5. Sierpniowe popołudnie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzisiaj w mediach gra ABBA i „Dancing Queen", bez powiązania z rozdziałem, ale mój nastrój dzisiaj jest podobny do nastroju tego utworu. ;)

Deszczowe, sierpniowe popołudnie sprzyjało siedzeniu w domu i właśnie to robiła Tosia. Rozłożyła się wygodnie na kanapie w salonie, nogi owinęła kocem, a potem, czując z obu stron ciepłe ciała dwóch owczarków niemieckich, zabrała się za kończenie rysunku. Od wypadku bardzo często przyłapywała się na tym, że zdecydowanie za dużo myślała, a za mało robiła, toteż postanowiła z tym walczyć i wykorzystać całe mnóstwo wolnego czasu na doskonalenie się w rysowaniu. Teraz miała do tego jeszcze jeden powód, który zdecydowanie skutecznie skłaniał ją do pracy.

Pochłonęły ją kreski stawiane ołówkiem, toteż za pierwszym razem nie usłyszała nawet, że jej telefon dzwonił na stoliku obok. Dopiero druga próba kontaktu została przez nią zauważona. Tosia sięgnęła po urządzenie, zerknęła na wyświetlacz, a widząc tam imię swojej najlepszej przyjaciółki, bez wahania odebrała.

— Siedzisz w domu, prawda? — zapytała bez zbędnych przywitań Justyna.

— Siedzę... — odparła nieco skonsternowana Węcińska, mimowolnie kierując wzrok na strugi deszczu za oknem. — A co?

— Masz czas, nie jesteś zajęta, nie przeszkodzę ci w niczym? — zapytała zamiast odpowiedzi jej rozmówczyni.

— Nie przeszkodzisz — bąknęła Tosia, a na jej usta mimowolnie wkradł się szeroki uśmiech. — Czy ty...

— Tak, otwieraj — mruknęła jedynie Justyna.

Kobieta rozłączyła się, wstała z miejsca i poczłapała na korytarz. Kilka kroków i znalazła się pod drzwiami, które po otwarciu wprowadziły ją do przedsionka. Sięgnęła do klucza w zamku, przekręciła go dwukrotnie, a kiedy otworzyła przed Justyną drzwi, nie mogła powstrzymać jeszcze szerszego uśmiechu. Przyjaciółka tymczasem, nie zważając na nic, rzuciła się jej na szyję, zamykając Tosię w mocnym uścisku, którego Węcińska nie omieszkała odwzajemnić. Stały tak przez chwilę, nie odzywając się nawet słowem. Sama obecność wystarczyła — nie widziały się przecież od długiego czasu.

— Dobrze cię tu w końcu zobaczyć — powiedziała cicho Węcińska.

Na ustach Justyny tańczył pełen ciepła uśmiech, gdy odsuwała się od niej, by zdjąć buty. Zaawansowana ciąża zdecydowanie ograniczała wszystkie jej ruchy, co sprawiało, że nawet tak prozaiczna czynność jak pozbycie się ze stóp obuwia sprawiała kobiecie trudność. By nie musieć się za bardzo wysilać, oparła czubek lewego buta o tył prawego, a gdy już z powodzeniem go ściągnęła, powtórzyła czynność na lewej nodze. Chwilę później podniosła wzrok na Tosię, która z krzywym uśmiechem przypatrywała się jej poczynaniom.

— I co się tak lampisz, co? — burknęła już w diametralnie innym nastroju, marszcząc przy tym komicznie nos.

Węcińska parsknęła śmiechem.

— Nic... — wydukała jedynie, odwróciła się na pięcie i ruchem ręki zaprosiła przyjaciółkę do środka.

Justynie nie pozostało nic innego, jak tylko powędrować za nią. Znalazły się obie w przestronnym salonie. Spora ilość okien oraz przeszklone drzwi prowadzące na taras wprowadzały do tego pomieszczenia naprawdę wiele światła, czyniąc je tym samym jeszcze bardziej przejrzystym. Justyna zawsze bardzo lubiła przebywać w salonie Tosi. Biła z niego jakaś dobra aura, której za nic w świecie nie potrafiła nazwać, a którą jednocześnie odczuwała bardzo wyraźnie. Było tu najzwyczajniej w świecie spokojnie i przytulnie.

Niemal od wejścia powitały Osińską dwa owczarki niemieckie, które już miały przygotowywać się do oparcia swoich łap na udach kobiety, ale zaraz zostały przywołane do porządku jedną komendą ich właścicielki. Orfi posłusznie oddalił się do kennelowej klatki stojącej w rogu pokoju, Rawka natomiast znalazła swoje miejsce pod stołem. Tosia zadowolona pochwaliła oba psy, potem usiadła na kanapie i poczekała, aż jej przyjaciółka zajmie miejsce gdzieś obok. Justyna w mgnieniu oka usiadła po jej prawej stronie, znalazła idealną pozycję, po czym spojrzała na Węcińską, która akurat brała w dłoń arkusz papieru, podkładkę oraz ołówek.

— Co rysujesz? — zapytała zaciekawiona, a gdy Tosia bez słowa pokazała jej szkic znajdujący się na kartce, na moment zaniemówiła z wrażenia.

— Od kilku dni właściwie tylko nad tym pracuję, ale cały czas coś mi nie gra, więc muszę poprawiać. No i nie mam też na to całego dnia, bo jak Seba jest u mnie albo ja u niego, to nie mogę nawet tknąć tego rysunku. To ma robić za prezent urodzinowy dla niego, a ja chcę, żeby miał niespodziankę. Póki co cholernie się denerwuję, czy to w ogóle wyjdzie, bo nawet teraz mam wrażenie, że czegoś temu brakuje — wyjaśniła jej towarzyszka, nie dostrzegając nawet zachowania Justyny, która wciąż w szoku jeszcze nie mogła wydusić z siebie słowa.

— Głupoty chrzanisz, Tośka — rzuciła wreszcie. — W życiu nie widziałam czegoś ładniejszego — dodała, wyłapując spojrzenie dziewczyny.

Węcińska uśmiechnęła się pobłażliwie, jeszcze kilka razy przesunęła ołówkiem po papierze, a finalnie odłożyła wszystko na stolik kawowy przed sobą.

— W takim razie strasznie mało ładnych rzeczy w życiu widziałaś — skwitowała jedynie. — Muszę to skończyć do jutra najpóźniej, więc posiedzę pewnie całą noc, pokoloruję może całość, a potem przy dobrych wiatrach spróbuję jakoś to jeszcze udoskonalić.

— Nie próbuj udoskonalać na siłę — odparła Justyna. — Jest idealnie tak, jak jest. Mówię ci, będzie zachwycony — dodała tak pewnie, że znów skłoniła Tosię do śmiechu.

— Byłoby dobrze, gdyby twoje słowa się potwierdziły, bo tak na dobrą sprawę nic lepszego nie mam...

— To wystarczy za wszystko.

— Mam nadzieję — westchnęła Węcińska, jeszcze raz spoglądając niepewnym wzrokiem na rysunek. Po chwili jednak odwróciła od niego spojrzenie, skupiła je na powrót na oczach Justyny, by zaraz potem zjechać niżej, na jej brzuch. — Jak mała?

— Jest okej. Wprawdzie czasem niemiłosiernie boli mnie kręgosłup, ale tłumaczę sobie, że jeszcze chwila, wylądujemy na porodówce i to też z czasem minie. Tak naprawdę nie powinnam już nigdzie jeździć, tylko siedzieć na tyłku w domu, ale stwierdziłam, że do ciebie nie mam daleko, więc poprosiłam Michała i mnie podwiózł — wyjaśniła bez ogródek.

Tosia westchnęła ciężko, przetarła kąciki oczu, ale mimowolnie uśmiechnęła się półgębkiem.

— Jesteś niereformowalna, wiesz?

— Nie od dzisiaj. Chciałam się z tobą zobaczyć jeszcze przed szpitalem, żeby po prostu pogadać. Potem będzie trudno się gdziekolwiek wyrwać, Tośka.

— Potem ja będę się wyrywać do ciebie — odparła wesoło jej rozmówczyni, szczerząc się w szerokim uśmiechu.

Justyna omiotła jej twarz wzrokiem. Nie pozwoliła żadnej emocji wejść na swoje własne oblicze, ale w duchu tak naprawdę skakała pod samo niebo z radości, że jej przyjaciółka psychicznie czuła się całkiem nieźle, a przynajmniej na to wyglądało. Tosia odżywała z każdym dniem, było to słychać nawet w jej głosie podczas prowadzonych bardzo często rozmów.

— I wszystko będzie jak dawniej — mruknęła wreszcie, odwzajemniając jej uśmiech.

— No, prawie — rzuciła Węcińska, sugestywnie wskazując głową na brzuch przyjaciółki.

— Racja — roześmiała się tamta. Przez chwilę panowała przyjemna cisza, a po tym czasie Justyna podjęła: — Jak się trzymasz? Po minie i oczach widzę, że zupełnie w porządku, ale jednak wolałabym usłyszeć potwierdzenie tych przypuszczeń.

Tosia pokiwała głową z nieco delikatniejszym niż jeszcze przed chwilą uśmiechem.

— W porządku. Czasem jeszcze boli, czasem jest ciężko, ale tak generalnie to jednak widzę więcej plusów niż minusów. I albo to sobie wmawiam, bo tak będzie mi łatwiej, albo rzeczywiście tak jest — odrzekła spokojnie niewzruszonym głosem.

— Całą sobą wierzę, że jednak tak jest.

— Ja też, ale wiara to pojęcie względne — mruknęła po dłuższej chwili Tosia, wpatrując się w padający za oknem deszcz. — W każdym razie czuję się lepiej, na pewno o niebo lepiej niż jeszcze dwa, trzy miesiące temu — dokończyła.

— Coś czuję, że Seba ma w tym wszystkim swój spory udział... — Justyna uśmiechnęła się cwaniacko, wyzywająco spoglądając prosto w oczy Węcińskiej, która przewróciła oczami z cichym prychnięciem.

— Ma — burknęła krótko, czym wywołała szczery śmiech przyjaciółki.

— Widzisz, ja już na samym początku wiedziałam, że on do ciebie pasuje — rzuciła zuchwale.

Tosia wzięła głębszy oddech, a na jej twarzy zaigrał cień uśmiechu.

— Nie o to chodzi. Nigdy nie spodziewałabym się po nim czegoś takiego, co otrzymuję od niego teraz. Zawsze bardziej patrzyłam na niego jak na policjanta, takiego profesjonalistę trzymającego się swoich zasad. Taką zresztą miałam narzuconą perspektywę, bo razem pracowaliśmy i spędzaliśmy ze sobą całe mnóstwo czasu w służbie, a w służbie zawsze byliśmy kimś innym. Teraz, po tym wypadku i wszystkim, co się działo później, zaczęłam zauważać jego drugą stronę, której nie widziałam wcześniej. I ta druga strona pokazała mi, jaką jestem szczęściarą, że mam go obok — wyrzuciła z siebie to, co chodziło jej po głowie już od bardzo długiego czasu.

— I jakim szczęściarzem jest on, że ma ciebie obok — dopowiedziała cicho Justyna.

— Trochę tak...

— Nie trochę, tylko bardzo, Tośka. Oboje potrzebowaliście kogoś takiego w życiu.

***

Deszcz moczył jej włosy i oczy. Kilka domów dalej na podwórku ujadał nieustępliwy pies, którego szczekanie mieszało się w jeden monotonny takt w jej głowie. Miała szum wody spadającej z nieba w uszach, w głowie szczekanie tego psa, a przed oczami tylko opustoszałą drogę. Cieszyła się. W gruncie rzeczy nienawidziła, gdy na ulicy pojawiał się ktoś inny oprócz niej. Wolała być sama ze sobą, to jej w zupełności wystarczało.

Szum wody w uszach, szczekanie psa w głowie, przed oczami asfaltowa droga. Szum, szczekanie, droga. I jeszcze raz. Od nowa.

Mogła zacząć wszystko od zera, od nowa. Dokładnie tak, jak powtarzała w głowie ten schemat. Idealny schemat, który musiał zostać zachowany, bo inaczej...

Inaczej co?

Nie wiedziała.

Schemat został gwałtownie przerwany przez odgłos szybkich kroków, które przebiły szum wody, szczekanie psa i widok pustej ulicy. Gdzieś w jej umyśle zamigotała czerwona, alarmująca lampka, że powinna się odwrócić. Wyczekała jeszcze chwilkę, dosłownie sekundę, analizując zaburzony schemat. Kroki się zbliżały. Raz, dwa, trzy, odliczyła w głowie. Raz, dwa, trzy... I jeszcze raz. Od nowa. Raz, dwa, trzy...

Odwróciła głowę. Strugi deszczu zalały jej oczy, a na sam niewyraźny jeszcze widok zarysowanej w deszczu sylwetki zgrzytnęła zębami.

***

Tosia zdążyła wrócić już do rysowania, wciąż jednak prowadziła aktywną wymianę zdań z Justyną, jedynie od czasu do czasu odrywając wzrok od kartki, na której skupiała część swojej uwagi. Rysunek nabierał coraz ładniejszych kształtów, mogła nawet stwierdzić, że zaczynał też coraz bardziej jej się podobać. Wkładała w niego wszystkie swoje siły, umiejętności i inwencję twórczą. Chciała, żeby był inny od wszystkich pozostałych prac, które wyszły spod jej rąk, żeby czymś się wyróżniał. Chyba powoli osiągała ten cel.

Nawet nie poczuła, kiedy Justyna delikatnie oparła głowę o jej lewe ramię. Kobieta usatysfakcjonowana tym stanem rzeczy wpatrzyła się w dzieło przyjaciółki. Jeszcze godzinę temu uważała je za coś absolutnie wspaniałego, teraz nawet nie znajdowała słów, by opisać to, co tworzyła na papierze Tosia.

Rysunek był coraz bardziej żywy za sprawą kolorów. Węcińska zaczęła kolorowanie od pierwszej twarzy, zostawiając na koniec najtrudniejszą jej zdaniem sierść psów. Tym sposobem w Justynę wpatrywały się właśnie jak żywe brązowe oczy Sebastiana, którego cała twarz oddana została niemalże idealnie tak, jak wyglądała w rzeczywistości.

— Tośka, to jest genialne...

— Mhm — przytaknęła niedbale jej przyjaciółka, ewidentnie mocno skupiając się nad kładzeniem koloru na włosy jej służbowo-życiowego partnera.

Osińska roześmiała się cicho, postanawiając na ten moment odpuścić sobie rozmowę i po prostu patrzeć, a tym samym dać Tosi w całości poświęcić się pracy. Zapadła więc nienachalna cisza, która pewnie trwałaby jeszcze dobre kilka minut, jednak została przerwana znacznie szybciej przez dzwoniący na stoliku telefon Węcińskiej. Kobieta z cichym westchnieniem odłożyła trzymaną w ręce kredkę i sięgnęła po urządzenie, po chwili odbierając. Przełączyła telefon w tryb głośnomówiący i odłożyła go na kanapę, ponownie biorąc do ręki kredkę.

— Co tam?

— W niczym ci nie przeszkodzę, jak za pół godziny ci się wbiję na chatę? — zapytał Sebastian po drugiej stronie słuchawki.

— No nie wiem, Seba... Nie wiem... — Justyna ubiegła przyjaciółkę z odpowiedzią, śmiejąc się pod nosem, gdy i Tosia parsknęła śmiechem.

— Jak ja cię dawno nie słyszałem, Justa — rzucił kryminalny, a w jego głosie dało się wyraźnie słyszeć delikatne rozbawienie.

— Ja ciebie też. Pewnie i tak wiele nie straciłam — odparowała zaczepnie.

— Błąd, moja droga. Zrobiłem się jeszcze zabawniejszy, fajniejszy, no i wyglądam jak milion dolarów, ale to akurat nie nowość — odparł zuchwale, co spotkało się z prychnięciem Tosi.

— I samoocena też jest na miejscu, jak zresztą zdążyłaś już zauważyć — wtrąciła złośliwie pod nosem.

— Tośka wyolbrzymia — skwitował Brodzki.

Justyna parsknęła śmiechem, zerkając na przyjaciółkę, która właśnie z determinacją kończyła kolorować jednym z kilkunastu odcieni brązowego włosy policjanta na rysunku. Wzięła do ręki drugą kredkę, nieco ciemniejszą, po czym znów od początku zaczęła nakładać jeden odcień na drugi, chcąc uzyskać głębię koloru.

— Uważaj, bo cię do domu nie wpuszczę — odparowała zdecydowanie.

— Uważaj, bo się przestraszę — przedrzeźnił ją.

Dziewczyna wywróciła oczami.

— Denerwujący jesteś...

— Takiego mnie kochasz. Będę za pół godziny — poinformował jeszcze, a potem połączenie dobiegło końca.

Tosia oderwała się od rysunku, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że nie będzie mogła już nad nim pracować, ponieważ niebawem w jej domu zjawi się Sebastian.

— Trzeba by to schować, zanim się tu zjawi — wymamrotała, omiatając spojrzeniem całe mnóstwo rozłożonych dosłownie na całym stoliku kredek. — Będzie ciężko... — westchnęła.

— Damy radę. Kto jak nie my? — Justyna poklepała przyjaciółkę w udo, po czym powoli podniosła się z kanapy, rozprostowała kości, poczekała, aż Tosia również wstanie, a potem obie zabrały się za sprzątanie.

Na kanapie został chwilowo tylko rysunek, z którego patrzyły na nie dwie uśmiechnięte twarze i dwie pary bystrych psich oczu. 

Przepraszam za jakość tego rozdziału, bo jest tragiczny, ale i takie chyba czasem się zdarzają. XD Za niedługo zacznie się dziać, obiecuję. :D

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro