4. Gdyby zdarł maski

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Media: Fairytale" — Alexander Rybak.

Tosia stanęła przed lustrem i mruknęła zniesmaczona. Odkąd tylko dzisiaj otworzyła oczy, czuła się wykończona. Od momentu jej wstania z łóżka minęło już ponad dwie godziny, a ona dalej nie mogła dojść do siebie. Odrzuciła na plecy rozpuszczone włosy, westchnęła ciężko i przesunęła drzwi szafy, spoglądając krytycznie na to, co znajdowało się w środku. Oprócz bałaganu, który zdecydowanie powinna posprzątać, doszukała się ubrań, jakie planowała założyć na służbę. Sprawnie wydobyła z odmętów szafy czarne jeansy, tego samego koloru bluzkę oraz jaśniejszą, rozpinaną bluzę, zasunęła z powrotem drzwi i zaczęła się przebierać. Po krótkiej chwili była już praktycznie gotowa do wyjścia. Pozostało jej jeszcze skompletowanie służbowego pasa, by mogła śmiało stwierdzić, że zrobiła wszystko, co konieczne. Podeszła do łóżka, na które odłożyła wcześniej element wyposażenia, podniosła pas, zapięła go na biodrach, po czym dokładnie obejrzała. Wszystko oprócz pistoletu oraz magazynka znajdowało się na swoim miejscu po wczorajszej służbie, więc mogła spokojnie wydobyć brakujące wyposażenie z sejfu. Wspięła się na palce, otworzyła odpowiednią szafkę, wyciągnęła stamtąd ciężką skrzynkę, otworzyła ją kluczem i sięgnęła po pistolet. Zważyła broń w dłoni. Jej ciężar był aż nazbyt znajomy. Policjantka nie dywagowała dłużej, sprawdziła jeszcze tylko zamek, a potem włożyła walthera na jego miejsce w kaburze. Uzupełniła pas o dodatkowy magazynek, schowała sejf, zamknęła szafkę i finalnie rozejrzała się po pokoju. Wszystko było w miarę uporządkowane, dlatego uznała, że może iść przygotować sobie kawę na służbę.

Z domu wychodziła niedługo później, ziewając przeciągle podczas zamykania drzwi na klucz. Poprzedniego dnia wróciła ze służby o dwudziestej drugiej, dziś zaczynała od dziewiątej, więc teoretycznie powinna być całkiem wypoczęta. Nie było o tym jednak mowy, bo nawet, jeżeli ubiegłego wieczora wcześnie skończyła pracę, to większość nocy i tak spędziła na rozmyślaniu. Męczyła ją sprawa wciąż nieustalonych tożsamości dwóch trupów znalezionych na Łówczy. Próbowali dojść do tego z Sebastianem od dobrych kilku dni, ale ich działania wciąż kończyły się fiaskiem. Kwestia ta zaprzątała Tosi głowę niemal cały czas. W pozbyciu się natarczywych myśli nie pomagał też fakt, że pracowała nad śledztwem razem z Brodzkim. Kumulacja zdarzeń sprawiała, że Węcińska mało sypiała, większość swojego czasu poświęcając na analizowanie. Musiała doprowadzić sprawę do końca, skoro się jej już podjęła. Nawet, jeżeli oznaczało to zarwane nocki i lichą ilość snu.

Wsiadła do samochodu, odpaliła silnik, a następnie wyjechała z podwórka. Dostanie się na komendę nie zajęło jej wiele czasu. Punktualnie o ósmej czterdzieści pięć stawiała się na odprawie, która również przebiegła bardzo sprawnie. Po rutynowym dmuchnięciu w alkomat oraz odpowiedzeniu na zestaw kilkunastu pytań, mogła udać się do pokoju, który na szczęście dla niej świecił pustkami. Zadowolona zabrała z szafy pancernej teczkę akt sprawy, usiadła na swoim miejscu za biurkiem, a potem otworzyła karton i dała się wchłonąć zgromadzonym dotychczas dokumentom.

Najpierw postanowiła skupić uwagę na zdjęciach. Cały czas czuła, że było na nich coś, co jej umykało, więc poświęcenie nieco więcej czasu na dokładne ich przeanalizowanie wydawało się doskonałym pomysłem. Na samej górze znajdowała się fotografia przedstawiająca wyrytą na ręce jednej z ofiar literę „K". Tosia pochyliła się nad zdjęciem, zmarszczyła brwi i wbiła zdeterminowane spojrzenie w połyskującą powierzchnię, jakby to miało pomóc jej w dojściu do całej prawdy na temat tajemniczego oznaczenia. Gdy nie dojrzała na zdjęciu nic nowego, z cichym westchnieniem przerzuciła je na sam spód, odsłaniając kolejne.

Kompletnie straciła poczucie czasu i dopiero, kiedy dobrnęła z powrotem do zdjęcia, które oglądała jako pierwsze, skupiła się na czymś innym niż materiał dowodowy. Przerzuciła nieco rozbiegane spojrzenie z teczki akt na otwierające się właśnie drzwi, a potem także na sylwetkę policjanta, który pojawił się w środku.

Sebastian wyglądał na równie zmęczonego, co ona. Bez słowa, co było do niego zdecydowanie niepodobne, pokonał odległość dzielącą go od stanowiska, potem usiadł na krześle i dopiero wtedy posłał przelotne spojrzenie służbowej partnerce.

— Cześć. Zapomniałem się przywitać — mruknął wyjaśniająco, uśmiechając się delikatnie.

— Cześć. — Również posłała w jego stronę niemrawy uśmiech.

Nawet, jeżeli w środku wciąż cała się trzęsła, gdy tylko przebywała w jego towarzystwie, gra pozorów wychodziła jej bardzo dobrze.

— Masz coś nowego? — Wskazał głową trzymane przez nią zdjęcia.

— Nic. Próbowałam jakoś połączyć ze sobą te litery wyryte na ich rękach, ale nic nie chce przyjść mi na myśl — zaprzeczyła, wydymając usta.

Prychnął cichym śmiechem.

— Z dwóch losowych liter niewiele wyciągniesz, nawet, jeżeli są jakimś głębszym przesłaniem. Musisz mieć ich więcej, ale lepiej dla nas, żeby jednak do tego nie doszło. Na razie głupiego robotą wydaje mi się szukanie jakiegoś połączenia między nimi. Bardziej skupiłbym się na pewnikach — wyjaśnił. — Masz przecież zrobione przesłuchania, masz napisane oględziny. I raporty z sekcji chyba też już masz... — dodał z nutą niepewności w głosie.

— No, właśnie tu jest problem, bo dalej nie mamy. Z tydzień już minął, sprawa jest ważna, a patolog się z tym niemiłosiernie ociąga — odparła. — Możesz w sumie przejechać się do tego prosektorium, zobaczyć, jak to idzie, i dowiedzieć się dlaczego tak wolno. Przy okazji pogadasz sobie z lekarzem, opowie ci to i owo na ich temat — zasugerowała, spoglądając na niego z pytaniem w oczach.

Westchnął męczeńsko, przeciągnął się na krześle i ostatecznie również posłał jej spojrzenie.

— Nie chce mi się — bąknął.

— Wiesz, jak bardzo mnie to nie obchodzi — zbyła go chłodno, na co przewrócił oczami.

— Mam do przesłuchania klientkę, ale jak skończę, to się tam przejadę — rzucił po chwili, która wyraźnie dała mu do zrozumienia, że Tosia nie zamierzała jakkolwiek podtrzymywać tej dyskusji.

Na dobrą sprawę się jej nie dziwił.

— W porządku, czyli przydział zadań tymczasowo mamy ogarnięty — skwitowała lakonicznie, a potem już bez słowa odwróciła głowę w stronę ekranu swojego laptopa i przestała zwracać na Sebastiana uwagę.

Odetchnął głębiej. Wciąż bardzo wyczuwalny był dystans oraz mur wybudowany między nimi. Wiedział, że nie miał najmniejszego prawa próbować czegokolwiek zmienić w tej sytuacji. Tosia ciągle jeszcze nosiła w sobie świeże, niezagojone rany, a on faktycznie mógł postąpić nieco inaczej, łagodniej w stosunku do niej. Z drugiej strony miał też świadomość, że gdyby wtedy tego nie uciął, teraz prawdopodobnie czułby się jak najgorszy śmieć. Nie mógł pozwolić tej relacji pójść dalej. Nie mógł i tyle.

I nawet, jeżeli rozum podpowiadał mu, że zrobił dobrze, on wciąż czuł się okropnie. Bolało go serce za każdym razem, kiedy patrzył, jak bardzo się męczyła w jego obecności. Nie była mu przecież obojętna. Ba! Była kimś bardzo, bardzo ważnym... Do tego stopnia ważnym, że musiał utrzymać ją od siebie z daleka. Bo bał się tego, co mogłoby ją spotkać. Ona nie wiedziała o tej części jego przeszłości. Nie orientowała się w sytuacji, dlatego z jej perspektywy tak bardzo zabolało odrzucenie. Był pewien, że gdyby zdarł wszystkie maski, które ubierał na co dzień, odebrała by to wszystko inaczej. Może nawet nie poczułaby do niego tego, co poczuła. Problem pojawił się, gdy doszło do niego, że nie mógł zdjąć tych masek, bo tak było po prostu lepiej. Wolał przyjąć na siebie cały jej żal i gniew, niż wpuścić jeszcze jedną osobę do najczarniejszych odmętów własnej przeszłości.

Zalogował się do komputera, postanawiając skupić na pracy. Ucieczka od własnych myśli dawała mu chwilowe poczucie spokoju. Co z tego, że gdy wracał do domu, one wracały razem z nim? Teraz, na służbie, to przestawało mieć znaczenie. Teraz znaczenie miały tylko obowiązki. I praca, praca, praca.

Zerknął na godzinę. Do przesłuchania zostało mu niecałe dziesięć minut, co oznaczało, że już dawno powinien przynajmniej kręcić się nieopodal pokoju przesłuchań. Bez słowa wstał, podszedł do szafy pancernej, wyjął z niej potrzebne mu pouczenia i kilka sekund później znikał już za drzwiami.

Tosia ponownie została sama w pokoju. Doczytała do końca zeznania zgłaszającego, potem odłożyła protokół do teczki, znalazła czystą kartkę, wzięła do ręki długopis i szybko zapisała dwie litery, którymi oznaczone były ofiary, wraz z datą odnalezienia ciał. Odłożyła długopis, popadając w zamyślenie.

— Większość seryjnych zabija dla samej przyjemności z zabójstwa — mruknęła do siebie. — Ten raczej nie może być inny. Musi działać okresowo, więc to tylko kwestia czasu, kiedy znajdę następne ofiary. Wypadałoby też ustalić wreszcie tożsamości tych dwóch kobiet. Nie wiem jeszcze, jak to zrobię, ale powinnam przy tym monitorować zgłoszenia zaginięć z promienia kilkudziesięciu kilometrów. Najlepiej poprosić o informacje na ten temat sąsiednie jednostki, czyli Jarosław i Tomaszów. Przegadam to z naczelnikiem. Wracając do samego seriala, to na razie mogę wstępnie określić sposób jego działania. Zabija, masakruje ciało, ryje te przeklęte litery, odcina jakąś kończynę, przechowuje zwłoki i dopiero później podrzuca w wybrane miejsce. Wiem, że przechowuje, bo przesłuchiwałam te dwie dziewczyny z Łówczy. Były na miejscu zdarzenia dwa dni przed znalezieniem trupów. Nie ma szans, że w ciągu kilkudziesięciu godzin te ciała uległyby tak znacznemu rozkładowi — rzuciła w przestrzeń, po czym uśmiechnęła się delikatnie. Porządkowanie informacji i planowanie następnych działań szło jej zaskakująco dobrze. — Musi być dobrze zorganizowany, pewnie nikt nawet nie zorientował się, że był na tej wsi. Niedaleko kapliczki są pola, ale nie odbywają się teraz żadne żniwa, jest późna jesień. Szkoda, bo może rolnicy by coś zauważyli, a tak dalej pozostajemy w martwym punkcie.

— Ale w końcu z niego wyjdziecie, mówię ci. — Justyna, która przed sekundą weszła do pokoju, posłała Tosi szeroki uśmiech.

Jej przyjaciółka odwzajemniła ten gest, zwracając spojrzenie w stronę policjantki.

— Dzięki, że we mnie wierzysz.

— Zawsze. W ciebie i w Sebę. Razem jesteście niepokonani — stwierdziła przekornie, na co Węcińska przewróciła oczami.

— Już bez przesady. Jestem niepokonana też sama — rzuciła zuchwale.

Justyna parsknęła śmiechem.

— No, niech ci będzie.

Zapadła chwilowa cisza, jednak Tosia nie dała jej trwać długo. Po ułożeniu zdjęć w teczce wróciła wzrokiem do przyjaciółki, która zdążyła już zająć miejsce na swoim stanowisku.

— Myślisz, że próby ustalenia tożsamości przez szukanie podobnie wyglądających osób w bazach zaginionych z całego województwa przyniosą jakiś efekt? — zagadnęła.

Justyna spojrzała na nią, unosząc sceptycznie brwi.

— Brzmi jak samobójstwo, ale tonący brzytwy się chwyta, więc próbuj. — Wzruszyła ramionami. — Coraz bardziej zaczynam ci współczuć tego smroda — zarechotała, a gdy tamta posłała jej morderczy wzrok, uśmiechnęła się pobłażliwie.

***

Jazda do prosektorium tego dnia była istną katorgą. Na drodze głównej miał miejsce wypadek śmiertelny, więc ulica była kompletnie nieprzejezdna. Sebastian musiał kluczyć wąskimi uliczkami, uważać na zaparkowane wzdłuż nich samochody i pieszych, którzy wyjątkowo często oraz nieuważnie pchali się na przejścia. Taka szarpana jazda sprzyjała gonitwie myśli. Nie mógł utrzymać ich już na wodzy, a one wciąż i wciąż wracały, nie chcąc dać mu spokoju. Był sam ze sobą, więc burza w głowie tylko zyskiwała na sile.

Przed oczami raz po raz stawały mu obrazy minionych dni, wszystkie słowa i sytuacje, które powodowały radosne bicie jego serca, te nigdy niewyrzucone z pamięci chwile. Musiał przyznać, że Tosia była kimś absolutnie wyjątkowym. Gdy przed paroma miesiącami spoglądał w jej bursztynowe oczy, widział w nich coś, czym nikt nigdy tak naprawdę go chyba nie obdarzył. Bezgraniczne zaufanie, palące się w tęczówkach Węcińskiej, było dla niego tak nowe, niecodzienne i niespotykane, że długo nie potrafił go nawet zidentyfikować. Dopiero, kiedy je stracił, zdał sobie sprawę, czym tak naprawdę było.

— Cieszę się, że cię mam, Seba — mruknęła w materiał jego bluzy.

— Ja też, nawet nie wiesz, jak bardzo. Bez ciebie bym sobie chyba nie poradził — odparł równie cicho, a przy tym zupełnie szczerze, choć w środku wciąż był kompletnie rozdarty.

— Dziękuję. Za wszystko. — Odsunęła się od niego, więc opuścił ramiona wzdłuż ciała, po chwili odnajdując dłońmi kieszenie.

— Nie masz za co, żółtodziobie. Czego się nie robi dla... — zawahał się na moment, wywołując cichy śmiech u służbowej partnerki.

— Dla?

— Ciebie — rzekł ostatecznie i posłał jej łagodny uśmiech. — Idź już, późno jest, a jutro masz na rano z tego, co wiem — dodał.

— I zepsułeś moment — skwitowała, przewracając oczami.

— Od tego tu jestem. — Wyszczerzył się teraz już nieco szerzej i było widać, że wrócił jego dawny rezon.

To była chwila zaraz po pocałunku, który doprowadził do istnej tragedii. Wtedy, wciąż jeszcze unoszony tym niesamowitym poczuciem euforii i wreszcie wypełnionej pustki, nie dawał sobie sprawy, do czego doszło. Dopiero później, w zaciszu własnego mieszkania, skąpany w promieniach wschodzącego słońca, gdy już odzyskał w pełni wszystkie zmysły, uderzyła go świadomość, że posunął się o krok za daleko. Odwrotu już nie było. Długo beształ się za takie nieracjonalne zachowanie.

A jednak gdzieś na dnie podświadomości wciąż tliło się wspomnienie tego obłędnego uczucia, które wypełniało go całego, gdy trzymał Tosię w ramionach. Tego uczucia, którego bardzo się wypierał. Tego samego, którego nie czuł od momentu śmierci Agnieszki. Tego uczucia, którego do końca nie potrafił nazwać, a które inni zdefiniowaliby pewnie jako miłość. No właśnie... Miłość.

Czy to możliwe, żeby kogoś jeszcze pokochał?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro