6. „I tak wiem, że mnie lubisz, żółtodziobie"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tosia spojrzała z cieniem obawy w oczach na partnera. Dostrzegł jej wzrok, więc w odpowiedzi uśmiechnął się pokrzepiająco.

— Będzie dobrze — szepnął, a zaraz potem drzwi stanęły przed nimi otworem.

Niemal natychmiast zgodnie odskoczyli krok do tyłu, ponieważ z domu wytoczył się jako pierwszy biały golden retriever i zaczął obszczekiwać policjantów przed sobą, nie robiąc im jednak żadnej krzywdy. Tosia odetchnęła z ulgą, bo była niemal pewna, że kiedy ta kula sierści wybiegała z domu, chciała ich pożreć żywcem. Sebastian tymczasem, w przeciwieństwie do niej, przestąpił z nogi na nogę wyraźnie zdenerwowany. Wpatrywał się przy tym bardzo niepewnym wzrokiem w oblicze człowieka przed sobą, więc i Węcińska poszła w jego ślady, przenosząc wzrok z psa na jego prawdopodobnego właściciela.

Mężczyzna był około pięćdziesiątki, może ciut starszy. Miał przyprószone dość obficie siwizną czarne włosy i szaro-niebieskie oczy o twardym, chłodnym, a przy tym nad wyraz wręcz obojętnym spojrzeniu. Był dobrze zbudowany i na pewno nie otyły. Wyraźnie zarysowana szczęka i zaciśnięte w wąską kreskę usta nie wróżyły niczego dobrego, a już na pewno nie zapowiadały luźnej czy przyjemnej pogawędki. Założone na piersi ręce wraz z oceniającym spojrzeniem posłanym w ich stronę jedynie spotęgowały to wrażenie. Tosia poczuła się nieco skrępowana pod naporem tego twardego wzroku i miała nieodparte przeczucie, że Brodzki czuł się dokładnie tak samo, a to był już ewenement, bowiem raczej nie zdarzało mu się odczuwać niezręczności nawet w najmniejszym stopniu. Policjantka ostrożnie sięgnęła do kieszeni jeansów i wyciągnęła z niej blachę, pokazując ją mężczyźnie w progu, a przy okazji szturchając partnera w bok i tym samym dając mu wyraźny sygnał, że powinien postąpić podobnie.

Pies nagle przestał szczekać i usiadł przy nodze swojego pana po jednej krótkiej komendzie. Teraz wpatrywał się w nich nieufnie, a także czujnie, pozwalając ciszy rozpanoszyć się na moment między zgromadzonymi.

— Sierżant Antonina Węcińska, Komenda Powiatowa Policji w Lubaczowie — pierwsza wylegitymowała się Tosia.

— Aspirant Sebastian Brodzki — westchnął zaraz za nią Sebastian tak jakby chciał, by mężczyzna tego nie usłyszał.

Jego partnerka zmarszczyła brwi, ale postanowiła dalej ciągnąć gadkę.

— Pan Patryk Góral?

Mężczyzna posłał jej podejrzliwe spojrzenie i zacisnął rękę w pięść. Spięła się na ten gest, nie dając jednak nic po sobie poznać. Trzeba było zachować ostrożność, ale przy tym też wypaść naturalnie, by niepotrzebnie nie prowokować rozmówcy.

— We własnej osobie. — Głos miał głęboki i niski, przyprawiający wręcz o ciarki. — O co chodzi? — zapytał, wciąż zachowując ten sam wyraz twarzy, co wcześniej.

— Mamy do pana sprawę, chcielibyśmy porozmawiać— odezwał się w końcu Brodzki, mierząc wzrokiem Górala, który również w tamtej chwili się mu przyglądał.

Przez umysł Tosi przebiło się niejasne przeświadczenie, że ta dwójka coś do siebie miała i chyba nie było to nic dobrego.

— Sebastian Brodzki — wymamrotał mężczyzna, wciąż tocząc z policjantem bitwę na wzrok — wydaje mi się, że skądś już pana znam — dodał, ewidentnie próbując coś sobie przypomnieć. Po dłużej, pełnej napięcia chwili, zrezygnowany pokręcił na boki głową. — Nie powiem teraz, skąd. Nieważne, proszę wejść. — Gestem ręki zaprosił ich do środka.

Węcińska ani myślała ruszać się jako pierwsza i tylko czekała na jakąś reakcję Sebastiana. Otrzymała lekkie kopnięcie po bucie, więc już wiedziała, że niestety będzie zmuszona jako pierwsza przekroczyć próg domu. Niechętnie przeszła obok psa, który wciąż wiernie trwał przy nodze właściciela, i znalazła się w delikatnie ciasnym, jasnym korytarzu. Po chwili obok niej pojawił się służbowy partner, a następnie usłyszeli trzask zamykanych drzwi i przekręcanych w zamku kluczy.

— Niech państwo przejdą w prawo i usiądą w salonie, ja zaraz wrócę, muszę przygotować sobie herbatę — poinformował Góral.

Wykonali jego polecenie, wchodząc do znacznie przestronniejszego salonu, również utrzymanego w jasnej kolorystyce. Usiedli na kanapie ramię w ramię, rozglądając się wokół siebie. W niewielkiej odległości od nich stał szklany stolik kawowy, a trochę dalej usytuowano kominek, w którym obecnie nie palił się ogień. Nad kominkiem wisiały trofea w postaci skompletowanego poroża jelenia, łopat łosia, a nawet wypchanej głowy dzika nieco dalej. Można było też dostrzec broń myśliwską i to chyba najbardziej zaniepokoiło Tosię. Dubeltówka, wiatrówka, sztucer i strzelba. Arsenał dla jednych godny podziwu, dla innych przerażający.

Przerzuciła spojrzenie na Sebastiana, który zaciekawionym wzrokiem jeździł po otoczeniu.

— Seba — szepnęła konspiracyjnie.

Spojrzał na nią.

— No?

— Co to miało być, tam pod wejściem? Skąd niby on cię zna? — Uniosła brwi.

Brodzki zagryzł wargę i uciekł spojrzeniem gdzieś na lewo.

— Może mnie z kimś pomylił — bąknął.

Kobieta uśmiechnęła się ironicznie, kręcąc na boki głową. Była niemalże pewna, że Sebastian miał coś do ukrycia, i tym razem bynajmniej nie zamierzała mu odpuścić.

— Kłamiesz, jak z nut — stwierdziła.

Nie dane jej było jednak usłyszeć odpowiedzi partnera, bo do salonu wszedł Patryk Góral, niosąc kubek wypełniony parującą cieczą. Usiadł na fotelu po ich prawej stronie, a następnie przejechał badawczym wzrokiem po twarzach policjantów.

— Słucham, jaki jest powód tej wizyty? — zapytał bez ogródek, zimnym, nieprzyjemnym głosem.

Tosia posłała w stronę kolegi spojrzenie mówiące, że tym razem mu się upiekło, ale kiedyś wrócą do tematu. Sebastian zbył ją prawie niezauważalnym wzruszeniem ramion, spoglądając na mężczyznę przed sobą. Kilka sekund zajęło mu rozluźnienie się na tyle, by móc zacząć odgrywać rolę, którą opanował już do perfekcji. Rolę Sebastiana Brodzkiego, jakiego znali wszyscy. Fikcyjną rolę pewnego siebie faceta bez najdrobniejszego poczucia winy.

— Powiem wprost, żeby nie było niepotrzebnych niedomówień — zaczął wreszcie, splatając ze sobą palce obu dłoni i podpierając zgięte w łokciach ręce na kolanach, a tym samym pochylając się lekko do przodu. Świdrował brązowym spojrzeniem Górala, nawet nie próbując dać mu jakiegokolwiek komfortu. Musiał grać odważnie akurat w tym przypadku. — Chodzi o Radosława Podolskiego, który zginął kilka dni temu na drodze wojewódzkiej. Chcemy, żeby pan powiedział, jakie relacje go z panem łączyły.

Tosię nieco zaskoczyła ta początkowa bezpośredniość partnera, ale mimo wszystko nie zaoponowała, a jedynie przyglądała się sytuacji. Trzeba było czekać na rozwój wypadków.

Góral przed nimi odchrząknął, upił łyk napoju i przejechał spojrzeniem po pokoju, tupiąc nerwowo nogą.

— Byliśmy... dobrymi przyjaciółmi. Radek odwiedzał mnie, kiedy był w okolicy, a że bywał często, to i u mnie często gościł — wyjaśnił. — I to jest okropna wieść, że on — przełknął z trudem ślinę — nie żyje — dokończył, biorąc głębszy wdech.

— Rozumiem pana sytuację, ale mimo wszystko musimy wiedzieć jak najwięcej, dlatego proszę o bardziej rozbudowane i szersze odpowiedzi, o ile to tylko możliwe — mruknął Brodzki, przenosząc skupione spojrzenie z własnych dłoni na mężczyznę.

— Kibicowałem mu w kampanii prezydenckiej, byłem z nim zawsze, jak prawdziwy przyjaciel. I bardzo ciężko mi to zrozumieć, a właściwie to do mnie wciąż nie dociera... — Westchnął ciężko, po czym kontynuował: — W każdym razie Radek był dla mnie jak rodzony brat.

— Mamy wykazy połączeń denata z ostatnich kilkudziesięciu godzin przed śmiercią. Pan jest pierwszy na tej liście. Jaki był powód jego ostatniego telefonu do pana?

— Taki, jak zawsze. Chciał mnie odwiedzić — odparł mężczyzna. — I zrobił to, był tutaj i rozmawiało nam się dobrze jak jeszcze nigdy. A potem pojechał dalej, błogo nieświadomy tego, co go czeka. — Ostatnie słowa wypowiedział bardzo cicho, chyląc ku dołowi głowę.

— Czyli z tego, co rozumiem, Podolski był u pana na kilka godzin przed śmiercią.

— Tak właśnie było. Wyjechał ode mnie w nocy, około dwudziestej drugiej. Mówił, że skoczy jeszcze odwiedzić siostrę, bo ona nie dawała mu żyć przez ostatnie miesiące — mruknął Góral.

Sebastian zerknął porozumiewawczo na Tosię, dając jej do zrozumienia, że właśnie gromadzą ważne informacje. Kobieta poprawnie odczytała przekaz i odnotowała w głowie fakt, że Podolski miał siostrę.

— Gdzie mieszkała jego siostra?

— Tutaj, niedaleko, w Krzesikowie, chyba państwo wiecie, gdzie to jest? — zapytał, unosząc lekko brwi.

— Wiemy. Może denat wspominał panu o jej imieniu czy nazwisku? — ciągnął niestrudzenie Sebastian.

— Nie przypominam sobie.

W oczach Brodzkiego coś zabłyszczało i, co gorsza, Tosia dobrze wiedziała, co to było. Jej partner właśnie maksymalnie wyczulił się na każde słowo, które już padło i miało dopiero paść z ust człowieka przed nimi. Coś kręcił, doskonale oboje to przecież czuli.

— Rozumiem — rzucił powoli Sebastian, łapiąc od czasu do czasu porozumiewawcze spojrzenia Węcińskiej, która wciąż jedynie przysłuchiwała się wymianie zdań. — W takim razie, co pan robił w nocy z dwudziestego siódmego na dwudziestego ósmego maja, kiedy doszło do wypadku? — zapytał standardowo, próbując podejść Patryka z nieco innej strony.

— Przebywałem w domu.

— Ktoś może to potwierdzić?

— Niestety nie, mieszkam samotnie — odparł Góral.

Brodzki uniósł brwi, ale zachował czujność, nie dając się zbić z tropu.

— Czy Radosław ostatnimi czasy wspominał coś o swoich osobistych porażkach i problemach? — mruknął.

Rozpytywany mężczyzna spojrzał za okno w zamyśleniu, a jego szarawe oczy taksowały widok za szybą skupione do tego stopnia, że nie dało się z nich absolutnie nic wyczytać. Po dłuższej chwili przeniósł wzrok na policjantów.

— Nie przypominam sobie — odparł powoli, wciąż sprawiając wrażenie intensywnie coś rozważającego. — Chociaż...

Kryminalni nadstawili uszu, bowiem to, co teraz miał powiedzieć, mogło wprowadzić ich na dobrą drogę, a przy okazji dać kilka wskazówek.

— ...była taka sytuacja. Na początku maja, kiedy ze sobą rozmawialiśmy telefonicznie, Radek mówił, że nie idzie mu w kampanii, że ma poważne problemy i jego wizerunek może na tym naprawdę ucierpieć. Nie chciał mi niestety zdradzić szczegółów, ale pamiętam, że wspominał o chęci skończenia z tym wszystkim, odsunięcia się od polityki — dokończył, przecierając twarz dłońmi. — Państwo wybaczą, bardzo ciężko mi to przetrawić.

— W pełni pana rozumiem — westchnął smętnie Sebastian, a na samo wspomnienie aż skręciło go w żołądku.

Mężczyzna poderwał głowę, patrząc uważnie na funkcjonariusza.

— Już wiem, skąd pana znam...

— Wróćmy do tematu — uciął nieco za szybko Brodzki, rzucając zrozpaczone spojrzenia wszędzie dookoła.

Nie chciał o tym rozmawiać. Doskonale wiedział, skąd Góral go znał. Był pewien, że Patryk to dokładnie ten sam człowiek, którego widywał swego czasu niejednokrotnie. Mimo upływu lat, nie pomyliłby go z nikim innym.

— Dobrze więc, czy o coś jeszcze państwo chcą zapytać? — powiedział lekko zmieszany Góral, wciąż wyraźnie się od nich dystansując.

— Tak. — Tosia nareszcie pokonała wewnętrzne opory i rozpoczęła misję ratowania partnera z opałów. Widziała, że wciąż krążyli niebezpiecznie blisko niewygodnego z jakiegoś powodu tematu. Trzeba było to zmienić, żeby nie wkraczać na wrażliwe tereny, do których ta rozmowa niewątpliwie zmierzała. — Znał pan dobrze Podolskiego, prawda?

Mężczyzna potwierdził ruchem głowy.

— Tak jak mówiłem, byliśmy bliskimi przyjaciółmi.

— A znał pan jakichś jego przeciwników politycznych, kogoś, kto chciałby go skrzywdzić?

— Było wiele takich osób z tego, co Radek mówił — odpowiedział po dłużej chwili — ale ja sam nikogo takiego nie znałem — dokończył, delikatnie głaszcząc łeb swojego psa, który ni stąd ni zowąd pojawił się tuż przy jego nodze.

Węcińska otaksowała go nieco uważniejszym spojrzeniem. Wyglądał na naprawdę podłamanego. Sine wory pod oczami i zmarszczki pojawiające się już gdzieniegdzie na jego twarzy dodawały mężczyźnie lat, a przygaszone spojrzenie wędrujące powoli po ścianach pokoju, w którym się znajdowali, jasno pokazywało niekryty żal.

Zrobiło jej się go szkoda. Wiedziała, jak ważni w życiu byli przyjaciele, a on właśnie jednego stracił. Bez względu na to, jaki był Podolski, wciąż był dla tego człowieka przyjacielem.

— Na dzisiaj panu dziękujemy, ale proszę podać nam jeszcze numer telefonu, dane osobowe oraz numer PESEL, bo być może zechcemy wezwać pana na przesłuchanie w charakterze świadka — rzekł Brodzki, wyrywając ją z zamyślenia.

Góral bez oporów podał im swój dowód osobisty, Sebastian spisał wszystkie potrzebne informacje, a potem mogli nareszcie wstać z zajmowanych miejsc i nieco rozprostować kości. Podziękowali za poświęcony czas, pożegnali się, a następnie opuścili budynek, całkiem zadowoleni z wyników rozmowy. Dowiedzieli się nieco więcej, mieli niemrawy i na razie mglisty obraz całej sprawy, a wraz z nim rozpytanie pierwszej osoby widniejącej na liście połączeń Podolskiego. Nie było źle, dochodzenie zaczynało powoli nabierać tempa.

Szli w milczeniu, wsłuchując się w odgłosy otaczającego ich lasu. Każde pogrążyło się w swoich własnych rozmyślaniach, każdego głowa była zaprzątnięta czymś innym.

— Góral jest wykładowcą uniwersyteckim. — Ciszę przerwał lekko zachrypnięty głos Sebastiana.

Tosia spojrzała na partnera, nie dostrzegając w brązowych oczach za wiele. Był dla niej jedną wielką zagadką, niemal nie do odczytania, a co dopiero rozszyfrowania.

— Albo raczej był, bo z tego, co wiem, dwa lata temu z jakichś powodów zrezygnował — sprostował, spoglądając przed siebie.

— To ma jakiś wpływ na sprawę? — zapytała.

— Tylko taki, że mógł mieć kontakty z całą śmietanką towarzyską — odparł.

— Wątpię, wydaje mi się, że jest mocno wyobcowany — mruknęła, zadzierając głowę i spoglądając na szumiące korony drzew ponad nimi.

Fragmenty lazurowego nieba przedzierały się przez igły sosen, tworząc całkiem ładny obrazek. Zapatrzyła się rozmarzona w obraz nad sobą, przystając nawet na chwilę. Gdyby tylko można było tak po prostu oderwać się od ziemi i przestać myśleć o problemach...

— Idziesz?

Dopiero, gdy usłyszała głos partnera dobiegający z nieco dalszej odległości, ocknęła się i podbiegła do niego truchtem.

— Seba — mruknęła, skutecznie przykuwając jego uwagę — jedź dzisiaj do domu po ośmiu godzinach, ja zostanę dłużej, jeżeli będzie trzeba. Od paru dni chodzisz jak struty i widzę, że coś się dzieje, tylko ty nic nie mówisz — westchnęła, spoglądając na niego z iskrą troski w bursztynowych tęczówkach.

— Nie martw się, ze mną jest wszystko w porządku — skłamał gładko. Nie było w porządku, ale co mógł poradzić? Od dawna nie było w porządku i nauczył się już z tym żyć. — Dam sobie radę. Chcę to jak najszybciej skończyć, bo za niedługo będziemy najbardziej rozpoznawalną parą policjantów w Polsce — roześmiał się cicho, zgrabnie zbaczając z tematu.

— Naczelnik nas zabije, jak będziemy zarywać nocki. Ostatnio przesiedziałam do dwunastej w nocy przy służbie na dwunastą w południe i dostałam taki ochrzan, że szkoda gadać — stwierdziła Tosia, podobnie do niego śmiejąc się pod nosem. — Ale skończyłam w końcu papiery. Szkoda, że potem przyszły nowe i dwa razy więcej — dodała.

— Czyli klasycznie, nic nowego. Jak już przy robocie jesteśmy, to słyszałaś, ile zabezpieczyłem z chłopakami ostatnio w mieszkaniu? — Spojrzał na nią przelotnie.

Pokręciła przecząco głową, przyglądając mu się z jawnym zaciekawieniem.

— Nie. Mów szybko — ponagliła go z tym charakterystycznym dla siebie błyskiem w oku.

— Wczoraj albo przedwczoraj wbiliśmy na chatę i zabezpieczyliśmy prawie dwa kilogramy marihuany. Zatrzymanych było z trzech, gniota dostał Karol — streścił. — Dawno się tak dobrze nie bawiłem, szczególnie, że ich zaskoczyliśmy, jak się wszyscy opierdzielali przed telewizorem — kontynuował, już w coraz lepszym nastroju. — Wyobraź sobie ich miny, jak nas czterech zobaczyli. — Uśmiechnął się na wspomnienie sytuacji. — Wiesz, pizza na stole, jakiś mecz w telewizji i my w drzwiach.

Tosia roześmiała się.

— Kulturalni przynajmniej byliście? — zapytała rozbawiona.

— Pewnie! — Wyszczerzył się w uśmiechu. — Na ziemię, nogi szeroko, łapy za głowę. A jak zaczęli wyzywać, to rozwiązaliśmy elegancko sprawę i było po kłopocie — dodał, wzruszając obojętnie ramionami. — Ciebie bym kiedyś na jakieś zatrzymanie wziął, ale zawsze, jak ze mną jedziesz, to akurat nikogo nie łapiemy — bąknął.

— Takie psie szczęście — skwitowała. — Kiedyś złapiemy, zobaczysz. Najlepiej na gorącym, z jakiejś kradzieży z włamaniem, w środku nocy albo nad ranem, mgła, taka aura tajemnicy...

— Tak, wychodzisz sobie zza węgła, wyjmujesz klamkę i strzelasz do przypadkowego typa. Dziwnym trafem ten typ okazuje się tym właściwym, którego masz zatrzymać, no bajka... — wtrącił złośliwie i uchylił się przed ciosem z jej strony. — No co? — Spojrzał na nią z wyrzutem. — Przecież do tego zmierzałaś — dodał jeszcze.

Warknęła pod nosem, przewracając oczami.

— Jesteś cholernie denerwujący, żeby nie mówić gorzej, Seba — burknęła, spoglądając na niego złowrogo.

Ograniczył się do wzruszenia ramionami i krzywego, ociekającego kpiną uśmiechu.

— Już mi to mówiłaś. A ludzie się nie zmieniają, więc zostanę taki na zawsze. Wybacz. — Rozłożył teatralnie ręce, śmiejąc się pod nosem.

— Współpraca z tobą to jeden, nieśmieszny żart — westchnęła ciężko.

— I tak wiem, że mnie lubisz, żółtodziobie — skwitował, posyłając jej jeden ze swoich uśmieszków.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro