19. Niczego nie mogą być pewni

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sebastian Brodzki dla Tosi był doprawdy zagadką. Niezmierzoną i niezbadaną, a zarazem trochę lepiej już poznaną. Za nic nie mogła się jednak dowiedzieć, co siedzi w głowie tego faceta i... chyba nie chciała tego wiedzieć. Doszła ostatecznie do wniosku, że im mniej wie, tym lepiej dla niej.

Teraz, patrząc na to, jak w skupieniu pochylał się nad aktami sprawy, miała nieodparte wrażenie, że naprawdę działo się z nią coś dziwnego. W jej ciele budowało się jakieś chore uczucie wewnętrznego napięcia, dokładnie takie, jakie odczuwała przeważnie przed jakimś stresującym wydarzeniem. Teraz też czuła, że coś się wydarzy, ale nie potrafiła powiedzieć, kiedy i czy w ogóle. To niejasne przeczucie, ta samotna myśl na dnie podświadomości nie dawała jej spokoju. Świadomość, że tak naprawdę nie ma pojęcia, co takiego może się stać, tylko pogarszała sytuację.

Męczące kwestie musiała jednak chwilowo odsunąć na bok, gdyż za kilkanaście minut miało się odbyć przesłuchanie kierowcy ciężarówki, która mijała ferrari Podolskiego na chwilę przed zdarzeniem.

Westchnęła ciężko na samą myśl o kolejnej pewnie niewiele wnoszącej do śledztwa rozmowie.

— Seba... — bąknęła cicho, czym zwróciła na siebie zmęczone spojrzenie służbowego partnera. — Idziesz ze mną słuchać?

Posłał jej delikatny uśmiech.

— Jak wszystko pójdzie dobrze, to jak najbardziej. Nie odmówiłbym sobie tej przyjemności — stwierdził.

— Przyjemności z dogryzania mi, zgadza się? — zapytała z przekąsem.

— Widzisz, jak mnie dobrze znasz, żółtodziobie? — odpowiedział, na co przewróciła oczami, ale sama też uśmiechnęła się delikatnie.

— Chyba faktycznie się nie zmienisz — uznała, porządkując papiery na biurku i zamykając klapę laptopa.

Nieco później wstała z zajmowanego miejsca, wzięła do ręki telefon i sprawdziła godzinę. Dochodziła dwunasta, więc czas najwyższy było się zbierać. Gdy podeszła na moment do okna, dojrzała wysiadającego z samochodu mężczyznę. Już wiedziała, że zdecydowanie trzeba było się śpieszyć.

Odwróciła się od szyby, napotykając spojrzenie stojącego już przy drzwiach Sebastiana.

— Idziesz? — Wskazał delikatnym ruchem głowy drzwi. Policjantka przetarła oczy i powolnym krokiem pomaszerowała do wyjścia z pomieszczenia.

— Ty dzisiaj piszesz — rzuciła jeszcze przez ramię, a potem zniknęła na korytarzu.

Jej słowa dodały mu nowej energii, bo co jak co, ale protokołować przesłuchania nienawidził chyba nawet bardziej od samej rozmowy. Szybko dobiegł więc do szafy pancernej, wyciągnął stamtąd odpowiednie pouczenia i niemal w podskokach zaczął gonić swoją partnerkę.

***

Ktoś więcej niż zwykły człowiek. Ktoś stojący na straży sprawiedliwości niczym nocny stróż. Ktoś, kto doskonale wie co zrobił. Ktoś, kto zabił. Zabił żywego człowieka, bestię dorównującą najgorszym. Ktoś, kto przyczynił się do zapłaty starych długów. Ktoś, kto wyrównał rachunki. Ktoś, kto nie żałuje. Nie żałuje swojego czynu i nie będzie żałować. Ktoś, kto nie boi się konsekwencji, bo jego konsekwencje nie dosięgną. Ktoś, kto dobrze wie, że to nie był zwykły wypadek. Ktoś, kto doskonale zna się na rzeczy, kto wie, jak odsunąć od siebie winę, jak nie wzbudzić podejrzeń. Ktoś potężny ponad ludzkie siły. A wreszcie ktoś, kto nie wzbudzi podejrzeń policji, ktoś, kto im nieustannie umyka, myli. Psy zawodzą, gubią trop, motają się. Złych funkcjonariuszy dobrali, złe osoby wysłali na misję ujęcia sprawcy. Ta mała niczego nie podejrzewa, jest za młoda i za głupia. A jej partner? Za bardzo wpatrzony w samego siebie. To widać. Czuć. Słychać w ich rozmowach. Niczego nie mogą być pewni, a mimo to są pewni siebie nawzajem. Szkoda, że nie widzą tego, co widoczne. Szkoda, że ich ślepota doprowadzi do ich zguby. Szkoda, że sobie zaufali. Nigdy nie ufaj. Nikomu. A szczególnie nie ufaj ludziom...

Sprawiedliwość dosięgnie także ich. Nie uciekną. Nie będą mieli gdzie, nie będą mieli jak. Już czują jej żelazny ucisk na ramieniu i zimny oddech na karku. Sprawiedliwość jest jedna dla wszystkich.

Ktoś, kto wiele przeszedł w życiu, to wie. Ktoś, kto jest sprawiedliwością. Ktoś, kto idzie za ciosem. Ktoś, kto walczy. Za nowe, lepsze jutro, do którego już tak niedaleko. Za nowy, lepszy świat.

Wybiła północ. Księżyc stał wysoko na niebie, rzucając swoje ostre światło przez firanki do ciemnego, cichego pokoju.

— Wyjdę, wyjdę po sprawiedliwość. A ty, księżycu, będziesz mi świadkiem.

***

Fus był wściekły. Walił mu się na głowę cały plan kampanii, tracił wyborców, tracił sojuszników, zaufanie, poparcie. Wszystko przez jedno ciągnące się w nieskończoność śledztwo, które zdecydowanie wymknęło się spod kontroli.

Wparował do gabinetu wściekły, trzasnął papierową teczką o drogie, wielkie biurko, a sam błyskawicznie znalazł się przy oknie, skąd otrzymał doskonały widok na ruchliwą Warszawę.

Myślał szybko, chaotycznie i nie mógł wyciągnąć żadnych głębszych refleksji. Mimo to wpadł w trans, z którego wyrwało go dopiero pojawienie się ministra w pomieszczeniu. Niemalże idealnie w momencie usłyszenia pierwszych kroków odwrócił się gwałtownie, mierząc wściekłym, pełnym niewypowiedzianej furii wzrokiem swojego współpracownika.

— Co się, do kurwy nędzy, dzieje? — wycharczał wściekły.

Minister zachował kamienną twarz i postawę wyprostowanego jak struna żołnierza. Fus cieszył się, że chociaż w ten sposób ktoś próbował ukoić jego zszargane nerwy. Minister dobrze przecież wiedział, jak bardzo prezes ubóstwiał każdy przejaw porządku.

— Śledztwo nie posuwa się do przodu, panie prezesie — odparł wypranym z emocji tonem minister. — Czy mamy podejmować jakieś kroki w tej kwestii? — zapytał jeszcze usłużnie.

W Fusa wstąpiła nowa fala dzikiej wściekłości. Przeszedł od okna do biurka, usiadł z impetem na fotelu, otworzył laptopa, nieco poluzował krawat, potem podparł dłonią skroń, wziął nieco głębszy oddech i kiwnął wolną dłonią w stronę podwładnego.

— Macie milczeć — warknął wściekle. — Wyjść.

Trzask drzwi upewnił go, że został sam. Szybko więc podniósł się z miejsca, przekręcił klucz w zamku, następnie podszedł do stojącej nieopodal szafy, otworzył najniższą z jej półek, wyciągnął wysokoprocentowy trunek oraz szklankę, nalał bursztynowej cieczy do szklanki, po czym schował butelkę z powrotem na jej miejsce.

Ponownie zajął miejsce za biurkiem, wziął do jednej ręki szklankę, do drugiej telefon, a potem wybrał odpowiedni numer. Chwilę oczekiwał na połączenie, w międzyczasie nie szczędząc sobie pociągnięcia zdrowego łyku ze szkła.

Odebrał po trzech sygnałach.

— Fus, ty skurwielu... — zaczął zachrypniętym głosem, ale prezes nie dał mu nawet dokończyć.

— Bądź dzisiaj u mnie koło piątej. Jest, kurwa, sprawa — wymamrotał przyciszonym głosem, zdając sobie sprawę, że nawet w tak bezpiecznym miejscu jak jego biuro może czaić się jedna, bardzo mała i upierdliwa zarazem rzecz.

Pluskwa.

***

Brodzki wysłuchał cierpliwie zeznań kierowcy, jednak naprawdę niewiele one przyniosły. Wypytał go chyba o wszystko — między innymi o to, czy mężczyzna widział kogoś oprócz Podolskiego w ferrari, czy dało się dojrzeć coś charakterystycznego, jakieś osoby postronne.

Na wszystkie pytania ciągle otrzymywał mało znaczące odpowiedzi. Kierowca nie wiedział, nie mógł dostrzec, nie dało się tego rozpoznać...

Sebastian czuł się beznadziejnie. Było coraz gorzej, jeden z ich najlepszych świadków niedawno zeznał, że niczego poza karygodnym zachowaniem na drodze nie zauważył. To było jak cios w policzek. Upadła ostatnia ich nadzieja. Nie wiedzieli przecież, czego będą mogli się zaczepić po bezowocnym przesłuchaniu kierowcy.

Ostatnim bastionem w obecnej sytuacji pozostawała więc prawdopodobna kochanka Podolskiego, nad której tożsamością od kilku dni pracowali Justyna i Maks. Okazało się, że denat faktycznie odwiedzał jedną posesję pomiędzy wizytami u siostry i piekarza. Co ciekawe, posesja ta należała do jednej z najzamożniejszych osób w Krzesikowie. Teresa Kruczko, jak wynikało z ich wstępnych ustaleń, była swego czasu bardzo mocno powiązana z politycznym półświatkiem, jednak od kilku lat nie udzielała się praktycznie w ogóle i delikatnie odsunęła na bok, co wcale nie oznaczało, że w ogóle wyszła z towarzystwa. Ze swojego doświadczenia Brodzki wiedział, że takie sytuacje po prostu nie miały miejsca.

Przemierzał teraz zamyślony korytarze komendy, kierując się do lokum WTO. Tuż po przesłuchaniu dostał telefon od przyjaciela, że mają kilka nowych informacji, więc szedł tam o wiele, wiele szybciej, niż szedłby normalnie. Tosia też miała zaraz do niego dołączyć, najpierw musiała jednak wysłać całą dokumentację niedawno zakończonego przesłuchania do prokuratury.

Schody pokonywał po dwa stopnie. W obecnym położeniu każda informacja była dla niego na wagę złota i im szybciej ją dostał, tym lepiej.

Po chwili był już więc pod drzwiami, zza których dało się słyszeć dość ostrą wymianę zdań. Dominował głównie damski głos, zresztą doskonale mu znany, więc Brodzki zdawał sobie sprawę, że wchodząc tam może wpakować się w poważne kłopoty. Ze wszystkich możliwych sytuacji kłótnia Justyny i Maksa była bowiem ostatnim, na co chciałby trafić. Mimo wszystko zdecydował się na ten ruch, położył dłoń na klamce, nacisnął ją, a następnie stanowczym ruchem pchnął drzwi.

— Nie da się z tobą pracować! — warknęła wściekła Justyna, machając przed nosem Maksa notatkami.

Operacyjni jedynie przyglądał się jej z założonymi na piersi rękami i kpiarskim uśmieszkiem na ustach. Jego oczy również wyrażały nutę lekceważącego rozbawienia. Wyglądał tak, jakby niewątpliwie przednią zabawę sprawiało mu obserwowanie złości kompanki.

Sebastian podszedł nieco bliżej, przystając obok rozeźlonej Justyny.

— Cześć, księżniczko — rzucił beztrosko Zieliński, przenosząc na niego spojrzenie jasnych tęczówek. — Jak ci mija życie?

Justyna na moment przestała sztyletować wzrokiem operacyjnego, w zamian za to skupiając uwagę na swoim koledze. Gdy jednak nie dojrzała w nim nic interesującego, powróciła do wcześniejszego zajęcia.

— A dobrze — odparł tymczasem Sebastian, wzruszając delikatnie ramionami. — U was za to, jak widzę, kolorowo nie jest — dodał nieco mniej odważnie.

— Nie zawsze będzie kolorowo — skwitowała jedynie policjantka, obracając się na pięcie i odchodząc w stronę okna, a tym samym zostawiając swoich towarzyszy na moment samych.

— Mów, co masz, Maks — zwrócił się do przyjaciela Sebastian.

Operacyjny uśmiechnął się jedynie przebiegle, przymykając dotychczas otwartą klapę laptopa i mierząc kryminalnego wyzywającym spojrzeniem.

— Zapłacisz, to będziesz miał ekspertyzę biegłego — rzucił przekornie, na co Brodzki przewrócił oczami.

— Żaden z ciebie biegły, frajerze — sarknął i już miał coś dodawać, ale Justyna delikatnie szturchnęła go w ramię, skłaniając policjanta do obrócenia się w jej stronę.

— Masz, czytaj. — Wręczyła mu notatki, na co uśmiechnął się nieco szerzej, posyłając jej wdzięczne spojrzenie.

— Dzięki — mruknął.

— Mogłaś mu nie dawać, byłaby lepsza zabawa — skwitował beztrosko Maks, podnosząc klapę w obliczu własnej porażki.

Justyna dyplomatycznie zignorowała jego słowa, oczekując na to, co powie jej Sebastian, który póki co zawzięcie analizował tekst.

Sam Brodzki nie mógł ukryć zadowolenia, bowiem dowiedział się, że na portalu społecznościowym Kruczko Maks odkrył zdjęcie z denatem na dzień przed jego śmiercią. Fotografia była przytwierdzona zszywką do pozostałych kartek, więc mógł swobodnie obejrzeć najpierw twarz kobiety w wieku około czterdziestu lat. Była naprawdę ładna i Sebastian zaczął podejrzewać, że to faktycznie ona mogła pomóc Radosławowi Podolskiemu odejść na tamten świat. Zmarszczył delikatnie brwi, oglądając tym razem roześmianą twarz denata.

Coś mu bardzo śmierdziało w tym zdjęciu i czuł, że to właśnie ono mogło być przełomem.

Zaczął jeszcze uważniej oglądać fotografię, ale do pokoju wpadła Węcińska i skutecznie przerwała jego rozmyślania, bowiem przystanęła obok niego, witając się przy okazji lakonicznie ze zgromadzonymi.

— Pokaż — bąknęła, więc podał jej notatki.

Tosia chwilę czytała ich treść, by po upływie tego czasu zwrócić kartki partnerowi.

— Okej, mamy zdjęcie Podolskiego i Kruczko razem, mamy informacje, że na portalach społecznościowych często zamieszczała ich wspólne zdjęcia, a przy tym oznaczała je dość jednoznacznymi hasztagami. Oprócz tego ta dwójka miała za sobą wspólny epizod w jednej z partii parę lat temu — podsumował wszystko, co znalazło się w notatkach Justyny.

— Dokładnie tak — przyznał Maks, zawzięcie naciskając kolejne przyciski klawiatury. — Wejście na komunikatory i rozmowy prywatne trochę mi zajmie, ale jak w nocy przysiądę, to mam nadzieję, że na jutro dam radę się wyrobić — dodał jeszcze, wciąż nie odrywając wzroku od komputera.

— Super, w takim razie mamy już na czym się zaczepić. Trzeba rozpytać jak najszybciej tą laskę. Najlepiej jutro. Zrobimy to szybko, a potem, żółtodziobie, może pasują ci jakieś małe działania operacyjne? — zwrócił się do Tosi.

— A co, chcesz się odciąć od sprawy? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, uśmiechając się chytrze.

— Może... — rzucił z podobnym uśmiechem na ustach.

— Dobra, ale w jakim celu? — rzuciła rzeczowo.

— Standard, popytamy, pochodzimy, posłuchamy. Może ktoś coś wie i akurat zechce puścić parę? Wiesz, za tydzień mamy wybory, więc temat jest tym bardziej gorący — wyjaśnił. — Justa pewnie się będzie jeszcze męczyć z tą podejrzaną kochanką tu, na komendzie, więc zostajemy tylko my — dodał. Widząc morderczy wzrok blondynki, uśmiechnął się w jej stronę przepraszająco. — Wybacz, ale potrzebujemy wszystkich nakładów pracy, żeby to jak najszybciej skończyć. — Wzruszył ramionami, wkładając ręce do kieszeni i opierając się nonszalancko o ścianę.

— Mogę siedzieć nad tym, byle nie z nim — warknęła Justyna, rzucając mordercze spojrzenie operacyjnemu.

— Musicie współpracować. Dasz radę, zobaczysz — mruknęła Tosia.

Przyjaciółka spojrzała na nią z niekrytym wyrzutem w niebieskich oczach.

— I nawet ty przeciwko mnie? — rzuciła teatralnie.

— Ona chce się z Sebą po miasteczku szlajać — mruknął sugestywnie Maks.

Został natychmiast zmrożony dwoma spojrzeniami, jak się można było domyślić, należącymi do Węcińskiej i Brodzkiego, którzy akurat w tej kwestii byli ze sobą zawsze stuprocentowo zgodni.

— No co, a nie jest tak? — bąknął niewinnie.

— Nie — ucięła zdecydowanie Tosia.

— Zgadzam się, czysto służbowa współpraca — dorzucił Sebastian.

Zieliński pokiwał z politowaniem głową.

— Ja tam myślę inaczej, coś między wami jest...

— Możesz sobie myśleć, ale zachowaj to dla siebie— niemal warknął Brodzki, czując, że dyskusja zaczynała wchodzić na nowy, niekoniecznie dla niego korzystny, poziom. Nie podobało mu się to, szczególnie, że Maks wiedział nieco więcej niż pozostali i zaczynał to powoli wykorzystywać.

— Dobra. — Zieliński finalnie podniósł ręce w geście poddania się, ale w jego oczach policjant dostrzegł niemy wyrzut.

I już wiedział, kto go odwiedzi, kiedy już zakończy służbę.

Z tej niezręcznej sytuacji uratował go telefon od dyżurnego. Trzeba było w trybie pilnym jechać na wezwanie. Szybko przeprowadził rzeczową wymianę zdań, a gdy już zakończył, spojrzał na służbową partnerkę.

— Tośka, ja się muszę zawijać na zdarzenie. Może mnie sporo nie być, bo to jakaś grubsza akcja, więc dogadaj się z naczelnikiem i najwyżej później napisz, jak się sprawy mają, o której zaczynamy te działania, czy w ogóle zaczynamy, o której kończymy i tak dalej — powiedział, czekając na jej odpowiedź.

— Masz jak w banku — zapewniła.

Uśmiechnął się w jej stronę z wdzięcznością.

— Dzięki, żółtodziobie — mruknął. Potem spojrzał na Zielińskiego i Justynę, również w ich stronę delikatnie się uśmiechając. — Cześć.

Odprowadzały go słowa pożegnania podobne do tych, które on sam chwilę wcześniej wypowiedział.

Schody w dół pokonał tak jak wcześniej skacząc po dwa stopnie. Nie miał wiele czasu, za to robota jakby nie chciała się skończyć. Żywił tylko szczerą nadzieję, że słowa dyżurnego zaczynające się od: „Udaj się pilnie..." nie będą zapowiedzią następnej nocy spędzonej nad dokumentacją zdarzenia.

Zerknął przelotnie na zegarek. Zostało mu dwie godziny służby, więc, jeżeli wszystko pójdzie dobrze, powinien się wyrobić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro