4. Słońce nowej nadziei

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Media to „House of cards" i Koreańczycy, czyli oczywiście BTS.

Początkowo słoneczny poranek przerodził się bardzo szybko w burzowe popołudnie. Lało już od dobrych kilku godzin i nie zanosiło się, by ten stan uległ zmianie.

Sebastian przeszedł do salonu już w butach, poprawił ułożenie pasa na biodrach, rozejrzał się po całym pomieszczeniu i finalnie na jego ustach zagościł delikatny uśmiech. Było zaskakująco czysto jak na standardy jego mieszkania, co niebywale go cieszyło. Ten porządek był na dobrą sprawę całkiem przyjemny dla oka, aczkolwiek nie widywał go wcale tak często, bo zwyczajnie nie chciało mu się sprzątać. Dopiero, kiedy Tosia miała pojawić się w jego mieszkaniu, mobilizował się i doprowadzał do porządku całą przestrzeń.

Położył dłoń na kaburze, upewniając się tym samym, że pistolet znajdował się na swoim miejscu, był dobrze zabezpieczony oraz nie miał nawet najmniejszej szansy wypadnięcia podczas ewentualnego biegu. Potem kontrolnie przejechał jeszcze opuszkami palców po pozostałych przedmiotach należących do jego wyposażenia, a gdy już był stuprocentowo pewien, że wszystko znajdowało się tam, gdzie znajdować się powinno, przeszedł do kuchni, odnajdując na stole klucze do domu połączone z tymi do samochodu oraz telefon. Wziął jedno i drugie, telefon schował w kieszeni kurtki, klucze natomiast zamknął w dłoni. Tak przygotowany opuścił ciemne pomieszczenie, po chwili stając przed drzwiami wyjściowymi. Bez wahania nacisnął klamkę, pchnął metalową płytę, wyszedł, zamknął mieszkanie, po czym sprawnie zaczął schodzić po schodach. Na klatce nie spotkał żywego ducha, dopiero przy wyjściu z bloku minął się z sąsiadem wypalającym papierosa. Krótkie przywitanie było dla obu wystarczające, toteż Sebastian nawet nie wdawał się w dyskusję. Nie miał na nią nawet czasu — za kilka minut powinien zgodnie z zasadami pojawić się na odprawie.

Szybko przebiegł przez zlewany strugami deszczu parking, znalazł swój samochód i już po chwili wsiadał do ciepłego wnętrza, zamykał drzwi, a potem ostrożnie opuszczał miejsce parkingowe.

Na odprawie stawił się punkt szesnasta, odbył rutynowy pomiar trzeźwości, po czym został przekierowany do naczelnika. To było jak kubeł zimnej wody na głowę, co gorsza wcale mu się nie podobało. Jeżeli Wolski nie zwlekał i wzywał go do siebie tuż po pojawieniu się kryminalnego na komendzie, oznaczało to tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, naczelnik już został powiadomiony o trupie znalezionym ubiegłej nocy w Krzesikowie, po drugie, szykowały się kłopoty. Naprawdę wielkie kłopoty.

Mimo sporego stażu w formacji podchodził więc pod drzwi biura przełożonego na delikatnie drżących nogach. Zapukał dwa razy, a po usłyszeniu pozwolenia na wejście nacisnął klamkę, popchnął drzwi i ostatecznie znalazł się w pachnącym kawą, ciepłym pomieszczeniu. Jego wzrok najpierw padł na spore okna, które obmywane były gęstymi strugami deszczu, potem policjant przesunął spojrzenie nieco w dół, na parapet, a ostatecznie także na naczelnika. Darek wpatrywał się w niego tym jednym rodzajem natarczywego wzroku, który jedynie potwierdził wcześniejsze obawy Brodzkiego i nie pozostawił mu już żadnych złudzeń. Aspirant westchnął męczeńsko, wędrując za wskazaniem dłoni naczelnika do krzesła, odsuwając je i ostatecznie siadając. Delikatnie rozchylił nogi, wygodniej umościł się na siedzisku, ręce położył swobodnie na udach, przejechał nimi w górę i w dół, potem jeszcze raz westchnął, a wreszcie ponownie zerknął na Wolskiego.

— Chyba wiem, co chcesz mi powiedzieć — rzucił z rezygnacją, która niebywale rozbawiła jego przełożonego.

Darek parsknął śmiechem, nim zabrał się do odpowiedzi.

— Zaraz się przekonamy — odparł z uśmiechem na ustach.

Sebastian przewrócił oczami, odczytując z tego uśmiechu jawną kpinę.

— Ty serio lubisz się pastwić, wiesz?

— Oczywiście, że wiem. — Naczelnik wzruszył nonszalancko ramionami. — Słyszałem już, co się wydarzyło dzisiaj w nocy... — zaczął z wolna. — Widziałem nawet protokoły z tego całego zdarzenia. W twoje przesłuchania też sobie zajrzałem, nie myśl, że nie. O ile wiem, komendant też przeglądał. Ot, dla zabawy — rzekł, z zadowoleniem obserwując, jak kryminalny delikatnie zbladł. — No co? Wiesz przecież, że lubi sobie w kwity z tych grubszych spraw pozaglądać — bąknął coraz bardziej rozbawiony.

Sebastian ograniczył się z odpowiedzią jedynie do potwierdzającego kiwnięcia głową, które jednak nie wypadło zbyt przekonująco. On już dobrze wiedział, co dla niego szykowali. Niebywale bawiła ta świadomość także Wolskiego.

— Powiem ci, że ciekawie to nie wygląda. Ba, powiem nawet więcej, to wygląda kurewsko źle. Za dużo przestępczości w tym rejonie się ostatnio szerzy, będziemy pewnie przez to mieć spore kłopoty z wojewódzką. I żeby zapobiec tym kłopotom chociaż trochę, żeby się nam wojewódzki nie wściekał, dostałeś to śledztwo do prowadzenia. Poradzisz sobie jak z każdym innym, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Do towarzystwa dobrałem ci całkiem fajny duecik. Karol i Paulina w życiu nie mieli sprawy tego typu, więc to dla nich coś nowego. I o ile Karol wszystko już ma w małym paluszku, robi tu w końcu od dobrych paru lat, o tyle Paulina nam kuleje w wielu kwestiach, dlatego będzie wam przy tym wszystkim pomagać, a przy okazji się uczyć — wyjaśnił zadowolony, po tych słowach ponownie nawiązując kontakt wzrokowy z policjantem.

— Jesteś pewien, że potrzebujemy aż trójki ludzi do jednego zabójstwa? — Sebastian uniósł zaskoczony brwi. — Z Tośką zawsze radziliśmy sobie we dwójkę...

Naczelnik westchnął ciężko, oparł zgięte w łokciach ręce na blacie drewnianego biurka, splótł ze sobą palce obu dłoni, przechylił się nieco do przodu i z kamienną twarzą ponownie odszukał oczy aspiranta.

— Niech to zostanie między nami, Brodzki. Tośka była jako kryminalna fenomenalna. Nie znalazłbym chyba dla niej godnej konkurencji, przynajmniej na tej jednostce. W duecie z tobą stawała się wręcz nie do zdarcia, dlatego tak często dostawaliście razem trudne sprawy. Teraz Tośki tutaj nie ma i nie zanosi się, żeby szybko wróciła, mam rację?

— Masz — przyznał niechętnie jego rozmówca.

— No właśnie. I z tego powodu dostaniesz więcej ludzi do tego przedsięwzięcia. Zresztą myślę, że to podziała na korzyść dla ciebie. Im więcej osób, tym mniej zadań przypada na jednostkę. To chyba dla ciebie i twojego lenistwa dość korzystna opcja, nie sądzisz? — zapytał retorycznie, ponownie uśmiechając się krzywo w stronę podwładnego.

Sebastian oparł skrzyżowane ręce na karku i roześmiał się, w międzyczasie wyginając delikatnie do tyłu.

— Może i masz...

— Nie może, tylko na pewno. Wszystko zrozumiałeś w kwestii śledztwa? — zapytał, choć spodziewał się odpowiedzi.

— Mam jedno zasadnicze pytanie — mruknął po chwili zastanowienia Brodzki, co kompletnie zbiło naczelnika z tropu.

— Mów — bąknął jedynie.

— Co będzie, jak się z tego zrobi nie jedno, a cztery, pięć, nawet dwadzieścia zabójstw?

Darek zdębiał na moment. Przez chwilę po prostu w konsternacji milczał, próbując jakoś przetrawić to dziwne pytanie. Sebastian niewiele pytał. Nie pytał praktycznie wcale, większość w kwestiach służbowych już przecież wiedział. Taka wyrwana z kontekstu sugestia tym bardziej nie była dla niego typowa.

— Skąd takie podejrzenie? — odpowiedział wreszcie pytaniem na pytanie.

Aspirant wzruszył obojętnie ramionami.

— Z zakładania wielu scenariuszy — odparł lekko.

— Będziemy się o to martwić, jak już dojdzie do tych czterech, pięciu, nawet dwudziestu zabójstw. Na razie skup się na jednym i lepiej zacznij modlić, żeby więcej nie było, bo wtedy... wtedy będzie biednie, Sebastian. Bardzo biednie i sam dobrze o tym wiesz — powiedział w końcu, a jego ton przybrał zdecydowanie chłodniejsze brzmienie.

Lodowaty wzrok, którym mierzył go Darek, wcale nie skłonił Sebastiana do odpuszczenia bitwy na spojrzenia. Przez dłuższą chwilę po prostu obaj milczeli, skanując swoje tęczówki, nie poruszając się przy tym nawet o milimetr. Atmosfera zrobiła się nieprzyjemna, ale do zniesienia. Dopóki ten stan rzeczy się utrzymywał, nie było źle.

— Jeszcze jakieś pytania? — rzucił wreszcie Wolski, odsuwając się i nieco łagodniejąc.

— Żadnych — odparł spokojnie Sebastian.

— To teraz moja kolej. Jak u Tośki?

Policjant westchnął ciężko, nim zabrał się do odpowiedzi. W tym momencie bowiem zdał sobie sprawę, jak bardzo brakowało mu służbowej partnerki. Od wypadku wiele rzeczy uległo zmianie, a po dawnych czasach nie było już nawet śladu. Brodzki oberwał nie tylko prywatnie, w służbie także musiał się przystosować, nauczyć pracować w większości samemu, dojść do siebie po takiej gwałtownej zmianie. Nie było to wcale łatwe po tylu latach ścisłej współpracy z jedną osobą, ale w końcu musiało się udać. Pozostała tylko jakaś dobijająca pustka, gdy zastawał w ich niegdyś tętniącym życiem pokoju jedynie ciszę.

— Z każdym dniem coraz lepiej, ale do tego, co było przed wypadkiem, jeszcze zdecydowanie bardzo daleko. Radzi sobie, jak tylko umie i może najlepiej. Ma całą masę determinacji, no i cały czas mówi, że zamierza wrócić do służby najszybciej, jak to tylko będzie możliwe — mruknął ostatecznie, na moment zaglądając w błyszczące delikatnie, szare tęczówki naczelnika.

Nadkomisarz pokiwał głową.

— Realne są te jej zapewnienia?

— Wiele rzeczy wskazuje na to, że tak. Ale wiesz, jak wygląda życie, więc wiele się może zmienić. Na razie idziemy powoli do jednego celu i dobrze, że ona w ogóle ma taki cel. Bez tego byłoby kiepsko — wyjaśnił.

— Silna jest.

Na twarzy Sebastiana zagościł delikatny uśmiech.

— Piekielnie — skwitował.

— Przekaż jej pozdrowienia jak się spotkacie, a teraz wypad do obowiązków. Nie mamy całego dnia na gadanie — rzucił już tak charakterystycznie dla siebie naczelnik, a gdy chwilę później został sam w zaciszu własnego biura, i na jego usta wpłynął uśmiech.

Intuicja kazała mu myśleć, że Sebastian doskonale poradzi sobie ze śledztwem, a Węcińska mimo wszystkich przeciwności wróci do służby oraz na komendę. Tu było jej miejsce. I choć przeważnie pozostawał mocnym sceptykiem, w tej kwestii obudziły się w nim pokłady optymizmu. Po wszystkich tych przeciwnościach musiało przecież w końcu być dobrze. Jedna z najbardziej utalentowanych i upartych służbowych par musiała mieć przed sobą wychodzące zza chmur słońce nowej nadziei. Nadziei, która dla nich jeszcze nigdy nie umarła.

***

Korytarz świecił pustkami, co jak na tę porę wcale nie było typowym dla komendy powiatowej widokiem. Sebastianowi jednak absolutnie nie przeszkadzał taki stan rzeczy, a wręcz przeciwnie — zdecydowanie bardziej wolał bowiem ciszę i spokój, umożliwiające mu skupienie się na pracy. Szedłby sam pewnie aż do drzwi swojego pokoju, ale los przewidział dla niego nieco inny scenariusz.

Ewa pojawiła się obok dosłownie znikąd. Zauważył ją dopiero w momencie, kiedy rzuciła w jego stronę krótkie przywitanie, a potem spróbowała dorównać policjantowi kroku. Bynajmniej nie zamierzał się do niej dostosowywać, miał bowiem sporo ważnych spraw na głowie. W ich obliczu rozmowa z sekretarką spadała diametralnie wręcz nisko na liście priorytetów.

— Jak tam dzisiaj? — zapytała, najwyraźniej chcąc jakkolwiek podtrzymać dyskusję po tym, jak lakonicznie odpowiedział jej „cześć".

— W porządku, chociaż dopiero zacząłem służbę, więc wszystko może się wydarzyć i znając życie właśnie tak będzie. — Wzruszył ramionami. — Póki co nie narzekam — skwitował, po czym skierował krok w stronę schodów.

Ku jego zdziwieniu również poszła w tamtą stronę.

— Może nie będzie tak źle... — mruknęła pod nosem, odsuwając ruchem dłoni opadające jej na oczy kosmyki blond włosów, a potem skupiła spojrzenie na profilu policjanta idącego tuż obok.

— Na tym etapie życia i pracy mogę bez wahania stwierdzić, że taka nadzieja jest złudna — uciął. — Karol u ciebie coś drukował wczoraj albo dzisiaj? — zagadnął po chwili, bo akurat przypomniało mu się, że potrzebował kopii protokołów oględzin napisanych przez kolegę. Najlepiej od zaraz.

— Taaak... — przeciągnęła z wahaniem. — Z dwie godziny temu był i sporo drukował — dodała już nieco pewniej.

Sebastian skinął głową, wyciągnął z kieszeni telefon i jeszcze na moment spojrzał przed siebie.

— Wybacz, Ewa, ale muszę do niego zadzwonić, bo potrzebuję kwitów na już — bąknął, po czym nie czekając nawet na jej odpowiedź wybrał odpowiedni numer i przyłożył urządzenie do ucha.

Sekretarka chyba zrozumiała, że był dość mocno zaabsorbowany służbowymi sprawami, toteż jedynie pożegnała się cicho i odeszła w swoją stronę, zostawiając Brodzkiego samego na prawie pustym korytarzu. Absolutnie mu to nie przeszkadzało. Skupił całą uwagę na przeciągających się niemal w nieskończoność sygnałach, które powoli zaczynały go irytować. W końcu Karol odebrał, co przyniosło aspirantowi nieco ulgi. Naprawdę zależało mu na tych papierach.

— Czego? — burknął niechętnie głos w słuchawce.

— Potrzebuję kwitów z wczorajszych oględzin na już, oprócz tego nie wiem, czy wiesz, ale siedzimy w tym śledztwie razem. Mam na myśli ciebie, mnie i Rudą — odpowiedział ze stoickim spokojem.

— Wiem od dwóch godzin, byłem u Wolskiego i w sumie czekałem tylko, aż ty się pojawisz, żeby ci te smrody z oględzin oddać, więc dobrze, że dzwonisz — westchnął Karol. — Zaraz u ciebie będę.

— Czekam — odparł lakonicznie Sebastian, a potem ich krótka wymiana zdań dobiegła końca.

Kryminalny w mgnieniu oka znalazł się pod drzwiami swojego pokoju, przekręcił klucz w zamku i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Pomieszczenie świeciło pustkami. Dwa stanowiska stały tam opustoszałe już od dłuższego czasu. Ani Tośki, ani Justyny nie było przecież w służbie już ładnych kilku miesięcy, toteż ich biurka również czekały nieużywane na powrót obu policjantek. Jedynie to należące do niego sprawiało wrażenie używanego — na blacie stał duży monitor, tuż obok niego chwilowo leżakowały dwie teczki wypchane po brzegi dokumentami, nieco dalej walał się długopis, trochę kartek z notatkami, o których zdążył już kompletnie zapomnieć, bezpośrednio przed monitorem stała klawiatura oraz myszka, których kable wraz z plątaniną tych od ekranu spływały kaskadą w dół, do komputera stojącego pod biurkiem. Całość zamykała się w stosunkowo funkcjonalnym układzie dopełnionym przez usytuowaną dokładnie za stanowiskiem Sebastiana szafę pancerną.

Podszedł do biurka, zajął miejsce na krześle, przysunął się nieco do przodu i włączył komputer. Chwilę później na monitorze pojawiła się tapeta ekranu blokady wraz z wyświetlaną w prawym dolnym rogu datą oraz godziną. Dochodziła szesnasta trzydzieści, a więc prawie pół godziny musiało minąć od odprawy, by wreszcie dostał się do swojego pokoju i zaczął wdrażać w życie to, co miał do zrobienia tego dnia. Zalogował się sprawnie do systemu, a potem nie pozostało mu nic innego, jak tylko czekać...

Karol pojawił się niecałe dziesięć minut później ze wszystkim tym, czego Brodzki potrzebował na tamten moment.

— Dzięki — mruknął Sebastian, odbierając od kolegi papiery i odkładając je tymczasowo na klawiaturę. — Będzie się trzeba chyba jakoś zorganizować i przenieść do jednego pokoju, bo nie ma sensu bieganie w tę i z powrotem, żeby dostarczyć sobie jakieś kwity czy nawet coś skonsultować — dodał.

Karol pokiwał twierdząco głową, oparł dłoń o kaburę z pistoletem, po czym nawiązał kontakt wzrokowy z aspirantem.

— Tak chyba będzie najlepiej. Widzę, że masz dwa stanowiska wolne, więc się z Pauliną najwyżej przeprowadzimy do ciebie na jakiś czas — powiedział, obrzucając wzrokiem cały pokój.

— Ustalone. Teraz ta ważniejsza część. Wiem, że mam to niby w oględzinach, ale wszystkiego mi te papiery też nie powiedzą. Jak wyglądała ta klientka, kiedy ją przewróciliście na plecy? — zapytał, a jego spojrzenie przeszyło Karola na wskroś.

Było w nim coś naglącego, co od razu skłoniło policjanta do mówienia.

— Jak absolutny przypadek zabójstwa. Miała poderżnięte gardło, wyglądało to na robotę kogoś, kto się trochę na tym zna. Oprócz tego na twarzy ktoś jej pociągnął taką smugę krwi, jakby ją rozcierał palcami. Czekamy na sekcję, może doszukamy się jakiegoś materiału, bo odcisków palców niestety nie było. Wszystko wyglądało na idealnie przygotowane i zamierzone.

Sebastian zasępił się na moment.

— Nieciekawie się to prezentuje... — skwitował jedynie, a potem dał rozpanoszyć się przytłaczającej ciszy.

***

Karolina wciąż jeszcze była w szoku po tym, co zobaczyła ubiegłej nocy. Pod strachem wracała do domu około pierwszej, pod strachem też kładła się spać nieco później. Ciągle przed oczami stawał jej tamten obraz, to wrzeszczące w niebogłosy maleńkie dziecko, krew, odcięte ramię. W koszmarach również jej ten widok nie opuścił, a kiedy budziła się zlana potem następnego dnia rano, miała wrażenie, że wyzionie ducha. To wszystko było przerażające, nienormalne, praktycznie wypaczające. Wiedziała jednak, że musi się doprowadzić do porządku, a najlepiej zapomnieć o wydarzeniach minionej na szczęście nocy i żyć dalej tak, jakby nic się nie wydarzyło. Problem pojawił się, gdy spróbowała urzeczywistnić ten plan. Odkryła z trwogą, że się po prostu nie dało.

Do pracy szła kompletnie bez życia, włócząc nogami, a w głowie raz po raz odtwarzając to, co powiedziała na przesłuchaniu do tego policjanta. Większości nie pamiętała, bo adrenalina skutecznie wymazała jej pamięć z kilku momentów tamtego wieczora, ale te słowa, które jakimś cudem udało jej się przypomnieć, nieco ją niepokoiły. Mimo że powiedziała całą prawdę, czuła, że nie powiedziała wystarczająco. To była jednak już przeszłość, której nie mogła naprawić.

W aptece pojawiła się o dziwo równo z czasem, przebrała w fartuch, a potem rozpoczęła krótką pogawędkę z koleżanką. Do otwarcia zostało im jeszcze dziesięć minut, które postanowiły poświęcić właśnie na rozmowę.

— Słyszałaś o tym, co się stało koło stadionu wczoraj w nocy? — zapytała podekscytowana Ola, mierząc ją ciekawskim spojrzeniem zielonkawych oczu.

Karolina niechętnie potwierdziła ruchem głowy, przecierając podkrążone po praktycznie nieprzespanej nocy oczy.

— Tak się składa, że przy tym byłam — mruknęła od niechcenia, po czym zabrała się za otwieranie pudła z dostawą leków.

— Nie wierzę — odparła jej koleżanka w szoku.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, wreszcie otworzyła pudło, wyjęła z niego kilka mniejszych opakowań, a potem powędrowała w stronę półek, na których znajdowały się medykamenty.

— To uwierz.

— I co, jak tam było?

— Beznadziejnie — skwitowała, nim zaczęła ustawiać pudełka jedno na drugim. — Idź otworzyć, bo już dziewiąta.

Ola na moment musiała odpuścić, ale Karolina wiedziała, że na pewno jeszcze wróci do tego tematu. Zbeształa się w duchu za absurdalny pomysł podzielenia się takimi informacjami z koleżanką, która przecież znana była ze swojej dociekliwości. Zaraz zrzuciła ten fatalny błąd na karb zmęczenia, a potem zdecydowała się nie pisnąć już ani słowa nikomu. Nie miała ochoty na rozmowy, wolała jeszcze raz przeanalizować tę nocną prowadzoną na komendzie.

Może nie do końca zapamiętała wszystkie swoje słowa, ale w głowie doskonale wyryte miała to magnetyczne spojrzenie brązowych oczu aspiranta Sebastiana Brodzkiego, jak wylegitymował jej się ubrany po cywilu policjant.

To właśnie jego zapamiętała z tego całego bałaganu najlepiej. I bynajmniej nie był to dobry znak.

I cyk, znowu rozdział na prawie 3 tysiące słów. Dziwna jest moja wena, bo jak już wpadnę w wir pisania, to nic nie jest w stanie mnie zatrzymać, ale muszę jednocześnie pisać coś, co naprawdę czuję. Oprócz tego miałam wrócić do codziennych publikacji, ale niestety przez ostatni tydzień srogo walczyłam z ostrym zapaleniem krtani, które odebrało mi chęci do życia, a co dopiero pisania. Teraz czuję się już lepiej i wracam. 

Do następnego, Buły!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro