01

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Addie! Pora wstać słońce! - wykrzyczała do mojego ucha Cheryl Blossom, najbliższa mi osoba.

Moja kuzynka, przy czym najlepsza przyjaciółka. Obie mamy ciężko, obie rozumiemy co to znaczy i co każda z nas przeżywa. Jednak ja nie przeżywam straty rodziców, aż tak. Cheryl była w gorszej sytuacji. Utraciła kochanego brata, Jasona, z rąk własnego ojca, który się powiesił.

Wujek nigdy nie był dla mnie miły. Ja dla niego też.

Jason za to był uosobieniem dobrego człowieka. Miał wiele wad, ale każdy jakieś ma. Jednak Jason Blossom pozostanie w mojej pamięci jako troskliwy kuzyn, bliższy mi niż brat, którego nigdy nie miałam. Jego strata bolała do tej pory. Nie wyobrażam sobie bólu Cheryl, ale starałam się wtedy przy niej być.

Teraz ona stara się być przy mnie w moim nowym, zapewne jeszcze bardziej popieprzonym „nowym" życiu.

Cóż, przynajmniej teraz nie byłam sama.

Byłam jej cholernie wdzięczna.

Porozmawiałyśmy, a potem zeszła na śniadanie. Mnie też czekała „przyjemna" rozmowa z ciotką, gdy tylko zdecyduje się zejść na dół.

Gdy Cheryl wyszła, skierowałam się do łazienki, gdzie wykonałam podstawowe czynności, pomalowałam się i przebrałam. Rozczesałam moje rude włosy, które z resztą były długie i łudząco podobne do włosów mojej kuzynki po czym ubrałam się w czarną obcisła bluzkę z dekoltem, czarne, szerokie jeansy, moje ukochane długie conversy oraz za dużą, czerwoną bluzę na zamek.

Gdy byłam już gotowa wzięłam torebkę i zeszłam na dół. Czekała tam na mnie uśmiechnięta Cheryl oraz Penelope.

- Dzień dobry. Ciociu, o czym chciałaś ze mną porozmawiać? - zwróciłam się do niej uprzejmie, wymuszając uśmiech.

- Chciałam Ci tylko powiedzieć, że jesteś w dobrych rękach i u nas nic ci się nie stanie. Czuj się jak w domu, bo to twój dom. - Odparła moja ciotka i się uśmiechnęła. Powiedziała, że gdy będę gotowa powinnam zacząć jeść z nimi posiłki.

Uśmiechnęłam się słodko i podziękowałam.

Nigdy nie będę gotowa zjeść przy nich posiłku.

Wyszłam za Cheryl, wsiadłyśmy do jej pięknego, czerwonego auta i pojechałyśmy.

Do piekła? Na to samo wychodzi, gdy stoisz przed Riverdale High School.

- Nie stresuj się, będę przy Tobie cały dzień. Z resztą sama dasz radę, ale jestem jakby co. - Odparła moja kuzyneczka, gdy weszłyśmy do szkoły, widocznie wyczuwając moje obawy.

- Dziękuję. Naprawdę. - odpowiedziałam, a ona złapała mnie pod rękę, uśmiechnięta i pewna siebie ciągnąc mnie do przodu. Środkiem korytarza.

Typowa Cheryl.

Idąc ramię w ramię z kuzynką, czułam spojrzenia skierowane w naszą stronę. Zwłaszcza na mnie.

No tak, robiłam furorę.

Wielka sensacja, kolejna Blossom w szkole.

Minęłyśmy jakiegoś typka. Wysoki jak wieżowiec, w skórzanej kurtce z wężem z tyłu. Przyglądał mi się. Posłałam mu kwaśne spojrzenie, tak samo dziewczynie u jego boku. Różowowłosa mulatka wpatrywała się we mnie. Prawie tak samo jadowicie, jak ja na nią.

Jednak jestem dobra w takich rzeczach, ponieważ po chwili odwróciła wzrok.

Cheryl pociągnęła mnie do jakiejś blondyny w kucyku, przyklejonej do boku kolesia w czapce. Rozmawiali z kruczowłosą pięknością z perłami na szyi, do której przystawiał się jakiś żałosny rudzielec.

Już wiem, że go nie polubię. Wygląda jak jakiś arab. Albo szympans, w bluzie footbolisty.

O, tak. To jest trafne określenie.

- Kochani, poznajcie nową piękność tej szkoły. To jest Adelaide Blossom. Addie to moja ukochana kuzynka - przedstawiła mnie ruda z uśmiechem na ustach, ewidentnie dumna z siebie. A ja się uśmiechnęłam.

- Cześć, jestem Betty Cooper. - uśmiechnęła się do mnie miło blondynka, nawet uśmiech miała idealny.

- A ja Jughead. - odparł szorstko dziwak w czapce.

Nie brzmiał przyjaźnie. Bardzo kontrastował z dziewczyną u jego boku. A jednocześnie bardzo do ciebie pasowali. Uśmiechnęłam się do nich mówiąc cześć.

- Veronica Lodge, bardzo mi miło, Adelaide. - odparła przyjaźnie i podała mi rękę, którą chętnie uścisnęłam.

- I oto Archie Andrews we własnej osobie! - krzyknął rudowłosy w moją stronę. Wymusiłam uśmiech i przywitałam się skinieniem głowy.

Oj, coś czuję, że ten dzień będzie fatalny.

***

O dziwo pierwszy dzień minął mi dość szybko. Została mi jedna lekcja, a ja zdążyłam w ciągu tego dnia poznać najbardziej sympatyczną osobę w tej szkole. Kevin, syn szeryfa od razu pokazał się z przyjaznej strony. Złapałam z nim super kontakt, z innymi też całkiem dobry. Kevin jest gejem, ale trochę się tym marnuje. Myślę, że dziewczyny by na niego leciały. No cóż, taka reguła, często tak bywa.

Szkoda.

Zostało mi 15 minut do końca przerwy, więc poszłam na tyły szkoły. Odpaliłam papierosa, zaciągnęłam się z nim i cieszyłam się przyjemnie znajomym drapaniem w gardle.

Po jakimś czasie stanął obok mnie ten sam wysoki chłopak, który przyglądał mi się na samym początku.

Również odpalił papierosa.

Staliśmy tak w milczeniu, aż w pewnym momencie usłyszałam cichy śmiech.

Odwróciłam się w stronę szatyna i spojrzałam na niego pytająco.

- Nie myślałem, że grzeczne dziewczynki palą. - zakpił ze mnie głośno.

- Kto ci powiedział że jestem grzeczna? - odparłam lodowato z uśmiechem godnym żmiji.

Cheryl będzie dumna.

- Za tą całą charyzmą idzie też trochę kultury, czy absolutnie jej nie masz? - uśmiechnął się kąśliwie a ja prychnęłam.

- Poziom mojej kultury i etykiety jest stanowczo wyższy niż twój, baranie. Palenie nie definiuje ciebie, tylko tego, jak sobie z czymś radzić. Ocenianie książki po okładce - chociaż nietrafne, jest słabe. To jest brak kultury. - pewna siebie patrzyłam mu prosto w oczy.

- Nie poczęstowałaś mnie nawet papierosem. - próbował mnie podpuścić czy mi się zdaje? Gramy dalej.

- Nie znam nawet twojego imienia, ty mojego zapewne również. Poczęstowanie Cię byłoby istną sugestią, że twoja osoba mnie ciekawi i chciałabym Cię poznać. - uniosłam brwi dając mu do zrozumienia, że będzie mu ciężko mnie do siebie przekonać.

- A nie jest tak? - jego uśmiech coraz bardziej ze złośliwego przeradzał się w szczerze rozbawiony. Chyba nie myślał, że jestem pyskata. Ha, błąd. Punkt dla mnie. - Na marginesie, jestem Sweet Pea.

- Nie jest. I niezbyt miło Cię poznać. Imię Ci nie pasuje, wiesz? Nie jesteś ani trochę słodki. Jak już to gorzki. - odparłam zadziornie i z zaczepnym uśmiechem udałam się w stronę wejścia do szkoły. Byłam spóźniona na lekcje, ale było warto.

Może jednak będzie ciekawie? Z tą myślą, stanowczym krokiem weszłam do pracowni biologicznej, z miłym uśmiechem, spóźnienie tłumacząc zgubieniem się. Nauczycielka odpowiedziała, że to nic. Zadała mi kilka pytań, a następnie kazała usiąść. Zajęłam miejsce obok Cheryl, która gromiła mnie pytającym wzrokiem.

Ups?

***

W domu, bo tak mogę nazywać moje miejsce zamieszkania, Cheryl poprowadziła mnie do swojej sypialni. Była położona tuż obok mojej, ale nie chciałam jej tego przypominać. Wiedziałam, że będzie chciała jak najszybciej  mnie wypytać.

Zna mnie najlepiej, zawsze zauważy że coś jest nie tak.

- Znowu palisz, prawda? - Z jej ust padło dość spodziewane pytanie, a ja westchnęłam i przegryzłam wargę.

- Tak. - Odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami. Nie miałam powodu by ją okłamywać, a do tego moje Malboro czuć dość mocno.

Cheryl głośno westchnęła. Nigdy tego nie popierała, ale jej się nie dziwiłam.

- Ale co mi innego zostało? Moje zakłamane życie? To jest ta jedna odskocznia. - rzuciłam po chwili po czym zrezygnowana położyłam głowę na jej kolanach i przymknęłam oczy.

- Nie rób sobie tego znowu. Tak długo walczyłaś z tym nałogiem Adelaide.. - odpowiedziała mi smutno i spojrzała w oczy.

- Wiem, ale za dużo się stało. Ta szkoła jest pokręcona, miasto przerażające, a poza tobą nie mam nikogo. - wyrzuciłam z siebie to, co siedziało we mnie od momentu przekroczenia progu Riverdale High. - Wszystko wraca, Cheryl..

Pokiwała głową ze zrozumieniem. Dała mi przestrzeń bym mogła się wygadać. Zrobiłam to samo. Każda z nas rzucała do drugiej swoimi przemyśleniami i obawami. Potem obie zasnęłyśmy.

***
Witam w pierwszym rozdziale. Myślę, że ponad 1200 słów to zadowalająca mnie liczba.

Zachęcam do komentowania😻

Papa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro