23. Sprawa niedźwiedzia w dużym niebieskim domu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziła się z krzykiem na ustach, oddychając ciężko i chrapliwie. W gardle panowała susza, a całe jej ciało drżało wstrząsane spazmami. Na czoło wstąpił jej pot, przez co zaczynały się tam przyklejać włosy. Na pewno nie wyglądała dobrze, ale w tamtym momencie kwestia wyglądu obchodziła ją najmniej.

Znowu jej się to śniło.

Nie wiedziała, dlaczego, ale wciąż dokładnie w ten sam sposób powracała do niej tamta chwila, kiedy patrzyła w oczy samej śmierci, bo wystarczyło jedno pociągnięcie za spust i jej marny żywot przepadłby w otchłaniach nicości. Wzrok Patryka Górala wciąż nie wychodził jej z głowy, mogła też doskonale odtworzyć jego obleśny, lubieżny uśmiech i to, jak jeździł po niej spojrzeniem. Nie chciała go o nic fałszywie posądzić, ale czuła w nim potencjalne zagrożenie, bała się i nie chodziło tylko o fakt, że gdyby nie Sebastian, zginęłaby z jego ręki.

Odetchnęła ciężko, podnosząc się do siadu. Wiedziała, że już nie zaśnie. Mimo że za oknem wciąż jeszcze było ciemno, kobieta wstała, zaświeciła światło w pokoju i przeszła do łazienki. Po chwili z powrotem była już w sypialni. Nie mając nic lepszego do roboty, wzięła telefon, obróciła go w dłoni, a gdy dostrzegła mrugającą na niebiesko lampkę informującą o powiadomieniu, odblokowała ekran. Uśmiechnęła się, widząc nawet niezamkniętą konwersację z Sebastianem i ostatnią napisaną przez partnera wiadomość.

Na dobrą sprawę on jako jedyny wiedział, co przeżywała każdej nocy, kiedy tylko kładła się do łóżka. Tosia nie chciała się z tym nikim dzielić, ale Brodzki, gdy któryś raz z kolei zobaczył ją przysypiającą nad dokumentami podczas służby, w końcu przydusił Węcińską do muru i nie miała innego wyjścia, jak tylko mu o tym powiedzieć. Miała bowiem świadomość, że jej nie odpuści.

Sebastian ostatnimi czasy w ogóle jakimś cudem wiedział nieco więcej niż pozostali jej przyjaciele, a nawet najbliższa rodzina. Wiedział przecież, co między nimi zaszło nieco później tamtej nocy. Ona zresztą nawet nie chciała się tym z nikim dzielić, on chyba również, więc ostatecznie doszli do zgody i nie poruszali tematu zbyt często, żeby nie powiedzieć, że w ogóle. Tosia jednak zamierzała kiedyś w końcu o tej kwestii poważnie porozmawiać. Z tym jednak postanowiła jeszcze trochę poczekać. Musiała dać i sobie, i jemu trochę czasu.

Westchnęła ponownie, decydując się nie odpisywać Brodzkiemu tak późno. O pierwszej w nocy na pewno już spał, a przynajmniej do takich doszła wniosków. Wyłączyła więc telefon i rozłożyła się jak długa na łóżku. Nie wiedziała kompletnie, co ma ze sobą zrobić. Było jeszcze za wcześnie, żeby próbować czegoś konkretnego, ale z drugiej strony nie czuła się już w ogóle senna.

Na dobrą sprawę mogła zacząć przygotowania do służby, bo startowała w pracy od siódmej, ale wykonanie rutynowych czynności zajęłoby jej góra pół godziny, a potem i tak nie miałaby co ze sobą zrobić. Ostatecznie wstała więc, podeszła do komody, zgarnęła z niej książkę, którą aktualnie czytała, po czym wróciła na łóżko i pogrążyła się w lekturze. Dobrze napisana historia była genialną odskocznią od codziennych problemów, a tym bardziej od problemów, które obecnie się przed nią piętrzyły.

***

Na służbie była całe piętnaście minut przed czasem, co wcale nie zdarzało jej się często. Szybko przeszła odprawę, a po niej trafiła do pokoju, gdzie mogła dać wciągnąć się niekończącej papierologii, jak zwykła nazywać wszystkie kwity, które miała do wypełnienia.

Zazwyczaj w takich momentach traciła kompletnie poczucie czasu i odcinała się od rzeczywistości, skupiając w większej części na rozmyślaniu, a w tej znacznie mniejszej na tym, co akurat robiła. Tak było i tym razem. Zupełnie nieświadoma faktu, że przesiedziała na miejscu ponad godzinę bez większych ruchów, wciąż nieustępliwie wklepywała dane do systemu. Dopiero brzęk kluczy i ciche nucenie osoby wchodzącej do pomieszczenia wybudziło Tosię z transu.

Poderwała głowę, jeżdżąc zmęczonym wzrokiem po postaci Justyny. Podparła brodę zaciśniętą w pięść dłonią i wbiła wzrok w oczy przyjaciółki, które bynajmniej nie wyrażały żadnego rodzaju radości.

— Cześć — powiedziała, bardziej jednak pytając niż stwierdzając.

— Cześć — odparła Justyna. — Co ty taka skisła? — Uniosła podejrzliwie brwi.

Tosia westchnęła cicho i przetarła oczy.

— Nic. Jest w porządku — mruknęła.

Jej przyjaciółka jedynie uśmiechnęła się pobłażliwie.

— Akurat. Masz oczy jak królik, wyglądasz nie lepiej i jeszcze próbujesz mi wciskać kit, że wszystko w porządku — burknęła, podchodząc nieco bliżej. Oparła się rękami o blat stanowiska Węcińskiej, po czym spojrzała na nią wyzywająco. — Przyznaj, dalej nie możesz się pozbyć z głowy tego, co się ostatnio stało z Góralem.

Tosia ukryła twarz w dłoniach, wzdychając z frustracją.

— Aż tak to widać?

— Aż tak. I myślę, że zobaczy to każdy, nawet przypadkowa osoba. Przyjeżdżam dzisiaj do ciebie i z wszystkiego mi się wygadasz, a potem gdzieś pójdziemy, żebyś się odstresowała — stwierdziła tamta z przekonaniem.

Kryminalna przetarła twarz, z męczeńskim jękiem na ustach zbierając się do odpowiedzi. Dosłownie w tamtej chwili w pokoju zjawił się jednak nie kto inny, jak Sebastian Brodzki, który przystanął z założonymi rękami obok Justyny i krytycznym spojrzeniem omiótł swoją służbową partnerkę.

— A ty co, żółtodziobie?

— Nawet mnie nie denerwuj, Brodzki — warknęła w odpowiedzi.

Wygiął usta w krzywym uśmiechu, który nie zwiastował niczego dobrego.

— Wyglądasz koszmarnie — skwitował, obracając się na pięcie.

— Ty też, frajerze — odburknęła, wciąż nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.

Wzruszył obojętnie ramionami, zajął miejsce za biurkiem, a następnie włączył komputer. W międzyczasie zdążył też jeszcze raz wstać, podejść do szafy pancernej i wyciągnąć z niej teczkę akt sprawy. Gdy już powrócił na stanowisko, wyjął z kieszeni telefon, oparł się wygodniej o krzesło, wybierając jednocześnie odpowiedni numer, po czym przyłożył urządzenie do ucha.

— Mów, księżniczko, czego chcesz — odezwał się Maks po drugiej stronie.

Sebastian westchnął cicho.

— Dlaczego zawsze, kiedy dzwonię, wszyscy myślą, że czegoś chcę? Może chciałem po prostu pogadać, zapytać, jak się czujesz, czy cokolwiek innego? — rzucił ironicznie.

— Ale wciąż chciałeś — zauważył Zieliński, rechocząc w najlepsze.

— Bardzo śmieszne. — Sebastian przewrócił poirytowany oczami.

— Mów, bo nie mam czasu — ponaglił go przyjaciel.

— Masz już rozbrojony dyktafon tego gnoja? — zapytał.

— No widzisz, Seba. Zawsze dzwonisz, jak masz interes. Ale dobra, to nieważne. Mam dyktafon, nawet rozbrojony, ale nie chce mi się do ciebie iść, bo jestem zmęczony i leniwy, więc zabieraj swoje szanowne cztery litery i zapieprzaj sam po tych schodach, jak ci tak na tym zależy — rzucił. — Dodam tylko, że nagrania są gówno warte, bo to jakiś tani bełkot, no ale jak koniecznie musisz, to chodź.

Sebastian po usłyszeniu tych informacji zakończył ich wymianę zdań powiadomieniem, że zaraz zawita do tymczasowego lokum wydziału techniki operacyjnej, po czym rozłączył się i wstał. Wyszedł bez słowa, a kilka minut później stawał już przed drzwiami siedziby WTO. Zapukał i natychmiastowo wszedł, nie czekając nawet na reakcję z drugiej strony. Nie miał czasu na formalności.

Niemal od progu przywitał go Maks, który prawie dostał od kryminalnego drzwiami. Na szczęście w porę odskoczył i teraz sztyletował przyjaciela wzrokiem. Brodzki jedynie wyszczerzył się popisowo, zamknął drzwi, a następnie z założonymi rękami stanął centralnie przed przyjacielem, obserwując jego poczynania, gdy ten chwilę później podchodził do któregoś ze swoich kolegów po fachu i odbierał od niego nośnik danych. Ostatecznie nieco później Sebastian miał już w dłoniach małe urządzenie. Dyktafon znaleźli przy przeszukaniu mieszkania zatrzymanego, a nagrania z niego operacyjni zgrali na pendrive'a, którego przed chwilą powierzono policjantowi.

— Tylko nic jej nie zrób — warknął Maks. — To moja najukochańsza dziecina.

Widząc ostrzegawcze spojrzenie, Sebastian roześmiał się, kręcąc na boki głową i demonstracyjnie podrzucając nośnik danych. Wiedział, że jego przyjacielowi zdecydowanie się to nie spodoba, co tylko dawało mu powód do takiego działania.

— Mówiłem, uważaj, bo ci go zabiorę — burknął Zieliński, podchodząc krok do przodu.

Kryminalny złapał nośnik w locie, po czym odsunął się o krok od towarzysza.

— Uspokój się, Maks, bo ci pęknie żyłka z tyłka.

Jego przyjaciel przewrócił oczami z cichym prychnięciem.

— Żenada.

— To moje drugie imię! — odparł tamten, wychodząc ostatecznie z pokoju.

Maks jedynie westchnął z politowaniem, obrócił się na pięcie, zgarnął z biurka telefon i spojrzał na jego wyświetlacz. Ósma trzydzieści. Do końca służby pozostało jeszcze sporo czasu, a on już miał dosłownie dość. Męczyło go już to śledztwo. Ponadto wiedział, że w Rzeszowie zostawił kogoś bardzo ważnego. Chciał wrócić już do domu.

Wiedział jednak, że nim pojedzie, musi koniecznie porozmawiać jeszcze z przyjacielem, bowiem naprawdę dawno się ze sobą nie widzieli, a więc mieli sporo tematów do nadrobienia. Kiedyś ich kontakt był silniejszy, później nieco osłabł, ale nie zamierzał go w żaden sposób przerywać, a może jedynie nieco zacieśnić. Z myślą, że po służbie wpadnie do Sebastiana, zabierał się za dalsze zadania, które musiał wykonać.

***

Brodzki wszedł do pokoju i niemal natychmiast znalazł się tuż obok Tosi. Położył na jej biurku nośnik danych, dając tym samym znak partnerce, by podpięła urządzenie do komputera, co zresztą bezzwłocznie zrobiła. Chwilę szukała właściwego pliku, aż w końcu kliknęła dwa razy myszką i dźwięk płynący z głośnika służbowego laptopa Węcińskiej wypełnił całe pomieszczenie. Mogli zabrać się do pracy.

Pierwsze nagranie nie dało im za dużo, bo składało się ledwie z jednego zdania, które niekoniecznie wiele powiedziało policjantom.

Wyjdę, wyjdę po sprawiedliwość. A ty, księżycu, będziesz mi świadkiem.

Po usłyszeniu tych słów Tosia sapnęła zawiedziona i spojrzała w brązowe tęczówki służbowego partnera.

— Nic się z tego nie dowiemy — bąknęła smętnie.

— Oprócz faktu, że gadał z księżycem. — Sebastian wzruszył ramionami.

Jego kompanka uśmiechnęła się pod nosem.

— Lecimy dalej? — zapytała, zaraz potem ziewając przeciągle.

— Lecimy. Ale znowu widzę, że ktoś tu jest zmęczony, Tośka. O dziwo to znowu jesteś ty — mruknął, na co zbyła go jedynie jakimś mało znaczącym tekstem i odtworzyła następne nagranie.

Wciąż zmyleni, pogubieni i tak bardzo naiwni. Idą złą, ciemną ścieżką. Błądzą w mroku, myśląc, że im się uda. Księżycu, zaczyna zmierzchać. Widać cię już na niebie. Nadszedł mój czas. Czas wojny. Pożogi. Sprawiedliwości. Tych, którzy mają ją szerzyć, ona dosięgnie pierwsza. Za wszystkie niespełnione obietnice, za żal, za puste słowa, które miały być przecież gwarantem bezpieczeństwa. Za nowy lepszy świat, za lepsze jutro, które dla nich nie nadejdzie. Ich życie za sprawiedliwość. Radek był tylko cudownym preludium. Oni umrą znacznie gorzej. Czas skończyć bawić się w wyrafinowane sposoby. Niech zobaczą swój kolejny dowód, niech mają satysfakcję z tego, że odkryli mordercę. Niech ujrzą swoją zgubę. A kiedy już oczy zajdą im krwawą mgłą, niech widzą też moją twarz. Twarz ich oprawcy. Twarz sprawiedliwości.

Antonina Węcińska wciągnęła z sykiem więcej powietrza, czując, jak oczy zachodzą jej mgłą kumulujących się pod powiekami łez. Znowu zobaczyła ten obraz przed sobą. Ten sam, który widywała niemal codziennie w snach, ten sam, którego tak strasznie się bała, na myśl którego każda komórka jej ciała zaczynała drżeć. Zobaczyła go znowu. Szare oczy roziskrzone obłędem, cienkie wargi rozciągające się w paskudnym uśmiechu, dłonie zaciśnięte na korpusie broni.

Poczuła ciepło czyjejś dłoni na ramieniu, więc obróciła głowę w stronę Sebastiana, który patrzył na nią ze współczuciem wymalowanym w oczach.

— Możemy przestać, jeżeli chcesz.

Przełknęła nerwowo ślinę, rzucając wzrokiem po pokoju.

— Nikogo nie ma, spokojnie — mruknął jeszcze, gdy zobaczył jej reakcję.

— Nie ma takiej opcji, nie przestajemy — wydusiła wreszcie. — Puść go jeszcze raz — dodała stanowczo, więc bezzwłocznie wykonał jej prośbę.

Dźwięk ponownie rozlał się po pokoju, a kiedy zamilkł, Tosia nawiązała ze służbowym partnerem kontakt wzrokowy.

— Musiał to nagrać chwilę przed tym, jak zobaczył nas na ścieżce, a że z jego pozycji widać praktycznie całą dróżkę, to miał sporo czasu na ogarnięcie się i zastawienie pułapki — analizowała. — Dodatkowo ma skłonności do ubierania wszystkiego w jakieś kompletnie posrane, poetyckie zwroty. Posłuchaj też jego głosu, nie jest wcale taki pewny, trzęsie go od środka, podejrzewam, że na zewnątrz też. Impulsywny jest, o czym się dość boleśnie przekonałam — skwitowała z kwaśnym uśmiechem.

— I niebezpieczny.

— I niebezpieczny — przytaknęła.

— Cały czas chrzani o księżycu — zauważył trafnie, po chwili uśmiechając się delikatnie. — Jak niedźwiedź.

— Co? — Spojrzała na niego z konsternacją.

— Jajco — mruknął przekornie. Węcińska przewróciła oczami i prychnęła zirytowana. — Była kiedyś taka bajka, nazywała się „Niedźwiedź w dużym niebieskim domu" — dodał.

— No... — bąknęła powoli, coraz bardziej zaskoczona. — I co w związku z tym?

— Misiek tam gadał z księżycem, zupełnie tak jak on — wytłumaczył, podśmiechując się pod nosem, kiedy obserwował jej reakcję.

Chwilę jeszcze przetwarzała informacje, a zaraz potem sama się roześmiała, odchylając głowę na oparcie fotela i wbijając wzrok w sufit.

— Jesteś chory, Seba — skwitowała, by po sekundzie znów wybuchnąć śmiechem.

— Wiem to nie do dziś — odpowiedział delikatnie uśmiechnięty i skupił wzrok na obrazie za oknem.

— Nie mów, że masz zamiar tak nazwać śledztwo — mruknęła, spoglądając na niego z ukosa.

Poczuł na sobie ten wzrok, ale nie odwrócił się, zaabsorbowany lazurowym niebem za szybą.

— Może? No pomyśl, fajnie by to wyglądało. Sprawa niedźwiedzia w dużym niebieskim domu. Nikt by nie skumał, o co chodzi, dopóki by nie zajrzał do akt. Ukryjemy polityczne gówno za taką ładną nazwą i będzie pięknie. W sumie to też coś czuję, że będą chcieli nam płacić za milczenie w pewnych kwestiach, które jeszcze wyjdą po drodze. — Wzruszył ramionami, finalnie wreszcie zaszczycając ją spojrzeniem. — Co myślisz, żółtodziobie?

— Że jesteś najdziwniejszym partnerem, z jakim pracowałam — prychnęła, ale na jej ustach wciąż gościł delikatny uśmiech.

— A miałaś jakiegoś innego?

Jęknęła męczeńsko i ukryła twarz w dłoniach.

— Jesteś głupi.

— Miło to słyszeć — odpowiedział beztrosko, a wstając potargał jej swoim zwyczajem włosy, co skwitowała jedynie pełnym irytacji warknięciem. — Okej, nagrania już mamy za sobą. Zawiodłem się w sumie, bo myślałem, że będzie tego ciut więcej, a tu taka lipa — westchnął. — No nic, teraz trzeba go przesłuchać i będzie po sprawie. Mamy dowody, ciekawi mnie motyw — dodał jeszcze. Kiedy jednak długo nie usłyszał żadnej odpowiedzi, zmarszczył brwi i spojrzał w jej stronę. — Tośka...?

Patrzyła na niego tym samym wzrokiem, który posiadała chwilę po incydencie na Dębinach, kiedy zapłakana podnosiła się z podłogi. Wzrokiem pełnym strachu. Sebastian wzdrygnął się na samą myśl, że do niej wspomnienia ubiegłych wydarzeń wciąż jeszcze bardzo silnie powracały.

— Ja... — zająknęła się, próbując opanować drżenie głosu i dobrać odpowiednie słowa — nie chcę go sama przesłuchiwać. Chcę, żeby ktoś tam był ze mną. Inaczej nie dam rady — wydukała.

Westchnął cicho, podszedł do niej i położył dłoń na ramieniu Tosi.

— Nie będziesz sama, pójdziemy razem. Ja będę pytał, ty tylko napiszesz, co trzeba. A jak nie chcesz, to nie musisz iść w ogóle. Dam sobie radę sam, a ciebie wolałbym nie narażać na jakieś uszczerbki zdrowia czy to fizycznego, czy psychicznego. Decyzja należy do ciebie, żółtodziobie, także spokojnie — zapewnił, na co odetchnęła głębiej.

— Muszę znać prawdę i nie odpuszczę mu tak łatwo — powiedziała stanowczo. — Po prostu nie chcę tam zostać sama — dodała.

— Nie zostaniesz, masz moje słowo. I jeszcze poprawka, my mu nie odpuścimy. Komenda już wszczęła postępowanie z dwieście dwudziestego trzeciego* — oznajmił spokojnie.

— Czynna napaść na funkcjonariusza — wymamrotała. — Ale nie mamy na niego żadnych dowodów oprócz słowa i to też niewiele, bo zeznam ja, jako osoba pokrzywdzona, i tyle — dodała, patrząc na niego z pytaniem w oczach.

Założył ręce na piersi i odchylił się lekko do tyłu.

— Czy ty myślisz, że ja tego nie widziałem? I że nie zeznam przeciw niemu? — burknął retorycznie. — Tośka, błagam, prawie cię zabił, a ty się boisz przeciwko niemu zeznawać — dopowiedział.

— To nie tak... — mruknęła speszona, spuszczając głowę.

— A jak?

Sapnęła ciężko, ale nie udzieliła mu odpowiedzi.

— No właśnie. Dlatego jutro idziemy razem do naczelnika i sobie z nim porozmawiamy. Każdy na jednostce i tak już wie, co się tam stało, nie oszukujmy się. Pamiętaj też, że on już nic ci nie może zrobić — powiedział delikatnie.

Węcińska utwierdziła się wtedy w przekonaniu, że ma naprawdę dobrego partnera, który, gdyby tylko zaszła taka potrzeba, skoczyłby za nią w ogień.

I nie myliła się.

*Artykuł dwieście dwadzieścia trzy kodeksu karnego — czynna napaść na funkcjonariusza publicznego lub osobę do pomocy mu przybraną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro