9. Kwestia refleksu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tosia przysiadła na łóżku w pokoju swojej młodszej siostry. Musiała przyznać, że odkąd Iza tam mieszkała, pokój gościnny zmienił się nie do poznania. Wnętrze nabrało ciepła i stało się o wiele bardziej przytulne. Młoda Węcińska uzupełniła je wszystkimi swoimi drobiazgami oraz urządziła całkowicie po swojemu, co nadało mu niepowtarzalnego domowego charakteru.

Teraz oczy Izy były skierowane tylko i wyłącznie na Tosię. Nastolatka usadowiła się wygodnie w obrotowym fotelu stojącym przy biurku, w ręku trzymając kubek z parującą kawą. Obrzuciła starszą siostrę pogardliwym spojrzeniem sugerującym jasno, że jej towarzystwo akurat w tym momencie było wysoce niepożądane.

— O co ci chodzi? — Uniosła ku górze brwi.

— Jesteś pewna, że umawiałyście się z Aśką na szesnastą? — Tosia odwzajemniła jej wcześniejszy gest.

Iza westchnęła z politowaniem, zerknęła na ekran telefonu, po czym skinęła potwierdzająco głową.

— Jest szesnasta dwie... — burknęła. — Nie sraj ogniem, Tośka.

— Spierdalaj — fuknęła jej towarzyszka oburzona. — Myślisz, że mnie nie stresuje ta rozmowa?

— Nie mówiłaś przypadkiem przed trzema godzinami do Seby, że takie rozmowy to przecież wasz chleb powszedni i absolutnie niczego się nie boisz?

To pytanie zamknęło usta Tosi na długą chwilę. Spuściła wzrok i sapnęła z irytacją, zdając sobie sprawę, że została właśnie pokonana własną bronią. Słysząc cichy śmiech siostry, podniosła na nią spojrzenie.

— O co ci chodzi? — rzuciła butnie, choć znajdowała się na przegranej pozycji.

— O ten tramwaj, co nie chodzi — odparowała Iza.

Starsza Węcińska przewróciła oczami niemal równocześnie z dźwiękiem dzwonka do drzwi. Poderwała się jak oparzona z miejsca, powtórzyła jeszcze siostrze plan, jaki ułożyła na akurat tę wizytę Asi Święcińskiej, a potem niczym torpeda uciekła z pokoju. Dziewczyna parsknęła rozbawiona, ale również podniosła się, by otworzyć przyjaciółce drzwi.

Po chwili wracały już we dwie do jej lokum. Asia niemal od wejścia żarliwie podjęła temat ich nauczycielki chemii, którą nieszczęśliwym trafem spotkała, kiedy szła z przystanku na Leśną dwanaście. Iza niemniej żywo zareagowała na jej historię i choć w założeniu miały razem przygotowywać się na sprawdzian ze znienawidzonego przedmiotu, przypadki złożyły się nieco inaczej.

W efekcie dwie godziny później zdążyły omówić praktycznie wszystkie bieżące sprawy i finalnie podjąć decyzję o rozpoczęciu nauki. Wtedy jednak Izie przypomniała się kolejna istotna kwestia, którą musiała zrealizować.

— Aśka, ja wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale moja siorka chciałaby z tobą pogadać. Nie zajmie to długo, dosłownie dziesięć minut — zaczęła, niepewnie patrząc w oczy przyjaciółki.

Kiedy szarawe tęczówki błysnęły przerażeniem, uśmiechnęła się niezręcznie.

— Mam się bać? — wydusiła Święcińska.

— No co ty. — Iza machnęła lekceważąco ręką. — To nic poważnego. Przyjdzie tu, szybko to załatwicie i po sprawie — dodała, po czym natychmiastowo wstała i, nie dając przyjaciółce nawet ułamka sekundy na reakcję, zawołała swoją starszą siostrę.

Po kilku minutach w pokoju zamiast Izy siedziała już Tosia, którą Asia dość dobrze znała. Mimo wszystko trzęsły jej się dłonie, kiedy tylko próbowała wymyślić, co też mogła chcieć od niej starsza Węcińska. Podniosła niepewny wzrok na delikatnie uśmiechniętą kobietę.

— Cześć — przywitała się policjantka.

— Hej — odparła niepewnie Asia. — Iza nie brzmiała przekonująco, kiedy mówiła, że nie mam się niczego bać... — dodała, co jej starsza towarzyszka skwitowała szczerym śmiechem.

— Spoko. To tylko kilka pytań, nic wiążącego — odparła lekko.

— To dotyczy tej dziewczyny z naszej klasy, która się powiesiła? — zapytała już nieco bardziej rozluźniona.

Węcińska pokiwała twierdząco głową.

— W większości tak — powiedziała, przysiadając na obrotowym krześle.

— Nie wiem, czy powinnam o tym mówić, ale ostatnio powiesiła się też moja i Izki koleżanka z przedszkola... — dodała niepewnie Asia.

Na ustach Tosi dostrzegła delikatny, praktycznie niezauważalny w tym świetle uśmiech.

— O tym też jesteśmy poinformowani, ale fajnie, że tak dużo wiesz — rzuciła na początek. — Dużo paskudnych rzeczy dzieje się ostatnio ludziom z waszego roku i jest to, lekko mówiąc, niepokojące. To, co ci teraz powiem, z wielu powodów powinno pozostać między nami i mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć w tej kwestii — urwała, by posłać w kierunku nastolatki siedzącej obok poważne spojrzenie.

Choć wiedziała, że i tak nie powie jej wszystkich najważniejszych informacji dotyczących śledztwa, wolała na początek wzbudzić nieco niepokoju i uświadomić Asię w powadze sytuacji. Czysto profilaktycznie, zgodnie z zasadą ograniczonego zaufania.

— Jasne, nie pisnę nawet słowa — odpowiedziała niemal natychmiast Święcińska.

— Świetnie. Zauważyłam już nie raz i nie dwa, jak bardzo spostrzegawcza jesteś. Nie rzucasz się w oczy, a przy tym naprawdę dobrze radzisz sobie z obserwacją czy wyłapywaniem informacji. Udowodniłaś to nawet przed chwilą. Tak sobie myślałam, że jeżeli wiedziałabyś coś więcej na temat tych samobójstw i chciała się tą wiedzą ze mną podzielić, to mogłybyśmy podjąć całkiem udaną współpracę. Pozostaje pytanie, czy przystałabyś na taki układ?

Asia przez moment milczała, nieco zaskoczona taką wypowiedzią ze strony Węcińskiej. Gdy ponownie spojrzała w oczy kobiety, na myśl przyszło jej pytanie.

— Czemu akurat ja? — mruknęła niepewnie.

— Jest wiele powodów, dla których akurat ty się nadajesz. Niektóre już wcześniej wymieniłam, jak to, że jesteś spostrzegawcza. Nie należysz też do impulsywnych osób i ogólnie rzecz biorąc można ci zaufać. Możesz się w znaczący sposób przyczynić do szybszego rozwikłania tej sprawy — wyjaśniła spokojnie policjantka. — Nie musisz przy tym robić wiele. Wystarczy, że nadstawisz uszu w odpowiednim miejscu i czasie, a potem przekażesz informacje do mnie. Obiecuję, że nikt się nie dowie o naszej małej współpracy, jeśli się na nią zdecydujesz. — Puściła jej oczko, na co Święcińska parsknęła cichym, acz szczerym śmiechem.

— Jeżeli mogę jakkolwiek pomóc w zapobiegnięciu kolejnym samobójstwom moich znajomych, to zdecydowanie na to idę — odparła z determinacją.

Tosia uśmiechnęła się w jej stronę ciepło.

— Nie mogę ci tego niestety zagwarantować, ale próba nie strzelba. Na pewno się przydasz — rzekła zdecydowanie. — Masz pełną dowolność w wybraniu sobie formy kontaktu ze mną. Jestem w twoich znajomych na wszystkich mediach społecznościowych, a jeżeli chcesz, to dam ci też mój numer — dodała.

Asia przez chwilę się namyślała. Ostatecznie wyjęła z kieszeni ciemnej bluzy telefon, odblokowała go i weszła w listę kontaktów.

— Wolałabym jednak mieć twój numer. Szybciej się w ten sposób skontaktujemy.

— Jasna sprawa.

Kilka minut później w telefonie nastolatki widniał już nowy kontakt. Asia z zadowoleniem wygasiła ekran urządzenia i spojrzała na twarz policjantki.

— Teraz tak — podjęła Tosia. — Tej rozmowy między nami nie było. Uznajmy, że ty o niczym nie wiesz, a ja wcale nic od ciebie nie chciałam, dobra? Chodzi przede wszystkim o twoje bezpieczeństwo.

Święcińska zdecydowanie pokiwała głową.

— Masz jak w banku. Buzia na kłódkę.

— Będą z ciebie ludzie — skwitowała rozbawiona Tosia. — Nie rzucaj się w oczy, słuchaj i gromadź informacje. A, no i już teraz wielkie dzięki za pomoc — dodała, kiedy wstała z fotela i skierowała krok w stronę drzwi. — Zawołam Izkę, miłej nauki — rzuciła na odchodne, a po chwili już jej nie było.

Asia westchnęła, wbijając spojrzenie w zamykającą się płytę drzwi. Dopiero teraz dotarło do niej, co przed chwilą miało miejsce. Wciąż jeszcze nie do końca wierzyła, że w czymkolwiek byłaby kiedykolwiek przydatna policji. Okazało się, że wcale nie musiała dokładać starań, by tak się stało. Wystarczył sam fakt jej istnienia. Zaskakujące, jak szybko śledczy potrafili rozgryźć człowieka...

***

Gdzieś pośrodku ciemnej jak smoła nocy, w miejscu, gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie chadzał po zmroku, rozległ się cichy chlupot rozchlapywanej pod butami wody. Dźwięk ten ustał po chwili, kiedy biegnąca osoba zatrzymała się zdyszana przed opartą nonszalancko o murek wysoką sylwetką trzymającą w dłoni żarzącego się czerwonawą łuną papierosa.

— Prawie... Prawie mnie mieli... — wyrzuciła z siebie przybyła, wsłuchując się uważnie w dźwięki otoczenia.

Z oddali dobiegało wycie policyjnych syren, które tak usilnie starała się przez ostatnie dziesięć minut zgubić. Udało się, choć nie było łatwo. Pozostało bijące w przerażającym tempie serce, rozdygotane kolana i ten cholernie ciężki oddech wymieszany z poczuciem ulgi. Tym razem się udało... Następnym mogło nie być już tak kolorowo.

— Boisz się lubaczowskich psów? — odparł lekceważąco jej towarzysz.

— Ty się nie boisz?

Jedyną odpowiedzią stał się kpiący śmiech odbity echem od ścian pobliskich budynków.

— Zamknij się — syknęła wściekle. — Mogą nas usłyszeć.

— Na pewno. Z dwóch kilometrów — rzucił kpiąco.

— Widziałam jeszcze jeden patrol popołudniu.

— Są poza miastem.

— Skąd wiesz? — Uniosła zaskoczona brwi.

— Idiotko... Wyjeżdżali na bombach godzinę temu. Kręciłem się przy komendzie i od tamtej pory nie wrócili. A ty, jak będziesz taka strachliwa, to szybko pożegnasz się z dochodem — mruknął, sprzedając jej delikatnego kuksańca w ramię. — Weź się, kurwa, w garść.

Stanowczym ruchem odsunęła sprzed oczu nieco przydługą, czarną jak smoła grzywkę. Odważnie uniosła głowę ku górze, dzięki czemu mógł teraz dostrzec w słabym świetle latarni wyraźne kreski zdobiące jej oczy. Była ładna, nie mógł zaprzeczyć. Może właśnie dlatego wciąż jeszcze się z nią zadawał.

Chwycił dwoma palcami jej podbródek, by delikatnie rozchylić krwistoczerwone usta dziewczyny.

— Pamiętasz o naszej umowie, no nie? — wymamrotał z papierosem między zębami.

Potwierdziła nieśmiałym ruchem głowy.

Uśmiechnął się z satysfakcją.

— Bardzo dobrze. Chodź, mam na ciebie dzisiaj ochotę.

***

Justyna ziewnęła przeciągle i nieco mocniej naciągnęła na dłonie rękawy kurtki. Praca wywiadowcza nigdy nie należała do jej ulubionych czynności. Brakowało przede wszystkim wygody i komfortu oferowanego przez pokój na komendzie. Mimo wszystko, kiedy już od wielkiego święta dysponowano ją do tego typu działań, musiała je jakoś tolerować. Właśnie dlatego siedziała teraz w ciemnym wnętrzu nieoznakowanego radiowozu, trzęsła się z zimna i uparcie wpatrywała w drzwi domu oddalonego kilkaset metrów od niej. Panowały wręcz egipskie ciemności, które, choć doskonale kamuflowały samochód, utrudniały jednocześnie dostrzeżenie czegokolwiek.

Policjantka wstrzymała gwałtownie oddech, kiedy jej oczy wyłapały delikatne drganie klamki. Nie była jeszcze pewna, czy aby na pewno dobrze widzi, ale przezornie pozostała czujna. Siedzący obok Sebastian też utkwił wzrok w tym samym punkcie, w który patrzyła ona, co dawało podstawy, by sądzić, że faktycznie coś się działo.

Kiedy drzwi domu uchyliły się delikatnie, a z wnętrza wyjrzała łysa głowa około czterdziestoletniego mężczyzny, oboje wiedzieli już, co zrobią dalej. Poczekali, aż poszukiwany zamknie za sobą płytę i wróci do środka ciemnego domostwa, po czym spojrzeli na siebie.

— Było info, że może być uzbrojony? — mruknęła półgłosem Justyna.

— Nie — zaprzeczył jej kompan niemal natychmiast. — Mimo wszystko wchodzimy z odbezpieczoną bronią. I błagam cię, tym razem pracuj lepiej na świetle... — dodał jeszcze litościwie.

— Dobrze pracuję na świetle — odparła z pogardą.

Posłał jej kpiarskie spojrzenie, po czym ostrożnie otworzył drzwi od strony kierowcy. Poszła w jego ślady, dzięki czemu po kilkunastu sekundach zostawili za sobą czarną skodę i powolnym krokiem zaczęli zmierzać w kierunku domu. Nie było to bynajmniej łatwe zadanie. Klejące się do butów błoto utrudniało ciche skradanie, a lodowaty wiatr swoim zawodzeniem sprawiał, że przestawali tak dobrze słyszeć otoczenie. Kiedy już myśleli, że uda im się podejść pod drzwi niezauważonymi, z budy po prawej stronie wystrzelił z wściekłym ujadaniem pies. Gdyby nie łańcuch, na którym był uwiązany, pewnie już wisiałby na nodze któregoś z nich.

Justyna o kilka sekund za późno zdała sobie sprawę, że zwierzę ich zdemaskowało i nie pozostało wiele czasu. Kiedy drzwi gwałtownie otworzyły się przed ich oczami, zdołała jedynie wyciągnąć z kabury broń i mechanicznie wycelować ją w stojącego mężczyznę. Sebastian otrzymał w ten sposób główną inicjatywę w przeprowadzeniu zatrzymania, za co bez wahania się zabrał.

— Policja! Na ziemię, łapy za głowę i szeroko nogi!

On, w przeciwieństwie do Justyny, nieco wcześniej dobył broni, dzięki czemu światło z latarki pod lufą walthera oślepiło przestępcę, dając kryminalnemu bezcenne sekundy przewagi. Już miał rzucać na ziemię mężczyznę, kiedy ten sam dobrowolnie położył się na panelach z rękami na karku. Aspirant uśmiechnął się delikatnie, ale nie stracił czujności.

— Ubezpieczaj, będę go kuł — mruknął jedynie do koleżanki, a potem schował broń do kabury, w zamian za nią dobywając kajdanek.

Był teraz całkowicie bezbronny i jeżeli ktoś chciałby go właśnie w tym momencie zaatakować, miałby wolną rękę do działania. Właśnie dlatego Justyna wciąż uważnie obserwowała otoczenie, analizując potencjalne zagrożenia.

Po sprawnym zakuciu zbiega w kajdanki, mogli już spokojnie poczekać na policjantów prewencji, którzy pojawili się na miejscu niedługo później. Odebrali od nich zatrzymanego i kilka minut później kryminalni zostali w środku sami. Sebastian spojrzał na Justynę spod delikatnie uniesionych brwi i uśmiechnął się nieznacznie.

— Coś mówiłaś o dobrej pracy na świetle?

Przewróciła poirytowana oczami z ciężkim westchnieniem.

— Odczep się. Nie sądziłam, że ten pies tam będzie i nas zdradzi.

— Ja też nie, a jednak zdążyłem szybciej od ciebie wyjąć klamkę — odparł.

— Kwestia refleksu — skwitowała nieco zmieszana.

Faktycznie jej czas reakcji pozostawiał wiele do życzenia, poniekąd rozumiała też punkt widzenia Sebastiana. Miała go ubezpieczać i pomóc w zatrzymaniu, tymczasem przez kilka sekund, które ona poświęciła na wyjęcie broni z kabury, ciężar całej akcji pozostał tylko na jego barkach. Te kilka pozornie mało znaczących sekund często ważyło na powodzeniu zatrzymania, a czasami nawet na życiu policjantów.

— Co by było, gdyby on też wyciągnął gnata i zaczął strzelać? — Z zamyślenia wyrwał ją głos kolegi.

— Sorry, Seba. Zjebałam, powinnam być lepiej przygotowana — odparła ze skruchą, niepewnie podnosząc głowę, by spojrzeć w brązowe oczy.

Posłał jej delikatny uśmiech.

— Na przyszłość o tym pamiętaj, bo chodzi nie tylko o bezpieczeństwo twoje, ale też innych — wyjaśnił spokojnie.

— Wiem — westchnęła. — Niby tyle lat już razem służymy, ale dalej da się czegoś od ciebie nauczyć — dodała nieco pewniej.

Roześmiał się, kiedy świecił światło, by jakoś rozproszyć ciemności panujące w domu.

— Ja od ciebie też czasem coś nowego podpatrzę. Sprytniej ode mnie radzisz sobie z kwitami.

— Widzisz jaki z nas dobrany duet? — zagadnęła rozbawiona.

— Ta, chyba ekipa totalnych pojebów — skwitował, wchodząc w głąb domostwa. — Chodź, zanim przyjedzie prorok z technikiem, to sobie wstępnie obejrzymy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro