2. Trup przy polu kukurydzy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzisiaj w mediach gra London Grammar i ich „Nightcall". Ta nutka ma wspaniały klimat i aż mam ciary przy słuchaniu jej, a jednocześnie bardzo fajnie wpisuje mi się w wizję całej książki, stąd też znalazła swoje miejsce właśnie tutaj. :) 


W oczekiwaniu na technika oraz prokuratora Sebastian zdążył jeszcze raz porozmawiać ze zgłaszającymi, poinformować je, że będą musiały pojechać z nim na komendę, zerknąć przez dłuższy moment na coraz słabiej płaczącego niemowlaka, podjąć całkiem udaną próbę rozpędzenia coraz liczniejszego tłumku dookoła nich, a finalnie ponownie przystanąć obok Karola, który swoją latarką rozświetlał całe miejsce zdarzenia, i jeszcze raz obejrzeć trupa.

Po pierwszym zamieszaniu związanym z odnalezieniem ciała w rowie zaczął wreszcie dostrzegać jakiekolwiek szczegóły. Sylwetka kobiety była drobna, ciało nie zaczęło się nawet jeszcze rozkładać czy śmierdzieć, co jednoznacznie dawało do zrozumienia, iż zbrodnia popełniona została całkiem niedawno, dosłownie na chwilę przed tym, jak Karolina Wilczyńska wraz z koleżanką przechodziły ciemną i mało uczęszczaną uliczką sąsiadującą bezpośrednio z polami uprawnymi.

Policjant zerknął na szumiącą tuż za rowem uprawę kukurydzy. Rośliny były wysokie na co najmniej dwa i pół metra, przez co rzucały złowrogie cienie, gdy tylko padł na nie strumień światła. Kołysały się teraz z cichym, przyjemnym dla ucha szelestem to w lewo, to znów w prawo pod wpływem letniego wiatru. Kiedy Brodzki tak patrzył na ten dziwny taniec roślin, odczuwał pokrętny rodzaj niepokoju, jakby to właśnie tam miało znajdować się coś, czego nie mógł znaleźć tu, a co zdecydowanie powinien zobaczyć.

— Ty, może tu trzeba psiarczyka zawołać, żeby w to pole wszedł? — zagadnął do skupionego na zwłokach Karola.

Jego kolega momentalnie oderwał wzrok od trupa, w zamian skupiając go na kryminalnym, który również mierzył go badawczym spojrzeniem.

— Wiesz, tam może być coś, co nam pomoże, a wydaje mi się, że chyba lepiej to sprawdzić teraz, niż potem mieć przypał w robocie, że czegoś nie dopilnowaliśmy — rzucił jeszcze.

Karol potaknął ruchem głowy i podobnie do Sebastiana spojrzał na kukurydzę przed nimi.

— Tu jest masa terenu do sprawdzenia, ale faktycznie trzeba to zrobić — uznał w końcu, po czym klepnął kolegę przyjacielsko w łopatkę. — Idę to załatwić z dyżurnym, zaraz będę z powrotem — poinformował jeszcze, nim oddalił się w stronę radiowozów.

Brodzki ponownie został sam przy ciele, które wciąż niezmiennie leżało w rowie, obmywane delikatnymi falami lodowatej wody spływającej z pól po całonocnych ulewach, jakimi raczyła ich matka natura ubiegłego tygodnia niemal bez przerwy. Coraz bardziej przestawała mu się podobać służba tego dnia. Jeżeli to zabójstwo nie było tylko nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, a raczej na pewno nim nie było, to oznaczało, że potencjalnie na jego głowie mogą spocząć kłopoty związane z dojściem do sprawcy całego tego zamieszania. Nie chciało mu się po raz kolejny babrać w śmierdzącym śledztwie dotyczącym zabójcy, w dodatku samemu. Wizja długich przesłuchań, rozciągających się w nieskończoność rozmów, ogromnej liczby wyrobionych nadgodzin, poszukiwania tropów i życia w ciągłym, pełnym napięcia oczekiwaniu na jakiś nieprzewidywalny ruch ze strony przeciwnika ani trochę mu się nie uśmiechała. Wręcz przeciwnie — zdecydowanie bardziej wolałby jedynie odbębnić to, co było konieczne na miejscu zdarzenia, potem przesłuchać zgłaszające, by już następnego dnia móc oddać sprawę w ręce kogoś innego, kogo przydzieliłby naczelnik.

Westchnął niesłyszalnie, zerkając na zegarek. Dochodziła pierwsza piętnaście, a więc spędził tu już prawie pół godziny, co gorsza w tym czasie nie pojawił się na miejscu ani technik, ani prokurator, ani nawet zespół ratownictwa medycznego, który przejąłby tymczasową opiekę nad niemowlakiem znalezionym przy martwej kobiecie. Wszystko jakby zatrzymało się w miejscu.

Niemal równocześnie z ostatnią myślą przemykającą mu przez głowę w oczy rzuciło się Sebastianowi niebieskie światło oświetlające zarośla na zakręcie drogi, którą dostał się na pola razem z Karolem. Po chwili zza krzewów na prostą wyjechała karetka pogotowia z wyłączonym sygnałem dźwiękowym i pozostawionym jedynie tym świetlnym. Samochód zatrzymał się w bezpiecznym miejscu tuż za ich land roverem, a niedługo później wysiedli z niego ratownicy, pozostawiając jednak włączone światła, by zapewnić sobie lepsze oświetlenie. Tym sposobem trup stał się jeszcze lepiej widoczny, jednak na niewiele się to zdało, bowiem Sebastian nie dostrzegł niczego nowego. Pozostawało czekać na technika, lekarza, który potwierdziłby zgon, a razem z nimi także prokuratora.

Policjant powolnym krokiem przeszedł wzdłuż ciała, potem obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i jego wzrok napotkał na swojej drodze nieco przerażone spojrzenie należące do Karoliny Wilczyńskiej. Kobieta mierzyła go swoimi jasnymi tęczówkami jeszcze długą chwilę, jakby próbowała wyczytać z oczu aspiranta wszystko to, co siedziało mu w duszy. Dobrze wiedział, że nie uda jej się ta sztuka, choćby próbowała wszystkimi siłami, toteż jedynie uciekł wzrokiem od jej tęczówek, skupiając go na podchodzącym do niego Karolu.

— Dobra, Seba. Technik z prorokiem już są prawie na miejscu, psiarczyk też zaraz powinien być, także chyba możesz zawijać towarzystwo na komendę, przesłuchać i na dzisiaj to będzie tyle. Ja tylko napiszę kwity, dostarczę to gdzie trzeba, a potem też się zawinę do domu — powiedział kryminalny, zatrzymując się przed Sebastianem.

— Tylko błagam cię, zrób wszystko porządnie, żeby cię nie wciągnęli w to bagno, a mnie zaraz za tobą, bo byliśmy akurat razem na miejscu — jęknął niemalże rozpaczliwie, co wywołało delikatny uśmiech na twarzy młodszego od niego stopniem kolegi.

— Zrobię, co w mojej mocy. Ty też lepiej się pilnuj z tymi przesłuchaniami — rzucił, na co Brodzki kiwnął głową.

— Masz jak w banku. I oby nas w to nie wepchnęli — mruknął jeszcze, wystawiając w jego stronę otwartą dłoń.

— Też na to liczę. — Karol bez wahania zbił z nim piątkę, a po chwili podał jeszcze Sebastianowi kluczyki do samochodu i obaj rozeszli się w dwie różne strony.

Aspirant podszedł do dwóch kobiet, pobrzękując kluczami. Gdy znalazł się na tyle blisko, że mógł wyraźnie dostrzec nawet najdrobniejszy ruch z ich strony, wziął głębszy wdech i jeszcze raz przejechał po ich twarzach spojrzeniem. Przy okazji zauważył też, że pierwszej z nich, Karolinie, z zimna najprawdopodobniej dygotały dłonie. Nijak się tym nie przejął.

— Muszą niestety panie przyjechać jeszcze dzisiaj na komendę — rzucił powtarzaną już niejeden raz formułkę. — W tej sytuacji niezbędne będzie przesłuchanie.

***

Komenda sprawiała wrażenie kompletnie opustoszałej. Jedynie zapalone światło w pokoju dyżurnego dawało pewność, że ktoś znajdował się w budynku. Sebastian wyszedł z samochodu, poczekał na dwie młode kobiety, a gdy i ich samochód zaparkował przed jednostką, skierował krok w stronę wejścia. Poszły za nim, toteż już chwilę później całą trójką przekraczali próg Komendy Powiatowej Policji w Lubaczowie. Na korytarzu panowały niemalże egipskie ciemności, więc kryminalny włączył światła, rzucił krótko do zgłaszających, by wyszły po schodach na pierwsze piętro i tam na niego czekały, a gdy zniknęły za rogiem, on sam podskoczył jeszcze z prędkością bliskiej niemal tej światła do dyżurnego, poinformował go o swoim powrocie na jednostkę, zabrał klucze do pokoju przesłuchań, a potem wypadł z siedziby kolegi i pognał na pierwsze piętro. Zgodnie z obietnicą stały przy schodach, rozmawiając przyciszonymi głosami. Gdy tylko go zobaczyły, momentalnie zamilkły i przeszły do wymieniania między sobą jedynie ukradkowych spojrzeń. Poprowadził je pod właściwe pomieszczenie, w międzyczasie dogadując się jeszcze telefonicznie z policjantem prewencji, który akurat znajdował się na komendzie i mógł przypilnować drugiej z kobiet w czasie, gdy ta pierwsza będzie przesłuchiwana.

Niecałe dziesięć minut później wszystko było już gotowe, w pokoju paliło się światło, Brodzki miał przed sobą otwarty dokument tekstowy, w którym znajdował się protokół przesłuchania świadka, a tuż przed nim siedziała nieco przestraszona Karolina Wilczyńska, jak przedstawiła się na samym początku.

Z samej mowy jej ciała, nieco przygarbionej sylwetki, niepewnego wzroku skaczącego po całym pomieszczeniu oraz faktu, iż od czasu do czasu nerwowo zagryzała dolną wargę, mógł śmiało wywnioskować, że zgłaszająca nie podejmie nawet próby kłamania. Zresztą, jaki mogłaby mieć w tym cel? Była przecież tylko tą nieszczęśliwą osobą, której przypadła wątpliwa przyjemność odnalezienia trupa.

Sebastian sprawnie wbił do protokołu swoje dane osobowe, zerknął jeszcze kątem oka na pouczenie leżące bezpiecznie tuż obok jego prawego łokcia, dokończył wstukiwać datę i godzinę przesłuchania, a potem podniósł wzrok znad ekranu, by móc spojrzeć przesłuchiwanej prosto w piwne oczy. W tych tęczówkach odbiła się nuta strachu, a wraz z nią zdecydowanie dominujące zmęczenie, które ukazało się także w postaci nieco pobladłej cery i ledwie zarysowanych worów pod oczami. Nie skupiał się dłużej na jej twarzy, w zamian za to skierował spojrzenie najpierw na ścianę za nią, potem na lustro weneckie, wreszcie na pouczenie, które po sekundzie wziął do ręki.

— Aspirant Sebastian Brodzki, Wydział Kryminalny Komendy Powiatowej Policji w Lubaczowie — wylegitymował się przepisowo, choć robił to już wcześniej, przy pierwszej ich wymianie zdań jeszcze w Krzesikowie. — Jest pani przesłuchiwana w charakterze świadka, w związku z tym pouczam panią słownie o odpowiedzialności karnej, jaka grozi za składanie fałszywych zeznań. Zgodnie z artykułem dwieście trzydziestym trzecim kodeksu karnego jest to kara pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do lat ośmiu. Oprócz tego pouczam panią pisemnie o przysługujących pani uprawnieniach oraz o obowiązkach świadka w postępowaniu karnym — wyrecytował, podając Karolinie odpowiedni druk. — Proszę się zapoznać, podpisać i możemy przechodzić do rozmowy — mruknął jeszcze.

Kobieta zagłębiła się w lekturę, dając mu kilka dodatkowych minut na pozbieranie w głowie wszystkich pytań, które zamierzał jej zadać. Dodatkowy czas, który otrzymał, bardzo szybko jednak dobiegł końca, bo już po chwili wylądowało przed nim podpisane pouczenie, a wbite w policjanta oczy nie dały mu dłużej rozmyślać. Odchylił się więc nieznacznie na oparcie krzesła, unosząc wzrok i blokując spojrzenie z kobietą przed sobą.

— Jest pani w stanie stwierdzić, o której godzinie dokładnie zobaczyła pani te zwłoki? — zapytał na wstępie, wciąż nie spuszczając z niej oczu.

Przetarła delikatnym ruchem dłoni twarz i westchnęła cicho.

— Tak, to było około dwudziestej czwartej trzydzieści pięć — odparła przyciszonym, lekko zachrypniętym głosem.

— Jak to wyglądało? — zadał kolejne pytanie i splótł ze sobą palce obu dłoni. — Niech pani opisze dokładnie i ze szczegółami wszystko, co pani widziała i słyszała od momentu, w którym pani postanowiła tam podejść — sprostował jeszcze, a potem dał jej tyle czasu, ile tylko chciała, na zeznania, które sam skrupulatnie notował w protokole.

Karolina odchrząknęła, jeszcze raz przetarła powieki i zerknęła za okno, na panujący tam gęsty mrok.

— Razem z koleżanką postanowiłyśmy, że pójdziemy się przejść. Wybrałyśmy dosłownie dwustumetrowy skrót przez las i tym sposobem spod stadionu dostałyśmy się na pola. Szłyśmy spokojnie drogą, ale od dłuższego czasu jakiś dźwięk, jakby płacz dziecka z równoległej ulicy nie dawał nam spokoju. Zastanawiałyśmy się trochę, czy tam iść, bo nie będę kłamać i trochę się bałyśmy. W końcu Ania, ta koleżanka, z którą tu przyjechałam, stwierdziła, że trzeba to sprawdzić, więc poszłyśmy. Było ciemno, włączyłyśmy latarki. Nie przeszłyśmy nawet stu metrów i zobaczyłyśmy w rowie te zwłoki... — urwała na moment, dając sobie czas na zaczerpnięcie oddechu oraz przymknięcie oczu.

Sebastian postanowił to wykorzystać do doprecyzowania, dlatego poruszył się delikatnie na krześle, czym zwrócił na siebie jej uwagę.

— Czy te zwłoki wyglądały dokładnie tak samo, jak w momencie, kiedy policjanci pojawili się na miejscu? — zapytał zwięźle.

— Tak, niczego tam nie ruszałyśmy. — Wilczyńska przytaknęła ruchem głowy. — Podniosłam z ziemi tylko dziecko, bo strasznie płakało i nie miałam serca go tak zostawiać — dodała jeszcze, znów podłapując jego spojrzenie.

— Gdzie leżało?

— Na piasku z lewej strony, pod jednym krzakiem kukurydzy.

— Nie znalazły panie żadnych przedmiotów w pobliżu ciała?

— Absolutnie niczego. Tak jak mówiłam, nic nie ruszałyśmy — powtórzyła.

Sebastian pokiwał głową, podpierając brodę splecionymi dłońmi.

— To teraz dla upewnienia — mruknął po krótkiej chwili ciszy. — Nikogo oprócz was tam nie było, prawda?

— Nikogo nie widziałyśmy, byłyśmy same z tym dzieckiem, no i zwłokami w rowie — odparła zdecydowanie.

Nie miał żadnych podstaw, by oskarżyć ją o zatajenie jakichkolwiek informacji. Intuicja kazała mu twierdzić, że mówiła całą prawdę i opisywała wszystko tak, jak naprawdę to widziała. Problemem pozostawało tylko, iż te zeznania niewiele wnosiły, a tak na dobrą sprawę nie wnosiły praktycznie niczego do obrazu całej sytuacji. Zabójca, kimkolwiek był, zrobił wszystko po cichu, bez świadków, co zdecydowanie utrudniało im podjęcie jakichś głębszych działań w kierunku ujęcia sprawcy. Z drugiej strony Sebastian mógł się tego spodziewać — mało kto tak naprawdę już na starcie popełniał znaczący błąd, który nakierowałby organy ścigania na jego trop. W tym przypadku nie było inaczej.

— Może kojarzy pani skądś tą kobietę, która tam leżała? — zapytał, choć odpowiedź w tym wypadku wydawała się przesądzona.

— Niestety nie — westchnęła. — Może gdybym zobaczyła twarz, byłabym w stanie rozpoznać tożsamość. Raczej na pewno była miejscowa, bo nie miała ze sobą nawet torebki — dopowiedziała.

— Brak torebki możemy akurat uzasadnić trochę inaczej — mruknął pod nosem bardziej do siebie niż do niej, jednak doskonale wyłapała jego słowa. — Mieszka pani w Krzesikowie, prawda? — zapytał, mimo że wiedział, iż właśnie tak było. Zdążył już sprawdzić ją i jej koleżankę w systemie.

Potaknęła ruchem głowy.

— Tak, mieszkam i pracuję w Krzesikowie — rzuciła.

— Często pani bywała w tamtym miejscu?

Nieco zaskoczył ją tym pytaniem, bo aż opadła plecami na oparcie krzesła i uniosła nieco wyżej brwi.

— Niezbyt... To raczej nie moje tereny — wymamrotała skołowana.

— Rozumiem — rzekł beztrosko, posuwając się nawet do niemal niezauważalnego wzruszenia ramionami. — Mimo wszystko zapytam, czy rzuciło się pani w oczy coś innego, nietypowego?

— Nic takiego sobie nie przypominam — powiedziała.

— Chce pani coś jeszcze od siebie dodać? — zapytał więc Sebastian, nie widząc już żadnych pytań, które mógłby jej ewentualnie zadać.

Pozostała mu teraz jedynie kwestia przesłuchania drugiej zgłaszającej, usłyszenia jej wersji wydarzeń, a finalnie miał nadzieję potwierdzenia zgodności zeznań obu kobiet. Jeżeli wszystko poszłoby dobrze, miał szansę skończyć służbę przed trzecią.

— Chyba nie mam już nic więcej do powiedzenia w tej sprawie — stwierdziła po chwili namysłu.

— W takim razie uznaję rozmowę za zakończoną, może pani jechać do domu — powiedział, następnie przymknął delikatnie klapę laptopa i wstał, co po chwili zrobiła także ona.

Kiedy wyszła, uprzednio oglądając się jeszcze przez ramię, Brodzki rozprostował nieco kości, ziewnął przeciągle i oparł się tyłem o parapet w oczekiwaniu na drugą osobę, z którą miał odbyć standardowe przy sprawach tego typu przesłuchanie. Gdy więc jego kolega po fachu wreszcie wprowadził drugą kobietę do pokoju, Sebastian odbił się od parapetu, ponownie zajął miejsce za stołem, by już po chwili móc rozpocząć rozmowę formułką wypowiedzianą już raz niecałe pół godziny wcześniej.

***

Karol oparł się bokiem o drzwi oznakowanego radiowozu z kodem K511, obserwując proces zawijania ciała w czarny worek. Gapiów było już zdecydowanie mniej, bowiem wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić, kiedy w grę weszły parawany osłaniające trupa od ciekawskich oczu. Ze stadionu wciąż płynęło jakieś disco-polo, którego całym sercem nienawidził, a wraz z muzyką do jego uszu docierało jeszcze nocne cykanie świerszczy, rozmowa prokuratora z technikiem, konsultacje ludzi z firmy transportującej zwłoki i płynące po radiostacji komunikaty. Wszystko to powoli przeradzało się w głowie kryminalnego w jeden wielki bełkot, którego za nic nie potrafił zrozumieć. Stał więc jedynie, trzymał w dłoni napisane papiery i obserwował. Jego chwila wytchnienia pewnie trwałaby dłużej, gdyby obok nie pojawił się Krzychu.

— Kończymy z tym na dzisiaj i się zawijamy — poinformował krótko. — Suń się łaskawie — dodał przekornie, uśmiechając się cwaniacko pod nosem.

Karol odpowiedział na jego zaczepkę podobnym grymasem, ale posłusznie ustąpił miejsca dzielnicowemu, który już chwilę później znalazł się w środku radiowozu, poczekał na zespołowego partnera i wreszcie odjechał z miejsca zdarzenia. Kryminalny natomiast jeszcze raz omiótł wzrokiem trzymane w dłoni protokoły oględzin, potem przesunął spojrzenie po wszystkim, co znajdowało się w jego zasięgu, finalnie zatrzymując się na radiowozie Weroniki. Przewodniczka właśnie umieściła swojego nowego podopiecznego w specjalnej klatce na tyle samochodu, zamknęła drzwi i pomachała koledze.

Odmachał jej, podchodząc nieco bliżej i stając przed maską oznakowanej kii.

— Mogę liczyć na podwózkę do Lubaczowa? — zapytał z uśmiechem niewiniątka na ustach.

Weronika roześmiała się, po czym poprawiła okulary na nosie.

— Wsiadaj, jeszcze znajdę gdzieś dla ciebie miejsce — mruknęła, obeszła maskę i zajęła miejsce za kierownicą radiowozu.

Karol po raz ostatni upewnił się, że nikogo więcej nie ma na miejscu oraz że wszystko zostało posprzątane, po czym sam wsiadł na miejsce pasażera. Jego koleżanka odpaliła auto i błyskawicznie opuściła ulicę Cichą w Krzesikowie, kierując się w stronę komendy.

— To się syfu narobiło... — rzuciła, gdy pokonywali kolejne metry drogi wojewódzkiej już po wyjechaniu z gęstwiny uliczek miasteczka.

— Nooo, modliliśmy się tylko z Sebą dzisiaj, żeby tylko nas ten gniot nie sięgnął — odparł Karol z kwaśnym uśmiechem na ustach.

— Podejrzewam, że jednak będziecie mieć pecha i dostaniecie to, czego najbardziej nie chcecie — powiedziała rozbawiona, co spotkało się z jego warknięciem.

— Nawet nie kracz, Wera. Serio nie mam ochoty się w tym babrać — prychnął.

Nie odezwała się już więcej, mimo wszystko zachowując uśmiech na twarzy. Zaraz jednak zmarkotniała, gdy zdała sobie sprawę, kto był na miejscu zdarzenia oprócz Karola.

— Ej, Lolek... — zagaiła niepewnie.

— No? — Spojrzał na nią, choć nie mogła tego dostrzec, bo skupiała wzrok na drodze.

— Był z tobą Seba, nie? — pociągnęła.

— Był... — przytaknął z wahaniem kryminalny. — A co?

— Nic... — westchnęła ciężko. — Tak tylko chciałam się zapytać, jak on się trzyma, bo ostatnimi czasy nawet na komendzie go praktycznie nie widuję. Jak jeszcze Tosia była w służbie, to wiesz, zawsze się gdzieś tam go spotkało na tym korytarzu, czy to samego, czy z nią. Teraz go jakby mniej — rozwinęła myśl przyciszonym głosem.

Karol przez moment nie odpowiadał, jedynie bezmyślnie wbijał spojrzenie w obraz za oknem.

— Mam wrażenie, że on nie chce nawet wychodzić na korytarz tak często. Woli się zamknąć w swoim pokoju i pracować bite osiem godzin, nawet bez przerwy. Zresztą znasz go i na pewno pamiętasz, co było, jak stracił Agnieszkę. Teraz dostał drugi raz w dupę od życia. Ja tam mu się wcale nie dziwię, że woli nie wychodzić. Nie miałbym ochoty nawet łazić do roboty po czymś takim — odpowiedział spokojnie.

— Ja też — mruknęła smętnie, a potem między nimi zawisła ciężka cisza.


Drugi rozdział za nami, a ja mam do powiedzenia tylko tyle, że tęskniłam. Tak bardzo tęskniłam za Serią, że to coś niewyobrażalnego. Zostawiam Was z mocnym wstępniakiem, trupem przy polu kukurydzy, Sebą przesłuchującym Karolinę, samą jej postacią i przemyśleniami Lolka oraz Werki na temat właśnie Sebastiana.

A trzeci rozdział... Cóż, myślę, że będzie dość ciekawy. ;)

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro