4. Upierdliwy wyrzut sumienia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamknięte wieko trumny niczym niemy pomocnik śmierci skrupulatnie chowało przed oczami zgromadzonych na pogrzebie osób makabryczny obraz brutalnie zbezczeszczonych ludzkich zwłok. On na swoje nieszczęście pamiętał ten obraz ze szczegółami. Jako policjant był przecież jedną z pierwszych osób, które pojawiały się na miejscu zdarzenia. Pech chciał, że do tego zdarzenia też przyjechał jako pierwszy.

Drżały mu wargi, kiedy oparty o zimną ścianę kościoła wsłuchiwał się w ostatnie słowa kierowane do zmarłej przez jej najbliższych. Nie odważył się wychylić z cienia rzucanego przez filar, kiedy na ambonie stał ojciec Agnieszki, w gorzkich słowach żegnając się z córką.

On też miał do powiedzenia tak wiele. Chciał wykrzyczeć im wszystkim w twarz, że to nie była przecież jego wina, że on wcale tego nie chciał. Sumienie brutalnie darło go jednak gdzieś w środku, nieustannie wyrzucając, że tak właściwie miał jej krew na rękach.

Był odpowiedzialny za to, że Agnieszka nie żyła.

Załkał cicho, niemal niesłyszalnie. Skierował na siebie jedynie współczujące spojrzenie jakiejś starszej kobiety, która właśnie przechodziła obok niego w drodze z konfesjonału do ławki. Opuścił wzrok w dół, zacisnął palce na kącikach oczu i postarał się uspokoić. Nie dał rady. Ani wtedy, ani kilkanaście minut później, kiedy kapłan oznajmił, że za chwilę nastąpi wyprowadzenie trumny z kościoła.

Ulotnił się stamtąd tak szybko, jak tylko mógł. Wsiadł czym prędzej do samochodu postawionego na uboczu i odjechał na cmentarz. Chciał chociaż podczas ostatniego pożegnania być obok niej, a nie zaginąć gdzieś w tłumie licznie zgromadzonych żałobników.

Z płynącymi po policzkach łzami i ciężkim oddechem kierował swoje kroki w miejsce, gdzie przygotowani stali już pracownicy domu pogrzebowego. Zatrzymał się pod drzewem. Choć czuł na sobie ich zaskoczone spojrzenia, nie zwracał na nie w tamtym momencie uwagi. W tamtym momencie jego umysł wypełniał tylko przeciągły dźwięk śpiewanego gdzieś w idącym z kościoła kondukcie „Anielskiego Orszaku".

A potem? Potem już nigdy nie był tym samym człowiekiem...

Odetchnął skonsternowany, kiedy poczuł łokieć wbijający mu się delikatnie pod żebra. Spojrzał nieco w dół. Oczy Tosi błyszczały iskrami niepokoju i troski, kiedy tak uparcie się w niego wpatrywała.

— Co jest, Seba? Strasznie szybko oddychałeś... — mruknęła ostrożnie.

Westchnął ciężko, nim mocniej przycisnął ją do siebie.

— Zamyśliłem się, przepraszam — bąknął skruszony.

Zdecydowanie nie powinien wracać do przeszłości, a mimo to ciągle przyłapywał się na podświadomym odtwarzaniu tamtych wydarzeń. Mózg podsuwał mu te wspomnienia szczególnie teraz, kiedy w pokoju panował półmrok, a za oknem siąpił deszcz.

Poczuł, jak nieco mocniej się w niego wtula i delikatnie uniósł kąciki ust ku górze. Los po wszystkich tych latach posłał mu jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie widział świat. Tym uśmiechem była Tosia. I choć przy niej jego smoliście czarna przeszłość nie wydawała się już tak straszna, to wciąż wracała. Jak upierdliwy wyrzut sumienia.

— Nad czym? — zapytała, wyrywając go z letargu.

— To aż tak ważne? — odpowiedział pytaniem na pytanie, nim delikatnie pochylił się, by zetknąć ze sobą czubki ich nosów.

Posłała mu poważne spojrzenie, które nie zwiastowało, że szybko odpuści temat.

— Aż tak. Daj sobie pomóc — wyszeptała.

Na jego twarzy ponownie zagościł niemrawy uśmiech. Szybko cmoknął jej usta, a widząc, jak Tosi zaczerwieniły się policzki, prychnął rozbawiony.

— Ponad pół roku, a ty ciągle się rumienisz... — mruknął z udawaną nostalgią. — Uroczo.

— Seba... — Uderzyła go dłonią w ramię, ewidentnie nieco sfrustrowana. — Nie zmieniaj tematu — dodała stanowczo.

Wiedział, że nie ma szans z nią wygrać, dlatego odsunął się nieco, wziął głębszy oddech, wypuścił powietrze i zerknął na stojące obok telewizora zdjęcie.

— Myślałem, że po rozwiązanej sprawie seryjnego to wszystko przestanie tak ciągle do mnie wracać, ale chyba grubo się pomyliłem, bo dalej jest dokładnie tak samo — wyrzucił z siebie. — Nie chcę o tym myśleć, ale wspomnienia uderzają w najbardziej niespodziewanych momentach i nie mam innego wyboru. Dalej katuję siebie samego czymś, co dawno powinienem zostawić za plecami. — Posłał jej zrezygnowane spojrzenie.

Odetchnęła, delikatnie masując jego plecy dłonią.

— To nie minie magicznie samo z siebie. Takie traumy nie przechodzą od pstryknięcia palcem — powiedziała łagodnie. — Próbowałeś pójść z tym do psychologa?

— Próbowałem. Zaraz po tym wszystkim naczelnik trochę mnie przymusił, żebym pogadał z tym naszym, na komendzie. Miałem kilka sesji, które faktycznie pomogły mi się pozbierać, ale nie na tyle, żeby całkowicie zapomnieć — odparł.

— Nigdy całkowicie tego nie zapomnisz, tak jak ja nie zapomnę o wypadku rodziców, ale musimy nauczyć się z tym żyć. Wiem, że ciężko ci się z tym pogodzić. Mnie też jest ciężko, ale dopóki mam ciebie obok, mogę przenosić góry — oświadczyła z niesamowitą pewnością, co rozlało całe mnóstwo ciepła w jego sercu.

— Ja tak samo, Tosia — zapewnił cicho. — Mogę mieć prośbę?

— Zawsze.

— Nigdy nie myśl sobie, że jesteś zastępstwem za Agnieszkę, proszę. W życiu tak o tobie nie pomyślałem. Dzięki tobie wiem, jak to jest naprawdę kochać i być kochanym. I że jesteś jedyną osobą, która zaufała mi w stu procentach. Nikt inny nigdy tego nie zrobił — wyszeptał, a kiedy ponownie skierował spojrzenie w dół, by móc dostrzec jej zaszklone oczy, uśmiechnął się czule. — Nikt nie jest, nie był i nie będzie w stanie zająć twojego miejsca — dopowiedział, nim delikatnie przetarł policzki kobiety, po których płynęły pierwsze łzy.

Pociągnęła nosem, po czym uciekła wzrokiem.

— Sorry — bąknęła, kiedy ocierała łzy rękawem jego bluzy, którą miała na sobie, odkąd przyszła do jego mieszkania przemoczona do suchej nitki. — Przed okresem robię się strasznie emocjonalna — dodała drżącym głosem, co skwitował szczerym śmiechem.

— To całkiem miła odmiana od tego, że na służbie bez względu na wszystko zawsze chcesz mnie zabić — skwitował, by jakoś ją rozbawić.

Kiedy roześmiała się cicho, wiedział już, że osiągnął cel.

— Na służbie bywasz naprawdę denerwujący — stwierdziła kwaśno.

— Nie przesadzaj. — Delikatnie zmierzwił jej włosy na głowie. — Dobrze wiem, że poleciałaś na moje służbowe wydanie. Zresztą, nie ma ci się co dziwić, rzadko spotyka się tak utalentowanego policjanta — dodał dumnie.

Tosia westchnęła ciężko, wznosząc oczy ku niebu.

— Błagam cię, nie psuj mi dzisiaj humoru. Miałam zły dzień w robocie — rzuciła.

— Czemu zły? — podjął zaintrygowany.

Parsknęła śmiechem. Odpowiedź, która nasunęła jej się na myśl, na pewno przyjemnie połechtałaby jego ego. Pytanie, czy Tosia chciała to ego jeszcze bardziej podbudować...

— Bo nie było ciebie.

— Ooo... — mruknął z rozczuleniem. — To było miłe.

Szturchnęła go nieco mocniej. Posłał jej zaskoczone spojrzenie, kiedy szczerzyła się do niego w szerokim uśmiechu niewiniątka.

— Co to miało być? — Brązowe tęczówki wciąż nieustannie wierciły w niej dziurę.

— Za słodko się zrobiło — skwitowała kpiąco, na co prychnął z urazą.

— Wszystko jasne. — Wydął delikatnie dolną wargę.

Nie wytrzymała i roześmiała się perliście, przy okazji sięgając dłonią jego włosów, by móc chaotycznym ruchem przeczesać brązowe loki.

— Wychodzi z ciebie księżniczka...

— Tak sobie mów — odparował. — A tak na serio, to co poszło nie tak w robocie? — zapytał już z realną troską w głosie.

Ziewnęła przeciągle, poprawiła swoją pozycję przy jego boku, nieco wygodniej oparła głowę o ramię służbowego partnera i finalnie przetarła jeszcze raz oczy.

— Klient mi się za mocno pienił na przesłuchaniu. Przyszło na niego zawiadomienie od sąsiadki, więc trzeba było słuchać. Wszystko szło dobrze do momentu, aż nie zaczął rzucać różnymi propozycjami. Jak mu powiedziałam, że niestety nie jestem zainteresowana spotkaniem po służbie, to już w ogóle się, lekko mówiąc, wkurwił — wyjaśniła niechętnie. — Padło parę dość... nieprzyjemnych słów. Ostatecznie wyprowadzałam go z Maćkiem zakutego w dyby*, bo próbował rękoczynów — dokończyła z ciężkim westchnieniem.

— Co za chuj. — Sebastian omal nie zgrzytnął zębami. — Mimo wszystko jestem z ciebie naprawdę dumny. Poradziłaś sobie z nim książkowo, żółtodziób jednak przestaje być żółtodziobem. — Uśmiechnął się w jej stronę cwanie, na co przewróciła oczami.

— Żółtodziób jednak dalej jest żółtodziobem, bo jakieś dwadzieścia minut po tym przesłuchaniu zgubiłam kwity i zarobiłam burę od naczelnika — skwitowała rozbawiona.

Roześmiał się pod nosem. Dobrze pamiętał pierwsze dwa lata jej służby na jednostce i te nieustannie ginące dokumenty. Liczba wizyt u naczelnika w tamtym okresie była prawie trzykrotnie wyższa niż zazwyczaj, a Tosia po każdej takiej rozmowie z przełożonym wracała do pokoju podłamana tylko po to, by następnego dnia popełnić dokładnie ten sam błąd. Wraz z upływem czasu zaczęła pilnować się bardziej i wszystko oddawać w terminie, ale najwyraźniej nie dała rady jeszcze do końca wykorzenić swojego roztrzepania, przez co wciąż zdarzało jej się zapomnieć, gdzie zostawiła ważne dokumenty.

— Spodziewałbym się tego po tobie. — Wzruszył ramionami, a kiedy spojrzała na niego z wyrzutem, musiał się naprawdę pilnować, by nie rozciągnąć ust w kolejnym uśmieszku. — Znalazłaś ostatecznie te papiery?

— Znalazłam — burknęła. — Na dobry koniec służby pojechałam jeszcze do śmiertelnego na wojewódzkiej. Dziewczyna nie dostosowała prędkości do warunków, próbowała ominąć dziurę w drodze, straciła panowanie i dachowała prosto do rowu. Zakleszczyło ją w samochodzie. Wyciągnęliśmy ze strażakami tylko ciało, bo tak ją pozgniatało, że nie dało się jej uratować. Miała dziewiętnaście lat... — dodała po dłuższej chwili. — Nieciekawa była ta służba dzisiaj — podsumowała z ciężkim westchnieniem.

— Nie zazdroszczę — odparł cicho. — Mam nadzieję, że jutrzejsza już będzie spokojniejsza. A dzisiaj daj sobie po prostu chwilę na odstresowanie.

Uśmiechnęła się delikatnie.

— Kończymy oglądać to, co zaczęliśmy przedwczoraj? — Zadarła głowę do góry, by móc złapać jego spojrzenie.

Przechylił się nieco do przodu, sięgając leżącego na stoliku kawowym pilota od telewizora. Dopiero, kiedy wrócił do poprzedniej pozycji, zerknął w bursztynowe tęczówki.

— Kończymy — potwierdził bez najmniejszego zawahania, po czym zabrał się do przeszukiwania platformy streamingowej w poszukiwaniu filmu, którego nie zdołali dokończyć ostatnio. — A, tak w ogóle, to przygotuj sobie całą sobotę, bo chcę cię zabrać w jedno miejsce. I powiedz od razu Izie, że pewnie bardzo późno wrócisz do domu — dodał, odnajdując właściwą pozycję na liście.

Węcińska posłała mu zaskoczone spojrzenie spod delikatnie ściągniętych brwi.

— Gdzie mnie zabierasz?

Uśmiechnął się beztrosko, skontrolował, czy była szczelnie owinięta kocem, po czym bez słowa spojrzał na telewizor i kliknął odpowiedni przycisk. Ekran ściemniał, a chwilę później ukazało się na nim logo platformy, na której umieszczono film.

— Dowiesz się, jak tam dojedziemy — mruknął wreszcie. — A teraz oglądaj, bo sam jestem ciekawy, co tam się dalej stało — dodał, tym samym całkowicie zamykając jej usta.

Westchnęła z rezygnacją. Dobrze wiedziała, że nie powie jej już ani słowa na temat, który najbardziej interesował Tosię. Skupiła więc pełnię uwagi na telewizorze, ale długo nie dała rady jej tam utrzymać. Po chwili już spała, wykończona wydarzeniami minionego dnia.

***

Zespół ratownictwa medycznego bardzo szybko dostał się na miejsce, do którego został zadysponowany. Pod klatką jednego z lubaczowskich bloków zobaczyli całe mnóstwo krwi, nieprzytomnego młodego mężczyznę leżącego na chodniku oraz zgromadzony wokół niego mały tłumek ludzi.

Nie zwlekali z podjęciem czynności. Łucja sprawnie zaparkowała, zgasiła silnik, po czym wybiegła za zespołowym kolegą z karetki, przewieszając sobie jeszcze przez ramię ciężki ratowniczy plecak. Przecisnęli się między gapiami, dzięki czemu już po kilkunastu sekundach pochylali się nad leżącym na ziemi mężczyzną. Właśnie zasłaniał oczy dłonią, krzywiąc twarz w grymasie bólu. Już z tej pozycji dało się dostrzec, że był naprawdę mocno pobity i wymagał natychmiastowej pomocy lekarskiej.

Łucja zaczęła zbierać krótki wywiad tak od zgłaszającej całe zdarzenie kobiety, jak od leżącego na chodniku człowieka. Jej kolega w tym czasie pobiegł do karetki po nosza. Ratowniczce niewiele udało się ustalić, ale wtedy ustalenia schodziły na dalszy plan. Musiała przetransportować rannego jak najszybciej na szpitalny oddział ratunkowy.

Umieścili mężczyznę na noszach i z zachowaniem wszelkich środków ostrożności przenieśli do karetki. Kiedy ona odpalała silnik mercedesa, jej zespołowy partner zajmował się pacjentem na tyle pojazdu. Do szpitala dojechali w mgnieniu oka, sprawnie przekazali poszkodowanego w ręce lekarza dyżurującego i udali się z powrotem do bazy. To tam mogli już bez pośpiechu wypełnić niezbędną dokumentację. Łucja dodatkowo, jako kierownik zespołu i kierowca karetki, uzupełniła wszystkie braki w lekach i opatrunkach, które powstały po tym wyjeździe, a potem mogła nareszcie przysiąść w fotelu, by oczekiwać na kolejne wezwania. Czas wolny postanowiła wykorzystać na czytanie książki, ale długo nie dała rady się nad nią skupić. Przerwał jej dzwonek telefonu. Bez namysłu odebrała.

— Kochanie, sprawdzałem właśnie skrzynkę pocztową i znalazłem coś dziwnego — zaczął jej mąż, nawet się nie witając.

Kobieta zmarszczyła brwi zaskoczona. Konrad miał bardzo dziwny, jakby nienależący do niego głos.

— Co? — bąknęła.

— Karteczkę, zwykły świstek papieru. Leżał razem z innymi listami. Na nim jest wydrukowana dzisiejsza data i jakiś chory wierszowany zwrot. Wszystko adresowane jakby do ciebie... — mruknął.

Serce ratowniczki zadudniło ostrzegawczo.

— Poczekaj... Wyślij mi zdjęcie. To bardzo dziwnie brzmi. Niczego w tym stylu się nie spodziewałam... — mruknęła powoli, wciąż nie do końca wierząc słowom męża.

— Mnie też to zdziwiło. Zaraz ci wyślę — odparł krótko. — Cześć.

— Hej... — szepnęła, nim zakończyła połączenie.

Nie odłożyła jednak telefonu na jego wcześniejsze miejsce. Zacisnęła urządzenie w drżącej dłoni, oczekując na wiadomość. Kiedy wreszcie nadeszła, Łucja mogła na zdjęciu zobaczyć to, o czym opowiadał jej mąż. Zdrętwiała, gdy tylko odczytała ciągi liter zapisane na kremowym papierze pochyłym drukiem.

10.09.2024

Do Łucji...

ciemno wszędzie

głucho wszędzie

co to będzie

co to będzie

Przybliżyła zdjęcie, próbując doszukać się czegoś, czego nie dostrzegła za pierwszym razem. Ten pisany z małej litery, pozbawiony znaków interpunkcyjnych urywek z dramatu Mickiewicza przyprawiał ją o zimne dreszcze na karku. Chwilę jeszcze wbijała zszokowany wzrok w tajemniczą wiadomość.

— Może to jakiś głupi żart... — wymamrotała sama do siebie.

Choć tłumaczenie wydawało jej się wyjątkowo liche, zgasiła telefon, wyciągnęła przed siebie nogi odziane w jaskrawopomarańczowe spodnie, na powrót wzięła do ręki książkę i dla zabicia czasu ponownie zagłębiła się w sam środek książkowych wydarzeń. Gęsta atmosfera panująca w całej powieści doskonale wpasowała się w jej obecne położenie, a sprawa o zabójstwo, którą zajmowali się policjanci jakiejś niewielkiej miejscowości na wschodzie Polski, pozwalała choć na chwilę oderwać myśli od rzeczywistości.

*dyby — żargonowo kajdanki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro