21. Szczególny przypadek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dlaczego to robiła? To pytanie mógłby zadać jej ktoś, kto znał ją w całości. Nie istniała taka osoba. Przed każdym grała pozory i ubierała maski. Dokładnie tak, jak robił to aspirant Sebastian Brodzki, jej godny przeciwnik. Swego czasu nie mówiła aż do tego stopnia oficjalnie, w pełnej formie. Swego czasu był dla niej jednym z wielu zwykłych policjantów, jakich widywała czasami na ulicy. Podejście zmieniło się, gdy nabrała do niego szacunku. Wiele ich różniło i może właśnie te różnice na samym początku ją zmyliły. Teraz już wiedziała, że mieli ze sobą więcej wspólnego, niż przewidywała. Może to właśnie aspirantowi Sebastianowi Brodzkiemu byłaby w stanie dać się poznać w całości...? Wydawał się tak podobny do niej, czuła, że wiele mógłby zrozumieć, gdyby tylko mu powiedziała. Nie miała takiej możliwości, bo wciąż musiała się ukrywać, ale była pewna, że w końcu nadejdzie dzień, kiedy zdradzi mu już wszystko. To będzie dzień jej zwycięstwa. Zaplanowała na ten moment wiele scenariuszy. Każdy kończył się na ich rozmowie. Siadali spokojnie w jakimś cichym miejscu, spoglądali na krótki moment w oczy przeciwnika, z którym mierzyli się w długiej, taktycznej rozgrywce, a potem rozmawiali. Bez kłótni, awantur, krzyku, jak na arcymistrzów przystało...

Dlaczego to robiła?

Zapytała sama siebie. Osoba znała się przecież na wylot. Przed samą sobą nierzadko również była zmuszona grać, ale kiedyś zrzuciła wszystkie maski. Stanęła wtedy całkowicie bezbarwna przed lustrem, wpatrzyła się w puste oczy i po głębszym oddechu doszła do wniosku, że wiedziała już wszystko, znała się doskonale.

Dlaczego więc to robiła?

Ponowiła w myśli jeszcze raz. Dlaczego? Odpowiedź była zaskakująco prosta. Chciała to robić. Nie spodziewała się nigdy, że przyniesie jej to taką satysfakcję, ale, patrząc wstecz, tak naprawdę powinna od początku zakładać taką możliwość. Od zawsze czuła się nieco inna, bardziej wyobcowana, może nawet niezrozumiana przez ludzi, których nienawidziła.

Robiła to dla satysfakcji i uporządkowania tego niezwykle chaotycznego świata. Oczyszczała z brudu swoje narzędzia, bo była arcymistrzem, a arcymistrzowie nie mogli sobie pozwalać na używanie nieodpowiednich narzędzi. By zmierzyć się z aspirantem Sebastianem Brodzkim musiała mieć tylko odpowiednie narzędzia. Widziała przecież, kto stał w jego zastępie. Był od niej o wiele potężniejszy, miał tak wiele możliwości, ale nie posiadał niestety aż tak rozwiniętego zmysłu taktycznego, nie umiał przewidywać tak, jak ona przewidywała. Co dawała mu przewaga potencjału, kiedy ona już miała cały plan zniszczenia go w kilku ruchach? Do tego właśnie potrzebne były odpowiednie narzędzia.

Uśmiechnęła się boleśnie. Postanowiła napisać do niego list, by mógł choć trochę poznać swojego kata. Musiał wiedzieć, że nie może czuć się aż tak pewnie. Ewidentnie za mocno próbował się rozpanoszyć i mimo, że grał fair, nie podobało się to osobie. Chciała mu pokazać, że wcale nie odpuściła, by nie czuł się już tak pewnie.

Karolina...

Ta myśl była gwałtowna i kłująca jak porażenie prądu. Nie! Ona już dawno umarła. Nie można było myśleć o niej w ten sposób. Karoliny już dawno dla arcymistrza nie było.

Nie rozpoznasz mnie na pewno po charakterze pisma, aspirancie Sebastianie Brodzki, mój godny przeciwniku. Nie dasz rady zidentyfikować mnie po śladach pozostawionych na moich dziełach. Nie jesteś w stanie powiedzieć, kim jestem, choć czasem nawet patrzymy sobie prosto w oczy. Nie masz fizycznego prawa mnie odszukać, dopóki ja ci na to nie pozwolę. Nie znasz mojej płci. Nie dostrzegasz mnie, a ja jestem tak blisko. Na wyciągnięcie twojej ręki. Nie wiesz tego.

Nic nie wiesz, a jednak decyduję się na pojedynek z tobą. Nie wiem, czym tak bardzo zaskarbiłeś sobie moją sympatię na samym początku naszej wspólnej przygody, ale nie żałuję, że na siebie trafiliśmy. Jesteś ponadprzeciętnie inteligentną jednostką. Jesteś potężny mimo wszystkich twoich wad. Dlatego właśnie zostałeś wybrany. Przeznaczenie nigdy nie zawodzi, jesteśmy spleceni jego czerwoną nicią od wieków, choć dopiero teraz to odkrywamy. Wierzysz w przeznaczenie?

Ja wierzę.

Widzisz już, co zostało przeze mnie dokonane. Wiedz, że nie poprzestanę na tym, bo nasz pojedynek wciąż trwa. Ja wciąż mierzę się z tobą w wyczerpującej walce, czujemy to chyba oboje. Chcę tylko, byś miał świadomość, że nie odpuszczę. A skoro ja nie odpuszczę, ty też nie będziesz miał takiej możliwości. Nie zatrzymam się, aż nie wygram. Jest mi ciężko, niesamowicie ciężko, ale widzę, że ty również się miotasz, a mnie sprawia to nieziemską przyjemność... Patrzenie, jak bardzo wikłasz się w zupełnie niepotrzebne teorie, jak próbujesz strzelać w coś absurdalnego, co dla ciebie staje się jedynym wyznacznikiem prawdy, jest dla mnie jak ambrozja. Napawa mnie to nową siłą, wiarą, że jestem w stanie zwyciężyć, a moje zwycięstwo będzie słodkie.

Chcę tylko, żebyś wiedział i pamiętał. Nie odpuszczę. Jak wielu ludzi byś sobie nie sprzymierzył, jak wielkich dział byś nie wytoczył, pokonam cię własnym sprytem. Masz przewagę materiału i coś, co sprawia, że uginają się pode mną nogi, ale ja również posiadam swoje asy w rękawie. Lubisz pokera?

Ja bardzo. To gra o wszystko, a ja lubię ryzykować.

Zostawiam ci wybór. Zagrasz ze mną w pokera, gdzie każde będzie mieć równe szanse, czy postarasz się wygrać w naszym obecnym pojedynku?

Arcymistrz

Długopis, który przez kilkanaście minut kreślił koślawe litery na papierze, zderzył się z blatem starego, wysłużonego stołu. Charakterystyczny dźwięk przeciął ciszę na strzępy. Zaraz po nim nastąpiło ciężkie, acz pełne satysfakcji westchnienie. Osoba odsunęła się od stołu, sięgnęła do tyłu, gdzie po omacku odszukała białą kopertę, podniosła ją, choć w jednorazowych rękawiczkach wcale nie było to takie łatwe, później otworzyła i wrzuciła do środka złożony na pół list. Uważała, że nie był zbyt długi, ale niósł ze sobą niezbędny aspirantowi Sebastianowi Brodzkiemu przekaz. O to w tym wszystkim chodziło.

Nie mogła mu jeszcze dać tego listu. Musiała poczekać na odpowiedni moment, jej następny ruch. Wtedy uderzy z zaskoczenia. A on niczego nawet nie zauważy. Cichy podstęp. Na tym opierała się istota działania.

***

Sebastian wpakował cały magazynek w tarczę. Z uśmiechem zadowolenia spojrzał na to, co udało mu się ustrzelić. Praktycznie cały czas perfekcyjnie w sam środek, mógł być z siebie zadowolony. Zerknął tarczę Maksa tuż obok swojej i skrzywił się w grymasie niezadowolenia.

— Ojojoj, Maksiu, coś słabo dzisiaj idzie... — skomentował złośliwie, posyłając przyjacielowi kpiarski uśmieszek, a przy tym odsuwając lewą słuchawkę od ucha.

— Powiedziałbym ci, żebyś spierdalał, ale nie mam z kim wrócić do domu, więc ugryzę się w język — odburknął Zieliński, który właśnie na powrót założył swoje słuchawki, wymienił magazynek, przeładował, przymierzył i spróbował jeszcze raz.

Sebastian parsknął cichym śmiechem, gdy pociski znów nie trafiły dokładnie tam, gdzie Maks by tego chciał. Operacyjny sapnął z frustracją, przeładował i po raz kolejny oddał kilka strzałów. Teraz poszło mu nieco lepiej, więc Brodzki skupił pełnię uwagi na własnej tarczy. Wymienił magazynek dokładnie tak, jak przed chwilą jego kumpel, założył słuchawkę na lewe ucho, spojrzał w tarczę i wystrzelił. Na razie tylko dwa naboje. Gdy obydwa trafiły blisko środka, na twarzy policjanta zagościł pełen satysfakcji uśmiech. Nie wyszedł z wprawy ani trochę, mimo że na strzelnicy bywał ostatnimi czasy dość rzadko. Śledztwo skutecznie odbierało mu resztki wolnego czasu, a nawet jeżeli już jakiś miał, to wolał spędzić go w domu na odsypianiu zarwanych nocy. Przed całą aferą z seryjnym zabójcą również nie miał wiele okazji do realizowania swojej pasji, jednak był czas, gdy robił to niemal codziennie. Tuż po wypadku Tosi, kiedy przez dwa tygodnie nie miał bladego pojęcia, czy Węcińska w ogóle przeżyje, pracownicy strzelnicy widywali go dzień w dzień. Potrafił spędzić w tym miejscu kilka godzin, bez głębszego sensu wystrzeliwując w tarczę całe magazynki. Próbował w ten sposób jakoś poradzić sobie z gniotącymi go rozpaczą, poczuciem beznadziei, stałym obwinianiem się o to, że nie dał rady ochronić partnerki przed najgorszym, a także natrętnymi myślami. Nie przynosiło mu to wyczekiwanej ulgi, jedynie uszczuplało portfel i na chwilę pozwalało zapomnieć. Nic więcej.

Nigdy nie powiedział Tosi, jak bardzo zniszczył sam siebie przez te dwa tygodnie.

***

Na strzelnicy spędzili z Maksem prawie trzy godziny. Potem zorientowali się, że powinni jechać do domu, dlatego około siedemnastej wychodzili na zewnątrz budynku i kierowali kroki w stronę parkingu. Sebastian wyjął z kieszeni kluczyki do samochodu, po czym zerknął przelotnie na idącego obok Maksa.

— Co? — rzucił tamten, gdy tylko wyłapał jego spojrzenie.

Policjant wzruszył obojętnie ramionami.

— Nie poszło ci dzisiaj — skwitował złośliwie.

— Tobie nie idzie całe życie — zarechotał Maks. — Jestem tak zajebisty, że śmieję się z własnego żartu — dodał jeszcze, wciąż podśmiechując się pod nosem.

— Jesteś po prostu głupi — odparł Brodzki z politowaniem. Obrócił w dłoni klucze, znalazł odpowiedni przycisk na pilocie, skierował go w stronę swojego samochodu i jednym kliknięciem otworzył lagunę. Dokładnie w tym samym momencie jego telefon zaczął wibrować w kieszeni w taki sposób, w jaki robił to tylko, gdy ktoś próbował dodzwonić się do Sebastiana. Mężczyzna z cichym westchnieniem wyciągnął urządzenie, spojrzał na wyświetlacz i warknął pod nosem. — Kurwa...

— Nie reagowałbyś tak na Tośkę... — rzucił przekornie Zieliński.

— To Karolina — sapnął ciężko jego przyjaciel.

Maks parsknął śmiechem.

— Wszystko jasne.

Sebastian bez słowa odebrał telefon, w międzyczasie wciskając do ręki towarzysza klucze. Ten posłał mu skonfundowane spojrzenie, mimo że dobrze wiedział, o co chodziło. Gdy więc kryminalny odpowiedział na jego wzrok swoim, stanowczym i nieznoszącym sprzeciwu, Maksowi nie pozostało nic innego, jak tylko zgodzić się na prowadzenie jego auta. Oboje nie chcieli przecież stać na parkingu w nieskończoność, nie wiedzieli też, jak długo przeciągnie się rozmowa, Sebastian natomiast musiał odebrać, bo Karolina wciąż znajdowała się w kręgu podejrzanych, a jednak nadal chciała utrzymywać kontakt z policjantem. Działało mu to na rękę, dlatego nie mógł zaprzepaścić kolejnej potencjalnej szansy na dowiedzenie się czegoś więcej.

I nawet, jeśli taka chęć kontaktu byłaby ze strony Wilczyńskiej podstępem, oni też mieli przygotowane na nią kilka asów, o których nie miała prawa wiedzieć. Sebastian nie informował jej przecież o postępach w śledztwie, nie zdradzał nic z tego, co udało się wypracować grupie operacyjnej przez ostatnie tygodnie, w ogóle nie opowiadał o swojej pracy. Przez większość czasu w ich rozmowach to ona miała głos, to ona mówiła, żaliła się, powoli zaczynała mu się też zwierzać. Brodzki czuł, że zdobywał jej zaufanie, i przy zachowaniu szczególnej ostrożności wciąż starał się to zaufanie pogłębiać. Nie było to wcale takie trudne — Karoliny praktycznie nie interesowało to, czy zabierał na dłużej głos, czy nie. Dopóki mogła mówić, a on jej przytakiwał, była zadowolona. Takie zachowanie, jako jeden z nielicznych argumentów, przemawiało za jej niewinnością. Gdyby zabijała, chciałaby wiedzieć jak najwięcej na temat śledztwa, wypytywałaby o postępy, próbowała w dyskretny sposób wyciągnąć z niego informacje, a przede wszystkim — mniej mówiła o sobie. Nie zauważał u niej tego, co dawało mu podstawy do stwierdzenia, że Wilczyńska albo cechowała się doskonałą grą aktorską, albo była po prostu zwyczajnie naiwna i niewinna.

— Cześć — rzucił krótko, zajmując miejsce na fotelu pasażera.

Tuż obok niego za kierownicą usiadł Maks. Trzasnęły drzwi z obu stron, Zieliński poprawił jeszcze ustawienie fotela, zerknął w lusterka, niemal równocześnie z Sebastianem zapiął pasy, a potem odpalił silnik i wycofał z miejsca parkingowego. Siedzący obok niego Brodzki na sekundę odsunął telefon od ucha, zaznaczył opcję nagrywania rozmowy, po czym urządzenie znów wróciło na wcześniejsze miejsce.

— Hej — odparła Karolina po drugiej stronie. — Masz chwilę?

— Mhm — mruknął. — Mów, co się dzieje — dodał jeszcze zachęcająco, choć z całej jego postawy biła niechęć do prowadzenia tej rozmowy dalej.

— Przypomniało mi się trochę spraw z tego ostatniego miejsca znalezienia zwłok. Zapomniałam o tym na przesłuchaniu, bo byłam w stresie, ale teraz sobie przypomniałam i stwierdziłam, że ci powiem. To... może być dość ważne — wyjaśniła szybko, jakby bała się o tym w ogóle mówić.

— Słucham cię w takim razie — odparł spokojnie.

— Przechodziłam tam dzień wcześniej i wydawało mi się, że widziałam kogoś przy drzewach. To nie byłoby nic szczególnego, gdybym tego kogoś nie kojarzyła i gdyby był tam w trochę innych okolicznościach — podjęła.

— A coś więcej o tych okolicznościach?

— Wydawało mi się, że odmierzał jakąś odległość. Dokładnie w tym miejscu, w którym następnego dnia znalazłam te ciała — odparła po chwili. — Nie przyglądałam się dokładnie, ale tak to właśnie wyglądało...

— No dobra, a co ty tam w ogóle robiłaś? Pytałem o to samo na przesłuchaniu. Wtedy powiedziałaś, że nieczęsto jesteś w tej okolicy — rzucił, nie dając po sobie poznać, że budziła w nim coraz więcej podejrzeń.

— Czasem, naprawdę rzadko, chodzę tam z psem. To najlepsza opcja, jak naprawdę nie chce mi się iść gdzieś dalej, a muszę go wyprowadzić. No i... to był jeden z takich dni — mruknęła.

— Masz psa?

— Nie wiedziałeś? — odparła pytaniem na pytanie. — Mam wrażenie, że już raz byłeś w moim domu — dodała zaczepnie, na co prychnął pod nosem, markując rozbawienie.

— Byłem, ale najbardziej interesowała mnie wtedy rozmowa z twoim ojcem, nie pies — rzucił.

— To było wtedy, jak zaginęła Amelka, nie?

— Zgadza się.

— Kiedy znaleźliście ciało?

— Tajemnica służbowa — uciął stanowczo. Zaczynała zadawać za dużo pytań. Miał nadzieję, że nieco ostrzejszym tonem skutecznie skłoni ją do przestania. — Wracając, Karolina, mówiłaś, że skądś kojarzyłaś tę osobę, którą tam widziałaś. Kto to mógł być?

— Tu jest właśnie problem, bo ja nie mam pojęcia. Po prostu miałam nieodparte wrażenie, że gdzieś już ją widziałam — wyjaśniła nieco mniej pewnie, niż mówiła jeszcze chwilę temu.

— A wygląd? Dało radę coś rozróżnić? — zapytał wciąż tym samym tonem, choć w środku czuł się nieco zawiedziony. Myślał, że może Karolina rozpoznała w tajemniczej osobie kogoś znajomego.

Byłaby to dla nich duża wskazówka i nawet, gdyby Wilczyńska blefowała, by odsunąć od siebie winę, łatwo byłoby to stwierdzić. Niestety bez danych osobowych nie byli w stanie nic zrobić, dlatego Sebastianowi nie pozostało nic innego, jak tylko do końca wysłuchać tego, co miała do powiedzenia.

— Kobieta. Na pewno była kobietą. Dość wysoka, miała długie włosy. Z ubrań rozpoznałam czarny, sięgający ziemi płaszcz. Elegancko się prezentowała, wiesz, jak taka kobieta sukcesu — wyjaśniła.

Policjant zmarszczył brwi. Zaczynał się zastanawiać, czy Karolina faktycznie nie próbowała kłamać, by odciągnąć od siebie uwagę. Wiedział, że nie uda jej się wymknąć, nawet, gdyby bardzo chciała. Nie zdawała sobie sprawy, ilu ludzi miało ją pod kontrolą i śledziło każdy, nawet najmniejszy ruch. Nie mogła zdawać sobie z tego sprawy, bo zwyczajnie o niczym nie wiedziała. Mimo wszystko zaniepokoiły go jej słowa.

— Co ona mogłaby tam robić?

Takim pytaniem mógł całkiem sporo ugrać. Po pierwsze dawał jej powód, by myśleć, że naprawdę liczył się z jej zdaniem. Po drugie, mogła odczuć, że jest zaangażowana w sprawę. Chciał, żeby tak czuła, bo ułatwiało mu to zadanie. Nawet, jeżeli kompletnie nie interesowało go zdanie Karoliny na ten temat.

— Może przygotowywała sobie miejsce pod ciała? — podsunęła z wyraźnym zaangażowaniem.

— Niewykluczone, ale w tym scenariuszu ty pojawiasz się tam jako intruz. Może mieć cię na celowniku, o ile cię zauważyła — wyjaśnił.

Karolina zamarła po drugiej stronie. Uśmiechnął się chytrze.

— Był wieczór, ciemno, a jedyną latarnią była ta, która stała niedaleko tego miejsca — mruknęła chwilę później. — Nie mogła mnie zobaczyć, szłam ulicą, w ciemności.

— Nigdy nie wiesz. Uważaj na siebie — odparł z doskonale udawaną troską w głosie.

— Będę, obiecuję — powiedziała.

Był niemal pewien, że na jej twarzy zagościł w tamtym momencie delikatny uśmiech, a serce Wilczyńskiej wykonało kilka radosnych podskoków. Czuł się źle z faktem, że tak perfidnie grał jej na uczuciach, że musiał się aż do tego stopnia spoufalać z kimś, z kim nigdy nie chciałby tego robić, ale dobro śledztwa jak zawsze wygrało, kończąc bitwę myśli w jego głowie. Nie mógł sobie pozwolić na demonstrowanie własnych odczuć. Miał do wykonania robotę i tylko to w tamtym momencie się liczyło.

Odetchnął głębiej, przełykając stojącą w gardle gulę.

— Dzięki za informacje, Karolina. Zostajemy w kontakcie.

— Jasne. Do usłyszenia, Seba.

Połączenie dobiegło końca. Policjant odłożył telefon na fotel tuż obok swojej nogi, osunął się po oparciu w dół, uderzył głową w zagłówek i sapnął ciężko. Odwrócił wzrok od drogi, w zamian za to kierując go na prowadzącego Maksa, który uśmiechał się półgębkiem.

— Mnie nie wyszło na strzelnicy, tobie nie wychodzi w pracy operacyjnej — zarechotał, gdy poczuł na sobie spojrzenie przyjaciela.

— Męczy mnie ta laska — odparł Brodzki, przesuwając dłońmi po twarzy. — W pracy operacyjnej idzie mi coraz lepiej, wbrew temu, co mówiłeś, ale kontakt z nią... — urwał, by wziąć kolejny głębszy wdech. — Kontakt z nią jest straszny... — dokończył.

— Eee tam, na pewno nie jest aż tak źle — skwitował Zieliński.

— Jest koszmarnie, Maks. Tu już nawet nie chodzi o nią, tylko o jej sposób bycia i fakt, że chyba zaczyna przekraczać granice, których nie powinna — rzucił smętnie.

— Podobasz jej się, co?

— Najwyraźniej tak. Nie chcę tego.

— Ale to masz! — Jego przyjaciel wyszczerzył się w uśmiechu. — Damy radę, zaraz założy się jej podsłuchy, zacznę śledzić lokalizację, będziemy nagrywać rozmowy telefoniczne, te z tobą też, więc się nie martw. Nawet, jeśli posunie się o krok za daleko, to wszystko będzie na taśmach — uspokoił go po chwili.

— Skąd wiesz, że pójdziemy w takie środki?

— Ma się wtyki tu i tam...

Sebastian parsknął pod nosem.

— Rozmawiałem z naczelnikiem i prokuratorem, planują wdrożyć takie rozwiązania — dopowiedział Zieliński.

— Wiesz, ona jest praktycznie przy każdym trupie, na jakiego trafiamy. To naprawdę jest podejrzane, więc nie dziwię się, że tak bardzo chcą ją kontrolować — uznał Brodzki.

— Mnie zastanawia w ogóle, jakim cudem ktoś może mieć takiego pecha, żeby cały czas trafiać na ludzkie zwłoki.

— Może ktoś chce, żeby trafiała, a może ona sama chce trafiać, żeby odsunąć od siebie podejrzenia. — Sebastian wzruszył ramionami.

— Wierzysz, że może zabijać? — Maks uniósł delikatnie brwi.

— Niczego nie wykluczam, a ona jest dość... szczególnym przypadkiem. Może być każdym. Niewinnym świadkiem z dużą dozą pecha, osobą, którą interesuje się ten zabójca, albo samym zabójcą — odparł.

— Nie wygląda na kogoś z wypaczoną psychiką — stwierdził Zieliński.

— To prawda, ale większość seryjnych na takich nie wyglądała, a przynajmniej nie przy ludziach — Sebastian odbił piłeczkę, zauważając przy okazji, że wjechali właśnie do Lubaczowa.

— Zobaczymy, co przyniesie nam jej obserwacja. Nie będzie niczego świadoma, więc to powinno wyjaśnić większość kwestii.

— Mam nadzieję, że wyjaśni... — westchnął Brodzki. — Jedź na Jagiellonów, Tośka jeszcze jest na rehabilitacji, więc nie będziemy zawijać do niej — dodał po chwili.

— Właśnie... — podjął niedługo później Maks. — Jak z Tośką? Niby mówiłeś, że dobrze, że daje radę, ale to nie było nic konkretnego — sprecyzował.

Sebastian przeciągnął się na tyle, na ile pozwoliły mu zapięte pasy, potem na moment przymknął oczy, ziewnął i wreszcie skupił się na odpowiedzi.

— Jest raz lepiej, raz gorzej... — rzucił z wolna. — Wiadomo, widać poprawę, ale jedną nogę cały czas ma ledwo sprawną, bo ona najbardziej oberwała w tym wypadku. Nadwyrężony kręgosłup też ją często męczy, no i jest ogólnie dużo słabsza. Wiesz, musiała odpuścić wszystkie treningi, przestać ćwiczyć, a jedyne, na co teraz może sobie pozwolić, to spacery z psami i one też nie mogą być zbyt obciążające. Do niedawna miała jazdy tego typu, że potrafiła się zwijać z bólu i dosłownie żaden przeciwbólowy nie dawał rady. Teraz to trochę wygasło, chociaż cały czas są momenty, gdzie nie może nawet ustać na nogach — powiedział, z każdym następnym słowem markotniejąc coraz bardziej. Niby znał sytuację, ale wypowiedzenie, jak się sprawy miały, na głos, było podwójnie dobijające. — Czarno widzę powrót do służby w tym roku...

— Może być ciężko w tym roku, to prawda, Seba, ale nie odbierałbym jej szans w kolejnych latach. Jest cholernie silna i patrząc na to, jakie postępy robi od wypadku, jak błyskawicznie się regeneruje, ma spore szanse na powrót. Ma gigantyczną wolę walki — skwitował jego przyjaciel.

Sebastian uśmiechnął się ciepło. Woli walki faktycznie nie mógł jej odmówić.

— Racja, przekonuję się o tym coraz bardziej każdego dnia. Jest piekielnie silna.

— A psychicznie? — Zieliński pociągnął temat dalej.

— Ciężko stwierdzić, o to chyba powinieneś zapytać w pierwszej kolejności ją. Wiesz, jak bardzo blisko byśmy nie byli, nie siedzę w jej głowie — skwitował złośliwie, na co jego przyjaciel prychnął pod nosem. — Z mojej perspektywy jest naprawdę dobrze. Po tym, co przeszła, radzi sobie doskonale. Wiadomo, że ma kolejną traumę na koncie i na pewno bierze sobie trochę do głowy, ale jak spojrzę na nią po tych wszystkich tragediach, a potem porównam ze sobą sprzed kilku lat, to lepiej się z tego wygrzebuje niż ja. No i staram się jej pomagać we wszystkim jak tylko mogę... Mam nadzieję, że da się to odczuć — dokończył, zerkając w stronę towarzysza.

Po twarzy Maksa błąkał się delikatny, niemal niezauważalny uśmieszek, który Sebastian doskonale znał. Zieliński nie musiał nawet się odzywać, by jego przyjaciel zrozumiał, co chodziło mu po głowie.

— Powiedziałem wam kiedyś, że idzie cukrzycy dostać, jak się na was patrzy, i to się nie zmieniło — rzucił żartobliwie. — A tak na poważnie, to widać, że naprawdę ci zależy, że się starasz... Myślę, że ona też to widzi. Wyraźniej niż ktokolwiek inny — powiedział, gdy parkował na miejscu pod blokiem Brodzkiego. Wyłączył silnik, zgasił światła, odpiął pasy, wyjął klucze ze stacyjki i spojrzał na przyjaciela, który odetchnął głębiej, zapatrzony w skrawek błękitnego nieba ponad nimi. — Zakochany kundel z ciebie — prychnął rozbawiony, nim wysiadł z samochodu.

Na Sebastiana nie musiał długo czekać. Pojawił się obok niego dosłownie sekundę później, nieco rozeźlony po ostatniej uwadze przyjaciela. Maks z cwanym uśmiechem na ustach podał mu jedynie kluczyki do laguny, by mógł zamknąć samochód. Niedługo później znikali za drzwiami budynku, dogadując się, kiedy powtórzą wypad na strzelnicę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro