28. Etap bólu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Cezary wrócił z rozmowy u komendanta bardzo zadowolony, szybko wskoczył pod prysznic, a potem postanowił przyjrzeć się temu, jak daje radę Hania. Po wyjściu z łazienki skierował się do swojego gabinetu i postanowił spojrzeć na kamery. To właśnie dzięki systemowi monitoringu zamontowanemu w całym domu mógł na bieżąco śledzić poczynania wszystkich, którzy się w nim znajdowali. Kamer nie zainstalował jedynie w swoim biurze i pokoju Hana. Na tych dwóch pomieszczeniach jednak nie zależało mu najbardziej. Teraz najbardziej zależało mu na niewielkim pokoju, w którym przetrzymywał porwaną dziewczynę.

Szybko włączył odpowiedni podgląd, a po chwili miał już przed oczami obraz z ukrytej kamery. Wyglądało na to, że dziewczyna dość szybko doszła do siebie po wczorajszej dawce substancji odurzających i zaczynało do niej docierać, że na pewno nie jest w swoim domu. Stała przy oknie, zgarbiona. Rzucała wzrokiem po obrazie za oknem, jedną dłoń trzymając przy szyi. Chyba płakała, a przynajmniej to mógł wywnioskować po fakcie, że co chwilę ocierała policzki.

Po kilkunastu sekundach zwiesiła głowę, przez co ciemne włosy zasłoniły jej twarz. Przysiadła na podłodze, oparła plecy o kaloryfer i wplotła palce we włosy. Jej ciałem, teraz już bardzo zauważalnie, wstrząsnął silny szloch.

Cezary wygiął usta w uśmiechu. Wszystko szło zgodnie z planem. Córka jego wybranki była przerażona, a policja już najpewniej zaczęła jej poszukiwania. Mógł w spokoju zająć się zapoznaniem z Hanią Bachlewicz. W takim stanie nie będzie mu nawet stawiać oporu.

Szybko wyjął z kieszeni telefon, wybrał odpowiedni numer i poczekał, aż osoba po drugiej stronie odbierze. Na odpowiedź nie czekał długo. Już po chwili słyszał w słuchawce głos Hana.

— Przyprowadź ją tu z zasłoniętymi oczami. Tylko bądź delikatny — wydał stanowcze polecenie, które musiało zostać bezzwłocznie wykonane.

— Tak — odparł Han.

Cezary rozłączył się, odłożył telefon na blat biurka i postanowił nieco przygotować do przybycia dziewczyny. Z szuflady wyjął pistolet — środek zapobiegawczy w razie, gdyby próbowała sztuczek. Fotel, który przeważnie zajmował on, odsunął delikatnie od biurka. Musiał ją przyjąć jak prawdziwego gościa. Kazał zasłonić Hani oczy, by na razie nie wiedziała, z kim ma do czynienia. Był wprawdzie prawie pewien, że dziewczyna nawet nie kojarzy jego twarzy, ale ostrożności nigdy za wiele. Nie chciał jej zabijać, a musiałby to zrobić w sytuacji, gdyby poznała jego tożsamość. Do tego absolutnie nie mógł dopuścić.

Trzask drzwi sprowadził jego myśli do chwili obecnej. W gabinecie stanął ewidentnie wyprowadzony z równowagi Han oraz szarpiąca się na wszystkie strony dziewczyna z czarną opaską na oczach. Cezary uśmiechnął się delikatnie, nim powoli podszedł do nastolatki, by położyć jej dłoń na policzku.

— Rysy twarzy masz po matce — szepnął, przesuwając palcami po linii jej żuchwy. — Dobrze ci poszło — dodał, spoglądając tym razem na Hana.

Chłopak przewrócił oczami.

— Kurewsko się szarpała — warknął.

— Z czasem przestanie się szarpać, prawda? — Mężczyzna niemal wyszeptał te słowa do ucha dziewczyny. — Nigdzie nie dasz rady uciec, ale spokojnie. Nie pozwolę, żeby coś złego ci się stało. W zamian za to proponuję rozmowę i pomoc — dopowiedział z delikatnym uśmiechem na ustach.

Wciąż jeszcze nie zdjął dłoni z jej policzka, toteż dziewczyna od czasu do czasu próbowała się szarpać. W miejscu utrzymywał ją tylko Han, który ściskał nadgarstki Hani z niewyobrażalną siłą.

— Nie będę z nikim rozmawiać — syknęła wściekle.

— Zaraz zmienisz zdanie — rzucił Cezary tonem diametralnie innym niż jeszcze chwilę wcześniej. — Zostaw nas samych i wracaj do siebie — rozkazał synowi, który bez chwili zawahania wykonał jego polecenie.

Mężczyzna przejął z rąk Hana dziewczynę. Z kieszeni wydobył przedmiot, który od długich dni czekał na swój moment, a potem sprawnym, przez lata wypracowanym ruchem, zakuł ręce dziewczyny w kajdanki. Teraz nie miała już praktycznie opcji zrobienia mu krzywdy, toteż szybko zamknął drzwi na klucz i objął ją ramieniem, chcąc podprowadzić do fotela.

— Puszczaj mnie! — pisnęła, nim podjęła jeszcze jedną desperacką próbę wyrwania się.

Westchnął ciężko. Nieco mocniej zacisnął dłoń na jej ramieniu, co wyrwało z ust dziewczyny syknięcie bólu.

— Chcę tylko sprawić, żebyś czuła się komfortowo. Daj sobie pomóc — mruknął. Hania szarpnęła się raz jeszcze, co tylko bardziej go zdenerwowało. — Nic ci nie da wyrywanie się — dodał coraz bardziej zniecierpliwionym głosem.

Mimo całego swojego opanowania miał jedną, bardzo uciążliwą wadę. Gdy coś nie szło po jego myśli, bardzo szybko przestawał przebierać w środkach. Teraz balansował właściwie już na granicy. Kolejne szarpnięcie sprawiło, że tę granicę przekroczył. Wykręcił rękę nastolatki tak, że krzyknęła z bólu, a po jej policzkach pociekły pierwsze łzy.

— Słuchaj mnie, kurwa — wycedził przez zęby. — Chcę ci pomóc. Albo się uspokoisz, albo to ja cię uspokoję.

Nie słuchała go. Wciąż desperacko próbowała się wyrwać, a to coraz bardziej wyprowadzało go z równowagi.

— Widzę, że nie dociera — warknął wściekle. — Nie chcesz po dobroci, to dostaniesz siłą. Od razu widać, że po matce odziedziczyłaś tylko wygląd. Zobaczysz, jak ze mną będzie ci dobrze. Chciałem to wprawdzie zostawić na sam koniec, ale widzę, że muszę ci coś udowodnić. — Ze złości aż dyszał, kiedy przygniatał przerażoną dziewczynę do ściany.

Tamtego dnia dla Hani Bachlewicz pewien etap życia skończył się na zawsze. Początek miał nowy, którego nigdy by się nie spodziewała. Był to etap bólu, łez i zniszczonej doszczętnie psychiki. Etap, który miał pozostać z nią już na zawsze.

***

Justyna przystanęła przed kościołem, spoglądając na drzewo znajdujące się tuż przy ogrodzeniu.

— Naprawdę? Musiałeś aż tak daleko? — sarknęła, nim podeszła nieco bliżej zwisającego z gałęzi ciała. — Jeszcze wisisz na pomniku przyrody, jak ci nie wstyd? — mruknęła, zadzierając głowę do góry, by nieco dokładniej przyjrzeć się trupowi.

Obok niej stanęła Kasia, która od dłuższej chwili śmiała się z wypowiedzi koleżanki.

— Widzę, że nieźle wam już odbija przez to śledztwo — skwitowała krótko.

Justyna skinęła potwierdzająco głową.

— Żebyś wiedziała, Kaśka. Dzisiaj dostaliśmy cztery zgłoszenia w jednym momencie. Stwierdziłam, że lepiej będzie się śmiać niż płakać. — Wzruszyła obojętnie ramionami.

— Jest to jakaś metoda.

Jej towarzyszka nie odpowiedziała już na te słowa. Była bardziej zaabsorbowana wisielcem. Długą chwilę uważnie mu się przyglądała, by po tym czasie móc westchnąć ciężko i ruszyć z miejsca. Nieśpiesznym krokiem obeszła gruby pień, próbując ocenić, z której strony można było wygodnie dostać się na drzewo. Szybko przekonała się, że musi wejść na zewnętrzną stronę kościelnego muru, żeby w ogóle mieć jakieś opcje dostania się między gałęzie. Sam mur nie wyglądał na taki, na który łatwo dałoby się wejść, a co dopiero wnieść martwe ciało. Posiadał wprawdzie niewielki stopień, ale dostanie się na górę wymagało nieco gimnastyki. Ze szczytu droga na drzewo była już właściwie formalnością, bo wystarczyło postawić krok do przodu i tak właściwie stało się na gałęzi. Najbardziej zastanawiała kryminalną jednak kwestia tego, jak ktoś dał radę wnieść ciało najpierw na mur.

Na razie pokiwała z namysłem głową, ale miała już plan na mały eksperyment śledczy. Musiała tylko zamienić słówko z prokuratorem. Przy odrobinie szczęścia powinno udać się go przekonać.

***

Sebastian gwizdnął, widząc obrazek, który miał przed sobą. Zdecydowanie wyglądał on na typowy przypadek samobójstwa, ale było coś, co mocno zaniepokoiło aspiranta. Pod wiszącym chłopakiem znajdowały się krwawe wymiociny, a to budziło już całe mnóstwo podejrzeń. Poza tym wszystko było takie jak zawsze. Brodzki już niemal od początku widział tu doskonale upozorowane samobójstwo.

Kiedy zadarł głowę do góry, spiorunował go widok szeroko otwartych oczu. Ten specyficzny rodzaj martwego spojrzenia, którego Sebastian zawsze piekielnie się bał, teraz ponownie mocno wrył mu się w pamięć. Ten widok nigdy nie normalniał. Brodzki wiedział, że mógł bez oporów patrzeć na zmasakrowane, pokiereszowane zwłoki, oglądać wnętrzności wydobywające się z jam ciała, otwartą puszkę mózgową, roztrzaskaną głowę, a nawet przerwane na pół tułowie. Były jednak obrazy, na myśl których przechodziły go dreszcze panicznego wręcz strachu. Ten zdecydowanie się do nich zaliczał. Otwarte oczy trupa zawsze przyprawiały go niemal o mdłości. Być może za sprawą faktu, że Agnieszka, gdy ją znalazł, również miała je szeroko otwarte, być może także z innych przyczyn. Nie wiedział dokładnie. Po prostu całym sercem nienawidził tego widoku.

Gdy tak patrzył w brązowe oczy martwego chłopaka, nie był w stanie nawet przełknąć stojącej w gardle guli. Dopiero, kiedy odwrócił swój wzrok, mógł zrobić cokolwiek, nawet zacząć oddychać. Bardzo szybko zdał sobie sprawę, jak brakowało mu powietrza.

Postanowił nie spoglądać więcej na twarz wisielca. Miał już wystarczająco wrażeń związanych z przykrymi widokami. W zamian za to skupił się na prokuratorze, który właśnie podchodził do niego w asyście technika.

Zabrali się za dokumentację. Opisanie zwłok, potem ich otoczenia, zrobienie zdjęć, szkiców oraz rozpytanie zgłaszającego zajęło im łącznie prawie trzy godziny. Sebastian wracał na komendę po zmroku w wyjątkowo trudnych warunkach pogodowych. Mimo że od szkoły podstawowej do jednostki nie było daleko, droga zajęła mu prawie dwa razy dłużej niż zazwyczaj. Wszystko przez padający uporczywie marznący deszcz, który przyczyniał się do powstawania cienkiej warstewki lodu na powierzchni ulicy.

Dostał się wreszcie pod komendę. Przy wjeździe skodę prawie obróciło, ale udało mu się jako tako wyjść z poślizgu. Z niemałym wysiłkiem zjechał do garażu podziemnego, a kiedy już zaparkował bezpiecznie na właściwym miejscu, odetchnął ciężko, odpiął pasy, zabrał ze sobą dokumenty i ruszył w drogę do swojego pokoju. Przesłuchanie zgłaszającego zaplanował na jutrzejszy dzień. Dzisiaj nie miał na to już ani siły, ani ochoty. I tak był już grubo po godzinach służby. Zamierzał tylko zabrać swoje rzeczy z pokoju, wypisać się u dyżurnego i pojechać prosto do domu.

Z tą myślą otwierał chwilę później właściwe drzwi. Nieco zaskoczyły go egipskie ciemności, jakie panowały w środku, więc na ślepo odszukał włącznik światła. Po chwili całe pomieszczenie było już doskonale widoczne, a aspirant omal nie wyzionął ducha, kiedy dostrzegł siedzącą za biurkiem Tosię. Jego służbowa partnerka ukryła twarz w dłoniach i tak naprawdę Sebastian nie był w stanie nawet stwierdzić, czy w ogóle oddycha. Był blady jak ściana, kiedy szybkim krokiem podchodził do kobiety. Kiedy już znalazł się obok, potrząsnął jej ramieniem.

— Ej, Tosia — rzucił wyraźnie zaniepokojony. — Słyszysz?

Odetchnęła ciężko, co przyniosło mu niemałą ulgę. Oddychała i żyła. To było najważniejsze.

— Słyszę... — wymamrotała słabo. — Strasznie boli mnie głowa, dlatego zgasiłam przed chwilą lampkę na biurku — dodała zdławionym szeptem.

— Coś sobie zrobiłaś na zdarzeniu? — zapytał ostrożnie, odłożył papiery na jej biurko, a sam przykucnął tuż obok niej.

— Nie — mruknęła. — Od rana mnie bolała, ale po tym wszystkim zaczęła mocniej. Nie wiem, jak dojadę do domu. Ledwo widzę na oczy, kręci mi się w głowie i mam ochotę zwymiotować...

Mówiła coraz ciszej i słabiej, co uświadomiło mu, że naprawdę nie było ciekawie. Odetchnął ciężko, delikatnie przesuwając dłonią po jej plecach.

— Wstawaj, jedziesz do mnie. Dam znać Izie, że nie wrócisz dzisiaj do domu — oświadczył pewnie, wstał, podszedł do swojego biurka, sprawnie zebrał z niego wszystkie rzeczy, wyłączył komputer i już po chwili z powrotem pojawił się przy Tosi, która właśnie kończyła wkładać do kieszeni telefon.

Podniosła na niego wzrok. W bursztynowych tęczówkach dostrzegł całe mnóstwo bólu. Niemal szkliły się od łez.

— A-ale ja mam jeszcze tyle roboty... — wydukała.

— Nie bój się, nie ucieknie ci — westchnął ciężko, nim wyłączył jej laptopa, a potem wyczekująco spojrzał na kobietę.

Dobrze wiedziała, że czeka, aż wstanie, toteż wreszcie podniosła się z zajmowanego miejsca. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak fatalnie się czuła.

— Dasz radę sama iść? — zapytał, na co pokiwała twierdząco głową.

Wyszli z pokoju chwilę później. Przez całą drogę, najpierw do pokoju dyżurnego, a potem na parking szedł nieco za nią, chcąc asekurować kobietę w razie ewentualnego upadku. W ten sposób dotarli do jego samochodu. Marznący deszcz, który siąpił nie tak dawno temu, zamienił się w gęsto padający śnieg, którego cienka warstwa zdążyła się już zgromadzić na ich głowach i ramionach.

Gdy tylko Brodzki otworzył bmw, Tosia niemal odruchowo zajęła miejsce na fotelu pasażera. Aspirant wsiadł za kierownicę, odpalił, a potem zaczął ostrożnie wycofywać z miejsca parkingowego. Koła mocno ślizgały się na skutej lodem nawierzchni, co skłoniło go do rzucania przekleństwa za każdym razem, kiedy samochód nie zachowywał się tak, jak tego od niego oczekiwał.

Opuszczenie parkingu zajęło mu nieco więcej czasu niż zazwyczaj, ale ostatecznie się udało. Na ulicy przyczepność była już odrobinę lepsza, dzięki czemu mógł rozwinąć delikatnie większą prędkość. Droga do jego mieszkania i tak wydłużyła się o prawie dziesięć minut, ale przynajmniej dowiózł siebie oraz Tosię w jednym kawałku. Kiedy zatrzymał się pod blokiem, odetchnął ciężko, nieco poluzował uścisk dłoni na kierownicy i obejrzał się na siedzącą obok niego kobietę. Miała przymknięte oczy. Głowę oparła o ramię i wyglądało na to, że spała.

— Czemu ty nigdy nie dasz sobie pomóc, tylko testujesz własną wytrzymałość aż do granic, co? — rzucił, nie licząc na to, że mu odpowie.

— Nie wiem — mruknęła żałośnie, nim z bolesnym westchnieniem otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu.

Bez wahania poszedł za nią. Kiedy dojrzał, że w drodze do klatki schodowej praktycznie słania się na nogach, błyskawicznie objął ją ramieniem. Nie patrzył w tamtym momencie na wiszący pomiędzy nimi spór. Powoli zdawał sobie sprawę, że kiedy coś złego działo się Węcińskiej, wszystko inne przestawało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie.

Udało im się dotrzeć do mieszkania. Tosia niemal natychmiast po wejściu do środka pozbyła się butów oraz kurtki, a potem przeszła bezpośrednio do sypialni. Zastał ją zwiniętą w kłębek na łóżku, toteż bez słowa zgarnął koc leżący nieopodal i szczelnie okrył nim kobietę. Wiedział, że nie potrzebowała teraz niczego więcej oprócz ciszy, spokoju, a wraz z nimi szansy na dojście do siebie, dlatego przyniósł z kuchni leki przeciwbólowe, a kiedy już je zażyła, przysiadł obok niej i zaczął delikatnie głaskać po włosach.

Milczała, pozwalając mu na ten nienachalny gest. Powoli uspokajała oddech. Niecałe pół godziny później wyprostowała się nieco i przewróciła na plecy, posyłając Sebastianowi zmęczone spojrzenie.

— Dalej jesteś na mnie zły za tamtą kłótnię? — szepnęła zachrypniętym głosem.

Uśmiechnął się delikatnie, odgarniając z jej czoła zbłąkane kosmyki włosów.

— Nie jestem. Chcę to po prostu wyjaśnić i cię przeprosić, ale to temat na dłuższą rozmowę, a ty dzisiaj potrzebujesz odpoczynku — wyjaśnił ciepło.

— Przepraszam, że byłam taka okropna — mruknęła skruszona.

— Ja też przepraszam, że tak bezpodstawnie wydawałem osąd nad czymś, z czym dotychczas praktycznie nie miałem styczności — odparł.

— Pogadamy dokładniej jutro, dobra?

— Mhm. — Pochylił się, by złożyć na jej policzku czuły pocałunek. — Tęskniłem za tobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro