27. Ciężka noc

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciepła noc w samym środku czerwca była wyjątkowo niespokojna, ale na szczęście powoli dobiegała już końca. W chwili, gdy czarna skoda zaparkowała pod bramą prowadzącą do podwórka Tosi, na zegarach wybiła czwarta dziesięć.

Węcińska ziewnęła przeciągle, spoglądając na swojego służbowego partnera, gdy ten tylko zaparkował w bezpiecznym miejscu. Zauważyła, że również na nią patrzył, jednak on miał wymalowany na twarzy delikatny uśmiech.

— Chodź, przerwunia czeka — mruknęła jedynie.

Chwilę później szli już ramię w ramię przez jej podwórko, kierując kroki w stronę drzwi wejściowych do domu.

Nocne niebo zaszło chmurami, przez które usilnie starał się przebić księżyc. Niekiedy udawało mu się to i rozświetlał na krótkie momenty ziemię bladym, odbitym światłem. Była pełnia — czas niepokoju, czas wielu prób samobójczych, a także zabójstw. Księżyc w jakiś pokrętny sposób oddziaływał na ludzi, powodując u nich dziwne stany, których nie spodziewaliby się po sobie nigdy. Właśnie dlatego dyżur nocny podczas pełni nie należał do najprzyjemniejszych doświadczeń w życiu policjanta. Między innymi dlatego też Tosia w galerii telefonu zapisane miała zdjęcie z datami wszystkich pełni w danym roku. Jedna właśnie przypadła na jej służbę i od razu pokazała, że faktycznie jest tak, jak się mówiło. Całkiem niedawno wrócili ze zdarzenia związanego z próbą samobójczą. Niewykluczonym było, że zostaną zadysponowani nawet z przerwy do kolejnej tego typu akcji. Motorola i telefon tak jej, jak Sebastiana, były w gotowości w razie właśnie takiej ewentualności.

Przekręciła klucz w drzwiach, a po chwili już stanęły przed nią otworem. Brodzki puścił ją przodem, a dopiero potem sam wszedł, jednak nie silił się nawet na zdjęcie butów.

— Jak zawsze niewychowany — mruknęła jego partnerka, gdy dostrzegła to posunięcie.

Za sobą usłyszała jego cichy śmiech, ale zaraz został on zagłuszony przez odgłos uderzeń łap o podłogę. Po sekundzie dwa wielkie owczarki niemieckie naskoczyły na właścicielkę, piszcząc i merdając wesoło ogonami. Pogłaskała oba psy, uśmiechając się niezwykle ciepło. Te dwie kule futra były dla niej praktycznie wszystkim.

— Sama nie zdjęłaś, to nie marudź, że ja nie zdjąłem. Poza tym są czyste — odparował tymczasem jej kompan, na co jedynie przewróciła oczami, jednak nie mogła powstrzymać delikatnego rozbawienia.

Kiedy bezceremonialnie rozsiadł się na krześle w jej kuchni, prychnęła pod nosem.

— Ty się jednak nigdy nie zmienisz. Dalej jesteś tak samo aroganckim i cwanym typem, jakim byłeś wcześniej. Mogłam się spodziewać — podsumowała, zerkając mu wyzywająco w oczy.

— A jednak już nieraz cię zaskoczyłem, więc chyba nie jestem aż tak przewidywalny, jak mówisz — rzucił zaczepnie, przechylił głowę delikatnie w lewo i uśmiechnął się leniwie.

— Aż tak nie, ale wciąż — stwierdziła, przechodząc kilka kroków, żeby stanąć przed lodówką. Otworzyła ją i skrzywiła się. — Mam tylko sok, Seba — bąknęła.

— Dawaj sok, jak nie masz nic mocniejszego — rzekł beztrosko.

— Głupek — wymamrotała, wyciągając schłodzoną butelkę i zamykając finalnie lodówkę.

— Odkrywcza nie jesteś, Tośka — prychnął obojętnie, czym wywołał u niej poirytowane westchnienie.

Nie przejął się tym kompletnie, ale zamiast powiedzieć coś więcej, jedynie wyciągnął z kieszeni blachę, która zaczynała powoli go uwierać. Policyjna gwiazda z wybitym na niej rzędem sześciu cyfr błysnęła na blacie w świetle żarówek. Zauważył, że skórzany pokrowiec na legitymację służbową nieco się już przetarł w niektórych miejscach. Ośmioramienna gwiazda, napis „Policja" i jego numer wciąż pozostały niezmienne. Przyjrzał się uważniej temu ostatniemu, przy okazji dostrzegając też identyfikator służbowy partnerki w zasięgu ręki. Położył obydwa obok siebie i jeszcze raz obrzucił wzrokiem wybite numery. 902123 należał do niego i Sebastian miał go w pamięci praktycznie odkąd tylko otrzymał blachę.

Nie zauważył, kiedy przed nim postawiona została szklanka z zimnym napojem, ani kiedy obok przysiadła Tosia, uważnie obserwując położone obok siebie identyfikatory.

— Od zawsze chciałeś służyć?

Z zamyślenia wyrwał go dopiero jej nieco zmęczony głos. Przeniósł spojrzenie na towarzyszkę. Bursztynowe oczy były wyraźnie przygaszone, wcale się temu zresztą nie dziwił. Śledztwo, które nie tak dawno zakończyli, odcisnęło na nich swoje piętno objawiające się właśnie w takich niepozornych szczegółach. Niektóre z tych szczegółów miały zostać z nimi do końca życia.

— W sumie, to nie do końca, bo trochę się zmieniało po drodze. Na przykład przez całe gimnazjum i praktycznie połowę liceum chciałem pracować w jakimś zawodzie związanym z motoryzacją, wiesz, może jako kierowca ciężarówki czy coś. Ale w sumie potem przypomniałem sobie, co postanowiłem dawno temu i tak jakoś wyszło, że wylądowałem na rekrutacji — wyjaśnił po chwili namysłu. Gdy dostrzegł błysk zainteresowania w jej oczach, uśmiechnął się delikatnie na krótką chwilę.

— A co postanowiłeś? — zapytała zgodnie z jego przewidywaniami.

Odetchnął cicho, wreszcie decydując się jej o tym opowiedzieć.

— Wiedziałem, że o to spytasz, Tośka — skwitował nieco rozbawiony. — Miałem może dwanaście lat, jak zmarł mój ojciec. Też był policjantem i praktycznie od dzieciaka marzyłem, żeby też trafić do firmy. To były czasy zaraz po reformie, jeszcze wiele rzeczy się kształtowało. Pracował w patrolu, nie służył za dużo, bo ledwie trzy lata, ale to nieważne. Został niesłusznie oskarżony o działalność przestępczą, ale o tym, że go niesłusznie oskarżono, dowiedzieliśmy się znacznie później. Któregoś razu, jak jeszcze to wszystko było świeże i pewnie cholernie go przygniatało, wymówił nam się, że idzie z kolegami na picie i że nie wróci na noc. Faktycznie, nie wrócił — bąknął, a wydarzenia minionych lat stanęły mu niemal natychmiast przed oczyma. — Matka znalazła go następnego dnia rano pod płotem. Zapił się, a że była zima, to jeszcze pogorszyło sprawę i tam zamarzł. Dopiero z dwa miesiące po jego śmierci okazało się, że był niewinny. I wtedy postanowiłem, że też wstąpię do policji, żeby walczyć z tą chorą niesprawiedliwością. Przychodziłem z ideałami, że naprawię świat, że mogę zdziałać cuda. Życie szybko pokazało mi, że to nie tak działa. I tobie też pokaże, zobaczysz. Bo służba to nie jest zmienianie świata. To dbanie o to, żeby w tym świecie był jakiś względny porządek, żeby to wszystko nie wymknęło się spod kontroli. A jak już się wymknie, to my ponosimy za to odpowiedzialność — zakończył, posyłając jej kolejne spojrzenie. Z oczu służbowej partnerki mógł wyczytać jedynie jakiś nieprzenikniony smutek. — Ludzie się nie zmieniają...

— ...tylko my zmieniamy sposób, w jaki na nich patrzymy — dokończyła za niego cicho. — Tak, wiem. Przykro mi, Seba — szepnęła, obracając w dłoniach do połowy pustą szklankę.

Pokręcił na boki głową z cichym westchnieniem.

— Nie wiem, dlaczego. Nie masz powodów, żeby było ci przykro — skwitował, w kilku łykach opróżniając całą zwartość jego naczynia. Odstawił szklankę na blat i oparł się wygodniej o krzesło. — Zostało nam dziesięć minut, co sugerujesz? — zmienił temat, zdobywając się na swój nieco luźniejszy ton głosu.

Westchnęła cicho, pozbierała się w sobie i wreszcie stwierdziła, że musi to z siebie wydusić.

— Naprawdę musimy poważnie pogadać — zaczęła, jednak zaraz przerwał jej komunikat nadawany po stacji.

— Trzy, zgłoś dla zero! — z motoroli dobiegł ich uszu zniekształcony głos dyżurnego.

— Zgłaszam trzy — odparł Sebastian, naciskając odpowiedni przycisk na gruszce radiotelefonu.

— Udaj się pilnie do Dachnowa. W okolicach centrum ogrodniczego był śmiertelny. Dwie osoby zmarłe, dwójka małych dzieci — poinformował dyżurny sprawnie.

— Przyjąłem— rzucił kryminalny lakonicznie, po czym puścił przycisk i spojrzał na partnerkę. — No to z przerwy nici...

— Bywa — skwitowała Tosia, a niecałe pięć minut później już oboje wsiadali do czarnej skody i w trybie natychmiastowym kierowali się na miejsce zdarzenia.

***

— Trzy, zgłoś dla zero!

— Zgłaszam trzy.

— Jak sytuacja?

— Dzieci w szoku, na razie odwracamy ich uwagę. Technicy na miejscu, prokurator też powinien zaraz być.

— Przyjąłem, dysponować ci kogoś jeszcze?

— Nie, wystarczy to, co jest.

— Przyjąłem.

Sebastian odłożył gruszkę radiotelefonu na miejsce, zamknął samochód, po czym podszedł do Węcińskiej oraz Kasi z patrolu, które zajmowały się dziećmi i odwracały ich uwagę od ciał rodziców zawijanych w czarne worki. Mała dziewczynka szklanymi oczkami patrzyła w oświetlone żółtawym blaskiem latarni krzewy i małe drzewka owocowe, które były jedynym w miarę interesującym obiektem w okolicy. Nieco starszy od niej chłopiec trzymał siostrę za rękę i również patrzył we wskazywanym przez policjantki kierunku. Musieli poczekać, aż na miejscu pojawi się też psycholog, który udzieli pomocy dzieciom.

— Chcę do mamy — wydukała dziewczynka i można było doskonale zobaczyć, jak oczy zachodzą jej mgłą łez.

W tamtej chwili przykucnął obok niej brat, przyciągając małą do siebie i czule przytulając. Kasia rozpoczęła spokojny dialog z dziećmi, by jakoś opanować sytuację, Sebastian natomiast zerknął ukradkiem na podchodzącą do nich Weronikę, która jako pierwsza została zadysponowana na miejsce.

— Wera, dałoby się podprowadzić im Rudolfa, żeby mogły go trochę pogłaskać? Trzeba je jakoś uspokoić — westchnął.

— Pewnie, że by się dało. — Przewodniczka poprawiła okulary na nosie i przywołała do siebie psa. Po chwili już kucała obok zdezorientowanego rodzeństwa.

Brodzki widząc, że chwilowo zażegnali kryzys, podszedł do Tosi, tym samym zwracając na siebie jej uwagę.

— Piszesz? — zapytał cicho.

Przetarła zmęczone oczy, a następnie ciężko westchnęła.

— Piszę. Ty rozpytaj — bąknęła niewyraźnie.

— Skoczę tylko po papiery — zadecydował. — Straszna ta noc dzisiaj — dodał, kierując kroki w stronę skody, która stała na poboczu, mrugając niebieskimi światłami umiejscowionymi inaczej niż w oznakowanych radiowozach.

Węcińska poszła za nim, a kiedy już wręczył jej odpowiedni druk, wzięła do ręki jeszcze długopis i latarkę.

— Straszna — przytaknęła, zerkając na godzinę, którą pokazywał zegar w telefonie. — A to jeszcze nie jest koniec.

Przytaknął jedynie ruchem głowy.

— Trzeba działać. Idź zobaczyć bałagan przy aucie — zasugerował po chwili. — Trzeba to dopiąć i jechać do domu, za dużo wrażeń na dziś. I za dużo trupów — skwitował pozornie tylko obojętnie.

Mimoże nie robił na nim już tak wielkiego wrażenia widok ludzkich zwłok, z którymzderzał się nieustannie, to jednak każde takie zdarzenie odciskało na jegopsychice niezatarte piętno i wypaczało ją. Nie tylko zresztą jego. Każdypolicjant po przesłużeniu choćby kilku pierwszych lat mógł u siebie zauważyćnieodwracalne zmiany w psychice. Nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Praca odciskałasię na nich jak nic innego. Wykańczała fizycznie, czasem odbierała chęć dalszejsłużby. Zawsze wpływała na psychikę. Absolutnie zawsze. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro