20. „Stwierdzam fakty"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzień był pochmurny, ciemny i bardzo ponury. Za oknem jesień rozpanoszyła się już na dobre. Po niebie przesuwały się ciężkie, ołowiane niemal chmury, z których od czasu do czasu padał przelotny deszcz. Tego ponurego dnia nikomu nie dopisywał humor — ani Sebastian, ani Tosia, ani Justyna nie powiedzieli nic ponad zdawkowe przywitania zaraz po odprawie.

— Dobra, więc mamy tą ostatnią, która była ułożona w nieco inny sposób... — mruknęła Tosia, by jakoś przerwać to uparte, wyjątkowo niekomfortowe milczenie.

— Nieco inne to za mało powiedziane — skwitował nieco kpiąco jej służbowy partner. — To nie było powieszenie, tylko zadzierzgnięcie — dodał jeszcze, choć jego towarzyszki doskonale zdawały sobie sprawę z tego faktu.

Węcińska odetchnęła ciężko, nim odwróciła od niego wzrok. W teorii nie powinna aż tak się denerwować — wszystko między nimi było przecież wyjaśnione. I chyba tylko w teorii, bo od kilku dni nie mogła się dogadać z Sebastianem tak na stopie prywatnej, jak służbowej. Wyjątkowo ciężko przychodziła im współpraca, a sprawy nie poprawiało wyczuwalne napięcie o póki co niewyjaśnionym źródle. Tosia miała wręcz wrażenie, że na przestrzeni ostatniego tygodnia denerwowali siebie nawzajem bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Ponownie podniosła spojrzenie na mężczyznę siedzącego po jej lewej. Skupiał się właśnie na zdjęciach z ostatniego miejsca odnalezienia zwłok, dlatego nie mógł zobaczyć jej wzroku. Kiedy Tosia nieśpiesznie przesunęła spojrzenie na Justynę, już wiedziała, że przyjaciółka doskonale wyczuwała wiszącą w powietrzu ciężką atmosferę. Błękitne oczy patrzyły na nią teraz z ewidentnym zafrasowaniem, co skłoniło Węcińską do kolejnego, tym razem nieco lżejszego westchnienia.

— Dobra, zadzierzgnięcie — poprawiła się ostatecznie, po długiej chwili napiętego milczenia. — Co to zmienia w dotychczasowym schemacie?

— Tylko tyle, że tutaj prawdopodobieństwo czynu zbrodniczego znacznie przewyższa szansę na samobójstwo — odparł wciąż skupiony na zdjęciach Sebastian.

— Powiedziałabym, że aż tyle. — Justyna uśmiechnęła się cwaniacko.

Ta słowna zaczepka nie pozostała bez odpowiedzi, bo kryminalna już po chwili mogła toczyć bitwę na wzrok ze swoim kumplem. Mierzyli się spojrzeniami do momentu, aż Brodzki nie wzruszył obojętnie ramionami.

— To twój punkt widzenia — rzucił beztrosko. — Ja od początku zakładam, że za tym wszystkim stoi ktoś trzeci — dodał jakby nigdy nic, co skierowało na niego podejrzliwe spojrzenie Tosi.

— Ani razu nie słyszałam od ciebie takiej teorii — wtrąciła sceptycznie.

Brodzki westchnął męczeńsko, z przesadnym patetyzmem opadając plecami na oparcie krzesła.

— Jesteście dwie, macie przewagę i to wykorzystujecie — odparł z wyrzutem. — Nie wytłumaczysz tej krwi w okolicy jej krocza, a razem z nią sposobu odebrania życia, teorią o samobójstwie, Tośka — podjął po chwili. — Za dużo czynników przemawia na niekorzyść — stwierdził, patrząc jej prosto w oczy.

Węcińska przytaknęła ruchem głowy.

— Tej może i nie wytłumaczę, ale wszystkie pozostałe już tak. Większość to stuprocentowe samobóje — odparła twardo. — Nie zaprzeczysz faktom, Seba — dodała jeszcze wyniośle, co skłoniło go do delikatnego uśmiechu.

— Faktów jest jak na lekarstwo — celnie odbił piłeczkę.

— Faktem jest to, że mamy cztery śmierci samobójcze, jedną z przedawkowania narkotyków i jedną przez zadzierzgnięcie — skontrowała. — To wciąż cztery do dwóch. O połowę więcej.

Nic nie odpowiedział na jej słowa. Poinformował jedynie, że zbiera się na przesłuchanie matki ostatniej ofiary, a potem zniknął za drzwiami pokoju, zostawiając policjantki same. Tosia prychnęła pod nosem butnie.

— Chyba dalej traktuje mnie jak szczeniaka i myśli, że nic nie będę w stanie odpowiedzieć na jego argumenty — rzuciła nieco sfrustrowana.

Siedząca naprzeciwko niej Justyna jedynie uśmiechnęła się niezręcznie. Nie wiedziała, co powinna zrobić w tej sytuacji. Tak na dobrą sprawę nie mogła zrobić nic. Spięcie miało miejsce na linii najsilniejszego służbowego duetu komendy powiatowej i to właśnie ten duet musiał dojść do porozumienia. Justynie pozostało jedynie przygotować się na dalsze godziny pracy spędzone w ciężkiej atmosferze.

— Zaraz jadę do szkoły rozpytać klasę tej dziewczyny — kontynuowała tymczasem Węcińska.

— To znowu był maturalny biol-chem — odparła jej przyjaciółka. — Jesteś pewna, że to aż tak potrzebne?

— Pytałam o to samo Darka. Stwierdził, że nie widzi przeszkód — mruknęła Tosia, zbierając ze stanowiska wszystkie swoje rzeczy.

— Skoro on tak powiedział, to faktycznie jest potrzebne — uznała Justyna. — Swoją drogą, doszły mnie słuchy, że prokurator postanowił przydzielić nam kogoś z techniki operacyjnej z Rzeszowa... — dodała jeszcze z nadzieją, że Węcińska powie jej coś więcej.

— Tak. Prawdopodobnie przyjedzie Maks, bo wszyscy dobrze go tu znają.

Justyna westchnęła ciężko, ściskając dwoma palcami nasadę nosa.

— Błagam, tylko nie on... — szepnęła rozpaczliwie, co spotkało się ze szczerym śmiechem Tosi.

— Daj spokój. — Machnęła lekceważąco ręką. — Jakoś się dogadacie — uzupełniła jeszcze, a potem pożegnała się i opuściła pokój.

***

Ściany biura rozświetlił niezwykle jasny rozbłysk, a chwilę później wszystko aż zadudniło od potężnego grzmotu. Mimo to siedział na miejscu nieruchomo, wciąż od nowa czytając kilka mających szczególne znaczenie linijek artykułu. Nie przeszkadzała mu nawet ciemność panująca w środku za sprawą zasnutego burzowymi chmurami nieba. Rozbijające się o szyby krople deszczu też nie były uciążliwe — wręcz przeciwnie, przyjemnie wyciszały oraz wzmagały skupienie.

Mężczyzna westchnął, po dłużej chwili odsuwając się od ekranu laptopa. Jeszcze raz, teraz z większej odległości, przeczytał urywek artykułu. Kilka sekund później na jego usta wpłynął chytry uśmiech. Miał, czego chciał.

Sięgnął nieśpiesznie po telefon, wybrał odpowiedni numer i przyłożył urządzenie do ucha. Odebrał po kilku sygnałach.

— Co, tato?

— Jesteś w kuchni, prawda?

Ciężkie westchnienie było bardzo satysfakcjonującą odpowiedzią.

— Robisz sobie kawę, prawda?

Tym razem przeciśnięte przez zęby przekleństwo przyczyniło się do jego rozbawienia.

— Wspaniale, więc zrobisz też mnie — ciągnął dalej, nie zważając na fakt, że prawdopodobnie mocno zdenerwuje swojego rozmówcę.

— Nikt cię nie nauczył trzech magicznych słów? — odparła z wyrachowaniem osoba po drugiej stronie.

Mężczyzna skwitował jego słowa szczerym śmiechem. Ten dzieciak zrobił się ostatnimi czasy naprawdę cięty, nawet w stosunku do własnego ojca.

— Nie pyskuj, Han. Czekam na ciebie, mamy do pogadania, także się sprężaj. Doprawdy, ostatnio stałeś się okropnie leniwy...

Jego syn przyszedł niecałe pięć minut później, jak zwykle zachowując kamienny wyraz ładnej twarzy. Postawił przed nim filiżankę z parującym naparem, a sam rozsiadł się w miękkim fotelu stojącym po drugiej stronie biurka. Przytroczony do jego pasa łańcuszek zadzwonił cicho w zetknięciu z kaburą.

— Byłeś na strzelnicy? — zagadnął starszy z nich.

Chłopak pokiwał twierdząco głową.

— No dobrze. Co masz mi do powiedzenia i jakie obserwacje poczyniłeś od naszej ostatniej rozmowy na wiadomy temat?

Jego towarzysz bez słowa wyciągnął z kieszeni ciemnych spodni telefon. Chwilę czegoś szukał, by ostatecznie móc pokazać to mężczyźnie. Ten uśmiechnął się delikatnie, widząc zrobione zdjęcie.

— Jest piękna... Dokładnie taka, jaką ją zapamiętałem — wyszeptał z nabożną czcią. — Nie zorientowała się jeszcze? — Ponownie podniósł wzrok na oczy syna.

— Zgłosiła na policję karteczki — wyjaśnił krótko, niemal beznamiętnie.

— Dobrze, teraz musisz bardziej uważać, co robisz, bo mogą ją obserwować — podjął poważnym głosem starszy z mężczyzn. — Zapamiętaj sobie, że w kryminalnym mają dwa nieoznakowane radiowozy, czarną skodę i zielonego land rovera. Zaraz pokażę ci zdjęcia, żebyś zapamiętał też tablice rejestracyjne. Mimo to wątpię, żeby pokusili się o jej pilnowanie. Jarek jest na to zbyt leniwy. Podejrzewam, że nawet nie wmieszał w to nikogo z kryminalnego. Darek, naczelnik tego wydziału, to piekielnie inteligentny skurwiel, ale o niczym nawet nie wie, więc nie stanowi zagrożenia. Najgorszym twoim problemem w tej sytuacji mogą być mniej ważni policjanci, pokroju Węcińskiej i Brodzkiego, ale oni, z tego co wiem, obecnie zajmują się inną sprawą, więc na pewno nie przydzielono ich do tej — wyjaśnił z diabolicznym uśmiechem przyklejonym do ust. — Wszystko idzie w perfekcyjnym kierunku. Niedługo będzie moja — dopowiedział niskim, niemal wibrującym w powietrzu głosem.

Siedzący na swoim miejscu Han poczekał, aż ojciec odda mu telefon, a potem uważnie przyjrzał się pokazanym mu zdjęciom. Spisał dla pewności tablice rejestracyjne obu nieoznakowanych radiowozów, przyjął kolejne zadanie, które miał wykonać, pożegnał się i wyszedł, zostawiając mężczyznę samego. Teraz jego jedynym towarzystwem stała się szalejąca za oknem burza, która jednak nie mogła równać się potęgą z tą szalejącą w jego sercu.

Już niedługo.

Już niedługo uciszy ten huragan.

***

Tosia z przerażeniem patrzyła na kłębiący się pod wejściem do klasy tłumek uczniów. Iza chyba nie chciała się do niej przyznawać, bo nawet nie obdarzyła starszej siostry spojrzeniem, ale kryminalna poniekąd się jej nie dziwiła. Iza w pewien sposób zadziałała też na jej korzyść.

Weszła do klasy przed uczniami, wylegitymowała się nauczycielce, poczekała, aż maturzyści zajmą swoje miejsca, a potem poprosiła jedynie kilku z nich o wyjście za nią z klasy. Przeszła do sąsiedniego pomieszczenia. Pierwszy wszedł za nią Tymoteusz Ważny — osobowe źródło informacji Sebastiana. Z tego, co udało jej się dowiedzieć, chłopak pozostawał w dość bliskiej relacji ze zmarłą niedawno Natalią.

Usiadła przy biurku, a blondynowi wskazała krzesełko w pierwszej ławce przylegającej do miejsca, które ona zajmowała. Obrzuciła nastolatka wzrokiem, wylegitymowała się, po czym przeszła do właściwej części rozpytania.

— Wiesz, dlaczego tu jesteś, prawda? — mruknęła na wstępie, mierząc jego puste oczy uważnym spojrzeniem.

Pokiwał niechętnie głową.

— Wiem — bąknął sucho, nim opuścił wzrok na własne dłonie.

— Możesz powiedzieć, kim dla ciebie była Natalia? — zapytała delikatnie, nie spuszczając z niego wzroku.

Widziała dzięki temu, jak zerknął na jej blachę położoną na biurku. Chyba próbował z niej coś wyczytać, ale wybity na policyjnej gwieździe rząd sześciu cyfr niewiele mu powiedział, bo po chwili mogła znów czuć na sobie spojrzenie Tymka.

— Przyjaciółką — odparł wreszcie zdławionym głosem. — Dość bliską przyjaciółką — dodał cicho.

— Rozumiem. Dasz radę opisać jej charakter, jak się zachowywała na co dzień w otoczeniu klasy czy poza szkołą?

— Tak — wychrypiał. — Była przeważnie spokojna, raczej nie miała jakichś odpałów, nikomu nie wchodziła w drogę. Nie lubiła się trochę z Magdą z mojej klasy, ale to w sumie nie było nic wielkiego. Po prostu nie przepadały za sobą i tyle — wyjaśnił wciąż jeszcze niepewnym, przyciszonym głosem. — Lubiła ćwiczyć i uprawiać sport, w szkole nie szło jej trochę z chemii, ale jakoś dawała radę zdać. Oprócz tego nie wiem, co mógłbym powiedzieć. Była zwykłą, normalną dziewczyną, jak my wszyscy — dokończył, wzruszając delikatnie ramionami.

— Jasne, a wzmiankowała ci ostatnio albo w ogóle kiedykolwiek o jakichś problemach?

Zaprzeczył ruchem głowy.

— Nic a nic, było tak jak zawsze. Wiadomo, że miała utarczki z matką, ale chyba każdy czasem ma — odpowiedział.

— Miała chłopaka?

— Nie.

— Czyli mówisz, że nic nie wskazywało na jakiekolwiek jej problemy. A robiła może coś, w co nie powinna się mieszać? Próbowała zabawy z narkotykami i takimi rzeczami? — Tosia postanowiła zagrać na jedną kartę, ale wiedziała, że może jej się to nie udać.

Tymek dobrze kłamał.

— Nie — rzucił nagle oziębłym tonem, co zapaliło ostrzegawczą lampkę w umyśle kryminalnej.

Coś musiało być na rzeczy, ale póki co postanowiła nie drążyć tematu. Tym zajmie się Sebastian. Ona wiedziała już to, czego potrzebowała. Podziękowała Tymkowi i natychmiast po nim zaprosiła do pokoju najbliższą przyjaciółkę Natalii. Rozpytywała ich wszystkich z zaskoczenia, więc miała nadzieję, że nastolatkowie nie ustalili jeszcze między sobą wspólnej wersji wypowiedzi na temat zmarłej dziewczyny. To dawało szansę na jakąś sprzeczność w ich słowach.

***

Sebastian zawitał na chwilę do biura sekretarek, gdzie musiał odebrać kopie protokołów odbytych niedawno przesłuchań. Gdy tylko wszedł do środka, poczuł na sobie uważne spojrzenie Ewy.

— Wysłałyście kwity do prokuratury? — zapytał chłodno, nie chcąc wdawać się w zbędne dyskusje.

Sekretarka podniosła się z zajmowanego miejsca i przystanęła obok niego.

— Wysłałam — mruknęła ciepło.

— Super — skwitował, nim przyjął od niej kopie dokumentów. — Dzięki.

Już miał się odwracać i wychodzić, kiedy zatrzymał go jej głos. Ewa stwierdziła, że musi udać się do naczelnika, więc ten odcinek mogą przejść razem. Absolutnie nie podobało się to Brodzkiemu, ale jego opcje wymówek były ekstremalnie ograniczone, a wręcz nie było ich wcale. Nie pozostało mu więc nic innego, jak tylko przejść w towarzystwie sekretarki pod gabinet naczelnika w drodze do swojego pokoju.

— Wiesz, złożyłam ostatnio papiery na rekrutację, bo chciałabym spróbować służby w mundurze — podjęła niemal natychmiast po tym, jak wyszli z biura. — W końcu pracuję z wami już ładnych parę lat i chyba czas wreszcie naprawdę stać się jedną z was — zachichotała, co skwitował jedynie kwaśnym uśmiechem.

— W takim razie powodzenia na testach — mruknął.

— Dzięki. Na razie jestem na etapie przygotowań do sprawnościowego i dość ciężko to idzie... — wygięła usta w podkowę, demonstrując swoją niechęć.

— Powiem ci szczerze, że sprawnościowy to naprawdę jest nic w porównaniu do tego, co robisz potem na szkole czy nawet na służbie. Nie ganiamy za zbirami na określony dystans, tylko do skutku — stwierdził ironicznie, ale chyba tego nie wyłapała, bo dalej z delikatnym uśmiechem kontynuowała marsz.

— Jak patrzę na dziewczyny z kryminalnego, to czasem wydaje mi się, że nie powinny zdać tych testów — odparła po chwili milczenia, co sprowadziło na nią uważne spojrzenie policjanta.

— W kryminalnym służą tylko dwie dziewczyny, Tosia i Justyna. Gwarantuję ci, że obydwie są cholernie dobrze przetrenowane. Formą dorównują albo przerastają chłopaków, a to naprawdę spore osiągnięcie. Z całym szacunkiem, Ewa, ale podejrzewam, że niestety nie miałabyś z nimi szans — powiedział nieco dobitniej, by uciąć spekulacje sekretarki.

Dobrze wiedział, do czego dążyła. Ciągle starała się jakoś upokorzyć Tośkę, a on nie zamierzał na to pozwalać. Nie chodziło nawet o relację, jaka łączyła go z Węcińską, a o zwykły ludzki szacunek, którego Ewie w stosunku do jego partnerki niestety brakowało.

Teraz też spojrzała na niego z wyrzutem w niebieskich oczach.

— Bronisz Tośki — stwierdziła krótko.

Wzruszył obojętnie ramionami.

— Stwierdzam fakty. Służymy razem na tyle długo, żebym wiedział, że takiego talentu ta komenda jeszcze nie widziała i na pewno długo nie zobaczy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro