9. Ogień i woda

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Budynek komendy powiatowej do najpiękniejszych nie należał. Ot, zwykła szara elewacja, okna umieszczone w rzędach jedne pod drugimi, zadaszone schody i wejście. Policjant dyżurujący przy szlabanie, przez który mogli przejechać jedynie policjanci, obok parking dla interesantów. Miejsce jej pracy wyglądało zawsze tak samo — czy było upalne lato, czy śnieżyca i mroźna zima.

Ostatnimi dniami coś jednak zdecydowanie ożywiało zazwyczaj nudną rzeczywistość oraz chodnik pod budynkiem. Tłum dziennikarzy, fotoreporterów i innych osób z tej branży kotłował się tam niemal codziennie od samego rana aż do późnego wieczora z nadzieją, że zdobędzie jakieś informacje. Tosia zastanawiała się, dlaczego jeszcze nic z tym nie zrobiono, ostatecznie doszła jednak do wniosku, że chyba nie znajdzie odpowiedzi na swoje pytania. Decyzje naczelników wydziałów i komendanta postanowiła zostawić im i nie mieszać się także w tę kwestię.

Zresztą i tak miała już sporo na głowie, co prowadziło do tego, że lubiła zajadać swój stres, kiedy wracała ze służby. Oczywiście nie odbijało się to korzystnie na jej zdrowiu, wiedziała też, że czas najwyższy z tym skończyć, ale nieodparta chęć jedzenia przychodziła zawsze po wyczerpujących dniach w pracy i kobieta po prostu nie mogła się oprzeć kuszącej opcji przegryzienia czegoś dobrego, co przeważnie było dostępne w lodówce. Inaczej pewnie wyglądałaby sytuacja, gdyby lodówka świeciła pustkami, ale Węcińska zawsze starała się uzupełniać braki w artykułach żywnościowych, kiedy tylko zaszła taka potrzeba. Tak więc, nieważne czy o pierwszej w nocy, czy o piętnastej popołudniu, praktycznie zawsze jadła coś po służbie i jej silna wola przegrywała w starciu z apetytem.

Zaparkowała na wolnym miejscu, pozbierała rzeczy i zauważyła, że na parking zajeżdża także policyjny radiowóz z numerem K521. Weronika — pomyślała, wiodąc wzrokiem z oznakowanym oplem. Zamknęła swoje własne auto pilotem i podeszła kilka kroków dalej, stając w bliskiej odległości od parkującej tyłem na odpowiednim miejscu koleżanki. Musiała przyznać, że Weronika jeździła bardzo dobrze, a nawet można się było pokusić o stwierdzenie, że dość ostro, choć mimo wszystko bezpiecznie. Umiała panować nad samochodem i prowadzić go tak, żeby nie stwarzać zagrożenia na drodze.

Drzwi radiowozu otworzyły się i szare tęczówki spojrzały prosto na Węcińską. Policjantka uśmiechnęła się, machając na przywitanie, więc Tosia odwzajemniła gest. Po chwili przewodniczka stała już obok niej. Węcińska skierowała spojrzenie na psa służbowego siedzącego przy prawej nodze koleżanki. Można było wyraźnie zauważyć, że Rudolf był bardzo stary i nie tak żywiołowy jak kiedyś. Niegdyś delikatna siwizna na pysku stała się o wiele wyraźniejsza i zajmowała większą powierzchnię, a w sylwetce wprawne oko mogło zauważyć pewne zmiany. Bez dwóch zdań lata dawały w kość owczarkowi niemieckiemu do tego stopnia, że można było snuć domysły na temat jego rychłego odejścia ze służby.

Weronika widząc, że jej koleżanka spogląda na psa, uśmiechnęła się delikatnie, przykucnęła, po czym delikatnie przejechała dłonią po puszystej sierści na boku zwierzęcia.

— To już staruszek, pewnie niedługo trzeba będzie go odsunąć i dać w końcu tą emeryturę — westchnęła cicho, wciąż nie spuszczając z oczu Rudolfa.

— Będzie nam go brakować, bardzo. To świetny pies — odparła Tosia, zaglądając w oczy zwierzęcia. — Będziesz go pewnie chciała wziąć do domu — dodała, przenosząc wzrok na Weronikę.

Tamta potaknęła ruchem głowy, poprawiając okulary na nosie.

— Nie wyobrażam sobie innego rozwiązania. Za bardzo się zżyliśmy, żeby teraz nas tak po prostu rozłączyć. Będzie u mnie, Daniel go polubił, więc z jego zgodą nie będzie problemu. Nie zostawia się przecież przyjaciół, zwłaszcza po tylu latach razem. — Uśmiechnęła się. — Dobra, chodź, Tośka, bo zaraz dostaniesz opierdziel za spóźnianie się, a ja za pomaganie ci w tym — dodała, wstała na równe nogi, otrzepała granatowe spodnie od munduru i wzięła w dłoń smycz owczarka.

Tosia spojrzała w tym czasie na ekran telefonu, z zaskoczeniem odkrywając, że faktycznie została jej jedynie minuta na stawienie się w sali odpraw.

— O kurde, racja. Faktycznie trzeba się zawijać, bo będzie jazda na dobry początek dnia — stwierdziła kwaśno i bez ociągania ruszyła w stronę wejścia razem z policjantką patrolu.

***

Piętnaście minut później kryminalna już siedziała na swoim miejscu w pokoju, wertując akta i przepijając wszystkie suche fakty kawą. Doszła do wniosku, że chyba naprawdę nie może funkcjonować bez tego napoju. Sebastian chyba wyznawał podobną zasadę, bo siedział przy swoim biurku z kubkiem pełnym parującej cieczy.

Tosia postanowiła szybko przywrócić swoje rozmyślania na właściwe tory, toteż odchyliła się delikatnie na krześle, założyła jedną rękę za głowę i wbiła spojrzenie w partnera skupionego na jakimś drukiem.

— Seba, wiesz coś o tych nieczystych zagraniach Podolskiego? — zagadnęła.

Brodzki zerknął na nią znad białej kartki.

— Chyba nie — mruknął ze sporą dozą wahania. — Chociaż... — urwał, intensywnie nad czymś myśląc. — Nie. Więcej dowiem się dzisiaj, jak będę miał jego kolegę doprowadzonego na przesłuchanie. Postaram się z niego wyciągnąć te informacje, ale zobaczymy, jak to wyjdzie — odparł po dłuższej chwili, a gdy skończył wypowiedź, przyjrzał się Węcińskiej badawczo. — A co?

— Nic, tak tylko pytałam, bo wypadałoby coś wiedzieć. — Wzruszyła ramionami. — Nie ma go w żadnych systemach, nie był notowany za nic, ale musiał mieć jakieś przekręty za uszami, tylko może dobrze zatuszowane. Nie wierzę, że dorobił się tego swoim wysiłkiem i uczciwością — dodała, uśmiechając się przy tym kpiąco. — Właściwie, to jestem tego pewna — sprostowała.

— Żółtodziobie, twoje zdolności dedukcji i logicznego myślenia mnie zaskakują — prychnął Sebastian i również przywdział na usta pełen kpiny uśmiech. — Zaczynasz robić postępy. Szkoda tylko, że po prawie czterech latach w robocie...

Gdyby wzrok mógł zabijać, aspirant Sebastian Brodzki prawdopodobnie już wąchałby kwiatki od spodu. Na szczęście spojrzenie nie miało tej mocy, toteż policjant mógł sobie pozwolić na złośliwe docinki w stronę zespołowej koleżanki.

— Chcesz oberwać jakimiś aktami? — wycedziła Tosia przez zęby, zamykając teczkę trzymaną w dłoni i biorąc zamach.

— Dobrze wiemy, ja i ty, że nic mi nie zrobisz — mruknął pod nosem, a po chwili parsknął cichym śmiechem i pokręcił na boki głową.

— Założymy się? — Uniosła brwi.

Rozbawiło go to jeszcze bardziej, bo kiedy się złościła, była niebywale śmieszna. Widząc więc taką jej reakcję, znów się zaśmiał i dodatkowo przewrócił jeszcze oczami.

— Nic mi nie zrobisz... Jesteśmy na służbie, a w Polsce chyba jeszcze nie było przypadku bójki między policjantami. W dodatku partnerami — stwierdził lekko. — Aha, jestem też starszy, a starszym należy się szacunek — dodał na sam koniec.

— Jakbym chciała, to nasz przypadek bójki mógłby być pierwszym w Polsce — sarknęła. — Zapomniałeś też dodać, że masz ego wielkości góry lodowej — burknęła, przyglądając mu się spod przymrużonych powiek.

— Młoda jesteś — westchnął z udawanym rozrzewnieniem — i niedoświadczona. A ja nie mam ego wielkości góry lodowej, tylko przedstawiam ci fakty i moje doświadczenie nabyte w służbie narodowi! — rzucił z przesadnym patetyzmem.

Tosia wypuściła z płuc sporo powietrza, przyłożyła dłoń do skroni i wzięła głębszy wdech.

— Z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że pracuję z idiotą...

— Nie wiem, o kim mówisz, bo ja jakoś się za idiotę nie uważam — odparował z cwanym uśmieszkiem błąkającym się po twarzy.

— Szkoda — skwitowała jedynie, powracając do wcześniej wykonywanej czynności.

Sebastian stwierdził, że ta rozmowa nie ma szans na dalszy rozwój, więc również oddał się analizie protokołu, który od dłuższego czasu trzymał w dłoni. Nie posiedział długo nad drukiem procesowym, bowiem przypomniał sobie pewną ważną sprawę, którą miał jeszcze zakomunikować partnerce.

— Ty wiesz, że dzisiaj przyjeżdża WTO, co nie? — zagadnął, na powrót odrywając spojrzenie od kolejnych rzędów niewielkich czarnych liter i kierując je w stronę delikatnie skonsternowanej Tosi.

— Że dzisiaj, to chyba nie... — wydukała. — A powinnam?

— Zdecydowanie powinnaś, Tośka. — Uśmiechnął się delikatnie. — Nie wiem, ilu ich tu przyjedzie, ale wiem, że są dobrzy w tej robocie, mają więcej kompetencji niż my w kwestii na przykład założenia podsłuchów czy wielu innych rzeczy, no i mają też swoje wtyki, więc mogą dużo wnieść do śledztwa — wyjaśnił pokrótce, rozprostowując nogi pod biurkiem.

— Może dzięki nim szybciej skończymy ten cyrk? — rzuciła na to Tosia z błyskiem nowego zapału w oczach.

— No popatrz, jednak trochę dorosłaś przez te lata w firmie. Już nie rwiesz się do każdej sprawy, szczególnie tak rozległej jak ta. Już ci się zaczyna bardziej chcieć to skończyć, niż dalej pływać w bagienku — stwierdził. — Czyli nawet postępy zrobiłaś, brawo ty — dodał nieco złośliwie.

— Nie wiem, czy uznać to za komplement, czy raczej zacząć się smucić, że staję się taka leniwa i nieproduktywna jak ty — odparła, marszcząc delikatnie nos.

— Do mnie ci jeszcze daleko, ale kto wie? Może kiedyś dojdziesz do tego poziomu, szeryfie.

Tym razem to ona się roześmiała.

— Z żółtodzioba awansowałam na szeryfa? — Uniosła rozbawiona brwi.

— Nie. Dla mnie zawsze będziesz żółtodziobem z zerowym doświadczeniem — odparł, a ona w końcu poczuła, że wrócił ten dawny Sebastian, którego ostatnimi czasy było bardzo mało.

Po chwili pomyślała, że może to ona zaczęła dostrzegać różne strony jego skomplikowanej, osnutej tajemnicą osobowości i być może właśnie dlatego wydawał jej się ostatnimi czasy jakiś przygaszony. Jakby na to nie patrzeć, zdecydowanie najbardziej lubiła go w tym wydaniu. Nawet jeżeli miał jej dogryzać na każdym kroku. Musiała przyznać, że mimo wszystko nigdy nie czuła się źle w jego towarzystwie. Poniekąd nauczyła się darzyć go nawet zaufaniem, którego wymagała od nich wspólna praca, a docinki, jakie często jej serwował, nie sprawiały Tosi praktycznie żadnej przykrości. Wiedziała, że nie miał nic złego na celu i nie przekraczał żadnych twardo postawionych granic. Słowne przepychanki stały się już poniekąd częścią ich współpracy i Węcińska czuła się nawet nieco dziwnie, kiedy tych przepychanek nie było.

Teraz przewróciła swoim zwyczajem oczami, ale nie skomentowała w żaden sposób jego słów. Szczerze mówiąc nawet by nie zdążyła, bo w progu pojawiła się sylwetka Ewy — pracownika cywilnego, czyli, mówiąc prościej, sekretarki na komendzie.

— Sebastian, masz gościa do przesłuchania, już czeka na ciebie w pokoju — poinformowała blondynka, skupiając spojrzenie na aspirancie.

Brodzki swoim zwyczajem podniósł się z krzesła w akompaniamencie swojego ciężkiego westchnienia, a następnie obrócił się i kucnął przy szafie pancernej usytuowanej niedaleko za jego biurkiem.

Tosi, która obserwowała całą sytuację kątem oka, nie umknęło że sekretarka maślanymi oczami wodziła za Sebastianem. Węcińska stłumiła w sobie chęć parsknięcia śmiechem na ten obrazek i powróciła do przerwanej na sekundę pracy.

Brodzki natomiast wydobył już z czeluści szafy odpowiednie dokumenty, wziął ze sobą jeszcze długopis, a następnie skierował kroki do wyjścia, zerkając przy okazji na służbową partnerkę skupioną nad papierami.

— Przesłucham go i wracam, mam nadzieję z nowymi wiadomościami — poinformował krótko, czym ponownie oderwał Tosię od wykonywanej czynności. — Postaraj się znaleźć coś więcej — rzucił, zanim opuścił pomieszczenie w towarzystwie sekretarki.

Węcińska posłała mu pewny uśmiech.

— Jasna sprawa, partnerze.

***

Tymczasem Brodzki już maszerował w towarzystwie sekretarki korytarzami komendy. Całkiem przyjemnie im się rozmawiało, jednak szybko doszli pod drzwi pokoju przesłuchań, toteż ich dyskusja musiała dobiec niechybnego końca.

— Wpadaj, kiedy będziesz czegoś potrzebował, mogę ci na szybko skserować, przekopiować i tak dalej. Do zobaczenia! — pożegnała się Ewa, uśmiechając w jego stronę szeroko.

Odwzajemnił delikatnie gest, obracając się na pięcie w stronę drzwi.

— Będę pamiętał. — Uniósł dłoń w geście pożegnania i jednocześnie drugą nacisnął klamkę. Już miał popychać drzwi, kiedy jego telefon zawibrował w kieszeni. Zaskoczony wyjął urządzenie, po czym spojrzał na wyświetlacz. Imię i nazwisko naczelnika wydziału kryminalnego zaczynało mu się już powoli śnić po nocach, ale mimo wszystko odebrał. — Co tam?

— Masz go przesłuchać i udokumentować to nagraniem. Rozkaz proroka. I jak najszybciej to dostarcz, bo gość ma sporo zarzutów na głowie, więc w jego przypadku nie ma czegoś takiego jak czekanie na rozwój sytuacji — poinformował zwięźle Darek.

Brodzki spojrzał na trzymane w ręku pouczenia, potem na drzwi, a ostatecznie w dół, na swoje buty.

— Dobra, będę to próbował załatwić tak szybko, jak tylko będzie możliwe — odparł, pożegnał się i rozłączył, a potem stanowczym ruchem wreszcie popchnął drzwi, wchodząc do pokoju przesłuchań bez najmniejszego nawet zawahania.

Zabawę z przesłuchiwanym czas było zacząć.

Przed sobą zobaczył osobę siedzącą już na właściwym miejscu i policjanta, który jej pilnował. Sebastian podszedł najpierw do kolegi, przywitał się kiwnięciem głowy, a potem usiadł na niewygodnym krześle, spoglądając jeszcze za okno. Niebo powoli ciemniało, zaczynało się chmurzyć i wszystko wskazywało na to, że niebawem albo lunie deszcz, albo rozpęta się burza. Innych opcji nie brał pod uwagę, szczególnie, że ciemna granatowa chmura sunęła powoli w stronę Lubaczowa i ogarniała mrokiem wszystko po drodze.

Brodzki wreszcie odwrócił wzrok od obrazu za szybą, ponownie kiwnął koledze po fachu głową, więc ten wyszedł, zostawiając go samego z przesłuchiwanym.

Siedział przed nim lekko zgarbiony człowiek, który na pewno nie wyglądał na zadowolonego z życia. Sebastian nie dziwił mu się — w końcu miał postawione zarzuty, a teraz, gdy zginął jego wspólnik, musiał się też liczyć z ewentualnością, że może wskoczyć na listę podejrzanych o zabójstwo, jeśli tylko ktokolwiek znajdzie na niego choćby najmniejszy dowód. Nikt w takiej sytuacji nie skakałby z radości.

Przesłuchiwany mimo wyrazu twarzy nie wyglądał jednak na starego, był raczej w wieku Brodzkiego, miał krótko ścięte, czarne włosy i przygaszone teraz, niemal tak samo ciemne oczy.

Policjant westchnął, położył przed sobą kartki, podszedł do kamery i włączył ją, a potem rozpoczął przesłuchanie:

— Aspirant Sebastian Brodzki, Wydział Kryminalny Komendy Powiatowej w Lubaczowie, jest pan przesłuchiwany w charakterze świadka w sprawie śmierci Radosława Podolskiego. Proszę teraz uważnie przeczytać to pouczenie, a potem podpisać w wyznaczonym miejscu. — Wręczył przesłuchiwanemu druk procesowy i ponownie spojrzał za okno, czekając, aż ciemnowłosy podpisze i przeczyta druk.

***

Tosia czytała setny już raz ten sam tekst, próbując coś więcej w nim dojrzeć. Zrezygnowana podparła głowę rękami, wplotła palce we włosy i odetchnęła głębiej. Potem odchyliła się do tyłu, przymknęła oczy, a sekundę później wzięła do ręki termos i napiła się kawy. Gdy tylko płyn przeszedł przez jej przełyk, poczuła się trochę lepiej, więc kontynuowała mozolną pracę. I prawdopodobnie siedziałaby tak aż do wieczora, gdyby nie zadzwonił telefon. Odebrała, ale nie zdążyła nawet dokończyć rozmowy, kiedy usłyszała tupot butów i sporo głosów.

— Właśnie przyszli, muszę kończyć — mruknęła do słuchawki, a potem rozłączyła się, spoglądając w stronę drzwi.

Zgodnie z jej przewidywaniami w progu pojawił się pierwszy z policjantów wydziału techniki operacyjnej, a za nim stało z tego, co się doliczyła, jeszcze trzech innych. Nie widząc innego wyjścia, Węcińska posłała niemrawy uśmiech w stronę tego na samym przodzie. Mimo że nie pokazywała tego na zewnątrz, w środku dosłownie dygotała jak galareta. Nigdy nie przepadała za przywitaniami, już szczególnie przywitaniami z obcymi osobami, gdy musiała się przedstawić i zrobić dobre pierwsze wrażenie.

Kamień nieco spadł jej z serca dopiero w momencie, gdy policjant, do którego się uśmiechnęła, odwzajemnił ten gest.

— Tutaj nam kazali iść, dobrze trafiliśmy? — zagadnął.

Odhaczyła w myśli, że miał niski, ale przyjemny dla ucha głos.

— Dobrze — mruknęła, podnosząc się z miejsca i podchodząc do policjanta. — Tosia Węcińska, miło mi poznać. Kumpel, z którym prowadzę, zaraz wróci z przesłuchania — wyjaśniła, spoglądając w szare tęczówki mężczyzny przed sobą.

— Maks Zieliński, mi także miło. Mamy wam pomóc przy tym śledztwie, więc oto jesteśmy — powiedział, ponownie uśmiechając się w jej stronę delikatnie.

— Zgadza się. To gruba sprawa, a sami powoli nie wyrabiamy na zakrętach — odparła Węcińska już nieco bardziej rozluźniona.

Zdążyła już zauważyć, że Maks był uprzejmy i stwierdziła, że może nawet zdoła go polubić. Z wyglądu też nie prezentował się źle. Jasnobrązowe, nieco przydługie włosy spadały mu pojedynczymi kosmykami na czoło, nieco niżej można było dostrzec jasne, wesołe oczy i rozciągające się w delikatnym uśmiechu usta. Na zwykły t-shirt narzucił czarną skórzaną kurtkę, z natomiast szyi zwisała mu policyjna blacha, zupełnie taka sama jak ta należąca do Tosi. Ich legitymacje różniły się jedynie numerem wybitym na blaszanych policyjnych gwiazdach, gdyż każdy policjant miał swój własny, dzięki któremu można było go bardzo szybko znaleźć i zidentyfikować.

— Z nami dacie radę na spokojnie. Dajcie nam tylko materiały, a my już zajmiemy się resztą. No i teraz, jak my już się znamy, to przedstawiam ci moich kolegów po fachu. Od lewej, ten w oksach to Maciek, obok niego Patryk i na samym końcu Marek.

— Fajna z was grupka — uznała Tosia i dokładnie z tym momentem do pokoju wparował Sebastian.

Zatrzymał się jednak w pół kroku, spoglądając z lekką konsternacją na osoby przed sobą.

— Ooo... Mamy towarzystwo — mruknął, przenosząc wzrok najpierw na Węcińską, a zaraz potem na policjanta obok niej. Po sekundowej konsternacji na jego twarz wkradł się szeroki uśmiech, który przeważnie zwiastował coś dobrego. W oczach Maksa również dało się dostrzec błysk. — Świat jest jednak mały — rzucił Brodzki, podchodząc do operacyjnego nieco bliżej.

Tosia zaczynała mieć wrażenie, że ta dwójka skądś się już znała. Nie miała tylko pojęcia, skąd.

— Nie pamiętam nawet, kiedy się ostatnio widzieliśmy. Czemu się nie odzywałeś, że masz tą sprawę, co? — zapytał tamten. — Pewnie się bałeś mówić cokolwiek, bo się cykałeś, że zwalisz. W sumie rozumiem twoje motywacje, księżniczko — zaakcentował ostatnie słowo, uśmiechając się kpiąco pod nosem.

— Skąd miałem wiedzieć, że będziesz mi w tym pomagał? — Sebastian wzruszył ramionami. — Albo raczej przeszkadzał, bo znając ciebie, to nic innego nie potrafisz zrobić — dodał uszczypliwie.

— Już zapomniałem, jaki ty jesteś głupi — odparował Maks, wzdychając lekko i zbijając piątkę z towarzyszem.

Teraz Tosia była już niemalże pewna, że tych dwoje znało się znacznie lepiej, niż można było przypuszczać. A kiedy dyskusja między nimi zaczęła toczyć się na dobre, Węcińska była pewna jeszcze jednego. Była pewna faktu, że to będzie szalona współpraca.

Oboje byli całkiem różni, oboje kompletnie inaczej się zachowywali, a jednak dogadywali się wprost wspaniale. Jak ogień i woda. Sebastian i Maks... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro