18. Dobra teoria i dobry plan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Patrząc na obecne wydarzenia, analizując wszystko, co dotychczas miało miejsce, i spoglądając nawet nieco do przodu, można było śmiało stwierdzić, że policjanci lubaczowskiej jednostki radzili sobie dość dobrze z powierzonymi zadaniami. I chociaż zdarzały się między nimi zgrzyty, to jednak działali bardzo poprawnie i skutecznie. W końcu zaczęli też wszystkiego dopełniać w terminie, nie ociągali się z prowadzeniem sprawy do przodu, unikali mediów i nie wypowiadali się publicznie, a więc robili wszystko tak, jak wymagała tego od nich sytuacja.

— Tośka, mamy robotę — głos Sebastiana przerwał ciszę w pokoju.

Węcińska oderwała spojrzenie od wykonywanej pracy i skupiła je na partnerze.

— Dużo, mało?

— Sporo — westchnął. — Mamy przeszukanie na gorąco domu Podolskiej, póki co bez zatrzymania, ale to się może zmienić. Jedziemy tam razem z ABW i psiarczykiem*.

— Miejmy ten cyrk już za sobą — mruknęła, chowając do kieszeni telefon i wstając z miejsca.

Sebastian potwierdził, że usłyszał jej słowa, po czym opuścił pomieszczenie, mówiąc Tosi przy okazji, że będzie na nią czekać już przy samochodzie. Domyśliła się, że poszedł załatwić parę spraw, między innymi wypisać radiowóz. Ubrała się więc, wyszła z pokoju, a chwilę później była już na parkingu i stawała przy skodzie. Jej partnera wciąż jeszcze nie było, więc Węcińskiej nie pozostało nic innego, jak tylko na niego poczekać. Nie mając nic innego do roboty, odbiegła myślami w stronę czekającego ją przeszukania.

Do tej czynności zawsze niezbędny był świadek w postaci cywila. Tym razem także wchodzili z kimś spoza ich środowiska. Mieli też pozwolenie, więc jedynie pokazywali kwit od prokuratora i nie martwili się, że ktokolwiek mógł ich zatrzymać. Wchodzili praktycznie jak do siebie. Nic ich nie zatrzymywało, szczególnie w sprawie tak wielkiej wagi państwowej. Najgorszy był jednak fakt, że nie jechali tam z Sebastianem sami, bowiem razem z nimi do domu wybierało się jeszcze ABW i przewodnik psa. Zdaniem Tosi aż takie środki nie były potrzebne — uważała, że poradziliby sobie doskonale sami. Nic jednak nie mogła poradzić na takie decyzje ludzi postawionych ponad nią.

Z rozmyślań wyrwała ją Weronika, która właśnie pojawiła się na parkingu, otworzyła radiowóz i wprowadziła do środka psa. Przewodnicy mieli swoje własne radiowozy, które nie posiadały tylnej kanapy — w jej miejscu znajdowała się bowiem klatka dla psa, gdzie zwierzę było bezpiecznie przewożone.

Tosia uśmiechnęła się delikatnie, śledząc poczynania swojej koleżanki, która właśnie wsiadła do samochodu, a po chwili odjechała spod komendy. Kryminalna pomyślała, że ona też chciałaby pracować z psem, ale obecnie jeden przewodnik był już na komendzie, a drugiego zwyczajnie nie potrzebowano, bo przypadek, kiedy pies stawał się niezbędny, był stosunkową rzadkością na terenie lubaczowskiej powiatówki. Mimo wszystko, gdyby nadarzyła się taka okazja, Węcińska była pewna, że bardzo chętnie starałaby się o stanowisko przewodnika. Miała wykształcenie w tej kwestii, bardzo dobrze dogadywała się z psami, posiadała dobrą kondycję i wszelkie predyspozycje, żeby odbyć szkolenie w Zakładzie Kynologii Policyjnej w Sułkowicach. Był to, póki co, jedyny w Polsce ośrodek szkolący przyszłych przewodników i ich podopiecznych. Wychodziły stamtąd najbardziej utalentowane pary przewodnik-pies, a samo szkolenie stało na bardzo wysokim poziomie.

Z zamyślenia wyrwał ją Brodzki, który właśnie wyszedł na brukowany teren parkingu. Obok niego znajdował się jeszcze technik, który trzymał w ręku swoją nieodłączną walizkę z wszystkimi narzędziami potrzebnymi mu do codziennej pracy. Gdy podeszli bliżej, Piotrek przywitał się z nią, po czym bez wahania zajął przednie miejsce w nieoznakowanym radiowozie, zostawiając dwójkę kryminalnych samych.

— Psiarkowóz* już pojechał — poinformowała Tosia, patrząc prosto w brązowe oczy służbowego partnera.

— Elegancko. — Uśmiechnął się w odpowiedzi. — Wsiadaj i my też jedziemy — dodał, obchodząc auto dookoła.

Zajął miejsce za kierownicą, więc policjantce nie pozostało nic innego, jak tylko wsiąść na zabałaganioną tylną kanapę. Kiedy już udało jej się zająć w miarę wygodne oraz optymalne miejsce, zapięła pasy i omiotła wzrokiem zabałaganione wnętrze pojazdu.

— Seba, kurde, posprzątałbyś tu — mruknęła, przebierając w papierzyskach.

— Ja zawsze po sobie zostawiam porządeczek. Weź pod uwagę, że skodą nie tylko my jeździmy, więc ktoś inny tak bałagani — prychnął.

Tosia złapała pierwszą kartkę, która jej się nasunęła, po czym omiotła ją uważnym spojrzeniem.

— Pouczenie nieletniego o prawach i obowiązkach — przeczytała, marszcząc brwi. Po chwili uśmiechnęła się krzywo, odgrzebując kolejny arkusz z zapisanymi koślawym pismem notatkami. — To Karolek nam tak śmieci — stwierdziła ostatecznie, rozpoznając koślawe bazgroły ich kolegi.

— Sytuacja z gatunku tych do przewidzenia, to straszny bałaganiarz — odparł Brodzki, uśmiechając się nieznacznie.

— Trzeba go będzie pogonić, żeby tu trochę ogarnął — uznała Tosia, po czym odłożyła dwie kartki na stertę po swojej lewej.

Poprawiła pozycję w fotelu i wyjrzała za okno. Właśnie przejeżdżali obok szpitala, co oznaczało, że niebawem wyjadą poza miasto. Oparła głowę wygodniej o zagłówek i w milczeniu lustrowała wzrokiem krajobraz za szybą. Niebo było wyjątkowo pochmurne i nie zanosiło się, żeby ten stan rzeczy szybko uległ zmianie, na zewnątrz nie panowała też zniewalająca temperatura, było wręcz chłodno. W samochodzie za to sprawa miała się zdecydowanie inaczej, bowiem z każdej strony otulało kryminalną przyjemne ciepło.

Mijany krajobraz zaczął migać jej przed oczami z chwilą, gdy wyjechali poza miasto i nabrali trochę prędkości. Cisza w aucie rozpanoszyła się już na dobre, choć Tosia trochę dziwiła się, że Sebastian nie zamienił ani słowa z Piotrkiem. Zawsze przecież ze sobą rozmawiali, bo zawsze też znaleźli jakiś wspólny temat. Dziwnym stało się więc milczenie pomiędzy nimi.

Powód tego milczenia ukazał się Węcińskiej szybko w postaci wciąganego ze świstem powietrza. Na początku myślała, że technikowi coś się dzieje, zaraz potem zdała sobie jednak sprawę z faktu, że jej kolega po prostu spał. Wskazywał na to teraz już znacznie cichszy, miarowy i spokojny oddech, a także brak jakiegokolwiek, nawet najdrobniejszego ruchu na fotelu z przodu.

Przechyliła się nieco w tamtą stronę.

— Pietrek, śpisz? — zapytała przyciszonym głosem.

Nie doczekała się odpowiedzi, więc ponowiła pytanie trochę głośniej. Zamiast jakiegoś słowa z ust Piotrka spotkał ją jednak tylko śmiech Brodzkiego.

— Zabawna jesteś, Tośka — skwitował. — Przecież ci nie odpowie, jak śpi — dodał kpiąco.

Policjantka założyła ręce na piersi i oparła się plecami o tylną kanapę, spoglądając wyzywająco w lusterko, gdzie dostrzegła wzrok brązowych tęczówek służbowego partnera.

— Ja się tylko upewniałam — odparła. — Nie oczekiwałam odpowiedzi — mruknęła, uśmiechając się zwycięsko, pewna wygranej potyczki słownej.

— To po co pytałaś dwa razy? — Uniósł brwi, skupiając już jednak wzrok na drodze. Gdy usłyszał jej pełne frustracji westchnienie, uśmiechnął się delikatnie. — Swoją drogą musiał się nieźle zmęczyć, skoro przysypia w aucie i jeszcze go nie obudziliśmy.

— No wiesz, może miał jakieś wezwanie i dużo roboty, a my go jeszcze męczymy przeszukaniem — powiedziała, a następnie znów wyjrzała za okno.

— Nie było nic grubszego ostatnio — stwierdził po chwili namysłu.

— Albo to my o niczym nie wiemy, bo ta cała sprawa za bardzo nas pochłania — mruknęła.

Sebastian westchnął cicho, nieco mocniej zacisnął dłonie na kierownicy, poprawił pozycję w fotelu i delikatnie zmniejszył nacisk nogi na pedał gazu. Skoda zwolniła przed zakrętem, by po płynnym pokonaniu go znów zacząć przyśpieszać.

— Właśnie, jak już przy sprawie jesteśmy, to co tam z rozpytaniem piekarza? — zapytał.

— Nie było źle. — Wzruszyła ramionami. — Gość powiedział, że faktycznie spotkał się z Podolskim i ten kupił u niego jakieś żarcie...

— Wypytałaś o żarcie? — wtrącił, przerywając mało elegancko jej wypowiedź.

— O takie rzeczy się mnie pytasz? — prychnęła lekceważąco, wywołując na jego twarzy cień nikłego uśmiechu. — Wypytałam. Kto by tego nie zrobił? — mruknęła. — To były ciastka, nawet mi je potem pokazywał — doprecyzowała.

— Oprócz tego wiesz coś jeszcze?

— Tak, zeznał, że poza denatem sprzedawał te same ciastka jeszcze innemu klientowi w dokładnie tym samym czasie. Są dwie osoby, które potwierdziły te słowa. Kamery w sklepie też zarejestrowały moment sprzedaży i wszystko się zgadza. Rycyna działa w bardzo krótkim czasie, a klient ma się dobrze, więc wątpię, żeby to piekarz zabił, skoro obydwu panów dostało dokładnie to samo — stwierdziła rzeczowo. — No i wypytałam też gościa, czy widział brykę Podolskiego — dodała po chwili.

— Bardzo ładnie. Zaskakujesz mnie, żółtodziobie. Aż jestem dumny — pochwalił ją, na co uśmiechnęła się delikatnie.

— Dzięki. Co do samochodu, to widział. I powiedział, że nie zauważył nic podejrzanego, ani smaru na hamulcach, ani niczego w środku. Bagażnik też był rzekomo pusty — sprecyzowała. — Ten piekarz nie wyglądał na kogoś, kto miałby coś do ukrycia, więc wydaje mi się, że możemy go zostawić w spokoju — zasugerowała, ponownie wyłapując jego spojrzenie w lusterku.

— To z tym wyglądem auta trochę mnie dziwi... — mruknął z namysłem. — A godzina?

— Co, godzina?

— No, godzina o której przyjechał, odjechał, ile był... — wyliczył.

Tosia przez moment nie odpowiadała, wykorzystując ten czas na delikatne rozprostowanie nóg w ciasnym wnętrzu nieoznakowanego radiowozu.

— Przyjechał koło drugiej po południu, odjechał pół godziny później — odpowiedziała, zauważając w międzyczasie, że byli już w Płazowie, a więc od celu podróży dzieliło ich niewiele ponad osiem kilometrów.

Sebastian zabębnił palcami w kierownicę. Usilnie próbował chronologicznie ułożyć cały plan ostatniej wizyty denata w Krzesikowie, ale nijak nie mógł tego zrobić, bowiem słowa różnych osób, z którymi miał kontakt polityk, w pewnych kwestiach się ze sobą gryzły.

— Czyli, patrząc na to, co powiedzieli nam siostra Podolskiego i piekarz, mamy opcję, że gdzieś jeszcze był między trzynastą a czternastą tamtego dnia — podsumował w końcu, po długiej chwili milczenia.

— Zgadza się.

Zamyślił się nad czymś przez kilka minut, a potem jego twarz przyozdobił cwany uśmieszek.

— Brałaś pod uwagę ewentualność... kochanki?

Tosia w odpowiedzi bez cienia zawahania przytaknęła, bowiem spodziewała się dokładnie takiej sugestii ze strony partnera.

— Trzeba zdobyć jej namiary — powiedziała jeszcze trzeźwo.

— Domyślam się, że wiesz, do kogo z tym iść.

— Mam dziwny typ, szczerze mówiąc — odparła powoli, nie mogąc zahamować wkradającego się na usta uśmiechu.

— Uuu... — przeciągnął delikatnie. — To czekam na propozycje, pani komisarz.

— Nie wiem, czy połączenie Justyny i Maksa będzie dobre, ale na pewno pomoże nam bardzo szybko znaleźć informacje o tej rzekomej kochance — zaczęła powoli, a wraz z mówieniem obserwowała uważnie reakcję partnera.

— Chcesz nas zabić? — rzucił krótko, na co roześmiała się pod nosem.

— Poniekąd tak, bo chyba wiem, co z tego może wyjść — mruknęła rozbawiona. — Niby ryzykujemy sporo, ale tak naprawdę zastanów się, czy mamy coś do stracenia?

— Nasze życie? — odpowiedział pytaniem na pytanie.

— I tak je stracimy, jeżeli nie doprowadzimy sprawy do końca. Myślę, że pan prezes Fus jest ciut groźniejszy od tego duetu — odparła na to, nie przestając się uśmiechać.

— Nie doceniasz możliwości skłóconych Maksa i Justyny — skwitował. — No, ale mów, jak to miałoby wyglądać — dodał jeszcze, czym wywołał błysk ekscytacji w jej oczach.

Odchrząknęła i przygotowała się do dłuższej wypowiedzi.

—My we dwójkę skoczylibyśmy na drobne rozpoznanie do Krzesikowa. Myślę, że na pewno ktoś coś wie. Wypytaliśmy Artaja o jego „przyjaciółkę" — wykonała w powietrzu cudzysłów palcami — i jeżeli znajdziemy jakiekolwiek dowody na to, że Podolski też u niej bywał, będziemy mieć już połowę sukcesu. A nawet jeśli to będzie ktoś inny, niekoniecznie laska Artaja, to sprawa też ma się podobnie. Wystarczy się trochę postarać i coś znajdziemy — przerwała na moment tylko po to, by zaczerpnąć nieco więcej powietrza. — I w międzyczasie, jak mielibyśmy już potwierdzone dane tej osoby, kimkolwiek jest, poprosilibyśmy Maksa o drobną przysługę. On zająłby się dowiedzeniem o niej więcej, niż ona sama o sobie wie, my w tym czasie rzucilibyśmy kogoś na obserwację pod jej dom, gdyby serio zrobiła się podejrzana, i tym sposobem udałoby się może dotrzeć do zabójcy —wyjaśniła z coraz większym entuzjazmem w głosie. — Plus, tutaj tak fajnie się składa, że czas ewentualnej wizyty u rzekomej kochanki zgadzałby się mniej więcej z czasem, po którym dochodzi do śmierci w wyniku spożycia rycyny — dodała jeszcze z błyskiem w bursztynowych oczach.

Sebastian dostrzegł tę iskrę, kiedy zerknął w lusterko wsteczne, i mimowolnie się uśmiechnął. Jej zapał był nawet poniekąd uroczy, choć Brodzki nigdy nie przyznałby się do tego otwarcie.

— Brawo, żółtodziobie. To jest dobra teoria i dobry plan. Teraz tylko musimy odpowiednio sprawę przeprowadzić i jeśli nic nie stanie nam na przeszkodzie, to prawie na pewno to zrobimy — odpowiedział.

— Zaczniemy od dzisiaj — postanowiła stanowczo.

— Wedle życzenia, pani komisarz — odparł nieco rozbawiony jej nagłym wzrostem pewności siebie oraz własnych racji. — Póki co musimy się mimo wszystko skupić na przeszukaniu domu Podolskiej — stwierdził rzeczowo.

— Grabski to jednak jest dziki — mruknęła nieco cichszym głosem.

Sebastian potaknął ruchem głowy.

— Jest, ale to nie zmienia faktu, że wciąż mu podlegamy — skwitował.

Po jego słowach zapadła cisza. Jeszcze chwilę jechali przez las, ostatecznie jednak po niedługim czasie między drzewami zamigotały pierwsze zabudowania Krzesikowa. Drogą główną w niecałe pięć minut dojechali aż do skrzyżowania na rynku, skręcili w lewo i dokładnie tak samo jak przed kilkoma dniami dostali się pod chatę Elizy Podolskiej. Stał tam już radiowóz przewodnika psa i nieoznakowane BMW serii 5, którym przybyli na miejsce agenci ABW.

Brodzki zaparkował nieco dalej od czarnego samochodu, przy drodze wjazdowej nad zalew. Zatrzymał skodę na poboczu i zgasił silnik. Potem mało delikatnie kilka razy szturchnął wciąż śpiącego technika, brutalnie przerywając jego błogostan. Piotrek po chwili z jękiem pełnym dezaprobaty przetarł oczy, ziewnął i zamrugał kilkukrotnie, próbując strącić z powiek resztki snu.

— Już wiem, dlaczego nikogo nie masz — burknął wreszcie zły. — Żadna by z tobą nie wytrzymała, jakbyś ją tak budził, jak mnie teraz — warknął.

Sebastian wyszczerzył się w popisowym uśmiechu, po czym szybko opuścił samochód, rzucając przez ramię w stronę Tosi, by nie zapomniała wziąć ze sobą odpowiednich kwitów. Węcińska zgarnęła więc dokumenty w dłoń i również wysiadła z pojazdu, przystając po sekundzie obok partnera. Poczekali jeszcze na Piotrka, a później razem ruszyli w stronę domu Podolskiej.

— Patrz, jakie bryki mają w ABW — prychnął Sebastian, jeżdżąc wzrokiem po lśniącym, czarnym lakierze BMW.

— Tak to już działa, że ci wyżej mają lepiej — odparła kryminalna i wzruszyła delikatnie ramionami. — My możemy najwyżej pomarzyć o takim aucie...

— Albo iść do ruchu drogowego — zakpił, na co roześmiała się pod nosem.

— Albo tak — przyznała. — Chociaż nie wiem, czy dla jednego, pewnie mocno pokiereszowanego auta chciałbyś tam służyć — bąknęła. — Bo ja na przykład za żadne skarby świata.

— Jakby nie było wyboru, to pewnie bym musiał. Z czegoś trzeba żyć — odparł rzeczowo.

Zamilkli, bowiem zbliżali się już do grupki ludzi stojących przy bramie. Po drugiej stronie ogrodzenia Tosia mogła rozpoznać twarz Elizy Podolskiej, która wykłócała się z agentami ABW i najwyraźniej nie chciała wpuścić ich do środka. Kiedy jednak zobaczyła, że z radiowozu został wypuszczony pies, skuliła się nieznacznie, objęła ramionami, a następnie gestem ręki zaprosiła wszystkich do środka. Agenci pierwszą puścili Weronikę z psem, potem cywila, czyli świadka przeszukania, a ostatecznie sami weszli na podwórko, nie czekając na policjantów z lubaczowskiej komendy.

Sebastian zaklął pod nosem. To miała być współpraca, a nie samowolka — pomyślał, tarmosząc kluczki do samochodu w ręku. Ostatecznie wchodził jako ostatni, więc to jemu przypadł zaszczyt zamknięcia furtki Podolskiej. Nie omieszkał spojrzeć przy tym na kwiaty rącznika pospolitego. Wciąż wyglądały tak, jak kilka dni temu, ale coraz bardziej nie chciało mu się wierzyć, że mogły zostać użyte do złych celów. Nie nosiły przecież żadnych śladów, które wskazywałyby na jakąś ingerencję człowieka. Mimo wszystko kryminalny postanowił poświęcić im trochę więcej uwagi, przez co został w tyle i chwilowo nie przywiązywał wagi do tego, co działo się obok domu. Ostatecznie jednak musiał dołączyć do pozostałych, co zresztą bezzwłocznie zrobił, szybko pokonując dystans dzielący go od przerażonej staruszki i stojącej tuż obok niej Tosi, która właśnie przedstawiała kobiecie nakaz przeszukania wydany przez prokuratora Grabskiego.

Starsza kobieta otrzymała już kopię nakazu i teraz niepewnym wzrokiem rzucała po funkcjonariuszach.

— Aspirant Sebastian Brodzki, Wydział Kryminalny, KPP Lubaczów — wylegitymował się niedbale, pokazując Podolskiej blachę. Po chwili schował ją z powrotem do kieszeni i spojrzał na partnerkę. — Tośka, leć protokołuj, bo zaraz będzie przypał — mruknął.

Węcińska skinęła głową i zaraz znalazła się przy wchodzących do domku agentach. Oni zniknęli w chacie, a Brodzki został sam z Elizą. Nie zamierzał stać bezczynnie, więc rozglądał się uważnie po podwórku, szukając czegoś podejrzanego, ale nic takiego, oprócz kwiatów rącznika, nie zauważył.

Podświadomie czuł, że z tego przeszukania kompletnie nic nie wyjdzie.

*psiarkowóz — specjalnie przystosowany do przewozu psa służbowego radiowóz

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro