19. „Gra życia"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W mediach „Cradles" — Sub Urban. Chyba nie ma lepszej piosenki opisującej zabójcę w tej części.

Listopadowe popołudnie było chłodne i bardzo nieprzyjemne. Wiatr hulał w koronach okolicznych drzew, a jego wycie, gdy uderzał o szyby nieszczelnych okien, dostawało się do środka pokoju, w którym panowała niezmącona niczym cisza. To zawodzenie nieco utrudniało pracę Maksowi, ale nie przyznawał tego głośno — i tak nikt nie dałby rady nic poradzić na ten problem. Zamiast więc marnować energię na niepotrzebne słowa, postanowił mocniej skupić się na przeglądaniu niezwykle nudnych mediów społecznościowych Karoliny Wilczyńskiej. Miał w planie dotrzeć do pierwszych zdjęć, jakie kobieta zamieściła na popularnej platformie społecznościowej, jednej z dwóch, na których posiadała konta, i zacząć dokładniejsze sprawdzanie jej profilu od końca. Do tej czynności chciał zaangażować także Sebastiana, którego najbardziej interesowała postać Wilczyńskiej. Póki co zdjęcia jak na złość nie chciały się skończyć, a ich liczba powoli zaczęła przerażać policjanta. Przewijał cierpliwie w dół jeszcze kilka minut i gdy wreszcie przed jego oczami znalazło się pierwsze zamieszczone zdjęcie opatrzone datą siedemnastego czerwca dwa tysiące dwudziestego drugiego roku, odetchnął ciężko, odchylając się na oparcie krzesła.

— W końcu to mam — mruknął w stronę Brodzkiego. — Chodź, księżniczko, będziemy ogarniać temat.

Sebastian bez wahania przysunął się nieco bliżej jego komputera, oparł brodę na dłoni i omiótł uważnym wzrokiem to, co widniało na ekranie.

— To sprzed czterech lat — stwierdził wreszcie z konsternacją. — Po co aż tak daleko?

Maks sapnął ciężko, przymykając oczy i pocierając się po czole w geście załamania.

— Jełopie... Skoro chcemy się dowiedzieć czegoś więcej na jej temat, to wypadałoby sprawdzić też przeszłość, a nie skupiać się tylko na chwili obecnej. To, co robiła kiedyś, może wpływać na to, kim jest teraz — wyjaśnił z dużą dozą politowania. — Ty serio powinieneś się porządnie wyspać, Seba, bo kiepsko u ciebie ostatnio z logicznym myśleniem — dodał jeszcze.

— Sorry, to faktycznie było oczywiste — bąknął pod nosem jego kompan.

— Luz — mruknął Maks, chwytając myszkę, by rozwinąć opis zamieszczony pod zdjęciem, na którym widniała sylwetka Karoliny trzymającej w dłoni elektrycznego papierosa. W tle zachodziło słońce, obok niej, obejmując dziewczynę ramieniem, siedział wysoki, ciemnowłosy chłopak. — Cztery lata temu miała jakieś dwadzieścia lat, o ile się nie mylę.

— Tak, ma urodziny gdzieś na początku marca, więc w chwili robienia tego zdjęcia miała już dwadzieścia — potaknął Sebastian. — Kończyła pierwszy rok farmacji na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.

— Ambitnie... — skwitował Zieliński, klikając na dymek z nazwą użytkownika, który został oznaczony na zdjęciu. Jego konto było prywatne, ale po twarzy widniejącej na zdjęciu profilowym mogli wywnioskować, że był to ten sam człowiek, który obejmował Karolinę na zdjęciu. — Jeżeli on się okaże jakiś ważny, to spróbuję się dostać i na jego konto. Póki co się wstrzymam, może był tylko losowym kolegą — wyjaśnił, wracając w międzyczasie na profil Karoliny.

Przewinął wyżej, przez kolejne kilkadziesiąt zdjęć, które nie miały dla nich kompletnie żadnego znaczenia, bo albo przedstawiały różne imprezy, albo samą Wilczyńską bez żadnego towarzystwa. Większość nie miała też opisów.

— Strasznie tego dużo — bąknął pod nosem Brodzki.

— Bo ona bardzo często wrzucała. Teraz trochę się uspokoiła. Z tego, co widziałem, nie aktualizowała nic od trzech miesięcy — odpowiedział na to operacyjny.

— Od czasu znalezienia pierwszego trupa... — rzucił cicho Sebastian. — Laska zaczyna coraz bardziej śmierdzieć.

— I będzie chyba jeszcze bardziej — mruknął Zieliński. — Patrz tu. — Zatrzymał przewijanie na kolejnym zdjęciu i zatoczył kursorem wokół ludzi, którzy się na nim znajdowali. — To sprzed trzech lat. W opisie oznaczyła kogoś takiego jak Adam Plakut. — Dla potwierdzenia kliknął w nazwę profilu i ich oczom ukazało się konto mężczyzny z jego imieniem oraz nazwiskiem w biogramie. Maks dał Sebastianowi chwilę na rzucenie okiem, po czym cofnął operację, powracając do zdjęcia. — Tak z opisu, jak z ich pozy na zdjęciu wynika, że byli razem. Zaraz przewiniemy jeszcze parę do góry i zobaczymy, czy mam rację. Jeżeli mam i faktycznie coś między nimi było, to robi się ciekawie, bo jedną z ofiar zabójcy jest żona tego samego typa, Julia Plakut.

— Nie wiemy, od kiedy byli małżeństwem, więc faktycznie to wszystko może się pokrywać — podjął wyraźnie zainteresowany tematem Brodzki. — Na pewno przesłuchiwaliśmy jej męża. Jeśli to nie jest zbieżność nazwisk, on będzie w aktach — dodał trzeźwo, odwracając głowę w stronę siedzących nieco dalej Pauliny i Gabrysi. — Ej, Ruda albo Gabi, zajrzałaby któraś w protokoły przesłuchań i poszukała Adama Plakuta?

Paulina pierwsza podniosła na aspiranta spojrzenie, niemal natychmiast kiwnęła potwierdzająco głową i zabrała się za przekopywanie teczki akt. Sebastian uśmiechnął się zadowolony, wracając wzrokiem do zdjęcia na ekranie.

— Trzy lata to wcale nie tak dawno temu. Musiało się ostro między nimi podziać, że się rozeszli, a on bardzo szybko znalazł następną i zaraz się ożenił — powiedział z namysłem.

— Noo... Zastanawiająca sprawa, ale liczę po cichu na to, że uda ci się z niej coś na ten temat wyciągnąć. Nie znam jej, ale z twoich opowiadań wynika, że łatwo łyknęła przynętę, więc przy odpowiednim podejściu nie powinno być problemu z wyciągnięciem od niej takich informacji — odparł Maks.

— Pytanie tylko, czy mam odpowiednie podejście...

— No właśnie, Seba. Na to już sam sobie odpowiedz.

Zapadła cisza, którą przerywało jedynie kartkowanie Pauliny. Orłowskiej trochę zajęło odnalezienie odpowiedniego protokołu, ale kiedy wreszcie udało jej się go odkopać, niemal natychmiast zabrała się do udzielenia odpowiedzi kolegom.

— Mamy kogoś takiego. Adam Plakut był słuchany przeze mnie w charakterze świadka. Chcecie protokół?

— Na razie nie, ale odłóż go gdzieś w widoczne miejsce. Dzięki, Paulina — mruknął Sebastian, który podobnie do Maksa całą swoją uwagę skupił na monitorze komputera. — Chyba mamy nowy trop — wymamrotał przyciszonym głosem do kompana.

— Chyba mamy — odparł podobnym tonem Zieliński. — Wiedziałem, że jestem zajebisty...

Gabi roześmiała się pod nosem, gdy usłyszała wymianę zdań dwóch policjantów. Gdy obaj tak bardzo skupiali się nad tą samą czynnością, świat przestawał dla nich istnieć. Konwersacje tej dwójki w takich sytuacjach bywały przekomiczne, ale chyba właśnie to w nich obu lubiła. Nie dało się nudzić, gdy Maks współpracował z Sebastianem.

— Sprężajcie się z tym, chłopaki, bo za dwie godziny kończymy — mruknęła.

Nie liczyła na odpowiedź, obaj byli za bardzo skupieni na swojej pracy. Ku jej zdziwieniu Sebastian jednak podniósł wzrok i posłał jej pewny uśmiech.

— Jasna sprawa, Gabi. Ogarniemy się z tym na spokojnie — odparł, wracając spojrzeniem do ekranu, gdy Maks zdecydowanie szturchnął go w bok. — Za co to było, idioto? — warknął przez zęby.

— Za nic. Skończ gadać i patrz, co ci pokazuję — odparował twardo Zieliński.

Z twarzy Kraszewskiej nie mógł zejść uśmiech. Dobrze było znowu pracować razem z nimi. Nie znała żadnego innego zespołu, w którym czułaby się tak dobrze.

***

— Jestem! — krzyknął już od progu, gdy domykał za sobą drzwi.

Z kuchni wychyliła się głowa Tosi. Węcińska omiotła go szybkim spojrzeniem i uśmiechnęła się delikatnie.

— To dobrze, chodź — powiedziała, na powrót znikając w pomieszczeniu.

Na twarzy Sebastiana również zawitał lekki uśmiech. Wyjął z kieszeni blachę oraz telefon i skierował kroki najpierw do salonu, gdzie niedbale rzucił na stół pierwszy przedmiot. Następnie przeszedł do kuchni. Tosia siedziała przy wyspie i przeglądała telefon, jednak włączony piekarnik wskazywał na fakt, że przysiadła tam jedynie na chwilę przerwy, podczas której coś miało się upiec. Śledziła wzrokiem jego poczynania, odkąd tylko przeszedł dwa kroki z salonu i znalazł się w środku. Teraz podniosła spojrzenie na oczy Brodzkiego, by móc nawiązać z nim kontakt wzrokowy.

— Szybko dzisiaj jesteś — stwierdziła, gdy przysiadł obok niej, uprzednio jeszcze pochylając się i składając pocałunek na jej policzku.

— Nie było dużo roboty, więc się zwinąłem o czasie. — Wzruszył ramionami. — Czasem zapominam, jak to jest pracować osiem godzin zamiast trzynastu — dodał żartobliwie, na co roześmiała się cicho.

— W firmie nadgodziny to już chyba zawsze będzie taki gigantyczny problem — stwierdziła.

— Mhm — mruknął, pełnię uwagi skupiając jednak na wstukiwaniu jakiejś wiadomości tekstowej.

Tosia zmarszczyła brwi, ale zaraz na jej twarzy zawitał zaczepny uśmiech. Sebastian nie mógł tego widzieć, bo wciąż był niezwykle zaabsorbowany swoim telefonem, co zdecydowanie działało jej na rękę. Gwałtownie i bardzo szybko wplotła swoje palce w jego włosy, po czym potargała je tak chaotycznym gestem, że kompletnie przysłoniły Sebastianowi widok na to, co miał przed sobą. Taki stan rzeczy spowodował szereg reakcji, których Węcińska oczekiwała. Mężczyzna najpierw odgarnął kręcone włosy z czoła, a potem spojrzał na nią pobłażliwie. Parsknęła śmiechem, odbijając kontakt wzrokowy.

— Co to miało na celu? — zapytał i również uśmiechnął się delikatnie, niemal niezauważalnie.

— Zwrócenie twojej uwagi — odparła bez wahania. — Z kim tak zawzięcie piszesz? — zagadnęła z pozoru tylko poważnie.

Westchnął ciężko, doskonale odczytując jej intencję.

— A, z taką koleżanką. Poznałem niedawno, fajna jest — droczył się.

— Tak? Może ma na imię... Ewa? — mruknęła przekornie.

— Tak sądzisz, pani komisarz?

— Tak nakazuje mi sądzić zdrowy rozsądek, którego ty momentami nie posiadasz — rzuciła zaczepnie, na co prychnął pod nosem.

— Ty tracisz go już w momencie, w którym widzisz moje piękne oblicze — odparował dumnie, na co gruchnęła śmiechem.

Dobrą chwilę nie mogła się uspokoić, bo za każdym razem, kiedy już udało jej się w miarę doprowadzić do porządku, ponownie spoglądała mu w oczy, a to przypominało jej wypowiedź Sebastiana sprzed kilku chwil. Śmiała się więc dobre kilka minut, podczas których on przyglądał się jej z politowaniem wymalowanym na twarzy.

— To wcale nie było aż takie śmieszne — mruknął obojętnie, gdy wreszcie nieco unormowała oddech. Nie mógł jednak ukryć rozbawienia, czającego się w oczach. Kiedy się śmiała, jego serce automatycznie wykonywało kilkanaście radosnych podskoków.

— Sama wzmianka o pięknym obliczu mnie zniszczyła, wybacz, Seba — wydusiła.

— Nie uważasz, że jest piękne? — rzucił z teatralnym wyrzutem.

— To nie tak jak myślisz — z odpowiednim patosem pociągnęła jego grę dalej.

Już miał wymyślać jakąś odpowiedź, która pozwoliłaby im zgrywać się dalej, ale dzwonek do drzwi skutecznie mu w tym przeszkodził. Tosia uniosła brwi, ewidentnie zaskoczona. Gdy złapał jej spojrzenie, uśmiechnął się delikatnie.

— Leć otworzyć, to ta koleżanka, z którą chwilę temu pisałem — powiedział jedynie.

Konsternacja na twarzy Tosi była bezcenna i skłoniła go do rozbawionego parsknięcia. Gdy kobieta bez słowa zniknęła w korytarzu, nieśpiesznie podniósł się z krzesła, podszedł w jej ślady, ale zatrzymał się tuż za kuchnią, oparł o ścianę, założył ręce i z ciepłem rozlewającym po sercu przyglądał się spotkaniu dawnych przyjaciół. Pierwsza do domu weszła Gabi, zaraz za nią Maks, który zamknął za sobą drzwi. Kraszewska rzuciła się Tosi na szyję i zamknęła ją w uścisku, na który tamta natychmiast odpowiedziała. Przez chwilę stały w tej jednej pozycji, nie ruszając się nawet o milimetr. Potem Gabi odsunęła się od Węcińskiej, by zdjąć buty, a na jej miejsce wszedł Maks. Po nieco krótszym niż to z Gabrysią przywitaniu, Tośka odwróciła się w stronę Brodzkiego i zmierzyła go spojrzeniem od góry do dołu. Posłał jej szeroki uśmiech, na co pokręciła z dezaprobatą głową.

— Wiedziałeś i mi nie powiedziałeś. Wstydziłbyś się — rzuciła, jednak nie mogła ukryć radości, która aż z niej biła.

— Zepsułbym niespodziankę, gdybym powiedział — mruknął beztrosko.

— Dokładnie tak — przytaknął Maks. — Chociaż dzisiaj w robocie był taki rozkojarzony, że baliśmy się z Gabi, że faktycznie może wszystko wysypać — dodał złośliwie, przystając obok Brodzkiego, który zmierzył go pełnym wzgardy spojrzeniem. — Pewnie myślał o niebieskich migdałach... Czyli o tobie! — Puścił jej oczko, na co Tosia machnęła dłonią.

— No patrz, przejrzałeś mnie — rzucił niby od niechcenia Sebastian.

Węcińska w tamtym momencie nie mogła powstrzymać uśmiechu, który cisnął jej się na usta. Nie mogła też zaprzeczyć, że Sebastian swoimi słowami rozlał całe hektolitry ciepła po jej sercu. Czuła je nawet na policzkach.

— Uroczy jesteście — skwitowała Gabi, przerzucając między nimi błyszczącym wzrokiem.

— Raczej jedno z nas. Stoi obok ciebie. — Brodzki podłapał spojrzenie Tosi, więc puścił jej oczko, a na jego ustach zatańczył zadziorny uśmiech.

— Sebastian... — syknęła wściekła, niemal mordując go spojrzeniem, gdy poczuła, że policzki mimowolnie jej się rumienią.

— Pierwszy raz chyba słyszę, że komuś tak mocno przysłodziłeś w towarzystwie — skwitował rozbawiony sytuacją Maks. — Próbujesz tak zdobyć jej serce?

— Już je mam — odparł zuchwale kryminalny. Widząc karcący wzrok Tosi, parsknął śmiechem. — Damy wam chwilę na pogadanie, żółtodziobie, i wrócimy z Maksem za dwie, trzy godziny — poinformował jeszcze, podchodząc do niej i delikatnie obejmując kobietę w pasie.

Zadarła głowę do góry tak, że teraz patrzyła mu niemal prosto w oczy. Posłał jej ciepły uśmiech, skradł Tosi słodki pocałunek, potem odsunął się, spojrzał przez ramię na Zielińskiego, kiwnął głową, a chwilę później już ich nie było. Zostały z Gabi same.

— No, no, Tośka... Czas nadrobić te trzy lata. Strasznie się cieszę, że cię znowu widzę — powiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha Kraszewska.

— Ja też, nawet nie wiesz jak. Chodź do kuchni, nie będziemy tu stać, lepiej usiąść, a ja muszę jeszcze przypilnować żarcia, bo mi się akurat piecze — odparła na to Węcińska.

A potem? Potem nie mogły przestać rozmawiać.

***

Karolina usadowiła się wygodnie na kanapie obok przyjaciółki, zgarnęła do ręki kieliszek z dobrym winem i przykryła się kocem. Nim zdążyła ponownie nacisnąć klawisz spacji, który wznawiał odtwarzanie zatrzymanego filmu na laptopie, poczuła dłoń owijającą się jej delikatnie na nadgarstku.

— Czekaj chwilę — mruknęła Kinga.

Dziewczyna posłała jej pytające spojrzenie.

— Przypomniałam sobie jedną rzecz. Mówiłam ci, że jak przyjdę, to zapytam o sprawę z trupami i opowiesz mi całą historię. Sama to zaproponowałaś, ale ja zapomniałam, a ty zgrabnie unikasz tematu, Karola — wyjaśniła. — Powiedz, o co chodzi. Czasem lepiej się komuś wygadać, niż dusić to w sobie.

Wilczyńska westchnęła ciężko, ale cofnęła dłoń i ostatecznie postanowiła podzielić się wszystkim tym, co ją od dłuższego czasu gniotło, z przyjaciółką. Od tego się ich przecież miało, prawda?

Prawda...?

— Znajduję te ciała za często. Nie wiem, co jest nie tak, ale zawsze jestem nie tam, gdzie one też są... No i zawsze potem na miejscu spotykam tego samego policjanta, który mnie rozpytuje, potem przesłuchuje, a ostatnio był w aptece i też ze mną rozmawiał. Nazywa się Sebastian Brodzki. Aspirant Sebastian Brodzki — zaczęła, usilnie starając się nie pokazać po sobie, że traktowała go inaczej. Lepiej.

— Nie wydaje ci się to podejrzane? — Kinga otaksowała ją wzrokiem.

— Jak mam być szczera, to wydaje mi się, że on może po prostu chcieć się tak często spotykać i dlatego to aranżuje w ten sposób... — rzuciła cicho, niemal niesłyszalnie Karolina.

Jej towarzyszka roześmiała się, obejmując dziewczynę ramieniem i przytulając policzek do jej ramienia. Popchnęła je lekko w lewo, zaraz potem odbiła w drugą stronę.

— Ktoś tu się zabujał w gliniarzu... — przeciągnęła z szerokim uśmiechem na ustach.

— Nie wiem, czy to można od razu tak nazywać — odparła niepewnie Wilczyńska. — Wydaje mi się, że to bardzie zauroczenie, przynajmniej na razie.

— A jaki jest z charakteru?

— Na początku sprawia wrażenie strasznego dupka, ale jak ostatnio przyszedł do apteki, to rozmawiałam z nim jak z przyjacielem. Ma w oczach coś takiego, że... — urwała, zastanawiając się na odpowiednim doborem słów. — Nawet nie wiem, jak to określić — dokończyła wreszcie.

Kinga poprawiła się nieco na swoim miejscu, pociągnęła kilka łyków wina z kieliszka, po czym spojrzała na przyjaciółkę z błyskiem w oku.

— Opowiadaj wszystko, od deski do deski. Czuję, że muszę znać całą tę historię — powiedziała podekscytowana.

***

Osoba była skonsternowana. Od dłuższego czasu towarzyszyło jej dziwne uczucie, którego nie mogła zidentyfikować, a już na pewno pojąć. Było dziwne, dotychczas niespotykane i jakieś... wyjątkowe. Na dobrą sprawę każde nowe uczucie było dla niej niespotykane oraz wyjątkowe, bo osoba zwyczajnie nie czuła. Nie miała uczuć, miała tylko emocje, niczym zwierzę. Targały nią wściekłość, złość, czasem strach lub euforia, ale nigdy nie czuła czegoś takiego jak tęsknota czy miłość. Jakakolwiek. Dla osoby to nie istniało. Było sferą, której nigdy nie osiągnęła. Wystarczyły jej emocje, jak zwierzęciu.

Nie uważała się jednak za zwierzę. Była jednostką, człowiekiem. Myślała, czuła ból, przewidywała, planowała, och, jak doskonale planowała! Nie mogła być zwierzęciem. Zwierzęta nie potrafiły snuć tak skomplikowanych planów, nie były zdolne do ich realizacji. Przede wszystkim zwierzęta zabijały w walce o byt, jednym z dwóch mechanizmów ewolucji określonych kiedyś przez Karola Darwina. Osoba nie była zwierzęciem. Ona zabijała, bo miała wyższy cel, bo oprócz gigantycznej satysfakcji niemierzalnej ludzkimi kategoriami, musiała wygrać pojedynek. Nie walkę o byt. Pojedynek.

Zbliżała się powoli do Świadka. Świadek obrał sobie mieszkanie w lesie na Rudzie Różanieckiej, dlatego tak często przebywała w tej mieścinie. Odwiedzała go bardzo regularnie, byli niemal nierozłącznymi partnerami i choć nie czuła do Świadka przywiązania, bo nie miała przecież uczuć, to wciąż traktowała go jako ważny element jej planu. Świadek pomagał jej w organizacji. Gdyby nie on, nie zaszłaby nigdy tak daleko.

Ostatnie kilka kroków i była na miejscu. Lodowaty wiatr uderzył w jej plecy, co popchnęło osobę do szybszego wejścia w labirynt ścian Świadka. Drżąc nieco z zimna, znalazła się w środku. Policzyła kroki, a po trzech spuściła nogę w dół. Gdy stopa spotkała się z metalowym prętem drabinki, dostawiła też drugą. Powoli i ostrożnie, by nie poślizgnąć się na oblodzonych szczeblach, zeszła na sam dół. Śmierdziało tu stęchlizną, gnijącym ciałem i śmiercią. Lubiła ten zapach.

Włączyła latarkę i spojrzała na to, co miała pod nogami. Świadek spisał się doskonale. Wszystko było na miejscu.

Kat przeskoczył nad jednym ciałem, ominął zgrabnie głowę drugiego i znalazł się przy ścianie, gdzie w małym pojemniczku zamknięte były jego największy skarb. Schylił się, wydobył z kieszeni starej kurtki pędzel, odwinął pojemniczek z kilku warstw ubrań, delikatnie, z niemal nabożną czcią odkręcił wieczko i przysunął naczynie do nosa. Kilka razy zaciągnął się tym hipnotyzującym, magnetycznym, niemal odurzającym zapachem, a potem zanurzył w szkarłatnej mieszaninie różnych krwi pędzel. Zaczął malować. Właściwie dokańczać dzieło, które jako kat zaczął trzy miesiące temu. Nosiło tytuł „Gry życia" i było tak niejednoznaczne. Tak rozkosznie niejednoznaczne...

Podoba mi się rozdział i pisałam go krócej niż tydzień, bo zmieściłam się w kilku godzinach. XD To wciąż nie jest to tempo, co kiedyś, ale jestem bardzo zadowolona, że powoli do niego wracam. Trochę się w tym rozdziale dzieje, mamy aż trzy (a może dwie, bo Karolina to zabójca? ;] ) perspektywy, z których każda coś wnosi do fabuły. Zaczynamy kręcić akcję.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro