26. Ruch, który odwraca losy partii

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W  mediach „Discord" — The Living Tombstone.

Czarna skoda należąca do Komendy Powiatowej Policji w Lubaczowie najpierw skręciła w prawo, przejechała jakieś pięćset metrów po szerokiej na jeden samochód drodze i wreszcie zatrzymała się tuż za skrzyżowaniem tej ulicy z kolejną. Siedzący na miejscu pasażera Sebastian wypuścił głośno powietrze, wplatając palce w poskręcane kosmyki niemal czarnych włosów. Maks, któremu tego dnia przypadła przyjemność prowadzenia radiowozu, spojrzał na przyjaciela i uniósł z rozbawieniem brwi.

— Aż tak cię to stresuje? — zagadnął kpiąco.

— Sklej się — odburknął jego towarzysz. — Gdybyś był na moim miejscu, też by cię stresowało. Co mam jej niby powiedzieć, jak już spotkam ją pod tą apteką?

Zieliński wzruszył beztrosko ramionami.

— Ja nie wiem, to nie moja część roboty. Zagadaj do niej jak do dobrej znajomej i jakoś to pójdzie — mruknął obojętnie.

— To nie będzie takie proste. — Kryminalny westchnął ciężko, ale ostatecznie wysiadł z samochodu, zostawiając Maksa samego.

Czekał go teraz średniej długości spacer pod aptekę usytuowaną na rynku w Krzesikowie. Musiał pojawić się tam idealnie o czasie, by natknąć się na wychodzącą z pracy Karolinę. Najlepiej nie wcześniej i nie później, powinien wstrzelić się w to kilkuminutowe okno, kiedy zamykała cały budynek. Ominął skodę, którą Maks zaparkował w takim miejscu, by trudno było ją w ogóle zobaczyć, a potem skręcił w prawo i tą ulicą dostał się do drogi głównej. Teraz wystarczyło tylko przejść na drugą stronę jezdni, pokonać kilkanaście metrów spokojnym krokiem, a finalnie znaleźć się przy wejściu do apteki. Udało mu się to bez większych komplikacji. Dotarł na miejsce punktualnie o osiemnastej trzy, chwilę później drzwi apteki otworzyły się, ukazując sylwetkę Karoliny, która aż zaniemówiła, gdy zobaczyła policjanta przy schodach.

— Co ty tu robisz...? — wydukała, na co uśmiechnął się półgębkiem.

— Ostatnio coś podejrzanie milczałaś, więc stwierdziłem, że przyjadę i sprawdzę, co się dzieje. — Wzruszył ramionami, wkładając dłonie do kieszeni spodni. Czas było wejść w swoją rolę.

Wilczyńska spłonęła rumieńcem i błyskawicznie odwróciła się twarzą w stronę drzwi, próbując ukryć czerwone policzki. Chwilę walczyła z zamkiem, a gdy wreszcie udało jej się przekręcić, a następnie wyjąć klucz, wróciła spojrzeniem do Sebastiana.

— To... bardzo miłe — mruknęła, zbiegła po schodkach i stanęła dokładnie naprzeciw niego. Uliczna latarnia rzucała w to miejsce rozproszone, żółtawe światło, którym błyszczały tęczówki policjanta.

— Chodź, odprowadzę cię do domu — rzucił, rozpoczynając powolny marsz.

Nieco mocniej zacisnęła w dłoni pasek torebki, stłumiła uśmiech wpełzający na twarz i podbiegła kilka kroków, by na powrót zrównać się z Brodzkim. Jeszcze raz zerknęła na jego twarz. Był zapatrzony w niebo, które tego wieczora skrzyło się milionami gwiazd. To tylko nadawało mu jakiegoś dziwnego uroku. Karolina westchnęła.

— Od jakiegoś czasu faktycznie ze mną kiepsko — wychrypiała. — Te wszystkie trupy... To cały czas stoi mi przed oczami. Każdej nocy, kiedy zamykam oczy, pierwszy obraz, jaki widzę, to właśnie te trupy. Nawet, jeżeli staram się z całej siły o nich zapomnieć, wciąż powracają — dodała już nieco czystszym i pewniejszym głosem. — I wiesz co... Chyba mam teorię...

— Słucham cię — odparł, zerkając na nią z ukosa.

— Ten morderca, kimkolwiek jest, stale mnie obserwuje. Zna wszystkie moje nawyki, wie, kiedy pojawiam się w pracy, o której wychodzę z domu, gdzie chodzę po robocie, z kim się zadaję. Może nawet wie, że mam kontakt z tobą — powiedziała. — Boję się tego — dodała cicho.

Idący obok niej mężczyzna odetchnął cicho.

— Dopóki masz mnie, nic ci się nie stanie, obiecuję — rzekł, a ją ponownie zapiekły policzki. — Mimo wszystko bądź ostrożna. Najlepiej, gdybyś miała przy sobie gaz pieprzowy, to dość skuteczny środek. Nie trać czujności, Lolka, bo to może cię zgubić. I pamiętaj, że jeżeli coś niepokojącego będzie się działo, masz natychmiast o tym informować — dodał. — Masz jakieś podejrzenia, kto mógłby cię obserwować?

— Szczerze mówiąc, nie — mruknęła.

Pokiwał głową.

— Ostatnio to wrażenie bycia obserwowaną trochę ucichło, jakby morderca się wycofał, ale dzisiaj znowu czułam, że ktoś na mnie patrzy... Może to już paranoja, nie wiem, ale... chcę, żeby to się już skończyło — powiedziała, by jakoś przerwać panującą między nimi ciszę.

W gruncie rzeczy bardzo nie lubiła milczeć. Szczególnie przy nim czuła potrzebę, by mówić jak najwięcej. Sebastian bardzo często pytał ją o zdanie na temat całej sprawy, a ona starała się mu jak najlepiej pomóc, dlatego opowiadała o wszystkich swoich spostrzeżeniach czy podejrzeniach. Miała nadzieję, że dzięki temu uda się szybciej dojść do zabójcy...

— Niedługo się skończy — odpowiedział, wyrywając ją z zamyślenia.

— Macie coś nowego? — zagadnęła z wyraźnym zainteresowaniem.

— Wybacz, trzyma mnie tajemnica służbowa. — Posłał jej pobłażliwy uśmiech.

— Nie ufasz mi?

Nie — przemknęło mu przez myśl. Wziął jednak głębszy oddech, spojrzał w niebo, przełknął gulę stojącą w gardle i po kilkunastu sekundach wrócił spojrzeniem do Karoliny.

— Ufam — rzucił. — Ale są rzeczy, o których nikomu nie mogę powiedzieć. To jedna z nich.

— Rozumiem — bąknęła, przysuwając się nieco bliżej. — Wiesz... Przy tobie się nie boję. Niczego ani nikogo — wyznała, jednak nie spojrzała na niego. Uporczywie wbijała wzrok we własne buty.

Sebastian momentalnie spiął się na całym ciele, zaraz jednak musiał na powrót przywołać maskę spokojnego, uśmiechniętego policjanta. Gdyby Karolina zaczęła coś podejrzewać, gdyby ujawnił swoje prawdziwe emocje czy uczucia, cała ta farsa upadłaby jak domek z kart przewrócony podmuchem wiatru.

Jeden głębszy oddech wystarczył mu na uspokojenie.

— To chyba dobrze, nie?

— To nawet lepiej niż dobrze — odparła, szczerząc się w uśmiechu.

— Coś ciekawego się ostatnio działo w Krzesikowie? — zapytał z pozoru tylko niewinnie.

Wilczyńska zamyśliła się, co dało mu kilka minut na chłodne przeanalizowanie sytuacji. Jak do tej pory powiedziała, że czuje się obserwowana od kilku tygodni, co było cenną wskazówką. Wciąż miał co do niej sporo podejrzeń, ale ta jedna informacja podsuwała sugestię, że być może to nie Karolina była winna tych zbrodni. Z drugiej strony, Brodzki wiedział, że dziewczyna mogła blefować. To zauroczenie nim, zmęczenie, wyczerpanie i rozpacz, które biły z całej jej postawy, mogły być zwykłą przykrywką. Musiał być ostrożny.

Weszli właśnie w ciemną uliczkę, którą przechodził już wcześniej. Nie dochodziło tu światło żadnej latarni, jedynie stojący wysoko na niebie księżyc nieco rozjaśniał drogę.

— Ostatnio chyba nic — odezwała się wreszcie. — W piątek będzie ta impreza w pałacu i tak naprawdę tym wszyscy żyją — dodała.

— To musi być jakieś gigantyczne przedsięwzięcie — zauważył z udawanym zainteresowaniem.

— Jest — przytaknęła entuzjastycznie. — Dwa dni temu zaczęli przygotowania. Rozstawili wielką scenę, no i robią porządki w pałacu. Planują udostępnić go ludziom pierwszy raz od kilkunastu lat — wyjaśniła.

— Ciekawa sprawa. Też się tam wybierasz, no nie?

— Tak. — Skinęła głową. — Z moją przyjaciółką i jej chłopakiem, tak jak ci mówiłam. Nic się nie zmieniło.

— Musisz być ostrożna, na takich masówkach dzieją się różne rzeczy...

— Będę uważać — zapewniła, przystając przed furtką prowadzącą na jej podwórko. Odwróciła się twarzą do niego, spojrzała prosto w oczy sporo wyższego od niej policjanta i uśmiechnęła się delikatnie. — Wchodzisz?

Nim odpowiedział, zerknął na ekran telefonu.

— Nie mogę, za jakieś pół godziny zaczynam służbę — mruknął.

— Zje cię kiedyś ta praca — skwitowała zaczepnie, na co przewrócił oczami, dla niepoznaki uśmiechając się krzywo. — Dzięki, że przyjechałeś. Potrzebowałam tej rozmowy. I... możesz wpadać częściej. Zaczęłam właśnie dwutygodniowy urlop, więc mam masę czasu — dodała niepewnie.

— Wezmę to pod uwagę — odparł. — Trzymaj się i pamiętaj, że jakby coś złego się działo, masz natychmiast dać znać. Cześć — rzucił jeszcze, poczekał, aż wejdzie za furtkę, machnął jej ręką na odchodne, a gdy zniknęła za drzwiami domu, niemal w podskokach skierował krok do stojącego nieopodal radiowozu.

Teraz wreszcie mógł pozwolić sobie na oddech ulgi i zdjęcie z twarzy fałszywego uśmiechu, który musiał utrzymywać przez najdłuższe dwadzieścia minut jego życia. Zadowolony, że najtrudniejsze zadanie tego dnia dobiegło właśnie końca, podchodził do drzwi pasażera. Otworzył je i wsiadł do środka. Niemal od wejścia spotkał się z rechotem Maksa. Posłał w stronę przyjaciela miażdżące spojrzenie, ale Zieliński nic sobie z tego nie zrobił.

— Nawet nie wiesz, jak śmiesznie wyglądałeś tam, przy tym płocie — rzucił rozbawiony. — Nie mam pojęcia, jakim cudem ona się jeszcze nie skapnęła, że blefujesz. Aktorem jesteś koszmarnym — dodał, wciąż rechocząc w najlepsze.

— Skoro jeszcze nie ogarnęła, że coś nie gra, to znaczy, że jestem zajebisty — odparł dumnie Brodzki.

Maks posłał mu ociekające ironią spojrzenie.

— Nie, to ona jest głupia — skwitował krótko, odpalił silnik, wrzucił jedynkę i ruszył do przodu. — Nie wierzę, że ktoś taki jest doskonale zorganizowanym seryjnym zabójcą, który z zimną krwią najpierw skatował, a potem pozbawił życia kilka ciężarnych kobiet — dodał już nieco poważniej.

— A jednak ona cały czas jakoś kręci się wokół tych trupów. To nie może być przypadek, że znajduje jedno ciało po drugim — odparł na to Sebastian.

— Może ktoś chce, żeby znajdowała.

— Może...

— To chyba bardziej prawdopodobna opcja niż teoria o tym, że to ona zabija. — Maks wzruszył obojętnie ramionami. — Nie wiem też, czemu góra tak mocno kładzie nacisk, żeby coś na nią znaleźć. Wysłanie cię dzisiaj do tego Krzesikowa było absurdem, a Darek i tak kazał nam jechać. Może oni nie chcą, żebyśmy znajdowali prawdziwego winnego? — rzucił z namysłem.

Sebastian roześmiał się w głos, zerkając na przyjaciela z ukosa.

— Na pewno, larwo. Bez wątpienia masz rację. Zapomniałeś dodać jeszcze, że żyjemy w jakimś tanim kryminale, a sprawca to ktoś od nas, kogo za wszelką cenę będą chronić przełożeni — odparł złośliwie. — To nie przeszłoby w prawdziwym życiu, debilu.

— Nie takie akcje się już działy. — Operacyjny wzruszył ramionami.

— Nie u nas.

— To nie zmienia faktu, że u nas też mogą.

Brodzki westchnął głębiej, spoglądając na drogę, którą rozświetlały jedynie światła skody. Wjechali właśnie w las, na ulicy oprócz nich nie było żywej duszy.

— Nie przesadzaj. Zabójca jest z zewnątrz, a podejrzenia naczelnika i komendanta co do Karoliny są całkiem zasadne. Nie zastanawiałoby cię, gdyby jakaś zwykła laska znajdowała trupa za trupem?

— Pewnie zastanawiałoby. Nie wiem. — Maks wcisnął nieco mocniej pedał gazu.

Auto wyrwało do przodu z głuchym warkotem silnika.

***

Stawanie przed naczelnikiem nigdy nie było przyjemną sprawą. Szczególnie, gdy naczelnik ewidentnie nie był w najlepszym humorze. Sebastian jednak musiał zmierzyć się z tym wyzwaniem po raz kolejny, bo gdy tylko pojawił się na komendzie, został wezwany na dywanik Darka. Spodziewał się, czego będzie oczekiwał od niego przełożony, dlatego szybko pojawił się w jego gabinecie.

Stał teraz przed nadkomisarzem, który mierzył go skupionym wzrokiem.

— Jak ta rozmowa? — zapytał wreszcie naczelnik chłodno.

Sebastian drgnął, gdy wskazał mu dłonią krzesło. Podszedł dwa kroki do przodu, odsunął je nieco do tyłu i usiadł, zerkając badawczo na przełożonego.

— W sumie nic wielkiego się nie dowiedziałem. Ma poczucie, że ktoś ją obserwuje, ostatnio osłabło, ale ponoć dzisiaj znowu to mocno czuła. Oprócz tego jest totalnie zajarana na tą imprezę w piątek — rzekł na początek.

— Będziecie tam na działaniach operacyjnych. Dopilnuj, żeby mieć ją na oku przez cały czas — mruknął Darek.

— Nie pozwolę jej uciec. Jeżeli jest coś na rzeczy, to my będziemy pierwszymi, którzy się dowiedzą — zapewnił z niezwykłym przekonaniem Sebastian.

Naczelnik uśmiechnął się delikatnie.

— Podoba mi się twoja determinacja — rzucił. — Dobrze będzie, jeżeli do obserwacji zaangażujesz też Paulinę i Kraszewską. Ona ich nie zna, one ją aż za dobrze, dlatego świetnie sprawdzą się w roli obserwatorek. Ciebie za to kojarzy, dlatego staraj się jej unikać.

— To będzie chyba najlepsze wyjście — zgodził się Sebastian. — Ale, Darek, mam takie dziwne przeczucie...

— Słucham, chociaż twoje przeczucia przeważnie nie są zbyt dobre...

— Myślę, że to nie ona za tym stoi. Więcej, jestem prawie pewien. Ona jest obiektem, którym najbardziej interesuje się zabójca, i może posłużyć mu za kartę przetargową. Musimy pilnować, żeby nic złego jej się nie stało — wyjaśnił, niepewnie patrząc na przełożonego, który wbijał spojrzenie w przestrzeń gdzieś za policjantem.

— Porozmawiam z komendantem i prokuratorem. Może w grę wejdzie monitorowanie jej lokalizacji. Mamy już podsłuch, a Grabski jest wyjątkowo skłonny do współpracy, więc to ma spore szanse wyjść — oznajmił po długiej chwili napiętego milczenia.

Sebastian uśmiechnął się delikatnie, a jego oczy błysnęły w półmroku gabinetu. Nie umknęło to uwadze Wolskiego. Na jego twarzy również zagościł niewielki uśmiech. Dobrze było wreszcie zobaczyć tę charakterystyczną iskrę w oczach aspiranta. Powoli wracał do nich dawny Sebastian. Ten Sebastian, który nie bał się nowych wyzwań, ten ryzykant igrający ze śmiercią i bez skrupułów dążący do osiągnięcia wyznaczonego celu.

— Dzięki.

— Nie ma za co. — Darek odetchnął głębiej. — Mam do ciebie tylko jedną prośbę. Pamiętasz seryjnego sprzed dwóch lat, prawda?

Kryminalny niepewnie potaknął ruchem głowy.

— Nie daj się podejść tak, jak to zrobiłeś wtedy. Dość już tego. Nie chcemy tracić ani ciebie, ani żadnego innego naszego policjanta, bo wszyscy jesteście cholernie wartościowi. Macie być dziesięć razy bardziej uważni, a przy tym nie możecie się ani na sekundę zawahać. Pamiętaj o tym. Ty i wszyscy twoi współpracownicy.

Sebastian przez moment zaniemówił. Takie słowa z ust naczelnika były absolutną rzadkością. W jego stronę nie padły chyba jeszcze nigdy, dlatego teraz na moment odebrało mu mowę. Wpatrywał się nieco zaskoczony w szare oczy Wolskiego, który również mierzył go intensywnym spojrzeniem.

— J-jasne — wydusił wreszcie.

Darek gruchnął śmiechem, gdy usłyszał te słowa.

— Czy ty się właśnie zająknąłeś?

Brodzki prychnął pod nosem, zakładając ręce na piersi.

— Być może — burknął. — Każdemu się zdarza.

Naczelnik uśmiechnął się półgębkiem.

— Niewątpliwie... — rzucił kpiąco. — Wracaj do obowiązków. To nie główna, że możemy się opierdalać — dodał tak już charakterystycznym dla siebie tonem.

Sebastian roześmiał się, ale wstał, zasunął krzesło i odszedł w stronę drzwi. Zatrzymał się tuż przed płytą, z dłonią zawieszoną nad klamką.

— Darek...

— No?

— Dagmara zasugerowała ostatnio, że ten serial może zechcieć uderzyć w nas przez zrobienie krzywdy naszym bliskim i...

— Boisz się o Tośkę, prawda? — Wolski wszedł mu w słowo.

— Nie tylko. Ja mam Tośkę, ale co ma powiedzieć Karol, który żyje w jednym domu z czwórką rodzeństwa, z czego dwójka to niepełnoletnie dzieciaki? Albo Maks, który ma kilkuletnią córkę i partnerkę w Rzeszowie? Co, jeżeli Daga naprawdę ma rację?

Naczelnik westchnął ciężko, odchylając się na oparcie fotela.

— Nikt nie wie, kto stoi za tym śledztwem. Nie wyszło to poza granice komendy, nikt nie powiedział tego mediom. Do informacji publicznej podana została decyzja o utworzeniu specjalnej grupy operacyjnej do tej sprawy, ale nie ma informacji, kto wchodzi w skład tej grupy. Nawet, jeżeli ten zabójca faktycznie planuje uderzyć w was, to nie wie, kim jesteście. A przynajmniej nie wie, kim jest piątka policjantów z tej grupy — wyjaśnił spokojnie. — W twoim przypadku jest nieco gorzej... Masz kontakt z Wilczyńską i jeżeli to ona zabija albo nawet, jeżeli jest obserwowana, to na pewno ty też zostałeś zauważony. Pamiętaj tylko, że od zauważenia do identyfikacji czyjejś tożsamości długa droga. Nie martw się na zapas. Tośka nie nosi twojego nazwiska, nie mieszkacie razem. Myślę, że nic jej nie grozi — dokończył swój monolog, spoglądając na policjanta, który również od kilku minut wbijał w niego brązowe spojrzenie.

Sebastian odetchnął cicho i zdobył się na delikatny uśmiech.

— Mam nadzieję, że się nie mylisz — mruknął. — Dzięki.

A potem zniknął za drzwiami, zostawiając naczelnika samego z własnymi myślami. Darek musiał przyznać, że nawet, jeżeli przed chwilą udało mu się powiedzieć coś budującego, teraz sam zaczął mieć wątpliwości. Co, jeżeli Dagmara i Sebastian mają rację? Co, jeżeli na szali waży się właśnie życie i zdrowie nie policjantów z grupy operacyjnej, a ich najbliższych? Co, jeżeli zabójca postanowił zagrać z nimi w okrutną grę, z której zwycięsko może wyjść tylko on?

I wreszcie — kto gra do czyjej bramki w tym meczu?

***

Ciało D1 osiadło miękko na wysokich trawach, które wiatr pochylił ku ziemi. Od płynącej tuż obok rzeki wiało chłodem, dało się też słyszeć przyjemny chlupot wody. Na pewno była lodowata o tej porze roku. Śnieg wirował w powietrzu, nadając temu miejscu niepowtarzalnego klimatu. Tej listopadowej nocy, tego roku, zaczęło się dla arcymistrza coś zupełnie nowego.

Przyłożył dłoń odzianą w skórzaną rękawiczkę do rozciętego policzka hetmana, pogłaskał delikatnie zimną skórę. Potem uśmiechnął się słabo, przechylając do ucha kobiety.

— Śpij spokojnie — szepnął, wyciągając z kieszeni nóż.

Sprawnie poradził sobie z naznaczeniem hetmana. Po chwili dzieło było już skończone, a wyryta na lewym przedramieniu informacja aż kłuła w oczy.

D1 -> F3 -> ?

Arcymistrz upewnił się jeszcze raz, że dopilnował wszystkiego, obdarzył ostatnim spojrzeniem hetmana i z uśmiechem na ustach przepadł w mroku. Od tego momentu, tej nocy zaczynała się końcowa faza gry. Aspirant Sebastian Brodzki stał w opłakanej pozycji. Teraz tylko złote dziecko musi wypełnić swoją powinność do końca, dzięki czemu arcymistrz wreszcie skontaktuje się ze swoim przeciwnikiem. W dłoni D1 zostawił list.

Ruch, który odwraca losy partii, właśnie nadszedł.


Uhh, Moi Drodzy, zbliżamy się do ciężkich rozdziałów. Mam dwie główne ścieżki rozwoju fabuły, muszę wybrać jedną z nich, a patrząc na to, że „Oczy" są ostatnim tomem Serii, zadanie jest tym bardziej utrudnione. Mam jeszcze trochę czasu na decyzję, a póki co zostawiam was z dwudziestym szóstym rozdziałem. :D

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro