25. Demony Brodzkiego

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od kilku dni Sebastian usiłował wmówić sobie, że Jolanta Nowak wcale nie była córką tego człowieka. Że to zwykła zbieżność nazwisk, prozaiczne dzieło przypadku.

Jego nadzieje prysły jak bańka mydlana już w chwili, kiedy usłyszał imię osoby, którą razem z Justyną mieli przesłuchać. Przez kilka sekund stał jak słup soli, wbijając beznamiętne spojrzenie w naczelnika, który również uparcie taksował go wzrokiem.

— Dasz sobie radę?

Pytanie przeszyło głuchą ciszę i uderzyło w policjanta z siłą pocisku. Mrugnął kilka razy, jakby wyrwany z letargu, po czym już nieco trzeźwiej zerknął na zniecierpliwionego nadkomisarza.

— Jak nie dasz, to znajdę kogoś...

— Dam — stanowczo wszedł mu w zdanie.

Po jego chwilowym zawahaniu nie było już nawet śladu, dlatego Wolski jedynie skinął potwierdzająco głową i oświadczył, że Sebastian może udać się do pokoju przesłuchań.

Brodzkiemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. W ułamku sekundy znalazł się z powrotem na dość zatłoczonym o tej porze korytarzu komendy powiatowej i szybkim krokiem zaczął zmierzać we właściwym kierunku. Bał się tego spotkania, ale nie miał za bardzo innego wyboru, jak tylko je odbyć. Naczelnik postawił go przed faktem dokonanym, a Sebastian nie należał do osób, które tchórzyły. Nie tego nauczyło go życie.

Pod pokojem przesłuchań był niedługo później. Przy drzwiach czekała już na niego Justyna. Kiedy tylko usłyszała lakoniczne „Wchodzimy" rzucone przez kolegę po fachu, podjęła błyskawiczną decyzję o niewdawaniu się w zbędną dyskusję. Widziała, że był poddenerwowany. Znała nawet powód tego stanu rzeczy, ale wolała nie dolewać oliwy do ognia, mimo że o wydarzeniach, z którymi wiązała się postać przesłuchiwanego dzisiaj mężczyzny, wiedziała naprawdę wiele.

Do pokoju dostali się w kompletnym milczeniu. Potem Justyna zajęła się logowaniem do komputera, a następnie otwarciem właściwego dokumentu. Sebastian przez dłuższy czas wpatrywał się w swoje lustrzane odbicie, by po chwili westchnąć ciężko.

— Ratuj mnie w razie czego — rzucił niemal błagalnie, co sprowadziło na niego spojrzenie policjantki siedzącej tuż obok.

— Nie sraj żarem, Brodzki. Nie będzie potrzeby, żebym cię ratowała — odparła luźno, co skwitował krzywym uśmiechem.

— Obyś miała rację...

Drzwi do pokoju otworzyły się, a kiedy w progu oboje dojrzeli dobrze znaną im sylwetkę, mimowolnie nieco zesztywnieli.

Justyna nigdy nie lubiła wracać do przeszłości. Do tych konkretnych momentów szczególnie, ale widok postawnego mężczyzny, którego doskonale znała tak z opowiadań, jak z widzenia, poniekąd zmusił ją do retrospekcji.

Nic nie zapowiadało przecież takiego rozwiązania tamtej sprawy. Zaczęło się dość typowo. Zbuntowana nastolatka pokłóciła się z rodzicami, wyszła z domu i przestała odbierać telefony. Na komendę powiatową niedługo później wpłynęło zgłoszenie zaginięcia, a po dokładnym ustaleniu tożsamości zaginionej dziewczyny, zapadł szereg błyskawicznych decyzji dotyczących zaangażowania w poszukiwania niemal całego stanu jednostki wraz z okolicznymi zastępami straży pożarnej, a nawet dwoma karetkami pogotowia. W całej akcji uczestniczył komendant, poszukiwania trwały bez przerwy ponad dziesięć godzin i zakończyły się kompletnym fiaskiem.

Córka byłego komendanta lubaczowskiej jednostki policji rozpłynęła się w powietrzu.

Jej ojciec wciąż jeszcze posiadał na jednostce swoich ludzi, co szybko przełożyło się na sposób, w jaki zaczęto traktować dochodzenie. Do sprawy bez zawahania przełożeni zdecydowali się przydzielić nie kogo innego, jak Sebastiana. Nic zresztą dziwnego. Mimo ledwie sześcioletniego stażu w formacji reprezentował sobą naprawdę wysoki poziom pracy kryminalnej, co zauważali wysoko postawieni policjanci nie tylko na szczeblu powiatowym, ale nawet wojewódzkim. Decyzja wydawała się więc oczywista. Pięć dni po jej zapadnięciu, w jednym ze stawów rybnych zlokalizowanych na Rudzie Różanieckiej na powierzchnię wypłynęło martwe ciało zaginionej dziewczyny.

Od tamtego momentu presja, jaka leżała na Sebastianie, wielokrotnie przybrała na sile. Jego zadanie nie polegało już na odnalezieniu zaginionej, a na ustaleniu, co tak właściwie miało miejsce. Machina ruszyła — zaczęło się od całego mnóstwa przesłuchań, kilkukrotnych analiz miejsca znalezienia ciała, pobrania próbek krwi i wysłania ich do laboratorium, a potem także wnikliwej sekcji zwłok, która potwierdziła potencjalny udział osób trzecich w całym zajściu. Ciężar oczekiwań względem Brodzkiego ponownie niewyobrażalnie przybrał na sile. Naciski płynęły niemal z każdej strony, a Sebastian, pomimo kompletnego braku materiału dowodowego, wciąż uparcie dążył do wyznaczonego sobie celu. Mijające tygodnie niosły za sobą brak jakichkolwiek postępów, kryminalny powoli stawał się cieniem samego siebie, ale ciągle robił wszystko, by tylko doprowadzić do ujawnienia sprawcy. W pewnym momencie zniecierpliwienie rozgoryczonego po stracie córki byłego komendanta przerodziło się w furię żywioną do Brodzkiego, który widząc, co się dzieje, pracował jeszcze ciężej. Ostatecznie, pomimo silnych nacisków przełożonych oraz ojca dziewczyny, po prawie pół roku męczenia się nad jedną sprawą, musiał odpuścić. Bez żadnego dowodu, świadków zdarzenia, a tym bardziej podejrzanych, nie mógł dalej prowadzić śledztwa, które od początku skazane było na porażkę.

Po przekazaniu tej decyzji wyżej, dla Sebastiana zaczęło się istne piekło. Nie zdążył się nawet pozbierać po niedawnej śmierci narzeczonej, a już spadło na niego kolejne traumatyczne przeżycie. Były komendant powziął zdecydowaną zemstę, o której policjant nie wspominał nawet przełożonym. Wiedział, że nic by z tym nie zrobili — dobrze znali przecież swojego byłego kolegę po fachu i to właśnie jego stronę, mimo okrutnej niesprawiedliwości w działaniach, byliby skłonni obstawić. O całej sytuacji ze szczegółami nie wiedziała nawet Justyna. Podejrzewała, że nikt do końca o niej nie wiedział. Mogła tylko snuć domysły, a kiedy patrzyła, jak Sebastian reaguje na mężczyznę pomimo upływu lat, zdawała sobie boleśnie sprawę, że ten człowiek zrobił jej przyjacielowi naprawdę straszną krzywdę.

Brodzkiemu nigdy nie zostało wybaczone to jedno śledztwo, w którym nie poradził sobie z wykryciem sprawcy. Od tego czasu zawsze robił wszystko jeszcze dokładniej niż wcześniej, dokumentował każdy, nawet z pozoru nic nieznaczący dowód, szukał znacznie głębiej, niż robiłby to ktokolwiek inny, stał się właściwie policjantem idealnym. Jak wiele musiał przypłacić, by można go było tak nazwać, i ile poświęcił w imię dążenia do perfekcji, wiedział tylko on sam.

Justyna mimowolnie przeniosła wzrok z ekranu laptopa na profil siedzącego obok niej policjanta. Z jego twarzy nie dało się odczytać żadnej emocji. Omiatał teraz pozbawionym wyrazu spojrzeniem trzęsącego się z wściekłości przesłuchiwanego i wydawało się, że miał całą sytuację pod perfekcyjną kontrolą.

Kiedy za policjantem prewencji, który przyprowadził mężczyznę, zamknęły się drzwi, kipiący były komendant powiatowy przysiadł na krześle i również posłał lodowate spojrzenie Sebastianowi. Justyna spięła się mimowolnie. Musiała być gotowa na ewentualne odparcie ataku, gdyby zaszła taka potrzeba.

Brodzki w przeciwieństwie do niej nie dał po sobie poznać podwyższonej gotowości, choć niewątpliwie też znajdował się w tym stanie. Ze stoickim spokojem wyjął blachę, by okazać ją ojcu ostatniej ofiary. Policyjna gwiazda błysnęła w świetle lamp, a wybity na niebieskim tle rząd cyfr stał się jakby wyraźniejszy.

— Aspirant Sebastian Brodzki...

— Dobrze wiem, j-jak się nazywasz, skurwysynu — przecisnął przez zęby mężczyzna.

— Wydział Kryminalny Komendy Powiatowej Policji w Lubaczowie — dokończył niewzruszenie aspirant, ignorując wcześniejsze słowa przesłuchiwanego. — Jest pan przesłuchiwany w charakterze świadka. Z tego tytułu przysługują panu następujące prawa i obowiązki...

— Nie będziesz mi mówił, co mogę, a co nie — wysyczał jego rozmówca. — Skończmy to jak najszybciej, zanim zrobię z tej twojej krzywej mordy krwawą plamę — dodał wściekle.

Justyna już wiedziała, że to przesłuchanie będzie jedną z najtrudniejszych rozmów ostatnimi czasy. Obrzuciła kolegę współczującym spojrzeniem dokładnie wtedy, gdy i on skierował swoje oczy w jej stronę. W jego wzroku dostrzegła nieme błaganie o pomoc, jednak niewiele mogła z nim teraz zrobić. Przesłuchanie już się rozpoczęło.

Patrząca na to wszystko przez lustro weneckie Tosia pokręciła z dezaprobatą głową.

— Już wiesz, dlaczego cię tu wysłałem — mruknął stojący obok niej naczelnik.

Westchnęła ciężko.

— Może lepiej zmienić nas już teraz, żeby zaraz nie było tu tragedii... — bąknęła ostrożnie, z niepokojem śledząc sytuację po drugiej stronie lustra.

— Poczekamy jeszcze chwilę. Może uspokoją sytuację — zadecydował Darek. — Wiesz, powiem ci między nami, że on naprawdę jest świetnym policjantem. Wkurwia mnie tylko to jego myślenie, że ze wszystkim musi poradzić sobie sam i nie ma możliwości proszenia o pomoc.

— I sam bierze się za rzeczy, które go przerastają — dodała ponuro Tosia. — Tak, wiem. Zdążyłam to już zauważyć.

***

Popołudnie było urocze. Padał śnieg, jeden z pierwszych tej zimy, i nawet Asi, która przeważnie nie przepadała za niskimi temperaturami, chciało się już wyjść na zewnątrz. Z utęsknieniem wyjrzała za okno, kompletnie ignorując słowa nauczyciela, by w zamian móc skupić się na pędzie własnych myśli.

Wczorajsza rozmowa z Tosią nieco ją zaniepokoiła, mimo że nie dowiedziała się z niej wiele. Została poinformowana tylko o tym, ze musi zachować maksymalną ostrożność, bo miejsce na fałszywe ruchy czy błędy właśnie się skończyło. Po raz pierwszy pożałowała wtedy, że przystała na propozycję policjantki, ale na wycofanie było już za późno. Jedynym pocieszeniem w całej sytuacji był fakt, że nie siedziała w tym sama. Gdzieś w szkole znajdowało się drugie źródło informacji policjantów. Dostawało dokładnie takie same zadania i instrukcje, co ona. O tym fakcie poinformował ją służbowy partner Węcińskiej, którego widziała już raz, kiedy wracała z Izą do jej domu jakiś czas temu. Aspirant Sebastian Brodzki, jak się przedstawił, nie chciał jednak udzielić jej informacji, kim była druga osoba wykonująca podobne do niej zadania, a w prowadzonej rozmowie był na tyle ostrożny, że Asia nie miała szans się nawet domyślić.

Westchnęła ciężko, wracając myślami do lekcji matematyki. Zgubiła się w obliczeniach już chwilę temu, przez co w jej zeszycie kłuła w oczy pusta strona, podczas gdy siedząca obok Magda kończyła już zapisywać zadanie na kolejnej kartce.

— Asiu, radziłabym ci mimo wszystko uważać na to, co mówię, bo za dwa dni piszecie maturę próbną, a wasz poziom pozostawia wiele do życzenia. Sytuacją za oknem zajmiesz się później.

Upomnienie nauczycielki poniosło po klasie cichy chichot, a na policzkach Święcińskiej wywołało ognisty rumieniec wstydu. Pokornie pochyliła głowę nad zeszytem, od czasu do czasu zerkając na to, co nabazgroliła w swoim jej koleżanka, i przepisując kolejne linijki.

***

Maks wstał z fotela zadowolony i podszedł do okna z uśmiechem zwycięstwa na ustach. Jednak praca w pojedynkę, gdy z nikim chwilowo nie dzielił pokoju, sprawdzała się najlepiej. Miał, czego potrzebował. Udało mu się rozpracować telefony dwóch ofiar, które odnaleźli, i miał teraz bardzo dużo potencjalnych szans na znalezienie czegoś ciekawego, a tym samym przyśpieszenie biegu śledztwa. Z tą czynnością musiał jednak poczekać na powrót całej reszty swojego małego zespołu do pokoju. Z tego, co wiedział, Sebastian wraz z Justyną odbywał przesłuchania rodziny ostatniej ofiary, natomiast Tosia miała do pogadania z kilkoma policjantami oraz naczelnikiem wydziału kryminalnego, który wezwał ją do siebie przed czterdziestoma minutami. Zieliński pozostawiony był więc chwilowo sam sobie i jakoś odpowiadał mu ten stan rzeczy.

Wyjrzał za okno, obserwując przechodzących po parkingu umundurowanych policjantów, którzy prowadzili jakiegoś zatrzymanego. Kawałek za nimi powoli szła przewodniczka psa wraz ze zwierzęciem, któremu jednak o wiele więcej czasu zabierało przemieszczenie się. Owczarek był już bardzo stary i nawet Maks, którego sprawy komendy powiatowej niewiele przecież obchodziły, dostrzegał potrzebę odejścia psa na emeryturę. Wyglądało jednak na to, że komendant chwilowo odsunął w czasie podjęcie decyzji w sprawie Rudolfa.

Policjant westchnął, kierując myśli na inny tor. Musiał skupić się na śledztwie, które póki co pozostawiało więcej wątpliwości niż pewników. Tak naprawdę ciężko było mu stwierdzić, w którą stronę próbować zakładać ewentualne teorie. Samobójstwa w tak dużej liczbie, dodatkowo jednego rocznika, budziły podejrzenia, jednak w żadnym z tych przypadków tak naprawdę nie dało się jasno określić, co lub kto przyczynił się do takiego rozwoju sytuacji. Wciąż w cieniu tajemnicy pozostawał motyw wszystkich samobójców, wciąż też niewyjaśnionym był algorytm ewentualnego dobierania ofiar, jeżeli mieliby do czynienia z seryjnym zabójcą. Wiedzieli tylko, że niemal wszystkie odnalezione dotąd osoby są uczniami w wieku dziewiętnastu lat i pochodzą z okolic Lubaczowa. Dodatkowo mieli jeden przypadek śmierci w wypadku drogowym, jeden z przedawkowania narkotyków, jeden poprzez wykorzystanie niecodziennej metody i jeden, który prawdopodobnie był zabójstwem. Nic więcej nie znajdowało się w ich garści.

Przytłoczony własnymi myślami Maks ponownie usiadł za biurkiem, skupiając się na przejrzeniu plików, które znalazł w telefonach dziewcząt. Pracował w ciszy, dopóki nie została ona przerwana przez otwierające się z impetem drzwi i wchodzącego do pomieszczenia Sebastiana.

Maks od razu niemal dostrzegł, że jego przyjaciel nie jest w zbyt dobrym nastroju. Z całej jego postawy biła wściekłość, którą dodatkowo słabo maskował. Taki stan rzeczy był aż do niego niepodobny i Zieliński wiedział, że kiedy Sebastian tak wylewnie okazywał własne emocje, coś naprawdę poważnego musiało go do tego sprowokować.

Aspirant niedbale rzucił na biurko Tośki gotowe protokoły przesłuchań, po czym sam błyskawicznie znalazł się na swoim stanowisku i przysiadł na fotelu, biorąc ciężki wdech.

— Co się stało? — zaczął Maks, nim podniósł niepewny wzrok na oczy przyjaciela.

— Stara sprawa odbija się czkawką — sarknął w odpowiedzi. — Jebał to pies — dodał wściekle.

Jego towarzysz uniósł delikatnie brwi.

— Staruszek Alicji, prawda?

Twierdzące kiwnięcie głową zamiast odpowiedzi było wystarczające.

— Teraz ktoś wyhuśtał jego drugą córkę i, kurwa, myślałem że to będzie tylko zasrana zbieżność nazwisk, ale się grubo pomyliłem — rzucił rozeźlony Sebastian.

— Słuchałeś go?

Aspirant posłał mu ociekający ironią wzrok.

— A wyglądam, jakbym tego nie robił? — burknął, na co Maks wzruszył jedynie ramionami, uciekając spojrzeniem do ekranu laptopa.

Lepiej było teraz nie drażnić Brodzkiego, który ewidentnie czuł się dobity po odbytych rozmowach. Zresztą Zieliński wcale mu się nie dziwił. Znał całą sprawę od podszewki. Wiedział, co zrobił Sebastianowi były komendant powiatówki i dobrze pamiętał stan psychiczny jego przyjaciela po całym dochodzeniu.

Zapadła cisza. Aspirant zajął się porządkowaniem biurka oraz odnalezieniem właściwej teczki. Po jej zlokalizowaniu szybko przewertował kartki, by ostatecznie dostać się do zdjęć, które były mu potrzebne. W komputerze miał plik z mapą satelitarną Lubaczowa, toteż otworzył go, wybrał właściwy kawałek i po chwili zdecydował się na jego wydrukowanie. Szybko zdał sobie sprawę, że w tym celu będzie musiał przejść się do sekretarek. Nie miał na to w tym momencie najmniejszej ochoty, dlatego postanowił odłożyć czynność na później, a w zamian skupić się na ponownej analizie protokołu przesłuchania rodziców ostatniej ofiary. Ponownie wstał, podszedł do biurka służbowej partnerki, zgarnął z niego dokumenty i wrócił na swoje miejsce. Czytanie pochłonęło go na tyle silnie, że kompletnie stracił poczucie czasu i dopiero dźwięk otwieranych drzwi był w stanie oderwać go od zajęcia.

— Tośka — rzucił w kierunku kobiety, która kierowała krok bezpośrednio do swojego biurka.

Kiedy odwróciła się w jego stronę, wyciągnął dłoń trzymającą protokoły, które chwilę temu czytał.

— Dzięki — bąknęła.

— Luz — mruknął w odpowiedzi. — Naczelnik wzywał cię w sprawie śledztwa czy jakiejś służbowej prywaty? — zapytał jeszcze, kiedy już usiadła.

Posłała mu nieco zaskoczone spojrzenie.

— Skąd to pytanie? — rzuciła ostrożnie.

Uśmiechnął się pobłażliwie.

— Z ciekawości.

— W sprawie śledztwa — odparła wreszcie z wolna.

— Mojego przesłuchania? — ciągnął nieustępliwie i nawet Maks, pozornie pochłonięty pracą, zaczął przysłuchiwać się tej wymianie zdań.

— Nie. — Głos Tosi niebezpiecznie się zachwiał, co mogło oznaczać tylko jedno.

— Słabo ci wyszło to kłamstwo.

Stwierdzenie, którego Zieliński spodziewał się od kilku sekund, nareszcie wybrzmiało. Zostało jednak wypowiedziane tonem tak lodowatym, że i on mimowolnie zastygł w bezruchu.

Tosia w tym samym czasie westchnęła ciężko, posyłając przepraszające spojrzenie siedzącemu naprzeciwko niej służbowemu partnerowi. Nie doszukała się w jego oczach żadnej odpowiedzi. Brązowe tęczówki nadal były zimne i przeraźliwie wręcz puste.

— Dotyczyło twojego przesłuchania — odpuściła wreszcie. — Co to ma do rzeczy? Skończyło się bez potrzeby zamieniania nas na miejsca, więc po co drążyć?

Brodzki uśmiechnął się ironicznie.

— Nie chodzi o zamienianie na miejsca. Darek dobrze wiedział, czego może się spodziewać, a i tak mnie w to wrzucił, tłumacząc się, że masz inne sprawy na głowie, więc nie możesz słuchać. Zresztą masz rację, nie będę dalej drążyć. Poczytaj sobie te protokoły.

— Seba... — bąknęła cicho, z wyraźną troską w głosie, ale zacięte spojrzenie, które jej posłał, wystarczyło, by nie podejmowała dalszych prób rozmowy.

Skupiła się więc na czytaniu zapisu zeznań. Tak jak zakładała, nic nowego tam nie znalazła. Według rodziców córka była niemalże idealna, nie miała wrogów, nie zadawała się ze złym towarzystwem. Węcińska poczuła, że musi poszukać informacji u kogoś innego, kto dobrze znał dziewczynę i wiedział, co ewentualnie mogła przeskrobać. Zastanowiła się przez chwilę, by zaraz znów wrócić do zeznań. Gdy w protokole dojrzała imię oraz nazwisko chłopaka dziewczyny, już wiedziała, gdzie muszą szukać dalej. Teraz trzeba było tylko ściągnąć Mateusza Wiśniewskiego na komendę i modlić się, by był w posiadaniu czegoś więcej, niż samych superlatyw pod adresem Jolanty.

— Ogarnąłem te telefony. — Głos Maksa przerwał napiętą ciszę, a przy okazji wyrwał Tosię z zamyślenia. Niemal natychmiast wstała i podeszła do jego biurka, przystając po lewej stronie policjanta. Tuż obok niej zatrzymał się Sebastian. — Mam widok na wszystkie czaty czy prowadzone rozmowy, zdjęcia, multimedia, media społecznościowe. Nie mam tylko tego, co usunęły trwale z pamięci, a takich wiadomości jest podejrzanie dużo — kontynuował Zieliński.

— Dawaj te czaty po kolei — rzucił Sebastian. — Rozdzielimy je na nas i Justynę, a potem będziemy to wszystko czytać. Resztę ustalimy później.

— Myślisz, że to coś da? — Maks obrócił się przez ramię, by złapać kontakt wzrokowy z przyjacielem.

Sebastian uśmiechnął się złośliwie w jego stronę.

— Myślę, że da więcej niż dałoby nam bezczynne siedzenie, larwo.

— Niech więc tak będzie, księżniczko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro