zapukał dwa razy i bez dalszych ostrzeżeń wparował do środka. Gdy tylko otworzył, przystanął w szoku, kurczowo owijając palce wokół klamki.

Może faktycznie wypił za dużo? Może to tylko zwidy?

Pod żyrandolem stało krzesło. Nieco dalej, ledwie kilka centymetrów przed nim, zwisały bezwładnie nogi, po których ściekały cienkie strużki krwi, mające swe źródło w ponacinanej skórze ud. Przeniósł wzrok na jej twarz. Drżąc na całym ciele, odczytywał w półmroku pokoju czyste cierpienie wymalowane na zastygłym już obliczu. Puste oczy wpatrywały się w biały sufit. Nie było w nich nawet śladu życia.

Podszedł szybko do ciała, wyciągnął ręce i począł nerwowo rozplątywać węzeł, który wykonała ze zwykłego kabla. Kiedy mu się to nie udało, szybko przebiegł do kuchni i z pomocą noża odciął pętlę, sprawiając, że bezwładne ciało runęło w jego ramiona. Odrzucił od siebie niebezpieczne narzędzie, przytrzymał martwą córkę, po czym osunął się na ziemię. Przyciskając czoło do jej czoła, wył w rozpaczy, pozwalając łzom swobodnie spływać po jego policzkach.

Sandra Woźniak odebrała sobie życie dwudziestego kwietnia.

Od tego czasu szukał przyczyny jej samobójstwa. A gdy dwa tygodnie później na dnie szuflady córki wypatrzył list zatytułowany „Do Ukochanych", powziął zemstę.

***

Tosia wyszła z sypialni, próbując jednocześnie zapiąć pas i przytrzymać telefon przy uchu. Sebastian zadzwonił już dobre pół godziny temu, ale jakoś nie mogli przestać rozmawiać.

— Zbierasz się na tą służbę? — zapytał z delikatną kpiną pobrzmiewającą w głosie.

— Zbieram — odparła, wkładając buty.

— Żebyś się nie spóźniła... — mruknął złośliwie, co spotkało się z jej poirytowanym prychnięciem.

— Mam czas — powiedziała zdecydowanie.

— Oj, no nie powiedziałbym, ale jak tam wolisz — pociągnął beztrosko, na co tym razem przewróciła oczami. — A tak w ogóle, to o której kończysz? — zapytał po chwili.

— Planowo o piętnastej — rzuciła mechanicznie.

— Przyjechałabyś po robocie? Wylegitymujesz się blachą, powiesz, że rozmowa jest na potrzeby śledztwa, i wpuszczą cię bez problemu — rzucił nieco cichszym głosem.

Zamarła gdzieś pomiędzy wiązaniem jednego buta, a wkładaniem drugiego. Prawą dłonią przytrzymała telefon przy uchu, by mieć pewność, że nagle jej nie wypadnie.

— A będzie na potrzeby śledztwa? — zapytała ostrożnie.

Roześmiał się po drugiej stronie.

— Częściowo.

— Częściowo, to znaczy? — pociągnęła go stanowczo za język.

W słuchawce usłyszała ciężkie westchnienie.

— To znaczy, że dowiesz się, jak już przyjedziesz — zbył ją krótko.

— Sebastian, jesteś nie do zniesienia — warknęła poirytowana, znów przytrzymała telefon przy ramieniu, a sama skupiła się na włożeniu drugiego buta.

— Takiego mnie... — urwał zawahany.

Węcińska uśmiechnęła się pod nosem z satysfakcją. Przyjemnie słuchało się niepewności w jego głosie.

— Takiego mnie chyba lubisz. Mam nadzieję — dokończył wreszcie ostrożnie. — To jak, widzimy się dzisiaj? — zapytał jeszcze, by jakoś zatrzeć swoje zawahanie.

— Widzimy. Spadam na służbę, cześć — mruknęła dyplomatycznie, poczekała, aż i on się pożegna, a potem włożyła telefon do kieszeni kurtki.

Dokończyła ubieranie o wiele sprawniej niż wcześniej. Na służbie stawiała się punktualnie. Odprawę przeszła w szybkim tempie, po czym od razu odesłano ją do obowiązków. W pokoju jako pierwsza przywitała ją Gabi, która bynajmniej nie była zadowolona.

— Tośka, z kim ty tyle gadasz, że twój numer jest wiecznie niedostępny?

Węcińska podrapała się nerwowo po karku, posyłając koleżance niepewny uśmieszek.

— Z Sebą, ale zanim cokolwiek powiesz, zadzwonił do mnie pół godziny przed robotą. To wcale nie dużo czasu — wyjaśniła żarliwie, co Kraszewska skomentowała szczerym, perlistym śmiechem.

— Zbliżył was ten wypadek — mruknęła po chwili, już całkiem poważnie.

Jej towarzyszka odetchnęła, ściągnęła brwi i wyjrzała za okno, na pokryty białym puchem świat. Słowa Gabi uświadomiły jej, że powoli dawała wciągać się z powrotem w to samo bagno. Musiała być czujna. To, że Sebastian żył, niewątpliwie stanowiło dla niej ogromną ulgę, ale nie mogła pozwolić sobie na wplątanie się w to wszystko jeszcze raz. Choćby ze względu na ilość przepłakanych nocy i szacunek do samej siebie.

— Nie powiedziałabym. Może troszkę inaczej reaguję, bo jednak strata służbowego partnera byłaby dla mnie strasznie obciążająca, ale gwarantuję ci, że nic głębokiego między nami nie ma — oświadczyła nad wyraz pewnie.

Gabrysia z cichym westchnieniem poklepała kobietę po plecach.

— Jesteś naprawdę cholernie silna, Tośka.

Kryminalna uśmiechnęła się delikatnie na jej słowa. W bursztynowych oczach na nowo zawitała pogoda ducha, rysy twarzy złagodniały.

— Czasem trzeba. To skoro już wiesz, czemu nie odebrałam, może zechcesz też powiedzieć, czemu ty dzwoniłaś? — płynnie skierowała rozmowę na bardziej służbowe tory, unosząc przy tym delikatnie brwi.

— Bardzo interesowała mnie kwestia Perły, o której wspominał Woźniak. Poszperałam trochę i w zestawieniu z tym, co zeznał w prokuraturze, udało mi się ustalić, że Perłą najprawdopodobniej jest jego córka, Sandra. Dziewczyna nie żyje już od ładnych paru lat, dokładniej od dwudziestego kwietnia dwa tysiące trzynastego roku — podjęła z zapałem, a kiedy zobaczyła, że Tosia wyraźnie ożywiła się po jej słowach, na twarzy policjantki z Warszawy zawitał nikły uśmiech. — Co lepsze, popełniła samobójstwo — dodała.

Węcińska z wrażenia aż szerzej otworzyła oczy. Jej towarzyszka uśmiechnęła się szeroko, ewidentnie zadowolona z siebie.

— Nie znamy motywów, prawda? — zapytała po dłuższej chwili Tosia.

— Jeszcze nie — podkreśliła Kraszewska, na co tym razem to kryminalna rozciągnęła usta w cwanym uśmiechu.

— Świetna robota, Gabi. Skoro w to wszystko zamieszany był też Brodzki, to od niego pewnie dowiemy się najwięcej — dedukowała szybko. — Mam tylko jedną wątpliwość. — Z zafrasowaniem ścisnęła nasadę nosa. — Nie widziałam takiego imienia na liście uczniów tamtej klasy — wyjaśniła.

Jej kompanka odeszła od biurka Węcińskiej, by za chwilę wrócić z kserokopią listy uczniów lubaczowskiego biol-chemu. Wskazała palcem skreśloną osobę figurującą na samym końcu, a potem cierpliwie poczekała na reakcję drugiej policjantki.

Tosia westchnęła z niedowierzaniem.

— Czyli jednak... — wydusiła cicho, podnosząc spojrzenie na Gabrysię. — W takim razie nasz dzisiejszy cel to ogólniak. Musimy dowiedzieć się, dlaczego Sandra została skreślona — oznajmiła pewnie.

Na odpowiedź nie musiała długo czekać. Kraszewska błyskawicznie ubrała się i teraz czekała na nią przy wyjściu z pokoju. Tosia uśmiechnęła się delikatnie. Takiej współpracowniczki ze świecą było szukać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro