1. Czerwone Ferrari

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pracował w ciszy, dopóki nie usłyszał dźwięku otwieranych drzwi i kroków w pomieszczeniu. Poderwał głowę, mierząc spojrzeniem osobę przed sobą. Tośka przeszła przez próg, witając się z nim krótkim, lakonicznym „cześć", rzuconym jakby od niechcenia. Zmarszczył brwi. Była ewidentnie jakaś nie w sosie. Rozparł się na fotelu, nieustannie podążając za dziewczyną wzrokiem. Coś mu nie pasowało w jej zachowaniu i zdecydowanie musiał dowiedzieć się, co to było. Uśmiechnął się krzywo, kiedy zaszczyciła go spojrzeniem.

— Coś taka zgaszona, co? — mruknął, nie zdejmując z twarzy tak charakterystycznego dla siebie cwaniackiego uśmieszku.

Tosia zmierzyła go beznamiętnym wzrokiem od góry do dołu, by po chwili posłać w stronę partnera blady uśmiech i ziewnąć przeciągle.

— Spać mi się chce, ale poza tym wszystko w porządku. — Wzruszyła ramionami.

Sebastian przesunął spojrzenie z kobiety na monitor przed sobą, sprawdzając godzinę. Za piętnaście siódma. Naprawdę liczył na spokojny dyżur spędzony w cieple komendy, z dala od deszczu i zimna, jednak, tak jak to już zwykle bywało, życie szybko pokrzyżowało jego plany. W jednej sekundzie powietrze rozdarł dzwonek telefonu, a urządzenie należące do Brodzkiego poczęło natarczywie wibrować na blacie biurka, nie mając zamiaru przestać. Osoba po drugiej stronie najwyraźniej była bardzo zdeterminowana i nie chciała odpuścić próby kontaktu z policjantem.

— Czego znowu? — warknął, niechętnie biorąc do ręki telefon. Dzwonił dyżurny. Mężczyzna pożegnał się więc, teraz już ostatecznie, z wizją spędzenia dyżuru zdarzeniowego w swoim pokoju i odebrał połączenie. — Co tam? — bąknął powoli, badając grunt, po którym stąpał.

— Był wypadek na wojewódzkiej. Samochód stoi w poprzek drogi na samym środku, prawdopodobnie auto jest marki ferrari. W środku trup, więc wiesz już, co masz robić. Zgarniaj technika i jedźcie po prokuratora, zdarzenie jakieś dwa, może trzy kilometry za cmentarzem w Płazowie, w lesie. Zadysponowałem wam już jeden patrol, ruch jest wstrzymany na całym odcinku od Krzesikowa do Płazowa. Wszystko puszczają objazdami nasi z drogówki — wyjaśnił sprawnie jego kolega.

Sebastian spojrzał za okno, a zdając sobie sprawę, że wciąż padał deszcz, odetchnął cicho, przy okazji łapiąc przelotne spojrzenie służbowej partnerki, która szczerzyła się do niego w tryumfalnym uśmiechu.

— Jasne, zbieram się i wyjeżdżam. Cześć — odparł i rozłączył się.

— Jedziesz na zdarzenie, niech zgadnę — mruknęła Tosia, nie przestając szeroko się uśmiechać.

— Jadę. Przy okazji jeszcze po prokuratora. Ale nie myśl sobie, że cię to ominie. — Wskazał na nią palcem. — Już ja dopilnuję, żebyś tego gniota dostała — zapewnił, a potem zebrał wszystkie swoje rzeczy, niedługo później opuszczając pomieszczenie.

Młoda policjantka odetchnęła z zadowoleniem, ciesząc się, że to nie ona musiała jechać na miejsce i mogła spokojnie przebywać w cieple, wykonując swoje rutynowe obowiązki. Z piosenką na ustach usiadła na swoim stanowisku, postawiła na blacie nieodłączny termos z gorącą kawą i zajęła się sprawą, nad którą ślęczała już dość długo. Była pewna, że jej partner nie zrobi nic w kierunku ewentualnego oddania dochodzenia, które rozpoczynało się z momentem jego wyjazdu na miejsce zdarzenia, w jej ręce, toteż mogła pracować w spokoju, bez żadnych obaw.

Sebastian tymczasem przemierzał korytarze komendy, trzymając w ręku klucze do służbowej skody octavii, a przy okazji dzwoniąc też do technika kryminalistyki — Piotrka — który przebywał na jednostce od bladego świtu. Policjant miał to szczęście, że technik był na miejscu i nie trzeba było się po niego tułać do miejsca zamieszkania. Na liście zadań do wykonania leżało więc jedynie udanie się po prokuratora, a potem już prosto na miejsce.

Po kilku sygnałach, dających znać o nawiązywanym połączeniu, w słuchawce dało się usłyszeć znajomy głos kolegi. Dogadali się, a chwilę później Brodzki już wychodził na zewnątrz komendy, otaczany z każdej strony strugami deszczu. Przebiegł przez parking praktycznie sprintem, znalazł się przy czarnym samochodzie i wsiadł do niego błyskawicznie, nie chcąc moknąć. W krótkim odstępie czasu po nim w środku pojawił się także Piotrek, kładąc swoją nieodłączną walizkę na kolanach.

— Nie mów mi, że jedziemy po prokuratora — sapnął technik, spoglądając na kompana.

— A co myślałeś? Blue taxi tak już działa — odparł tamten, uśmiechając się pobłażliwie. — Nawet się nie przesiadaj, nie chcę mieć Grabskiego zaraz obok. Ten typ mnie przeraża — dodał szybko, widząc, że jego kolega zamierza przenieść się na tylną kanapę.

Piotrek parsknął cichym śmiechem, ale ostatecznie zapiął pasy i pozostał na zajmowanym miejscu. Wyjechali sprawnie spod budynku komendy, kierując się pod dom prokuratora. Potem już w trzyosobowym składzie rozpoczęli podróż prosto do Płazowa, gdzie czekała na nich praca.

Dojazd na miejsce zajął nieco ponad pół godziny, głównie z powodu panujących na drodze warunków, ale ostatecznie mogli zobaczyć charakterystyczny dla stajni z Maranello, intensywnie czerwony lakier, odcinający się wyraźnie od czarnego asfaltu, na którym znajdowała się obrócona bokiem maszyna spod znaku wierzgającego konia.

Skodę zaparkowali nieopodal, sami natomiast wysiedli i pokonali odległość dzielącą ich od samochodu oraz niewielkiego zgromadzenia wokół niego. Prokurator niemal od razu dał się wciągnąć w wir czynności, przy okazji ciągnąc za sobą technika, który miał wszystko dokumentować. Sebastian natomiast zbliżył się do policjanta patrolu, który spisywał dane dwóch osób najprawdopodobniej zgłaszających całe zajście. Sierżant sztabowy Krzysztof Żergowski, dla przyjaciół po prostu Krzychu, stał w lekkim rozkroku i sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie przejmował się padającym nieustannie, choć teraz już mniej intensywnie, deszczem. Dokończył właśnie jeździć długopisem po papierze, oddał dowód osobisty niewysokiej blondynce, po czym spojrzał na kryminalnego, witając się z nim skinięciem głowy. Brunet podszedł krok do przodu, zaglądając do zapisków kolegi i odczytując tam podstawowe informacje na temat zgłaszających. Następnie wyjął blachę i pokazał ją stojącej przed nim parze.

— Aspirant Sebastian Brodzki, Wydział Kryminalny Komendy Powiatowej Policji w Lubaczowie — wylegitymował się.

— Państwo pierwsi zgłaszali — mruknął Krzychu, skrobiąc coś jeszcze w notatniku.

— Dobra, ogarnę ich sobie. Ruchacze* już kierują na objazdy z tego, co widziałem, więc nie będzie problemu z dodatkowymi ludźmi — odparł Brodzki.

Dzielnicowy pokiwał twierdząco głową.

— Przez Rudę i Łówczę, zależy kto i gdzie — skwitował. — Zajmuj się nimi, ja idę dalej pisać. Niezła gratka się trafiła, takiego wozu jeszcze chyba nie widziałem — dodał, machnął mu na pożegnanie ręką i oddalił się w stronę czerwonego, lśniącego ferrari.

Sebastian bardzo żałował w tamtym momencie, że nie mógł podejść bliżej i pooglądać trochę pojazdu, ale zwyczajnie nie miał innego wyjścia. Musiał wykonać swoje obowiązki należycie, a przy okazji niczego nie zepsuć. Wciąż miał cichą nadzieję, że jeśli spisze się dobrze, naczelnik nie zechce przydzielić mu tej sprawy. Dla Brodzkiego wyglądała ona jak coś bardzo brudnego oraz śmierdzącego. Policjant nie zamierzał babrać się w bagnie i właśnie z tego powodu uznał, że wkopie w dochodzenie Tośkę, która ostatnio coraz częściej lubiła go drażnić i zachodzić za skórę. Z tą jakże pozytywną myślą rozpoczynał standardową czynność na miejscu zdarzenia, jaką było rozpytanie osób zgłaszających.

Nie dowiedział się za wiele, można by wręcz rzec, że tyle, co kot napłakał, ale zawsze były to jakieś informacje. Rozpytywał chłopaka i dziewczynę, którzy wyglądali na parę, bo nieustannie wymieniali między sobą jakieś ukradkowe, czułe gesty, jak na przykład splecenie palców, przytulenie czy cmoknięcie w czoło. Sebastian starał się całą siłą woli ignorować te czułości, ale średnio mu to wychodziło. Mimo maksymalnego skupienia nie udało mu się po raz kolejny uciec natarczywym wspomnieniom.

— Mówiłem ci już, że cię bardzo, bardzo, bardzo kocham? — mruknął, składając lekki pocałunek na jej czole.

Zachichotała uroczo, kiedy w zestawie z tym gestem odgarnął z jej twarzy zbłąkany kosmyk blond włosów.

— Mówiłeś. I ja też cię kocham tak samo, a nawet mocniej — odparła cicho, patrząc mu prosto w oczy.

Nie powstrzymał mimowolnego odruchu i złączył ich usta w ciepłym pocałunku. Kiedy się od siebie odsunęli, przytulił ją po raz ostatni.

— Wróć na czas — mruknęła w materiał jego bluzy.

Roześmiał się pod nosem.

— Wrócę, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Mimo szczerych chęci trzymania jej dłużej w uścisku, zmuszony był się odsunąć. Służba czekała i nie mógł tego w żaden sposób zmienić.

— Uważaj na siebie — powiedziała jeszcze, kiedy już odwrócił się z zamiarem wyjścia z mieszkania.

— Będę — zapewnił, obracając się przez ramię i posyłając jej swój popisowy uśmiech.

Tym jednym małym gestem wywołał jej perlisty śmiech, który towarzyszył mu, kiedy zamykał za sobą drzwi. Wyszedł na klatkę, zbiegł po schodach, a po chwili znalazł się już na zewnątrz budynku. Wsiadł do kremowej laguny, a chwilę później odjechał na służbę.

Dokończył rozmowę z parą i odszedł, już nieco mniej entuzjastycznie, w stronę sportowego samochodu, przy którym znajdowali się niemal wszyscy zebrani na miejscu. Przygotował sobie protokół oględzin miejsca zdarzenia, widząc, że woła go Piotrek. W międzyczasie zorientował się też, że deszcz zamienił się w delikatną, niemal niewyczuwalną mżawkę, a z nieba powoli zaczynały znikać zgromadzone tam chmury.

Rzucił okiem na samochód. Niewątpliwie było to ferrari, w dodatku nie byle jakie. Model F12 Berlinetta z rocznika dwa tysiące siedemnaście prezentował się bardzo dobrze z kroplami wody osiadłymi na czerwonym lakierze, na którym nie było również ani jednego draśnięcia czy wgniecenia. Dziwne — pomyślał, oglądając dokładnie każdy cal auta — nie ma śladów po wypadku.

Podszedł do technika kucającego przy otwartych drzwiach od strony kierowcy i również przykucnął, kładąc sobie na nodze podkładkę, a na niej protokół oględzin miejsca zdarzenia. Prokurator zaczął dyktować treść, którą mieli odnotować, więc Brodzkiemu nie pozostało nic innego, jak zacząć zapisywać kolejne rubryki druku procesowego.

— Pora dnia: świt, temperatura powietrza: dwadzieścia stopni Celsjusza, oświetlenie naturalne, niekorzystne, zachmurzenie niewielkie, deszcz, mgła — mówił wręcz mechanicznie prokurator Juliusz Grabski. — Opis przebiegu oględzin. Czas rozpoczęcia — zerknął na zegarek — godzina siódma czterdzieści trzy dnia dwudziestego piątego maja dwa tysiące...

A potem Sebastian wyłączył się i pisał to, co usłyszał od prokuratora, nie przywiązując jednak większej wagi do treści. Zdecydowanie oględziny do ciekawych nie należały, ale niezbędne było wykonanie ich. Jako że leżało to w zakresie jego obowiązków, nie miał nic do gadania, mógł jedynie się dostosować. Pisał więc, myślami będąc jednak gdzieś daleko od miejsca, w którym się obecnie znajdował.

Tysiące możliwych scenariuszy przewijało się nieustannie przez jego głowę, żaden jednak nie wydawał się na tyle prawdopodobny, żeby mógł go uznać za prawdziwy. Nie potrafił jasno zdefiniować swoich myśli, nie potrafił — akurat w tej sprawie — ich zaszufladkować i poukładać. W jego umyśle panował bałagan absolutny i Brodzki nie potrafił sobie z nim w żaden sposób poradzić.

We wspomnieniach migały mu od czasu do czasu jakieś przebłyski minionych lat, czasem nawet na dłużej zatrzymywał się przy konkretnym wydarzeniu, ale wciąż nie mógł poukładać tego w jedną całość. Brakowało mu czegoś, a może kogoś, kto wprowadziłby jakiś podmuch świeżości do tej nieco już przestarzałej sprawy i być może wniósł coś od siebie. Cokolwiek — nowy pomysł, teorię, dowód. Coś, co pomogłoby mu w końcu uspokoić rozszalałą i rozdmuchaną niczym kurz na wszystkie strony gonitwę myśli. Chciałby, żeby chociaż ta jedna kwestia przestała go męczyć, ale póki co się na to nie zanosiło. Wewnętrzna blokada nie pozwalała mu się podzielić tym czymś z nikim, bo wydawało mu się, że to zbyt przestarzałe informacje i wielowątkowy temat. Po prostu nie. I tyle.

A kiedy on czegoś nie chciał, to tego po prostu nie robił.

— Wykonano zdjęcia fotograficzne — ciągnął dalej Grabski — tak. Nagranie, nie. Szkice, tak. Plany, tak.

Było ciężko, to oczywiste, że było, ale starał się mimo wszystko wprowadzić do swojego życia trochę optymizmu. Regularnie trenował, coraz częściej odwiedzał strzelnicę, ale kiedy tylko na powrót witał w swoim mieszkaniu, to wszystko znów stawało się częścią jego życia. Nieodłączną częścią.

I nawet jeśli miał obok siebie Tosię czy Justynę, Piotrka albo kogoś z grona przyjaciół, zwyczajnie nie mógł pozbyć się dręczących go wspomnień. Zdążył się już przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy i nauczyć z tym żyć. Odnosił wrażenie, że to zostanie z nim na zawsze, więc przeszedł nad tym do porządku dziennego. Dało się w miarę dobrze żyć, a póki ten stan rzeczy się utrzymywał, Sebastian nie narzekał.

— Proszę przygotować protokół oględzin zwłok — rzucił prokurator.

Kryminalny mechanicznie podmienił druki, przygotował się do pisania, a kilka sekund później zaczął notować to, co podyktował Grabski. Po skończonej czynności oraz upewnieniu, że w końcu ma chwilę na ocenę dowodów, zabrał się do pracy.

Stanął wyprostowany, oglądając denata. Miał niejasne przeświadczenie, że gdzieś już widział tę twarz, nie mógł tylko jasno określić, gdzie dokładnie się z nią spotkał. Przyjrzał się jej uważniej. Na policzkach i w okolicy ust pozostały ślady stosunkowo gęstej, zaschniętej brązowo-żółtawej mazi. Ocenił wstępnie, że to prawdopodobnie wymiociny, które rozprysły się także na desce rozdzielczej, kierownicy, fotelu pasażera i drzwiach od tamtej strony. Wnętrze auta nie wyglądało za ciekawie, Sebastianowi zrobiło się nawet trochę szkoda zarówno denata, jak i tej cholernie drogiej skóry na fotelach. Powrócił jednak wzrokiem do trupa. Był zapięty pasami bezpieczeństwa, które poprzez zblokowanie uchroniły jego głowę od zderzenia z kierownicą. Spowodowało to, że ciało wisiało teraz bezwładnie, a ręce, odziane w elegancki, czarny i dla Brodzkiego okropnie wręcz formalny garnitur, dotykały prawie podłogi. Głowa opadła na klatkę piersiową, zdobywając na niej jako takie podparcie, oczy stały w słup.

Policjant zerknął jeszcze raz na wciąż otwarte, szarawe, lekko zamglone oczy i mimowolnie wzdrygnął się.

To nie był przyjemny widok. Pamiętał, jak podczas kursu szkolenia podstawowego wpierano mu, że ma nie patrzeć w oczy trupa absolutnie nigdy, bo ten widok może wryć się na stałe w pamięć. Odwrócił więc momentalnie wzrok, skupiając się na dalszej części luksusowego wozu. Jego uwagę przykuła wysmarowana w całości czarną, gęstą mazią tarcza hamulcowa. Uniósł zaskoczony brwi, podchodząc bliżej i kucając przy kole. Oprócz tarczy mazią obsmarowany był także cały klocek hamulcowy. Sebastian mógł bez większego problemu jasno stwierdzić, że owa maź była prawdopodobnie tak dobrze znanym mu smarem, który dało się znaleźć dosłownie u każdego mechanika, a który jednocześnie był substancją bardzo skutecznie uniemożliwiającą skuteczne hamowanie, zmniejszającą praktycznie do zera tarcie między klockiem a tarczą, w efekcie prowadzącą do poślizgu i prawie pewnego wypadku w przypadku próby naciśnięcia pedału hamulca. Zastanawiało go tylko, czemu ferrari nie skończyło rozbite o jakieś drzewo, których było tam pełno. W końcu znajdowali się w lesie.

Dla pewności obszedł cały samochód, sprawdzając po kolei wszystkie koła. Wszędzie zastał dokładnie to samo. Parsknął cicho pod nosem, zawołał technika, prokuratora i wskazał znalezisko. Grabski natychmiast wydał polecenie Piotrkowi, który wziął się za dokumentowanie. Trzeba było dopisać do protokołu ten jeden fakt, który, nie wiedzieć czemu, przeoczyli. Kiedy technik skończył już wykonywanie zdjęć, stanął obok kolegi, przyglądając się otoczeniu.

— Niezła gratka nam się trafiła, co? — mruknął, trzymając w ręce aparat.

— No, takiej bryki dawno nie widziałem — skwitował jego towarzysz.

— Ten tylko o wozach myśli. Serio nie wiesz, kogo masz w środku, czy tylko się zgrywasz? — prychnął z wyraźną kpiną, wiercąc w Sebastianie dziurę spojrzeniem.

Brunet skierował swój wzrok najpierw na denata, a następnie na przyjaciela. Po chwili zmarszczył brwi, jakby próbując sobie przypomnieć jakieś fakty, i ostatecznie pokiwał z rezygnacją głową.

— Kojarzę go, ale nie powiem ci dokładnie, kto to jest.

Piotrek uśmiechnął się na wpół kpiąco, na wpół pobłażliwie.

— Człowieku, w jakim świecie ty żyjesz? Przecież to najgorętsza ostatnimi czasy postać na polskiej scenie politycznej. Seba, no weź, Podolskiego nie znasz? — Uniósł brwi.

Na Brodzkiego chyba spłynęła fala olśnienia, bo wydał z siebie przeciągły, bliżej niezidentyfikowany dźwięk i już z wyraźniejszym zrozumieniem przyjrzał się postaci w ferrari.

— Ty, faktycznie — stwierdził, zakładając ręce na piersi. — Ale heca, nie wierzę. — Roześmiał się, podchodząc bliżej i na powrót kucając przy otwartych drzwiach do samochodu. Jeszcze raz dokładnie obejrzał ciało. — Cholera, teraz to będzie jazda w firmie, jak pójdzie wieść — stwierdził, kręcąc z niedowierzaniem głową.

Technik parsknął pod nosem śmiechem.

— Będzie, będzie, bo i marszałka sejmu trzeba poinformować, i cały ten syf obrobić, a pewnie komendant też na zawał zejdzie — odparł. — No, ale nie ja się tym zajmuję. Ciekawe, kogo w to włożą. Może ciebie? — zasugerował z pozoru tylko niewinnie.

Sebastian zgromił go wściekłym spojrzeniem.

— Nawet tak nie mów — wysyczał przez zęby. — Ja tu tylko napiszę, co trzeba, i uciekam daleko od tego bagna, niech się inni męczą — powiedział, krzywiąc się na samą myśl, że to on miałby prowadzić śledztwo.

— A ja właśnie mam nadzieję, że naczelnik tobie wpakuje. — Piotrek wyszczerzył się w bezczelnym uśmieszku.

— Zamknij się. Ani słowa. Jak niczego nie spieprzę, to będzie dobrze — rzucił Sebastian. Potem wstał na równe nogi i rozejrzał się po okolicy. Zauważył, że w ich stronę zmierza Krzychu, więc pozostał w miejscu, czekając, aż kolega dołączy do nich.

— I co? Mamy polityka w środku, co znaczy mniej więcej strasznie rzadkie, rozlazłe i cholernie śmierdzące gówno — skwitował sierżant sztabowy, przystając tuż obok.

— Żebyś wiedział. Pojechałbym już stąd, ale jest jeszcze parę rzeczy do zrobienia i nie mogę tak tego zostawić — westchnął Brodzki.

— Tak, a plotka szybko poszła, więc zaraz się najedzie tych hien, żeby wyłapać wszystko i mieć nagłówki na pierwszych stronach. — Krzychu wywrócił oczami zdegustowany.

Sebastian podzielał jego niechęć, ponieważ sam dobrze wiedział, jak natarczywi potrafili być dziennikarze, którzy za wszelką cenę chcieli zdobyć najświeższe, najbardziej kontrowersyjne i najgorętsze informacje.

— Mam nadzieję, że się to posprząta szybciej, niż przyjadą — stwierdził kryminalny, wciągając nosem rześkie, poranne powietrze.

Żergowski parsknął śmiechem, który aż ociekał kpiną.

— Nie licz na to, za dziesięć minut już będą pierwsi.

Radiotelefon zatrzeszczał w kamizelce taktycznej Krzycha, a po chwili popłynął komunikat od dyżurnego do któregoś z patroli:

— Szesnaście, zgłoś dla zero!

— Zgłaszam szesnaście — odpowiedział głos z Motoroli, który należał prawdopodobnie do Maćka z komendy powiatowej.

— Udaj się na Tadeusza Kościuszki, pod liceum ma być pobicie. Jedź, ustal co tam się dzieje — poinformował dyżurny.

— Przyjąłem.

Komunikat zakończył się, a policjanci mogli wrócić do przerwanej rozmowy.

— Oho, już mają robotę z samego rana — mruknął Brodzki.

— Samo życie — stwierdził Krzychu, wbijając wzrok w ustawiającą się właśnie na drodze lawetę.

Zaraz za samochodem do transportu ferrari zjawiła się firma transportująca zwłoki. Prokurator zaczął wydawać polecenia, znów trzeba było dokumentować, ktoś zaklął, komuś coś nie poszło, to ze zwłokami był problem, ni stąd ni zowąd pojawili się dziennikarze, więc rozstawiono parawany, a teren odgrodzono taśmą, dysponując też wsparcie w postaci dodatkowego patrolu. Pośród tego wszystkiego kucał aspirant Sebastian Brodzki, usilnie zastanawiając się, co tak właściwie zaszło na drodze wojewódzkiej, kiedy blady świt dopiero rozjaśnił okolicę, ukazując w całej okazałości czerwone jak krew, droższe niż cały jego dobytek Ferrari F12 Berlinetta, które kryło w swoim wnętrzu przykrą niespodziankę, uosabiającą się w postaci Radosława Podolskiego — najbardziej kontrowersyjnego polityka obozu rządzącego, posła na sejm, a także milionera mającego w garści kilka większych, polskich korporacji.

Brodzki miał, oprócz kilku teorii, coś jeszcze. Miał nadzieję. Nadzieję, że to nie jemu przyjdzie się mierzyć z tym śledztwem. 

*ruchacze - potocznie policjanci wydziału ruchu drogowego [dop. autorki]


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro